Bogowie nie lubią ludzi, którzy nie pracują. Ludzie, którzy nie są przez cały czas zajęci, mogliby zacząć myśleć.
Terry Pratchett, Pomniejsze bóstwa
Kiedy pracuję, kiedy dni wypełnione mam po brzegi zajęciami praktycznie się nie zatrzymuję. Jestem jak dziecięca zabawka bączek - padam kiedy skończy się siła napędowa wprowadzająca w ruch. Zasypiam w oka mgnieniu a kolejnego dnia po przebudzeniu znów się obracam wokół osi dom-praca-rodzina póki starczy mi sił. Nie przestaję myśleć, ale nie myślę o rzeczach najważniejszych. Zwyczajnie nie starcza mi już na to czasu. Jednak kiedy zaczynam ogarniać rzeczywistość odrobinę bardziej i życie zostawia mi czas na głęboki oddech tory mojego myślenia bynajmniej nie biegną w stronę odpowiedzi na pytanie co ugotować jutro na obiad. Ostatnio mimo wytężonej pracy intensywniej niż zwykle dobijają się do mojej głowy sprawy o których nie lubię myśleć. Jakoś tak nie dają się zignorować jak zwykle. Zupełnie jakby dość już miały odkładania na później. Bardziej niż cokolwiek innego męczy mnie myślenie o tym, co dawno powinnam zrobić, czym się zająć a nie mam po temu ani możliwości, ani sposobności ani środków. W pewnych kwestiach od lat jestem w patowej sytuacji. Macie też tak czasem, że chociaż chcecie by coś się dokonało, wydarzyło, zmieniło to nie ma szans na to? Przynajmniej nie za taką cenę jakiej to wymaga? Potrafię sobie doskonale wyobrazić co by było gdyby to, czego chcę było w zasięgu moich możliwości. Wystarczy, że zamknę oczy a widzę wszystko bardzo dokładnie. Jednak kiedy je otworzę potrafię dostrzec tylko swoje związane ręce. Męczy mnie ta bezsilność wobec rzeczy dla mnie ważnych. Męczy mnie ciągłe myślenie o rozwiązaniu. Męczy mnie mój wewnętrzny głos domagający się uwagi. Chciałabym by kiedyś odwróciły się role tak bym mogła poczuć wsparcie a nie stale je dawać. Sama w pewnych kwestiach naprawdę niewiele mogę. Nawet przed samą sobą nie jest mi łatwo się do tego przyznać. Czasem kiedy już naprawdę nie mam siły myślę, że mogłabym oddać mały kawałeczek mojej niezależności za poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Tak by oddając kawałek czegoś bardzo ważnego dla mnie zyskać coś równie istotnego. Jednak życie nie oferuje takich idealnych rozwiązań. Albo wszystko daje albo wszystko odbiera. Nie bawi się w półśrodki. I tak mam wszystko czego mi brak tylko w wyobraźni. Rozsądek mi nie pozwala na porwanie się na szaloną decyzję, która pozwoliłaby zrealizować jedno z moich marzeń. Wiem że nie jest ono warte trzech lat nerwów. Wiem a mimo tego o tym myślę. Chyba ten fakt najlepiej obrazuje jak bardzo potrzebuję by chociaż jedna rzecz przestała być ulotnym pragnieniem a przybrała namacalne kształty. Czasami chciałabym wyłączyć myślenie. Dlaczego? Bo nie pomaga mi iść przez życie z szeroko otwartymi oczami. Pokazuje mi jak mogło by być gdyby tak, że odwracam wzrok od tego, co jest. A właśnie to powinno mnie cieszyć i właśnie za to powinnam być wdzięczna każdego dnia. Myślenie uczy mnie pragnąć więcej niż mogę mieć odbierając część radości życia. Nie pamiętam już kto powiedział – szczęśliwi ludzie małych pragnień – ale nie sposób nie przyznać mu racji. Człowiek nie wybiegający myślą poza dzień dzisiejszy, własną teraźniejszość ma większe szanse na to by czuć się spełnionym i szczęśliwym. O wiele mniej wysiłku kosztuje przeżywanie swoich dni niż ich kształtowanie przez wypełnianie ich czasu dążeniem do spełnienia własnych pragnień. Za dużo myślę wiem. Niestety nie ma na to lekarstwa.