Myślała o tym, czego się
nauczyła, kim była kiedyś i kim stała się teraz. Była kobietą, która (…) z
całych sił starała się uleczyć sama siebie. Miała teraz pracę, którą kochała, i
czuła się na tyle pewna siebie, by sięgać po to, na co miała ochotę. Była
kobietą, która popełnia błędy, która czasami płacze w poniedziałkowy ranek albo
w nocy, gdy leży sama w łóżku. Była kobietą, którą często nudzi własne życie, której
niełatwo wstawać rano do pracy. Była kobietą, która czasami z niechęcią
przegląda się w lustrze, zastanawiając się, czemu nie potrafi zmusić się, by
częściej chodzić na siłownię; była kobietą, która czasami zastanawia się nad
powodem, dla którego musi żyć na tej planecie. Była kobietą, której czasami się
nic nie udaje. Z drugiej jednak strony była kobietą z milionem szczęśliwych
wspomnień, która wie czym jest prawdziwa miłość i która jest gotowa, by zacząć
nowe życie, nowy związek i zbierać nowe wspomnienia. Bez względu na to, czy
stanie się to za dziesięć miesięcy czy dziesięć lat (…) Cokolwiek ją czekało,
wiedziała, że otworzy serce i podąży tam, dokąd ją ono zaprowadzi. A tymczasem
będzie po prostu żyć.
Cecylia Ahern
Myślę, że wiele kobiet
mogło by się spokojnie podpisać pod tymi słowami w odniesieniu do siebie.
Gdzieś w każdej z nas jest ta rana jedna
z wielu, która nie chce się zagoić, albo taka, po której została blizna, która
nadal uwiera. Jedna taka rzecz, która
sprawia, że człowiek czuje się chory mimo, że fizycznie nic mu nie dolega. Na
swoim koncie mamy wiele błędów i wiele łez. Codzienność niejednokrotnie nas przytłacza
szarością a nasz wygląd zawsze według nas pozostawia wiele do życzenia. Czasem
z jednej kłody pod nogami trafiamy wprost na drugą i nic nam nie wychodzi. A
jednak mimo tego potrafimy zrozumieć ile dobrego nas w życiu spotkało i ogrzać
się wspomnieniami lepszych dni. Wiele kobiet mimo częstych porażek na polu
miłosnym niezmiennie wierzy w miłość i dla niej ryzykuje kolejne zranienie.
Dlaczego? Dlatego, że taką konstrukcją jest kobieta. Czasem mam wrażenie, że
żyje właśnie po to by kochać. Mimo wszystkiego, co nas spotyka żyjemy dalej
odnajdując pokrzepienie w świadomości tego, że jutro wstanie nowy dzień
zupełnie nieskalany i czysty po to by móc wszystko zmienić. Czasem po prostu
żyć znaczy aż żyć. I nie ma w tym nic złego, że poza samym życiem nie
dokonujemy wielkich czynów. Niejednokrotnie łapię się na tym, że chciałabym tak
wiele zrobić tak wiele zmienić a tak naprawdę to, czego chcę, poza jednym
pragnieniem, nie jest tak naprawdę ważne, bo blednie w obliczu spraw
fundamentalnych. Znów dowiedziałam się o chorobie nowotworowej młodej osoby. I pomyślałam,
że to, że nie umiem być szczęśliwa mając coś, co jest najcenniejsze – zdrowie jest
swego rodzaju bluźnierstwem. Zmagam się
ostatnio sama ze sobą. Z tym ciągłym poczuciem beznadziejności. Z tą małą wiarą
w szczęśliwe zakończenia. Z nawałem pracy i czasem. Tak trudno jest mi się
zatrzymać. Tak trudno jest mi wypowiedzieć na głos, że się boję. Czas mi
odbiera życie po kawałeczku każdego dnia, a ja nie umiem wypełnić go miłością.
I to jest moja największa porażka. Jak każda kobieta powinnam otworzyć serce,
pójść za jego głosem i po prostu żyć. Nie umiem tego zrobić na pstryknięcie
palcami. Tyle samo mnie łączy z innymi kobietami, co dzieli. Nie ma dwóch
takich samych dróg mimo, że zbudowane są z tego samego materiału.