22 stycznia 2011

Notka sponsorowana :)


Jak już pewnie co poniektórzy z Was wiedzą Elsa przyznała mi  wyróżnienie Kreativ Blogger uzasadniając swoją nominację tak: „Eris – za cudowne cytaty, za mądrość życiową i za siłę, za to, że mimo przeciwności losu dalej szuka.” Dziękuję Ci kochana bardzo za nagrodę i za to, że cenisz moje pisanie.
 Cała zabawa polega na tym by nagrodzić siedem blogów i zdradzić swoim czytelnikom siedem rzeczy o których nie wiedzą. Jako, że większość blogów, które czytam i cenię została już nagrodzona nominować nie będę, bo też zasadniczo zasadnicza nie jestem i nie stosuję się do ogólnie przyjętych zasad:) A że gadułą jestem jak to wiadomo wszem i wobec chętnie poszperałam w mojej pamięci by poszukać w jej zasobach czegoś czego jeszcze o mnie nie wiecie:) A oto i efekt moich poszukiwań:

1.   Od ponad siedmiu miesięcy mam nowego kotka.

Podobnie jak z Lenką zupełnie nie mam kiedy opisać Wam historii jak do nas trafił. W skrócie mówiąc standardowo znalazła go moja siostra, standardowo był ledwie żyw i standardowo odratowałyśmy go z mamcią i się w nim zakochałyśmy i nie mogłyśmy z nim rozstać więc stał się naszym domownikiem. Nazywa się Teo i prezentuje tak:





Ps: Obiecuję, że w najbliższym czasie postaram się coś więcej o nim napisać.

2.   Prawdopodobnie jestem jedyną osobą na świecie, która zapomniała jak się jeździ na rowerze i uczyła się tej sztuki dwa razy.

Nauczyłam się jeździć na rowerze ledwo co odrosłam od podłogi i była to dla mnie sprawność naturalna. Niestety jakoś tak na początku przedszkola feralnie przebiła mi się w rowerku opona a że dorastałam w głębokiej komunie nie było sposobu by kupić nową, bo zwyczajnie nie było niczego a co dopiero mówić o takiej fanaberii jak opona. Cudem było, że w ogóle rower miałam. Przepłakałam tydzień nie mogąc odżałować straty przyjemności jazdy na rowerze. W końcu jednak musiałam się z nią pogodzić. Całe lata później czytaj miałam jakieś dwanaście lat pojechałam z rodzicami na wieś do kuzyna. Oczywiście miał rower i jak tylko go zobaczyłam zaraz chciałam pojeździć. Wzięłam go więc do rąk usiadłam i… amnezja zupełnie nie mogłam sobie przypomnieć jak to się robi, że się zachowuje równowagę. Jednak jako że uparta ze mnie bestia nie poddałam się i przez cały dzień uczyłam się jeździć na nowo. Nie była to łatwa sprawa, bo raz, że kuzyn dużą kolażówkę miał, dwa, że miała niesprawne hamulce a trzy, że uczyłam się jeździć na wiejskiej drodze, która po obu stronach miała głębokie rowy. Mówię Wam jazda była ekstremalna i kupa śmiechu ze mnie oczywiście. Kuzyn do dziś na samo hasło Eris na rowerze płacze i dusi się ze śmiechu. Jednak warto było się zbłaźnić i stracić ten dzień by odzyskać zdolność jazdy, bo owkors pod koniec dnia umiałam już śmigać na rowerze na nowo:)

Ps: Katrin dzięki za inspirację przypomniałam sobie o tym jak czytałam Twój post:)

3.   W październiku ponad rok temu popłynęłam promem do Szwecji

A było to tak, że kolega postanowił nietypowo obchodzić swoje urodziny i ufundował dla swoich dobrych znajomych i przyjaciół bilet promem w obie strony do Szwecji  bez schodzenia na ląd i tamże razem z zespołem na imprezie  uczcił swoje święto. Było to w czasie kiedy Borys był już w ciężkim stanie i właśnie kiedy ja byłam  w drodze umarł. Nie chciałam jechać na tą imprezę. W ogóle nie miałam nastroju do świętowania. Wiedziałam jednak, że kolega włożył w przygotowania wiele starań i było by mu przykro gdybym nie pojechała z nimi więc w końcu z ociąganiem  i za namową rodziny przekonującej mnie że Borys jest w dobrych rękach, bo nie ma lepszej opieki niż mamci  pojechałam. Zwiedziłam prom, dużo rozmawiałam ze znajomymi, wzięłam udział z nimi w różnych organizowanych atrakcjach, ale byłam nieobecna. Poszłam spać o 23 po wypiciu jednego drinka na imprezie. Kiedy wróciłam dopadły mnie złe wieści i źle się czułam z tym, że nie było mnie przy Borysie kiedy umierał. Wiem, że nie można było tego przewidzieć, bo kiedy wyjeżdżałam czuł się lepiej i moja obecność pewnie nic by nie zmieniła, ale jednak mimo wszystko czułam się tak jakbym go opuściła. Nie pisałam Wam o tym, bo w zasadzie nie bardzo było o czym pisać i nie chciałam wracać myślami do tamtego czasu.

4.   W lewym uchu mam pięć dziurek.

Taka pozostałość z okresu nastoletniego buntu:) Nosiłam w czterech z nich takie kolczyki w kształcie czarnych trójkątów i stąd koleżanka z liceum mówiła na mnie viva:) Dziś noszę kolczyki tylko w piątej dziurce, ale pozostałe cztery mi nie zarosły i czasami jak chcę podkreślić jakiś konkretny kolczyk wpinam też cztery małe z cyrkoniami:)

5.   Mam klaustrofobię

Co prawda nie taką typową w ostrej postaci ale jednak. Nie wsiadam z reguły sama do wind, zwłaszcza tych maleńkich w wieżowcach, bo zwyczajnie się boję, że utknę w nich zamknięta na czas nieokreślony między piętrami, nikt mnie nie namówi  też na zjazd rurą w Aquaparku a w przypadku jeśli zaistniała by u mnie konieczność badania tomografem niezbędna by była narkoza. Nie ma takiej opcji bym dobrowolnie dała się wsadzić gdzieś gdzie jest maleńka zamknięta przestrzeń.

6.   Nie przeczytałam ¾ książek z listy lektur obowiązkowych w liceum

Uwielbiam czytać i czytam wierzcie mi czasami naprawdę opasłe tomiska, ale przeczytanie np. pięciu tomów Nocy i dni to zupełnie nie dla mnie. Książka musi być ciekawa bym ją przeczytała a nie znam nudniejszej pary niż Bogumił i Barbara. Faktem jest też, że jako typowy baran nie znoszę jak mi coś ktoś narzuca nawet w kwestii lektury i to też przyczynia się do mojej niechęci do sięgania po książki z cyklu obowiązkowe.

7.   Kiedy poszłam do przedszkola zażyczyłam sobie by zwracano się do mnie oficjalną wersją mojego imienia i nie odezwałam się nie odwróciłam ani nie przyszłam na zawołanie jak ktoś używał jego zdrobnienia.

A było to tak, że moi rodzice i rodzeństwo używali tylko jednego zdrobnienia mojego imienia natomiast panie przedszkolanki i koleżanki i koledzy  co najmniej pięciu innych i jako maluch trzyletni wpadłam w dezorientację i konsternację, bo w końcu nie wiedziałam w co najmniej połowie przypadków, że to do mnie się mówi. Zapytałam więc mamę jak ja w końcu mam na imię no i ona podała mi tą wersję imienia jaką mam w dowodzie. Uznałam tą informację za wiążącą w końcu mama to najwyższy autorytet dla dziecka i patrz wyżej ;) Swoim zachowaniem szybko wszystkich w przedszkolu  tak wychowałam, że zwracali się do mnie tylko tak jak ja chcę:)


Więcej grzechów nie pamiętam nie żałuję i nie obiecuję poprawy;)


18 stycznia 2011

Rocznicowo


Chociaż pewnie niektórym z Was (zupełnie jak mnie) trudno będzie w to uwierzyć to nie da się ukryć, że Eriskowo skończyło właśnie PIĘĆ lat. Wiele się działo przez ten czas. Blog przechodził transformacje, zmieniłam nick pod którym piszę, nazwę i adres a teraz i miejsce blogowania. Wielu ludzi przewinęło się przez moje progi. Niektórzy zajrzeli przez dziurkę od klucza, inni wpadli na kawę, jeszcze inni przyszli odreagować, wielu wpadło by pomilczeć nad słowem nie zaznaczając swojej obecności a nieliczni dla mnie najbardziej wartościowi zadomowili się w moim domu i zapuścili tu swoje korzenie. To dzięki Wam kochani dalej tu jestem. To dla Was drzwi mojego wirtualnego domu są zawsze otwarte. To Wasza obecność ma wpływ na to jaki jest mój dom. To  Wasza obecność motywuje mnie do pisania o tym, co dla mnie ważne, co wzrusza, porusza a czasem i denerwuje. Nie sposób opisać ile mi dało to miejsce i jak wpłynęło na moje realne życie. Zupełnie się nie spodziewałam siadając do klawiatury pięć lat temu, że za sprawą bloga może mnie spotkać tyle dobrego. Gdyby ktoś mi powiedział, że odnajdę tu prawdziwą przyjaźń, drugą rodzinę, że będę mieć przyjaciół w całej Polsce, że będę się spotykać z ludźmi, których poznam przez sieć, że będę mieć wpływ na ich życie a oni na moje, że to miejsce będzie dla mnie tak cenne dałabym mu sto złotych i wysłała do psychiatry, bo psycholog to za mało. Tak by było pięć lat temu. Teraz po tych latach wiem, że ten mały kawałek sieci potrafi zdziałać bardzo wiele i bardzo wiele dać. Uśmiecham się wspominając ten czas - początkowe Onetowe potyczki z techniką, radość z pierwszego komentarza, całą masę komentarzowych dyskusji poważnych i niepoważnych gdzie śmiałam się do łez, te setki maili, które otrzymałam, wszystkich bliskich ludzi i wszystkie wielkie rzeczy no i oczywiście radość pisania, radość możliwości niesienia pomocy i radość ze zwyczajnej ludzkiej obecności.  Mam sentyment do ludzi, którzy są ze mną od początku. Smutno mi z powodu tych, którzy się wykruszyli przez ten czas i odcięli od blogowych znajomości. W ubiegłym roku taką moją prywatną stratą była decyzja Electry by zniknąć ze świata blogowego. Niestety nie ona jedna z dnia na dzień opuściła naszą rodzinę. Czasami jeszcze się zastanawiam co się stało z tymi ludźmi, którzy odeszli na przestrzeni tych pięciu lat. Myślę, że ja bym tak nie potrafiła. Myślę, że jeśli kiedyś z jakichś powodów przestanę pisać to nadal pozostanę z Wami w kontakcie i będę Was czytać. Jednak póki co się na to nie zanosi – możecie być spokojni:) Nie wyobrażam już sobie bym nie usiadła przed komputerem przynajmniej co drugi dzień z kubkiem kawy w dłoniach i nie zajrzała do Was. Mam autentyczne wyrzuty sumienia jak Was zaniedbuję i nie mam czasu pisać czy komentować. Wasza wyrozumiałość dla mnie w tym temacie niezmiennie  sprawia, że robi mi się ciepło na sercu. Nie dość, że na mnie czekacie, ostatnio nawet tygodniami, to jeszcze nie gniewacie się, że nie zostawiam u Was po sobie śladu (wstydzi się). Już nie wspomnę nawet, że niedawno usłyszałam od jednego z Was, że warto na mnie czekać, co mnie kompletnie rozłożyło na łopatki. Najzupełniej w świecie nie da się Was nie kochać:) Dlatego przy tej miłej okazji OGROMNIE WAM DZIĘKUJĘ za Waszą obecność, czas jaki mi poświęcacie, każde Wasze słowo komentarza, wszystkie zdjęcia, maile, rozmowy i spotkania. Zwyczajnie za to, że dzielicie się sobą ze mną. Jesteście dla mnie bezcenni tak jak ten blog. Ściskam Was wszystkich razem i z osobna urodzinowo zostawiam buziaki i to czekoladowe „maleństwo”



Wasza Eris

15 stycznia 2011

Cała rzecz w tym żeby iść


STATIONS

by Audre Lorde

Some women love
to wait
for life for a ring
in the June light for a touch
of the sun to heal them for another
woman’s voice to make them whole
to untie their hands
put words in their mouths
form to their passages sound
to their screams for some other sleeper
to remember their future their past.
Some women wait for the right
train in the wrong station
in the alleys of morning
for the noon to holler
the night come down.
Some women wait for love
to rise up
the child of their promise
to gather from earth
what they do not plant
to claim pain for labor
to become
the tip of an arrow to aim
at the heart of now
but it never stays.

Some women wait for visions
that do not return
where they were not welcome
naked
for invitations to places
they always wanted
to visit
to be repeated.
Some women wait for themselves
around the next corner
and call the empty spot peace
but the opposite of living
is only not living
and the stars do not care.
Some women wait for something
to change and nothing
does change
so they change
themselves.

Audre Lorde
STACJE

Niektóre kobiety kochają
czekać
całe życie na pierścionek
w świetle czerwca na dotyk
słońca by je uleczył dla  innego
na kobiecy głos, aby je scalił
rozwiązał ich ręce
włożył  słowa w ich usta
uformował  fragmenty ich dźwięków
w krzyki za innym śpiącym obok
by pamiętał o ich przyszłości o ich przeszłości.
Niektóre kobiety czekają na odpowiedni
pociąg na złej stacji
w zaułkach od poranka
poprzez krzykliwe południe
aż zapadnie noc.
Niektóre kobiety czekają na miłość
by wzniosła
dziecko ich obietnicy
zebrała z ziemi
to czego nie zasiały
by wspiąć po bólu pracy 
stać się

końcówką strzały zmierzającej do celu
w sercu teraz
ale  to nigdy się nie staje.

Niektóre kobiety czekają na wizje
które nie powracają
gdzie nie były mile widziane
nagie
na zaproszenia do miejsc
które zawsze pragnęły
odwiedzić
powtórnie.
Niektóre kobiety czekają na siebie
za rogiem
i nazywają puste miejsce pokoju
ale przeciwieństwo życia
nie jest życiem
i gwiazd to nie obchodzi.
Niektóre kobiety czekają na  to by coś                                                                    
się zmieniło i nic
się nie zmienia
więc zmieniają
same siebie. 

W tych rzadkich chwilach kiedy naprawdę mam czas usiąść i pomyśleć kiedy akurat nie pracuję, nie pomagam, nie słucham, nie biegnę, nie załatwiam, nie gotuję, nie sprzątam, nie stoję w kolejkach, nie opiekuję się, nie choruję jak ostatnio, zastanawiam się nad sobą. Myślę o tym jaką jestem kobietą i dokąd zmierza moje życie, które za nic nie chce zwolnić i pozwolić mi czegokolwiek zaplanować tak, by się udało to zrealizować. Myślę o tym jak różne jest moje życie od życia mojej mamy kiedy była w moim wieku i moich sióstr kiedy obie były w moim wieku. Myślę o kobietach, które znam i smutno mi, bo naprawdę tylko nieliczne są spełnione i szczęśliwe. Wiem czego bym im i sobie życzyła. Wolałabym nie wiedzieć jak małe są szanse na spełnienie tych życzeń. Czytam sobie ten cytowany powyżej wiersz i widzę konkretne twarze. Echo tych słów przenika do mnie gdzieś głęboko. Wiem, że nikt nie jest w stanie sprawić by ktoś inny się zmienił jeśli ta osoba sama tego nie zechce. Wiem, że nigdy nie byłam z jedną z tych kobiet, które czekają by ktoś coś za nie zmienił. Jednak nie wiem na ile sami jesteśmy w stanie być obiektywni wobec siebie samych i czy jesteśmy w stanie prawidłowo ocenić co jest dla nas najlepsze. Może te ciągłe przeszkody w tym bym mogła zmienić kilka rzeczy w moim życiu są po to bym się głębiej zastanowiła nad tym czy te zmiany są dla mnie dobre. A może mam poczuć, że to co kosztuje wiele wysiłku stanowi wartość. Dużo jest tych może na szlaku naszego życia. I jeśli coś wiem na pewno to to, że trzeba nim iść bez względu na trudności. To on nas prowadzi. Niekoniecznie musimy wiedzieć od razu dokąd zmierzamy, bo czasami cel krystalizuje się dopiero w drodze. Czasami droga jest ważniejsza od niego, bo prowadzi do poznania w szerokim tego słowa znaczeniu. Ważne by ruszyć z miejsca. Nie czekać na zmiany, które mogą nigdy nie nadejść.


3 stycznia 2011

Jajeczna Kinder wróżba 2011 :)


Uczciwie i bez bicia przyznaję się, że jestem już absolutnie uzależniona od Kinder wróżenia (Tak Dubby możesz w tym miejscu poczuć się odpowiedzialna za to;) i nie wyobrażam sobie inaczej zaczynać roku jak otwarciem magicznej żółtej kapsuły i kęsem czekolady. To już moja czwarta wróżba i nie  bez lekkiego przerażenia muszę stwierdzić, że wszystkie poprzednie się sprawdziły. Pamiętacie moją ubiegłoroczną Lamę? I to jak się męczyłam z właściwym jej zinterpretowaniem (czytamy TU) ? No jasne, że pamiętacie w końcu skleroza  moich czytelników nie dotyczy;) Jak zwykle przeczytałam sobie dziś to, co napisałam mniej więcej rok temu i teraz jest dla mnie jasne jak słońce co miała oznaczać moja Lama. Po pierwsze wywróżyła mi moją Afrykę i spotkanie z wielbłądkami w końcu Lama to ssak z rodziny wielbłądowatych. Po drugie wyprorokowała, że bym czuła się w swoim życiu spełniona i mogła się nim cieszyć muszę postarać się bardziej zupełnie jak w sennikowym znaczeniu Lamy. A po trzecie naprawdę niemal nie zafundowałam sobie w tym roku grzywki;) Poznając zwyczaje wielbłądków zrozumiałam też dlaczego Lama pluje wodą – tak jak pisałam w mojej Afrykańskiej opowieści wielbłądy plują w stronę obiektu do którego czują miętę:) Zabawne jak  rok temu patrząc na tego słodkiego zwierzaka nie miałam pojęcia co ma dla mnie oznaczać jego zjawienie się w moim życiu. Wpędził mnie wtedy w niezłą zagwozdkę interpretacyjną a dziś jego rola i symbolika są dla mnie zupełnie jasne. Potwierdza się tu moja teoria o tym, że nie jesteśmy w stanie zrozumieć czegoś, co nadchodzi, dopóki tego nie przeżyjemy i nie odejdzie we wspomnienia jak miniony rok. Dziś patrzę na Lamę z uśmiechem a nie z zastanowieniem i zmarszczonym czołem. Gdybym w tym roku zobaczyła w moim jaju coś czego znaczenia bym nie zrozumiała byłabym spokojna, bo wiem, że z czasem wszystko nabiera sensu.  A teraz przejdźmy do meritum tej notki. Tegoroczna wróżba zupełnie mnie rozbroiła, dosłownie rozłożyła na łopatki i wywołała gromki śmiech. Nie  nie wyskoczył z niej Monty Phyton tudzież inny Benny Hill z Leslie Nilsenem:) Po prostu pomyślałam sobie, że jak się spełni to ja oficjalnie uznam, że jajo nie bez powodu nazywa się Kinder magic:) Po otwarciu jajka okazało się, że są w nim puzzle z dwoma elementami pozorującymi ruch. By ułożyć cały obrazek musiałam sobie złożyć dziesięć elementów i tak sobie pomyślałam nieco później, że pewnie by się wypełniło to, co na obrazku jakieś dziesięć warunków będę musiała spełnić i pewnie niekoniecznie będzie to takie łatwe jak ułożenie tych puzzli. Ale do rzeczy kiedy ułożyłam wszystkie elementy układanki moim oczom ukazało się to:



Uśmiałam się, bo  na pierwszy rzut oka wróżba jest oczywista – para razem w tropikach na plaży (i do tego królików z metą w postaci domku niedaleko;) Zupełnie to do mnie w obecnej sytuacji nie pasuje. Nie dość, że sparowana nie jestem to jeszcze ani najmniejszego widoku nie widzę na to ba nawet gdybym widziała nie wiem czy ze słabo znaną osobą tudzież dopiero poznaną bym się w tropiki wybrała tym bardziej, że do dziś jeszcze moich poprzednich wojaży nie spłaciłam. Jak dla mnie prawdopodobieństwo spełnienia w moim życiu tego obrazku zerowe. Ale co tam niech będzie po jajkowemu w tym roku zakocham się i pojadę w tropiki pograć… w tenisa na plaży;) Swoją drogą słyszał ktoś z Was o czymś takim? Zupełnie sobie nie wyobrażam tenisa w tych piaskach i w upale:) I pewnie gdybym nie była sobą to tu skończyłabym interpretacje mojej wróżby, ale jak wiadomo lubię dzielić włos na czworo, analizować i doszukiwać się ukrytych znaczeń więc rozbiłam obrazek na czynniki pierwsze dzieląc go na elementy próbując dopasować do siebie i wyszło tak:



Morze – może być i Bałtyckie do którego mam blisko, nie pogniewam się jak znajdę się nad jakimś na dłużej w tym roku

Plaża – podobnie jak wyżej jedno z przyjemniejszych miejsc w których można się znaleźć obojętne w jakim kraju i nad jaką wodą zawsze mnie cieszy

Dużo słońca – bardzo bym się ucieszyła gdyby go nie zabrakło o każdej porze tego roku i zimą i wiosną i latem i jesienią złotą bez znaczenia gdzie będę

Domek na plaży – nie będę ukrywać zawsze mi się marzył na takie zupełnie błogie dwa tygodnie wyciszenia cudnie by było by się zmaterializował w każdej rzeczywistości

Deska surfingowa – ok. tu robi się ciekawie, bo surfing jest jednym z tych sportów do których mnie zupełnie nie ciągnie i na coś takiego na bank mnie nikt nie zaciągnie więc jak na moją interpretację to będzie przedmiot należący do męskiej części tej wycieczki;)

Tenis – kolejny sport  co do zupełnie nie mam zdolności w przeciwieństwie do badmintona z tej prostej przyczyny, że ani nie lubię biegać ani nie mam tyle siły w rękach na ciężką rakietę i piłkę a już tym bardziej na plaży – może to jakieś moje drugie wcielenie będzie grało? ;)

Palma kokosowa – i tu zaczyna się precyzować cel rzekomej podróży za nieocenioną Wikipedią:

Palma kokosowa pochodzi z południowo-wschodniej Azji lub z północno-zachodniej Ameryki Południowej. Kopalne szczątki z Nowej Zelandii wskazują, że rośliny o małych orzechach kokosowych rosły tam już przed 15 milionami lat. Najstarsze skamieniałości były znajdowane w Radżastanie w Indiach. Jej owoce wyrzucone przez morze i zdolne do kiełkowania znajdowano w Norwegii. Obecnie jest najczęściej występującą palmą, gdyż rośnie wzdłuż wszystkich tropikalnych brzegów morskich.

Południowo-Wschodnia Azja, Ameryka Południowa, Nowa Zelandia, Indie, wszystkie tropikalne brzegi morskie – czynią ten element układanki bardzo kuszącym choć jak dla mnie zupełnie nierealnym, no cóż zobaczymy

A teraz przejdźmy do głównych bohaterów obrazka:

Królik Bugs i znów za Wiki :

  postać fikcyjna z serii kreskówek Warner Brothers, wymyślony w 1938 r. przez Teksa Avery’ego i Chucka Jonesa. 

Tak tu mogłabym się zgodzić facet w moim życiu to postać fikcyjna;) A tak na poważnie to czytając dalej dowiadujemy się ciekawej rzeczy:

Inspiracją dla stworzenia postaci Królika Bugsa był Clark Gable w filmie Ich noce z 1934 roku. Scena, w której aktor u boku Claudette Colbert próbuje złapać autostop, jednocześnie chrupiąc marchewkę, przeszła do historii kinematografii.

Jeśli faktycznie facet z jakim mam polecieć w tropiki ma być choć trochę jak Clark Gable to mój wyjazd staje się realny;) I to nie ze względu na te piękne oczy, ale na to jakim był człowiekiem.



Króliczka Lola – No cóż blondynką to ja nie jestem i nie zamierzam się nią stać. Mini też nie noszę. Hmm… łączy nas chyba tylko płeć. Tak myślę na pierwszy rzut oka nim zerknę do nieocenionej Wiki:

Lola jest fikcyjną króliczką ze studia Warner Bros. Jest zakochana w Króliku Bugsie. Lola zakochała się w Bugsie. Chociaż początkowo ignorowała jego zaloty, pokochała go po uratowaniu jej przed zgnieceniem przez spadającego na nią zawodnika przeciwnej drużyny. Zamiast niej, to Bugs został zgnieciony przez przeciwnika, a Lola widząc jego heroizm związała się z nim.

Z Lolą łączy nas to, że zdecydowanie jestem odporna na końskie zaloty i to, że cenię sobie czyny nie słowa jeśli w grę wchodzi świat uczuć.

Generalnie kochani jak widać wróżba jak najbardziej pozytywna chociażby dlatego, że mnie rozbawiła:) Słowo daję, że jak moja pierwotna interpretacja się spełni w miejsce spełnienia tej elementarnej to będę na koniec 2011 roku najbardziej zaskoczoną  kobietą pod słońcem i stwierdzę, że tarot w porównaniu do Kinder jaja to przeżytek :D 

Po co nam szklana kula jak mamy Kinder team:)