30 listopada 2010

...


W ramach autoterapii obejrzałam sobie ostatnio ekranizację książki Elizabeth Gilbert Jedz, módl się i kochaj. Pięknie zrobiony film. Wiele ukrytych w nim mądrości podobnie jak w książce. Jednak nie ta piękna strona do mnie przemówiła. Dlaczego? Dlatego, że to, co wyniesiemy z filmu czy książki czy innego dzieła zależy od tego w jakim stanie psychicznym jesteśmy. Mój jak wiadomo wszem i wobec do dobrych nie należy więc z całego filmu zapamiętałam jedno zdanie najbardziej wyraziście: Ruina jest darem, jest drogą do transformacji. Ruina. Mocne słowo, ale jak bardzo adekwatne do tego jak się teraz czuję. Nie mogłam wobec niego przejść obojętnie. Mówi się, że człowiek się posypał. Używa się określenia z budownictwa. Spokojnie można je stosować zamiennie ze słowem ruina, bo jak budynek się posypie to nic innego z niego nie pozostanie. Tak śmiało można mnie porównać do ruiny ale jeszcze nie tej która jest darem. Za wcześnie na to jeszcze. Nie do końca otrzepałam kurz i nie gotowa jestem zaczynać od tych samych fundamentów. Droga do transformacji jeszcze przede mną, bo nie mam planu w kogo się przeobrazić. Jeszcze nie umiem być kimś innym niż byłam chociaż to nieuniknione następstwo ostatnich zdarzeń.

21 listopada 2010

Nic

Nie mam nic do powiedzenia. Nic co mogło by wnieść coś dobrego . Nic co mogłoby rozbawić. Nic co mogło by dać do myślenia. Nic co mogłoby być dla kogoś z Was pożyteczne.  Zamykam się.  Za bardzo boli to, co się kończy i to, co się nie zaczyna.  By się nie rozsypać koncentruję się na pracy. Ta część mojego życia jest teraz najmniej skomplikowana. Wręcz cieszyłam się na wczorajsze 10 godzin pracy, bo kiedy w niej jestem nie myślę o niczym innym a po niej nie mam siły na nic innego. Inne rzeczy mnie przygnębiają, frustrują, doprowadzają do niebezpiecznego stanu. Więc nie ma w moim życiu innych rzeczy. I nie będzie dopóki będzie bolało.  Znów dopada mnie niszczący wirus  pytania – A co jeśli nigdy nie będzie  lepiej?  Niby nic się nie zmienia, wyglądam na zewnątrz jak zawsze, zachowuję się jak zawsze, pomagam jak mogę jak zawsze, uśmiecham się nie do końca, bo nie ma radości w moich oczach, ale uśmiecham się jak zawsze, kocham te same osoby co zawsze ale już nie umiem się pogodzić ze sprawami, które wyglądają jak zawsze a których nie mogę zmienić. To mnie niszczy. Nie pozwala mi cieszyć  się tą częścią życia jaka zostaje tylko dla mnie.  Ewidentnie się zmieniam. Jednak nie do końca podoba mi się kierunek w którym idą te zmiany. Za dużo ostatnio we mnie goryczy. Jedna kropla za dużo i puściły mi granice wytrzymałości. Bez względu na to jak bardzo się staram wynik jest zawsze taki sam.  Może pora więc przestać i pozwolić by wszystko się toczyło swoim biegiem beze mnie.  Może to jest jakieś wyjście kiedy  teraz pewne w moim życiu jest tylko to, że nie wiem co dalej.

12 listopada 2010

Ostatecznie


Bruno Ferrero
Sąd ostateczny

     Po wypełnieniu prostego i pogodnego życia zmarła pewna kobieta i znalazła się natychmiast w długiej i uporządkowanej procesji osób, które przesuwały się powoli w stronę Najwyższego Sędziego. Przesunąwszy się do połowy kolejki coraz bardziej przysłuchiwała się słowom Boga. Słyszała jak Bóg mówił do kogoś:
     - Ty, co pomogłeś, kiedy miałem wypadek na drodze i zawiozłeś mnie do szpitala, wstąp do mojego Raju.
     Potem mówił do kogoś innego:
     - Ty, co bez żadnego zysku pożyczyłeś wdowie pieniądze, wstąp, aby otrzymać wieczną nagrodę.
     A potem znów:
     - Ty, który wykonywałeś bezpłatnie bardzo skomplikowane operacje chirurgiczne, pomagając mi przynosić wielu ludziom nadzieję, wstąp do mego Królestwa.
     I tak dalej.
     Uboga kobieta przeraziła się bardzo, bowiem - choć wysilała się jak tylko mogła - nie była w stanie przypomnieć sobie żadnego szczególnego dokonania czy czynu w swoim życiu.
     Przepuściła nawet kolejkę, by mieć więcej czasu na penetrowanie swojej pamięci, ale nie wymyśliła niczego ważnego. Pewien uśmiechnięty ale stanowczy anioł nie pozwolił jej ponownie przepuścić długiej kolejki.
     Z bijącym sercem i z wielkim strachem dotarła przed oblicze Boga. Ogarnął ją natychmiast swoim uśmiechem.
     - Ty, która prasowałaś wszystkie moje koszule... Dziel się moją Radością! 
~~~~~~~~~~~~~~
 
Powinnam nauczyć się prasować. Przestać spalać się w nieustannej walce o coś/za kogoś/ z kimś/ dla czegoś. Nie wiem dlaczego wciąż mam wrażenie, że za mało zrobiłam, za mało wywalczyłam swoim życiem, za mało dobra dałam. Nie wiem dlaczego ciągnie mnie ciągle do rzeczy nieosiągalnych. Nie wiem dlaczego wszystko ciągle jest nie tak jak miało być. Gdybym miała ocenić swoje życie  wpisałabym sobie do dziennika niedostateczny, pod każdym względem. Dobrze, że nie jestem swoim ostatecznym sędzią.


4 listopada 2010

Something


SOMETHING I'VE NOT DONE
by WS Merwin

Something I’ve not done
is following me
I haven’t done it again and again
so it has many footsteps
like a drumstick that’s grown old and never been used
In late afternoon I hear it come closer
at times it climbs out of a sea
onto my shoulders
and I shrug it off
losing one more chance

Every morning
it’s drunk up part of my breath for the day
and knows which way
I’m going
and already it’s not done there

But once more I say I’ll lay hands on it
tomorrow
and add its footsteps to my heart
and its story to my regrets
and its silence to my compass



W.S. Merwin

Coś czego nie zrobiłem

Coś czego nie zrobiłem
Podąża za mną
Nie zrobiłem tego ponownie i jeszcze raz
Więc zostawia wiele śladów stóp
Jak pałeczki do bębna, które się zestarzały a nigdy nie były używane
Późnym popołudniem słyszę  jak podchodzi  bliżej
Czasami wychodzi z morza
Na moich ramionach
Wzruszam nimi strząsając je
I tracę jeszcze jedną szansę

Każdego ranka
Upija część mojego oddechu na dzień
I wie którą drogą
Podążam
I u celu nie jest zrobione

Ale raz jeszcze mówię położę na tym swoje ręce
Jutro
I dodam jego ślady do mojego serca
I jego historię do mojego żalu
I jego ciszę do mojego kompasu


„Pomyślę o tym jutro” – często powtarzała Scarlett O’Hara z powieści Margarett Mitchell Przeminęło z wiatrem. Mam dokładnie tak samo. Zbyt wiele w moim życiu ludzi, spraw, problemów, rzeczy i prac do ogarnięcia by dało się to zamknąć w jeden dzień. Zbyt wiele wszystkiego. I tak mijają kolejne godziny, dni, miesiące, lata. Jutro przeznaczone na przemyślenie tysiąca kwestii staje się bardzo odległą w czasie perspektywą i pojęciem względnym, bo nigdy nie dotyczy dnia kolejnego. Moje jutro to zupełnie nowa kategoria czasoprzestrzenna. Mało wyrazista a jednak obecna. Chodząca za mną i przypominająca o sobie rzeczami do zrobienia czy przemyślenia. Wykorzystująca każdą chwilę zawieszenia umysłu by się do niego dobić i zostawić po sobie ślad. Coraz więcej takich śladów ostatnio odnajduję. Śladów rzeczy odłożonych na później. Jest  ich tak wiele, że powoli zaczynam odnosić wrażenie, że całe moje życie zostało odłożone na później w oczekiwaniu na lepsze czasy. Zaczynam się bać, że przeminie niezauważalnie. Zaczynam myśleć ile mi jeszcze czasu zostało. Zaczynam dostrzegać, że pewne utracone rzeczy nigdy już nie wrócą, że zmarnowanych szans się nie odzyska i że choćby nie wiem jak bardzo się chciało niektórych rzeczy się nie zmieni. Jutro też ma swój termin ważności. Nie wszystko co do niego odkładamy da się w przyszłości zrealizować. Jakoś bardziej niż zwykle boli mnie ostatnio ta świadomość. Jakoś bardziej niż zwykle jestem ostatnio wrażliwa/nadwrażliwa. Jakoś bardziej ostatnio sama pod każdym możliwym względem. Zrezygnowana świadomością, że niczego nie jestem w stanie zmienić.