LAST NIGHT...I went to see the new Broadway play "GRACE", with
Paul Rudd, Ed Asner, and Michael Shannon.
"GRACE" is a lovely play about faith and doubt, and afterwards I
participated in an onstage conversation about these themes with the Reverend
Stephen Phelps of NYC's Riverside Church. Reverend Phelps said something during
our discussion that really affected me. He said that human suffering is often
caused by a feeling that we have "missed our path"—that we were meant
to be somewhere else by now, but that some great injustice or cosmic mistake
has placed us, instead, right here, exactly where we DON'T WANT TO BE. In such
circumstances, we often become paralyzed by grief, or overcome by resentment,
longing for that which has not come to pass in our lives. Reverend Phelps said
that true peace begins when we accept that the path where we are now standing
is the only road there is, and the only road there ever was. It doesn't mean
you have to stay there forever, but it means "This is where you are right
now". It is not an act of passivity to make that acceptance, but the
opposite—an act of honesty, and a commitment to living within the real. Only
when we have dropped the imaginary and accepted the real can we being our true
journey—shaping and healing our lives in a positive way. I was very moved by
this. It reminded me of the Buddhist instructor Pema Chodron's simple and beautiful teaching: "Start Where
You Are".
Ostatniej nocy... poszłam zobaczyć nową Broadwayowską sztukę "Grace", z Paulem Ruddem, Edem Asnerem i Michaelem Shanonem. (...) "Grace" to piękny spektakl o wierze i zwątpieniu, a potem uczestniczyłam w rozmowach o tych tematach na scenie z wielebnym Staphenem Phelpsem z Kościoła Riverside NYC. Wielebny Phelps powiedział coś w trakcie naszej dyskusji, coś co mnie naprawdę poruszyło. Powiedział, że ludzkie cierpienie jest czesto spowodowane przez poczucie, że "mijamy się z naszą drogą" - że powinniśmy być gdzieś indziej teraz, ale jakaś wielka niesprawiedliwość losu lub kosmiczna pomyłka postawiła nas, zamiast tam, dokładnie tu gdzie my nie chcemy być. W takich okolicznościach, często sparaliżowani przez rozpacz lub przezwyciężeni przez urazy tęsknimy za tym, co nie nadejdzie w naszym życiu. Wielebny Phelps powiedział, że prawdziwy pokój zaczyna się gdy przyjmujemy, że ścieżka na której jesteśmy teraz, na której stoimy jest jedyną drogą jaka jest i jedyną drogą, która kiedykolwiek była. To nie oznacza, że musisz zatrzymać się tam na zawsze, że to oznacza "To jest miejsce, gdzie teraz jesteś." Nie jest aktem bierności zaakceptowanie tego,
lecz przeciwnie aktem uczciwości wobec siebie samego, a także zobowiązaniem do życia
w rzeczywistości. Tylko wtedy, gdy porzucimy nasze wyobrażenia i zaakceptujemy rzeczywistość
możemy znaleźć się na naszej prawdziwej ścieżce podróży - kształtując i
uzdrawiając nasze życie w sposób pozytywny. Byłam bardzo poruszona tymi
słowami. Przypomniał mi się prosty i piękny
sposób nauczania buddyjskiego instruktora Pema Chodrona, który mówi:
"Zacznij tam gdzie jesteś".
Cytat
zaczerpnięty z Facebooka
Elizabeth Gilbert
Zaczynam więc tu gdzie jestem. Po
raz kolejny stojąc przed zmianami w moim życiu. Jestem w trakcie czwartego
cyklu chemioterapii. Jak zwykle znoszę go inaczej niż pozostałe. Biorąc pod
uwagę sytuację radzę sobie całkiem nieźle chociaż jestem słabsza niż zwykle. To
nareszcie ostatnia chemia przed operacją. Jeśli wszystko pójdzie dobrze czytaj
wyniki po będą obiecujące czeka mnie 8 listopada zabieg usunięcia części
bądź całości żołądka w UCK w Gdańsku. Jeśli się nie mylę jest to najnowocześniejszy
i najlepszy szpital na Pomorzu. Wygląda lepiej niż te z amerykańskich filmów i
jest świetnie wyposażony. Operować ma mnie jeden z najlepszych chirurgów onkologów,
który jako jedyny lekarz nie ma żadnej negatywnej opinii od internautów. Jako
człowiek wzbudza moje zaufanie. Uczciwie rzecz biorąc boję się tego, co ma
nadejść. Byłam już dwa razy w swoim życiu operowana dlatego wiem mniej więcej
co mnie czeka. Piszę mniej więcej bo to nie były tak duże i poważne zabiegi jak
ten przede mną. Zupełnie szczerze ta wiedza mi nie pomaga. Staram się za wiele
nie myśleć o operacji i tym co będzie po niej, ale nie zawsze się udaje. Myślę
o tym jak wyglądają do niej przygotowania i opieka po niej. Myślę jak sobie
poradzę z całkowitą zmianą nawyków żywieniowych i jedzeniem takiej dużej ilości
posiłków w ciągu dnia. Myślę jak to pogodzę z moim trybem życia i czy będę
mogła do niego wrócić. Zastanawiam się czy nie będę musiała ze względu na
zdrowie po raz kolejny zmienić pracy o którą u mnie w mieście jest bardzo trudno.
Wiem, że mogłabym się starać o rentę po zabiegu, ale nie sądzę bym była w
stanie z niej wyżyć jeśli w ogóle udałoby mi się ją uzyskać. Jak widać sporo
trudnych decyzji przede mną. Wszystkie uzależnione są od tego jak mój organizm
zniesie operację. Póki co jestem szczęściarą. Nie wypadły mi włosy, nie
popękała skóra na dłoniach i stopach co jest niemal 100% skutkiem mojego
rodzaju chemii, nie zwracam wszystkiego (zdarzyło mi się tylko kilka razy), nie
mam biegunek (poza jednym epizodem po kontraście do TK) i mogę wychodzić z
domu. Mam co prawda gorsze wyniki z krwi, ale i tak są super jak na ilość
zaaplikowanego mi świństwa i nie dyskwalifikują mnie do podawania chemii. Także
jak widać Wasza modlitwa działa. Psychicznie raczej jestem spokojna. Wiadomo
jak to choremu zdarzają mi się czasem lęki i gorsze dni, ale ogólnie jest
dobrze. Żyję sobie powoli nic nie robiąc na siłę i do niczego się nie
zmuszając. Zaliczam październikowy sezon urodzinowy (5 imprez na 31 dni:) w
mojej rodzinie i u znajomych, staram się spacerować, co mi ostatnio nie bardzo
wychodzi, bo za szybko się męczę; załatwiam codzienne sprawy i sporo odpoczywam,
bo muszę nabrać sił. Cieszę się też czasem kiedy jeszcze mogę jeść prawie
wszystko:) Kiedy przeczytałam wpis Elizabeth Gilbert pomyślałam sobie, że ten
duchowny ma sporo racji. Trzeba być zawsze uczciwym wobec siebie i nie tracić
poczucia rzeczywistości. Nie żyć w oderwaniu od niej. Bo tak naprawdę
przeszłość jest zamknięta a przyszłość niepewna i jedyne, co tak naprawdę mamy
to tu i teraz. Uciekając od tego, co jest uciekamy od prawdziwego życia. A ja
nadal mimo wszystko wierzę, że warto przeżyć wszystko, co nam daje nawet jeśli częstuje
gorzkimi pigułkami, bo lek nie ma być smaczny tylko skuteczny, ma prowadzić do
uzdrowienia. To, co nas dotyka nieprzyjemnego uczy nas inaczej żyć, często
wszystko przewartościowuje i prowadzi do zmian na lepsze. Coraz częściej się
przekonuję, że właśnie akceptacja tego, co nas spotyka, przyjęcie
rzeczywistości taką jaka jest wycisza. Bo cala rzecz w tym, żeby żyć. Tak po
prostu. Nie analizując, nie planując za wiele, nie narzekając a ciesząc się
każdym dniem i każdą małą rzeczą. Nigdy nie wiadomo, co nas spotka. Dlatego nie
warto tracić czasu na myślenie a zwyczajnie go przeżywać tak wiele ile jest nam
dane.