Jak już pewnie co poniektórzy z Was wiedzą Elsa przyznała mi wyróżnienie Kreativ Blogger uzasadniając swoją nominację tak: „Eris – za cudowne cytaty, za mądrość życiową i za siłę, za to, że mimo przeciwności losu dalej szuka.” Dziękuję Ci kochana bardzo za nagrodę i za to, że cenisz moje pisanie.
Cała zabawa polega na tym by nagrodzić siedem blogów i zdradzić swoim czytelnikom siedem rzeczy o których nie wiedzą. Jako, że większość blogów, które czytam i cenię została już nagrodzona nominować nie będę, bo też zasadniczo zasadnicza nie jestem i nie stosuję się do ogólnie przyjętych zasad:) A że gadułą jestem jak to wiadomo wszem i wobec chętnie poszperałam w mojej pamięci by poszukać w jej zasobach czegoś czego jeszcze o mnie nie wiecie:) A oto i efekt moich poszukiwań:
1. Od ponad siedmiu miesięcy mam nowego kotka.
Podobnie jak z Lenką zupełnie nie mam kiedy opisać Wam historii jak do nas trafił. W skrócie mówiąc standardowo znalazła go moja siostra, standardowo był ledwie żyw i standardowo odratowałyśmy go z mamcią i się w nim zakochałyśmy i nie mogłyśmy z nim rozstać więc stał się naszym domownikiem. Nazywa się Teo i prezentuje tak:
Ps: Obiecuję, że w najbliższym czasie postaram się coś więcej o nim napisać.
2. Prawdopodobnie jestem jedyną osobą na świecie, która zapomniała jak się jeździ na rowerze i uczyła się tej sztuki dwa razy.
Nauczyłam się jeździć na rowerze ledwo co odrosłam od podłogi i była to dla mnie sprawność naturalna. Niestety jakoś tak na początku przedszkola feralnie przebiła mi się w rowerku opona a że dorastałam w głębokiej komunie nie było sposobu by kupić nową, bo zwyczajnie nie było niczego a co dopiero mówić o takiej fanaberii jak opona. Cudem było, że w ogóle rower miałam. Przepłakałam tydzień nie mogąc odżałować straty przyjemności jazdy na rowerze. W końcu jednak musiałam się z nią pogodzić. Całe lata później czytaj miałam jakieś dwanaście lat pojechałam z rodzicami na wieś do kuzyna. Oczywiście miał rower i jak tylko go zobaczyłam zaraz chciałam pojeździć. Wzięłam go więc do rąk usiadłam i… amnezja zupełnie nie mogłam sobie przypomnieć jak to się robi, że się zachowuje równowagę. Jednak jako że uparta ze mnie bestia nie poddałam się i przez cały dzień uczyłam się jeździć na nowo. Nie była to łatwa sprawa, bo raz, że kuzyn dużą kolażówkę miał, dwa, że miała niesprawne hamulce a trzy, że uczyłam się jeździć na wiejskiej drodze, która po obu stronach miała głębokie rowy. Mówię Wam jazda była ekstremalna i kupa śmiechu ze mnie oczywiście. Kuzyn do dziś na samo hasło Eris na rowerze płacze i dusi się ze śmiechu. Jednak warto było się zbłaźnić i stracić ten dzień by odzyskać zdolność jazdy, bo owkors pod koniec dnia umiałam już śmigać na rowerze na nowo:)
Ps: Katrin dzięki za inspirację przypomniałam sobie o tym jak czytałam Twój post:)
3. W październiku ponad rok temu popłynęłam promem do Szwecji
A było to tak, że kolega postanowił nietypowo obchodzić swoje urodziny i ufundował dla swoich dobrych znajomych i przyjaciół bilet promem w obie strony do Szwecji bez schodzenia na ląd i tamże razem z zespołem na imprezie uczcił swoje święto. Było to w czasie kiedy Borys był już w ciężkim stanie i właśnie kiedy ja byłam w drodze umarł. Nie chciałam jechać na tą imprezę. W ogóle nie miałam nastroju do świętowania. Wiedziałam jednak, że kolega włożył w przygotowania wiele starań i było by mu przykro gdybym nie pojechała z nimi więc w końcu z ociąganiem i za namową rodziny przekonującej mnie że Borys jest w dobrych rękach, bo nie ma lepszej opieki niż mamci pojechałam. Zwiedziłam prom, dużo rozmawiałam ze znajomymi, wzięłam udział z nimi w różnych organizowanych atrakcjach, ale byłam nieobecna. Poszłam spać o 23 po wypiciu jednego drinka na imprezie. Kiedy wróciłam dopadły mnie złe wieści i źle się czułam z tym, że nie było mnie przy Borysie kiedy umierał. Wiem, że nie można było tego przewidzieć, bo kiedy wyjeżdżałam czuł się lepiej i moja obecność pewnie nic by nie zmieniła, ale jednak mimo wszystko czułam się tak jakbym go opuściła. Nie pisałam Wam o tym, bo w zasadzie nie bardzo było o czym pisać i nie chciałam wracać myślami do tamtego czasu.
4. W lewym uchu mam pięć dziurek.
Taka pozostałość z okresu nastoletniego buntu:) Nosiłam w czterech z nich takie kolczyki w kształcie czarnych trójkątów i stąd koleżanka z liceum mówiła na mnie viva:) Dziś noszę kolczyki tylko w piątej dziurce, ale pozostałe cztery mi nie zarosły i czasami jak chcę podkreślić jakiś konkretny kolczyk wpinam też cztery małe z cyrkoniami:)
5. Mam klaustrofobię
Co prawda nie taką typową w ostrej postaci ale jednak. Nie wsiadam z reguły sama do wind, zwłaszcza tych maleńkich w wieżowcach, bo zwyczajnie się boję, że utknę w nich zamknięta na czas nieokreślony między piętrami, nikt mnie nie namówi też na zjazd rurą w Aquaparku a w przypadku jeśli zaistniała by u mnie konieczność badania tomografem niezbędna by była narkoza. Nie ma takiej opcji bym dobrowolnie dała się wsadzić gdzieś gdzie jest maleńka zamknięta przestrzeń.
6. Nie przeczytałam ¾ książek z listy lektur obowiązkowych w liceum
Uwielbiam czytać i czytam wierzcie mi czasami naprawdę opasłe tomiska, ale przeczytanie np. pięciu tomów Nocy i dni to zupełnie nie dla mnie. Książka musi być ciekawa bym ją przeczytała a nie znam nudniejszej pary niż Bogumił i Barbara. Faktem jest też, że jako typowy baran nie znoszę jak mi coś ktoś narzuca nawet w kwestii lektury i to też przyczynia się do mojej niechęci do sięgania po książki z cyklu obowiązkowe.
7. Kiedy poszłam do przedszkola zażyczyłam sobie by zwracano się do mnie oficjalną wersją mojego imienia i nie odezwałam się nie odwróciłam ani nie przyszłam na zawołanie jak ktoś używał jego zdrobnienia.
A było to tak, że moi rodzice i rodzeństwo używali tylko jednego zdrobnienia mojego imienia natomiast panie przedszkolanki i koleżanki i koledzy co najmniej pięciu innych i jako maluch trzyletni wpadłam w dezorientację i konsternację, bo w końcu nie wiedziałam w co najmniej połowie przypadków, że to do mnie się mówi. Zapytałam więc mamę jak ja w końcu mam na imię no i ona podała mi tą wersję imienia jaką mam w dowodzie. Uznałam tą informację za wiążącą w końcu mama to najwyższy autorytet dla dziecka i patrz wyżej ;) Swoim zachowaniem szybko wszystkich w przedszkolu tak wychowałam, że zwracali się do mnie tylko tak jak ja chcę:)
Więcej grzechów nie pamiętam nie żałuję i nie obiecuję poprawy;)