29 marca 2013

Wielkanocnie






Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem.  Kto we Mnie wierzy, to choćby umarł żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie nie umrze na wieki.
 J 11,25-26


Kochani na te cudowne Święta z całego serca życzę Wam
By i w Was dokonało się z martwych wstanie
By to, co nie powinno w Was umrzeć ożyło
By nadszedł czas odrodzenia w Was miłości, wiary i nadziei
By życie częściej było dla Was cudem niż ciężarem
By byli przy Was zawsze dobrzy ludzie
By w Waszym życiu gościła równowaga i poczucie sensu
By ten darowany świąteczny czas przyniósł Wam spokój i wiele radości.

Wasza Eris


[…] Jajkiem będziemy się dzielić wszyscy w domu z kolei, życzyć sobie pociechy, życzyć sobie nadziei. […] 

                                                                        Maria Konopnicka




20 marca 2013

Retrospekcja




Każdemu jego terytorium, każdemu jego wolność i światełko w tunelu, które każdy z nas chce prędzej czy później zobaczyć. Każdemu jego życie. Cel, gra warta świeczki i moment, w którym usłyszy, że oto jest już na tyle dojrzały, że może próbować zrozumieć wszystkie swoje dotychczasowe niepowodzenia, błędy. Posegregować zgubione po drodze bonusy – te na szczęśliwe chwile. Ten rodzaj emocjonalnej retrospektywy zazwyczaj dopada nas w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Tak chce pan scenarzysta, któremu na imię życie. To wtedy bywamy najbardziej zaskoczeni – gdy ktoś od nas odchodzi, sami kogoś porzucamy, okazuje się, że nie ma nic cenniejszego ponad zdrowie i że to, co miało być na zawsze, okazało się tylko na jakiś czas. A gdy nam się wydaje, że już po nas, pan scenarzysta ponownie puszcza do nas oko i wkracza na scenę. Daje nadzieję, że to, co nas spotyka, jest po coś, i że teraz to już tylko będzie z górki. Nawet jeśli nie na zawsze. Gdyby powstał film z Adamem Darskim vel Nergalem w roli głównej, z pewnością miałby wiele zwrotów akcji. Tak jak w życiu każdego z nas. Góra i dół, wolność i potrzeba „zniewolenia”, karnawał i szpitalna izolatka. Dionizje i smutne dni. Na scenie Książę Ciemności woła: „ Z nami jest magia”, a kiedy pytam go o pana scenarzystę – życie, tego, który interesuje się losami każdego z nas, odpowiada słowami Aleistera Crowleya: „Jest radość w wyruszaniu, w podróży i w samym celu”. I głównie o tę podróż chodzi. Bez lęku, ale z wielką ciekawością. Jak się do niej przygotować? Przede wszystkim nie bać się i cieszyć wszystkim, co może nam ono jeszcze przynieść. Kto? Pan scenarzysta – życie.
Małgorzata Domagalik

Kiedy siadam przed komputerem by coś napisać okazuje się, że brak mi słów. Nie umiem jeszcze ogarnąć minionego czasu. Tak wiele się wydarzyło podczas mojej 44 dniowej hospitalizacji i od momentu kiedy jestem w domu, że nie sposób usiąść i opisać choćby części. Na pewno był to dla mnie czas próby. Pod każdym względem. Psychicznie i fizycznie nie byłam dotąd aż tak bardzo obciążona. Strasznie trudno jest wytrzymać wszystko, na co człowiek jest narażony, podczas leczenia zamkniętego i przetrwać wszystkie skutki uboczne. Bardzo dużo daje obecność bliskich. Wiele wsparcia otrzymuje się od ludzi dzielących ten sam los, bo nikt tak nie zrozumie chorego jak drugi chory. Jednak mimo wszystko jest fizycznie niemożliwe by lekko przez to przejść. No chyba, że jest się emocjonalnym cyborgiem. Jeśli nie to człowiek stale będzie się zmagał z przeciwnościami w postaci warunków bytowych (brakiem podstawowych wygód czyli normalnych łóżek, odpowiedniego jedzenia, odpowiedniej ilości toalet do liczby pacjentów, braku świetlicy dla chorych i jakiegokolwiek śladu cywilizacji w postaci radia czy TV) , skutkami leczenia i złośliwością rzeczy martwych czytaj awariami urządzeń naświetlających. Sponiewiera go też troska o innych chorych z którymi się siłą rzeczy zaprzyjaźni przez tak długi czas. Opieka pielęgniarska nie zawsze zdaje egzamin kiedy jest jedna pielęgniarka na cały oddział na zmianie. Nie da się też uniknąć cierpienia po stracie jednej z tych cudownych przyjaźni przeniesionych poza mury szpitalne. Dotyk śmierci bywa bardzo brutalny. Nie sposób obronić się przed lękiem widząc jak działa choroba naocznie każdego dnia. I mimo cudownych ludzi i wielu dobrych sytuacji, wesołych chwil nie da się zrównoważyć nimi tych złych. Bardzo trudny to był dla mnie czas. Nie umiem się jeszcze wewnętrznie tak do końca wyciszyć. Mimo, że wiem, że zdrowieje. Mimo, że głównie duże osłabienie mi teraz dokucza. Mimo, że szykuje nam się spotkanie z dziewczynami z oddziału. Jakoś tak po tej traumie nie potrafię jeszcze siebie przekonać, że już teraz będzie z górki nawet jeśli to z górki obwarowane jest słowem nie na zawsze. Dużo myślę ostatnio o kształcie swojego życia przed chorobą i teraz.  O tym, że moja sytuacja bytowa nic się nie zmieniła. Nadal jest zależna od poświęcenia życia na pracę. Tyle, że ja już tak nie chcę. Chcę żyć inaczej. Chcę mieć czas na to by mieć czas dla siebie. Brak mi pomysłów na to jak to osiągnąć jednocześnie posiadając środki do życia. Zupełnie szczerze nie mam sił by znów pociągnąć półtora etatu ani by trzeci raz zmienić zawód. Trudno mi i myśleć  i nie myśleć o przyszłości. Wszystko w moim życiu teraz jest inaczej. Chciałabym by wydarzyło się teraz coś naprawdę dobrego, co wszystkie obawy by odsunęło w cień. Pojawiło światełko w tunelu pozwalające mieć nadzieję na to by moje życie naprawdę zaczęło należeć do mnie. Umiem dostrzec sens w swojej życiowej podróży i się nią cieszyć, czego i Wam życzę, jednak jakoś coraz trudniej mi niweczyć lęk i dostrzec dokąd mnie ona prowadzi. 

8 marca 2013

Goję się



 Jestem kochani. Chociaż chyba to jeszcze nieodpowiednie słowo na określenie mojego stanu. Tak wróciłam. Tak w domu się psychicznie czuję dużo lepiej. Nie nie czuję się dobrze. Bardzo daleko mi do tego. Ostatni czas był dla mnie bardzo ciężki. Przez cały okres choroby nie było mi nigdy aż tak ciężko. Dopiero w domu poczułam z całą mocą siłę promieniowania jakiemu mnie poddano. Dotkliwie przekonałam się, że spora część mojego przełyku i brzuch to prawie jedna wielka rana. Przez pierwsze dwa dni jakoś dawałam radę jeść oczywiście porcje wróblęce, że tak to nazwę, jednak potem ból przy jedzeniu i piciu stał się tak silny, że to co udawało mi się przyjąć do strawienia już się porcją nie mogło nazywać. Najgorzej, że najbardziej bolało picie. Jednego z dni udało mi się wypić aż pół szklanki wody kiedy powinnam pić dwa litry płynów na dobę. A do tego oczywiście mdłości szpitalne przywiozłam ze sobą do domu także jak nie skręcałam się z bólu to od nich. Z pomocą przyszła mi akupresura niezastąpiona też przy chemiach. Poczułam się trochę lepiej. I co? I cholera jasna kurza twarz musiała mnie dopaść miesiączka. Nie dość że  bolał cały tył pleców (promieniowanie przechodzi na wylot), brzuch,  przełyk, kręgosłup (z powodu stałej utraty wagi stale mi dokucza) to jeszcze doszło podbrzusze i upływ krwi z bardzo osłabionego organizmu. Przestałam wstawać z łóżka. Kiedy szłam do toalety robiło mi się po drodze ciemno w oczach i był to prawdziwy maraton by dojść i wrócić. Byłam tak słaba, że koc na łóżku wydawał mi się za ciężki. Poszłam do lekarza ogólnego wczoraj by upewnić się, że się nie odwodniłam i nie potrzebuję kroplówki i by usłyszeć to o czym wiem od dawna – w niczym mi nie może pomóc. Wszystko się musi teraz po prostu zagoić. Jestem jeszcze bardzo słaba. Wejście na drugie piętro po schodach jest dla mnie nie lada wyczynem nawet jak sobie robie przerwy na podestach. Nie wychodzę z domu. Staram się nie leżeć całymi dniami. Przyzwyczajam organizm do siedzenia potem przyjdzie czas na stanie dłużej niż chwilę i krótkie spacery zanim dostanę zaniku mięśni. Przełyk już mi prawie doszedł do siebie i w brzuchu czuję ból na mniejszym obszarze dzięki akupresurze. Nie wiem ile bym się jeszcze męczyła gdyby nie ona. Powoli staram się też więcej jeść i nawet się udaje. Teraz najważniejsze jest dla mnie by się wszystko zagoiło do końca, bym mogła swobodnie jeść i pić i zatrzymać wreszcie ten ciągły spadek wagi. Cały czas walczę ze swoją słabością i zmęczeniem. Robię wszystko by ten ostatni etap leczenia szybko i dobrze dla mnie się zakończył. Stale powtarzam sobie, że to już finisz, że jeszcze tylko to przetrwam i będzie dobrze. I to pomaga. Tak jak to, że badania nie wykazały aktywnych cech choroby nowotworowej. Trzymajcie kochani dalej za mnie kciuki i pomódlcie się by już niedługo było dobrze.

Wasza Eris