Myślę sobie wbrew o przeszłości. Ciągle wraca. Widzę z całą wyrazistością jak bardzo inna jestem teraz. Mijam bezpowrotnie. Nie ma już we mnie nic z tej dziewczyny ze zdjęć. Z wiary w szczęśliwe zakończenia. Z bezczelnego przekonania, że mogę wszystko jeśli tylko zechcę. Za grosz nie zostało ufności. Zadziwiające jak bardzo życie może się zmienić. Jak potrafi wymóc decyzje, pozamykać drzwi. Jak praca potrafi z fragmentu życia przejąć jego większość. Jak ludzie znikają na wszelkich możliwych krańcach świata i pewnego dnia zostaje się samemu w tym chorym kraju z równie chorej do niego miłości. Czuję się chora. Chora na chroniczne przeziębienie duszy. Chora na brak miłości w sobie i do siebie. Chora na brak dotyku. Chora na brak sił. Jest mi zimno na samą myśl, że już może tak zostać. Dręczy mnie obawa - a co jeśli nigdy nie będzie lepiej? Niby nic wielkiego się nie dzieje. Nie nastąpił żaden przełom. Nie jestem zła. Nie ma we mnie żalu. Nie chodzę i nie płaczę po kątach. Radzę sobie całkiem nieźle zważywszy na okoliczności. A jednak jest we mnie jakieś poczucie straty. Jakieś niewyjaśnione uczucie, które sprawia, że nawet jak się śmieję nie śmieją się już moje oczy. Jest tak jakby coś we mnie pękło. Nie, nie boli. Po prostu czuć większą niż zazwyczaj pustkę. Nie umiem siebie zdefiniować na dzień dzisiejszy. Nie umiem wyznaczyć celu ani trasy. Bladego pojęcia nie mam co dalej. Tkwię w rytmie powtarzalności dnia powszedniego. Kiedy myśli nie dają mi spokoju uciekam w sen. Kiedy sny nie dają mi spokoju uciekam w pracę. Kiedy praca nie daje mi żyć zaszywam się w domu. Kiedy nie mogę wytrzymać w domu wychodzę. Od siebie tylko uciec nie mogę. Jedynie muzyka mnie leczy. Więc słucham, biorę głęboki oddech i idę dalej. Szkoda tylko, że zupełnie bez przekonania. Zupełnie nie umiem się wydobyć z tego stanu. Tracę jakiekolwiek poczucie czasu. Zakorzenienia, integralności dni. Dla mnie są niemal wszystkie takie same. Nie dociera do mnie, że za chwilę już kwiecień. Ledwo się obudziłam, że kartki wypadało by na święta wysłać. Żyję gdzieś w zawieszeniu, odrętwieniu. Inaczej nie umiem tego określić. Słowa do mnie przychodzą niezmiennie. Jednak to, o czym mówią zupełnie nie nadaje się do publikacji. O pewnych rzeczach po prostu lepiej nie mówić. Pewnych tematów nie poruszać. Więc milczę. Nie tylko tu. Realnie też. Rozmowy mnie męczą. Dlatego wybaczcie kochani, ale nie znajdziecie tu przynajmniej na razie wielu rzeczy do poczytania. To nie jest mój czas na dzielenie się swoimi myślami. Jestem po cichutku u Was, pamiętam. Pisać będę zawsze tylko pewnie rzadko. Trudno mi określić, co będzie dalej. Na dzień dzisiejszy nie lubimy się z klawiaturą i komputerem. Nic pożytecznego czym można by się podzielić też nie przychodzi mi do głowy. Dziękuję Wam za niezmienną obecność i troskę. Trzymajcie się ciepło
Do napisania
Wasza Eris