28 kwietnia 2011

Niemoc

 
Siadam przed komputerem, patrzę na klawiaturę, dotykam jej palcami i… nic. I tak już od kilku tygodni. Albo ląduję z głową na klawiaturze i zasypiam na siedząco albo wszystko co mi się ciśnie na język jest tak ciężkie, że wolę nie przerzucać tego ciężaru na Was (starczy, że mi ciąży) albo zupełnie zwyczajnie mam pustkę w głowie. Dzieje się tyle, że już ledwo jestem nad tym w stanie zapanować. A kiedy dla odmiany się uspokaja opadam z sił i są we mnie tylko potrzeby pierwotne snu i jedzenia. Kiedy patrzę na życie innych obok to jak bym porównywała światy tak odmienne, że można by je uznać za równoległe tudzież inną rzeczywistość. Czasami kiedy siadam w ciszy i przelatują mi przez głowę obrazy moich dni to mnie samej wydają się one niewiarygodne. Wszystkie znane mi telenowele wymiękają. Gdybym napisała autobiograficzny scenariusz nikt by go nie sfilmował, bo nie uznał by za wiarygodne, że tyle rzeczy może się człowiekowi przydarzyć. Powoli zaczynam czuć, że więcej już zwyczajnie nie uniosę. Każdy ma swój próg wytrzymałości nawet ja. Tylko co z tego wynika? Nic. Czy chcę czy nie chcę każdego dnia powszedniego o 5.15 zadzwoni budzik. Będę musiała wstać i iść przez kolejne dni. Nikt za mnie nie przeżyje mojego życia bez względu na to czy ja mam siły się z nim mierzyć. Zrezygnowana jestem ostatnio tak bardzo jak nigdy wcześniej. Już się nie denerwuję  nie próbuję wpłynąć na coś na co nie mam wpływu. Zaczynam oswajać własną bezradność wobec niektórych dla mnie bardzo ważnych spraw. Zupełnie jak nie ja. Poddałam się. Będzie co ma być. 
 

24 kwietnia 2011

Wesołych Świąt



Cudnych Świąt

Pełnych pokoju serca i radości duszy

Z bliskimi  przy stole i miłością za nim

Ze świadomością sensu

Z wiarą w zwycięstwo nad największym wrogiem

Życzy:

Wasza Eris

11 kwietnia 2011

30 lat minęło...


Kiedy byłam małą dziewczynką wydawało mi się, że to taki wiek kiedy już ma się wszystko, co w życiu najważniejsze poukładane na właściwych miejscach. Kiedy ma się już własną rodzinę, własny dom, własną pracę i posadzone przysłowiowe drzewo i zapuszczone trwałe korzenie w miejscu gdzie leży nasze serce. 

Kiedy miałam lat naście zaczęłam sobie zdawać sprawę, że wcale nie jest łatwo poukładać sobie relacje z ludźmi nie tylko najbliższymi więzami ale i tymi wybranymi przez serce a podjęcie decyzji z kim się związać i czy się wiązać to wcale nie jest prosta sprawa. Zobaczyłam też ile kosztuje własny dom i zdobycie własnej pracy. Zrozumiałam, że można żyć bez zagnieżdżania się w jednym miejscu i nie w nim leży nasze serce ale w naszej piersi.

Kiedy skończyłam pierwsze dzieścia lat zrozumiałam, że będę mieć wielkie szczęście jeśli ułożę sobie moje życie uczuciowe do trzydziestki, że nie ma takiej opcji bym w tym czasie mogła mieć własny dom i że niekoniecznie praca przyjdzie z mojej ciężkiej pracy nad wykształceniem.

Kiedy stanęłam na półmetku trzydziestki zwątpiłam we wszystko. Nic nie było na swoim miejscu. Ani moje uczucia, ani dom, ani praca. Delikatnie mówiąc nie byłam w dobrej formie i nic nie zapowiadało by miało być lepiej. Już nie wierzyłam, że uda mi się stworzyć z kimkolwiek udany związek, zaczynałam wątpić w istnienie kategorii moja rodzina, moje dziecko i mój dom. Zastanawiałam się czy jeszcze mam serce.

Minęło pięć lat. Obudziłam się w wieku trzydziestu lat i dalej tak naprawdę mam tylko siebie. Nie założyłam rodziny. Nie mam dzieci. Moja praca nie jest póki co stabilna i nie mogę do końca z przekonaniem powiedzieć, że na pewno w niej zostanę na dłużej. Moje życie się poukładało w miarę zgrabną całość. Nie mam tylu problemów co wcześniej chociaż te które mam odbierają mi radość życia. Mam gdzie mieszkać, kogo kochać (poza własnym mężczyzną) i wspaniałych przyjaciół. A jednak nadal kiedy myślę o swoim życiu nie nazwałabym go spełnionym. Mimo, że udało mi się siebie poskładać po moich zawirowaniach uczuciowych. Mimo, że osiągnęłam więcej niż ludzie z mojego otoczenia. Mimo, że potrafię się cieszyć życiem takim jakie jest i żyć z dnia na dzień. Powiecie czego mi więc brakuje by przyszło to spełnienie. Zupełnie zwyczajnych rzeczy: poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji, oparcia w miłości drugiego człowieka i wiary, że wszystko będzie dobrze. Tak niewiele a zarazem tak wiele. Chciałabym już nawet nie wierzyć ale chociaż mieć nadzieję, że za kolejne pięć lat będę mieć choć jedną z tych trzech rzeczy. Jednak nie mam. Życie pozbawiło mnie wszystkich złudzeń bardzo skutecznie. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego jak trudno w naszych czasach o stabilizację i poczucie bezpieczeństwa. Świetnie znam dzisiejszych mężczyzn ich oczekiwania, zdolności i poziom dojrzałości emocjonalnej i zdaję sobie sprawę, że zupełnie nam do siebie nie po drodze a znalezienie kogoś z kim można się spotkać w połowie drogi uważam bez mała za cud tym bardziej znając mój tryb życia. Wiem też jak trudno jest odzyskać taką zupełnie nieskażoną wiarę w dobre zakończenia kiedy się ją już raz straciło. Co mi daje ta wiedza? Tylko tyle, że samej siebie już nie oszukuję, że jest inaczej niż jest. Tylko tyle, że czasem ogarnia mnie smutek i tęsknota za życiem, którego nie ma. Tylko tyle, że zaczynam się powoli godzić z rolą ukochanej cioci w miejsce ukochanej matki. Tylko tyle i aż tyle, że wiem, że jestem sobie wierna i nikogo nie krzywdzę udając kogoś kim nie jestem by zdobyć coś czego mi brak.

Jestem wdzięczna za te trzydzieści lat, które było mi dane. Za wszystkie piękne chwile, emocje i rzeczy, których mogłam doświadczyć. Za moją rodzinę i przyjaciół. Za dach nad głową. Za to, że mam pracę kiedy tylu z nas jest jej pozbawionych. Każdego dnia uśmiecham się do ludzi i staram się być dla nich oparciem. Każdego dnia kiedy się budzę wiem, że zaczyna się nowa historia i że życie pisze najdziwniejsze ze wszystkich scenariuszy w których wszystko jest możliwe. I chociaż wiem tyle ile wiem i chociaż często jest mi ciężko na duszy cieszę się, że po prostu jestem.

I cieszę się, że Polly była przy mnie kiedy stuknęła mi trzydziestka, bo dzięki bezcennym prezencie jej obecności te cyfry już nie wydawały się tak przytłaczające jak wtedy kiedy się na nie patrzyło sam na sam. I cieszę się z Waszej pamięci o mnie i upominków od Was, bo każdy z nich mówi mi, że naprawdę mnie znacie i wiecie co sprawi mi radość. Kasiulka kociej rodziny wszyscy mi zazdroszczą i podziwiają piękną kartkę i kolczyki  (kotka do kluczy już mi chciała siostra zwędzić ale powiedziałam stanowczo no way;). Rysunki Mareckiego stoją na honorowym miejscu (i wywołują uśmiech bo bez opisu w życiu bym nie wpadła na to co przedstawiają;) obok pięknego zestawu świeczki i mydełka od Mleczków w moich ulubionych kolorach. Usłyszeć śpiew sto lat Mareckiego  - bezcenne. Książki od Polly i Lu i Pijanej czekają na przeczytanie do tego adwokatową kawę od tych pierwszych spijam nieustannie i już czekam okazji by założyć cud kolczyki również od nich. A tak w ogóle to jeszcze jak sobie poczytam coście mi pożyczyli wszyscy to łezka mi się w oku kręci… Uwielbiam Was moi kochani i dziękuję Wam, że jesteście:* I Wy i moja rodzina sprawiliście, że ten dzień był wyjątkowy i czułam się szczęśliwa i kochana i to był dla mnie najpiękniejszy prezent.

Zostawiam dla Was mój urodzinowy torcik i proszę się częstować;)


 
(wiadomo, że w realu już nie ma po nim śladu, ale był magiczny więc cudownie do Was trafia;)

 A tu poniżej Wam machamy z Polly z nad Bałtyku w pięknych okolicznościach przyrody:)