31 grudnia 2011

Noworocznie


Kochani na Nowy Rok

Życzę Wam: 

Uśmiechu w każdej sekundzie,

radości w każdej minucie,

przyjaźni w każdej godzinie,

szczęścia każdego dnia,
 
 i miłości przez całe życie.


Wasza Eris
 
 

24 grudnia 2011

Bożonarodzeniowo



Kochani na Tegoroczne radosne Święta

Niech Nowonarodzony

Oświeca drogi codziennego życia

Obdarza błogosławieństwem

I pomaga Zycie czynić szczęśliwym.

Wasza

Eris

 


16 grudnia 2011

Pierniczki Anno Domini 2011

Tradycyjnie już jak co roku o tej porze namawiam Was kochani do małego szaleństwa kulinarnego w kuchni z dziećmi czyli samodzielnego wykonania pierniczków świątecznych. Zostawiam Was z przypomnieniem mojego przepisu na nie o który prosiliście i tegorocznym fotostory na zachętę:)


Pierniczki pyszne

 Składniki:

 3 szklanki mąki 1 szklanka cukru pudru (zamiast cukru pudru można użyć zwykłego cukru, ale wtedy kryształki będą widoczne w pierniczkach) ¾ szklanki miodu 120 gram masła lub margaryny 1 jajo 1 ½ łyżeczki sody oczyszczonej 2 łyżki stołowe przypraw korzennych do piernika

Wykonanie:

Przesianą mąkę wymieszać z sodą, zrobić wgłębienie na środku wlać miód, dodać przyprawy korzenne, cukier, masło i jajo. (Miód można też wcześniej podgrzać razem z cukrem i przyprawą korzenną, a potem przestudzić i połączyć z mąką) Zagnieść ciasto i wyrabiać aż będzie gładkie i jednolite w przekroju, potem rozwałkować. Ciasto można rozwałkować na dowolną grubość (standardowa grubość to od 3-8 milimetrów). Pierniczki powinno się piec w nagrzanym piekarniku ok. 10 minut. Trzeba uważać, żeby nie zarumieniły się zbyt mocno, bo mogą stać się zbyt twarde i nabrać goryczki. Można je lukrować i dowolnie ozdabiać. Nadają się do powieszenia na choince.

Smacznego :)






























12 grudnia 2011

Czarownice dwie w Trójmieście – czyli śladami Rose i Eris part II


Oczywiście znając mój tryb życia przez cały tydzień nie udało mi się sprecyzować kiedy będziemy mogły się spotkać z Rose drugi raz. Do samego piątku po południu nie wiedziałam czy jeszcze czasem nie będę musiała pójść w sobotę do pracy. W ostatniej chwili okazało się, że jednak mogę mieć wolny weekend więc zadzwoniłam do Rose i spytałam co sobie na ten czas zaplanowała. Przypuszczała, że jednak będę w pracy więc zarezerwowała sobie sobotę na Teatr Muzyczny także została nam niedziele by się znów spotkać. Pozostała jeszcze tylko do ustalenia kwestia gdzie. I tu pojawił się problem. Zaprosiłam Rose do siebie do domu a ona koniecznie chciała mi pokazać Gdynię Orłowo i nie mogłyśmy się zdecydować gdzie w końcu się spotkać. Kiedy powiedziałam jej że mogę zarówno pojechać do Orłowa jak i zostać w domu, że nie sprawi mi różnicy miejsce naszego spotkania Rose powiedziała, że i  dla niej miejsce nie ma znaczenia i zrzuciła podjęcie decyzji na mnie. Pożegnałyśmy się więc słowami, że sprawdzę pogodę, bo nadal była średnio atrakcyjna i wtedy zadecyduję. Jak zwykle nie okazało się to proste, bo jak na złość wszystkie prognozy pokazywały inne wersje pogodowe. Ta z której najczęściej korzystam pokazywała jednak, że będzie znośnie a reszta, że nieciekawie. W końcu sama na siebie byłam zła, że nie umiem podjąć takiej prostej decyzji i wyciągnęłam z torebki portfel i złotego polskiego i rzuciłam monetą  - orzeł oznaczał Orłowo, reszka dom.  Wypadł orzeł więc napisałam Rose smsa, o przebiegu podjęcia mojej decyzji i godzinie przyjazdu. Jak zwykle nie było prosto, bo nie dało się zsynchronizować naszych transportów i okazało się, że będę musiała na nią poczekać dłuższą chwilę. Cóż bywa. Oczywiście kiedy podciągnęłam roletę okna w niedzielę nie mogłam zobaczyć niczego innego jak kapuśniaczka za oknem. Świetna pogoda na spacer nad morzem:) Jednak specjalnie się nią nie przejęłam w końcu już jedno deszczowe spotkanie przeżyłyśmy bez problemu to i drugiemu damy radę. Standardowo też kiedy pociąg mógłby się spóźnić na stację docelową bym nie musiała czekać na dworcu przyjechał planowo. Deszczyk nie przestawał siąpić i doszła też dodatkowa atrakcja w postaci wiatru, ale nic to nie takie pogody się na Pomorzu przetrwało:) Rose też przyjechała planowo pełna wyrzutów sumienia, ze mnie na to Orłowo w taka pogodę namówiła. Jednak zupełnie szczerze nie przeszkadzała mi ta pogoda. Tym bardziej, że zaczęło się przejaśniać i zanim doszłyśmy do plaży po deszczu nie było już ani śladu. Zrobiło się tak ładnie, że zamiast na kawę wybrałyśmy się na spacer podziwiając widoki.





Spodobało mi się to miejsce. Ma swój niepowtarzalny klimat z górującym nad nim klifem przybrzeżnymi kutrami i molem. Spokojnie tam i przytulnie, bo nie jest to jakieś specjalnie wielkoprzestrzenne miejsce a taka mała przystań sprzyjająca zamyśleniu i refleksji. Jak zwykle spacerując gadałyśmy z Rose jak najęte co nie przeszkadzało nam w poszukiwaniach bursztynu, oczywiście udanych i w fotografowaniu cudnych okoliczności natury. Kiedy zrobiło nam się chłodno poszłyśmy sobie do Tawerny Orłowskiej i strasznie się tam zasiedziałyśmy w przemiłym klimacie przy dobrej muzyce i jeszcze lepszych  widokach. Gadałyśmy  najpierw przy kawie, potem przy obiedzie i na koniec przy grzanym winie. Kiedy już wysiedziałyśmy nasze krzesła poszłyśmy jeszcze raz na spacer tym razem podziwiać okolicę w przeciwnym kierunku. 









Niestety pogoda zaczynała się stanowczo psuć więc dosyć szybko schroniłyśmy się w Domku Żeromskiego na malinową herbatkę i słodkości. Mieści się tam dwupokojowe muzeum pisarza i mała kawiarnia o uroczym wnętrzu


I tak z nadejściem głębokiej ciemności i potęgującej się wichury usiłującej zmieść Rose  fotografującą nocne molo





do morza wróciłyśmy z powrotem na dworzec by tym razem pożegnać się już niestety na dłużej niż tydzień… Żal się było żegnać, ale czas naglił nieubłagalnie. Pomachałyśmy sobie jeszcze przeciwległych peronów i zniknęłyśmy sobie za horyzontem. Po raz kolejny pożałowałam, że z bliskimi mi ludźmi dzieli mnie tyle kilometrów. Jednak nie było mi smutno, bo w końcu udało nam się spotkać w tym roku aż trzy razy i pewnie spotkamy się jeszcze nie raz, bo nigdy nie mamy dosyć swojego towarzystwa:)
 
The End

4 grudnia 2011

Czarownice dwie w Trójmieście – czyli śladami Rose i Eris


Rzadko mam okazję widywać swoich przyjaciół. Tak się złożyło, że większość z nich rozjechała mi się po Polsce i świecie. Dlatego kiedy ktoś z moich bliskich zjawia się w moich stronach zawsze ogromnie się cieszę, że możemy się spotkać. Jak część z Was wie niedawno na północy gościła Rose i oczywiście nie było takiej opcji byśmy się przy tej okazji nie spotkały.  Nieważne, że dzień przed spotkaniem z Rose pobiłam swój własny rekord i spędziłam w pracy 16 godzin, nieważne, że cały dzień pierwszego spotkania miałyśmy pogodę jak z filmu Deszczowa piosenka  a drugiego minęłyśmy się z mini huraganem ważne, że mogłyśmy się spotkać i porozmawiać bez pomocy technologii. Prawdziwa rozmowa zawsze jest najcenniejsza. Tym bardziej wartościowa, że i na te technologicznie wspierane nie mam ostatnio czasu. Generalnie mam wrażenie, że strasznie się kurczy i wszelkimi sposobami staram się zatrzymać ten proces. Podczas pobytu Rose udało mi się wykroić dwie niedziele na to byśmy mogły się nagadać. Pierwszą spędziłyśmy częściowo w Gdańsku i częściowo w Sopocie. Przespacerowałyśmy się po Starówce pokazałam Rose moje ulubione miejsca a ona mi swoje i okazało się, że jedno nawet lubimy obie oczywiście chodzi o ulicę Mariacką, która niezmiennie wszystkich czaruje:)

  

Wspierane dzielnie moim parasolem zrobiłyśmy nawet małą sesję fotograficzną  w tych ekstremalnych warunkach. A potem poszłyśmy sobie na zasłużony odpoczynek do byłej ulubionej  kawiarni Rose  Pi kawy. Byłej bo zmiany organizacyjne i przeniesienie lokalu kawałek dalej niestety nie wyszły temu miejscu na dobre. Nadal co prawda można tam polecić herbatę (nie wiem jak z kawą, bo akurat nie piłam), ale już obsługi zdecydowanie nie, podobnie jak w krakowskim Kolanku czeka się na nią całe wieki tak jak na rachunek a na dodatek myli się jej treść zamówień a i powiększenie miejsca sprawiło, że znalazły się tam sprzęty nie do końca sprawne typu niepożądanie bujany stolik. Do tego za pewnego rodzaju szczyt uważam kasowanie za toaletę ludzi nie będących gośćmi Pi kawy 5 zł. W żadnym cywilizowanym kraju takich praktyk się nie stosuje tylko w Polsce. Pierwszy raz też zdarzyło mi się wyjść z lokalu nie czekając aż obsługa zabierze pieniądze za rachunek. Zwyczajnie uważam, że 20 min. czekania zdecydowanie wystarczy tym bardziej jeśli ktoś się spieszy jak my z Rose. Samo miejsce sprawia dobre wrażenie i domyślam się, że faktycznie kiedyś mogło być urokliwe ale niestety niewiele po tym uroku zostało. Rose rozczarowała się niepomiernie, że od czasu jej ostatniej wizyty tak niekorzystnie zmienił się ten lokal. No cóż tak to w Polsce już jest, że tylko nieliczne miejsca utrzymują początkowe standardy na stałe. Ja już do tego przywykłam i nawet mi to już nie przeszkadza jednak szkoda mi było Rose, która chciała mi pokazać coś wyjątkowego co się już wyjątkowym okazało nie być. Dla mnie miejsce nie ma znaczenia – najważniejsi są ludzie. Mnie wystarczy do szczęścia by byli przy mnie bliscy i bym mogła gadać w nieskończoność:) Oczywiście głównie tym się zajmowałyśmy z Rose:) Z Gdańska podjechałyśmy sobie do Sopotu by mogła się przywitać z morzem, bo nie zdążyła od swojego przyjazdu.  Sopot jak zwykle pięknie oświetlony przywitał nas lekką szarością i swoim spokojnym klimatem. Chwilowo uwolnione od nieustannie siąpiącego deszczu pospacerowałyśmy chwilę deptakiem i ruszyłyśmy prosto na molo. Morze było tego dnia szczególnie spokojne, zupełnie bezwietrzne, wyglądało jak wielkie zamglone jezioro. Szumiało tylko bardzo delikatnie kiedy nieliczne fale dobijały do brzegu. Przyjemnie tak było pospacerować sobie i potem powędrować alejkami prosto na obiad. Oczywiście tematów do rozmów nam nie zabrakło przez cały czas a i aparat Rose też był stale w użyciu:) Niestety czas już powoli zaczął nas gonić i musiałyśmy się dość szybko zebrać już z powrotem do Gdańska. Tam zdążyłyśmy już tylko zrobić maleńki spacer po nocnej Długiej i dosłownie biegiem wróciłyśmy na Dworzec bym zdążyła na swój pociąg. Obiecałyśmy sobie przy pożegnaniu, że jeszcze się spotkamy nim Rose wróci na południe, bo oczywiście nie zdążyłyśmy się nagadać.

 c.d.n