20 października 2012

"Zacznij tam gdzie jesteś"


LAST NIGHT...I went to see the new Broadway play "GRACE", with Paul Rudd, Ed Asner, and Michael Shannon. "GRACE" is a lovely play about faith and doubt, and afterwards I participated in an onstage conversation about these themes with the Reverend Stephen Phelps of NYC's Riverside Church. Reverend Phelps said something during our discussion that really affected me. He said that human suffering is often caused by a feeling that we have "missed our path"—that we were meant to be somewhere else by now, but that some great injustice or cosmic mistake has placed us, instead, right here, exactly where we DON'T WANT TO BE. In such circumstances, we often become paralyzed by grief, or overcome by resentment, longing for that which has not come to pass in our lives. Reverend Phelps said that true peace begins when we accept that the path where we are now standing is the only road there is, and the only road there ever was. It doesn't mean you have to stay there forever, but it means "This is where you are right now". It is not an act of passivity to make that acceptance, but the opposite—an act of honesty, and a commitment to living within the real. Only when we have dropped the imaginary and accepted the real can we being our true journey—shaping and healing our lives in a positive way. I was very moved by this. It reminded me of the Buddhist instructor Pema Chodron's simple and beautiful teaching: "Start Where You Are". 

Ostatniej nocy... poszłam zobaczyć nową Broadwayowską sztukę "Grace", z Paulem Ruddem, Edem Asnerem i Michaelem Shanonem. (...) "Grace" to piękny spektakl o wierze i zwątpieniu, a potem uczestniczyłam w rozmowach o tych tematach na scenie z wielebnym Staphenem Phelpsem z Kościoła Riverside NYC. Wielebny Phelps powiedział coś w trakcie naszej dyskusji, coś co mnie naprawdę poruszyło. Powiedział, że ludzkie cierpienie jest czesto spowodowane przez poczucie, że "mijamy się z naszą drogą" - że powinniśmy być gdzieś indziej teraz, ale jakaś wielka niesprawiedliwość losu lub kosmiczna pomyłka postawiła nas, zamiast tam, dokładnie tu gdzie my nie chcemy być. W takich okolicznościach, często sparaliżowani przez rozpacz lub przezwyciężeni przez urazy tęsknimy za tym, co nie nadejdzie w naszym życiu. Wielebny Phelps powiedział, że prawdziwy pokój zaczyna się gdy przyjmujemy, że ścieżka na której jesteśmy teraz, na której stoimy jest jedyną drogą jaka jest  i jedyną drogą, która kiedykolwiek była. To nie oznacza, że musisz zatrzymać się tam na zawsze, że to oznacza "To jest miejsce, gdzie teraz jesteś."  Nie jest aktem bierności zaakceptowanie tego, lecz przeciwnie aktem uczciwości wobec siebie samego, a także zobowiązaniem do życia w rzeczywistości. Tylko wtedy, gdy porzucimy nasze wyobrażenia i zaakceptujemy rzeczywistość możemy znaleźć się na naszej prawdziwej ścieżce podróży - kształtując i uzdrawiając nasze życie w sposób pozytywny. Byłam bardzo poruszona tymi słowami. Przypomniał mi się prosty i piękny  sposób nauczania buddyjskiego instruktora Pema Chodrona, który mówi: "Zacznij tam gdzie jesteś".


Cytat zaczerpnięty z  Facebooka  Elizabeth Gilbert

Zaczynam więc tu gdzie jestem. Po raz kolejny stojąc przed zmianami w moim życiu. Jestem w trakcie czwartego cyklu chemioterapii. Jak zwykle znoszę go inaczej niż pozostałe. Biorąc pod uwagę sytuację radzę sobie całkiem nieźle chociaż jestem słabsza niż zwykle. To nareszcie ostatnia chemia przed operacją. Jeśli wszystko pójdzie dobrze czytaj wyniki po będą obiecujące czeka mnie 8 listopada zabieg usunięcia części bądź całości żołądka w UCK w Gdańsku. Jeśli się nie mylę jest to najnowocześniejszy i najlepszy szpital na Pomorzu. Wygląda lepiej niż te z amerykańskich filmów i jest świetnie wyposażony. Operować ma mnie jeden z najlepszych chirurgów onkologów, który jako jedyny lekarz nie ma żadnej negatywnej opinii od internautów. Jako człowiek wzbudza moje zaufanie. Uczciwie rzecz biorąc boję się tego, co ma nadejść. Byłam już dwa razy w swoim życiu operowana dlatego wiem mniej więcej co mnie czeka. Piszę mniej więcej bo to nie były tak duże i poważne zabiegi jak ten przede mną. Zupełnie szczerze ta wiedza mi nie pomaga. Staram się za wiele nie myśleć o operacji i tym co będzie po niej, ale nie zawsze się udaje. Myślę o tym jak wyglądają do niej przygotowania i opieka po niej. Myślę jak sobie poradzę z całkowitą zmianą nawyków żywieniowych i jedzeniem takiej dużej ilości posiłków w ciągu dnia. Myślę jak to pogodzę z moim trybem życia i czy będę mogła do niego wrócić. Zastanawiam się czy nie będę musiała ze względu na zdrowie po raz kolejny zmienić pracy o którą u mnie w mieście jest bardzo trudno. Wiem, że mogłabym się starać o rentę po zabiegu, ale nie sądzę bym była w stanie z niej wyżyć jeśli w ogóle udałoby mi się ją uzyskać. Jak widać sporo trudnych decyzji przede mną. Wszystkie uzależnione są od tego jak mój organizm zniesie operację. Póki co jestem szczęściarą. Nie wypadły mi włosy, nie popękała skóra na dłoniach i stopach co jest niemal 100% skutkiem mojego rodzaju chemii, nie zwracam wszystkiego (zdarzyło mi się tylko kilka razy), nie mam biegunek (poza jednym epizodem po kontraście do TK) i mogę wychodzić z domu. Mam co prawda gorsze wyniki z krwi, ale i tak są super jak na ilość zaaplikowanego mi świństwa i nie dyskwalifikują mnie do podawania chemii. Także jak widać Wasza modlitwa działa. Psychicznie raczej jestem spokojna. Wiadomo jak to choremu zdarzają mi się czasem lęki i gorsze dni, ale ogólnie jest dobrze. Żyję sobie powoli nic nie robiąc na siłę i do niczego się nie zmuszając. Zaliczam październikowy sezon urodzinowy (5 imprez na 31 dni:) w mojej rodzinie i u znajomych, staram się spacerować, co mi ostatnio nie bardzo wychodzi, bo za szybko się męczę; załatwiam codzienne sprawy i sporo odpoczywam, bo muszę nabrać sił. Cieszę się też czasem kiedy jeszcze mogę jeść prawie wszystko:) Kiedy przeczytałam wpis Elizabeth Gilbert pomyślałam sobie, że ten duchowny ma sporo racji. Trzeba być zawsze uczciwym wobec siebie i nie tracić poczucia rzeczywistości. Nie żyć w oderwaniu od niej. Bo tak naprawdę przeszłość jest zamknięta a przyszłość niepewna i jedyne, co tak naprawdę mamy to tu i teraz. Uciekając od tego, co jest uciekamy od prawdziwego życia. A ja nadal mimo wszystko wierzę, że warto przeżyć wszystko, co nam daje nawet jeśli częstuje gorzkimi pigułkami, bo lek nie ma być smaczny tylko skuteczny, ma prowadzić do uzdrowienia. To, co nas dotyka nieprzyjemnego uczy nas inaczej żyć, często wszystko przewartościowuje i prowadzi do zmian na lepsze. Coraz częściej się przekonuję, że właśnie akceptacja tego, co nas spotyka, przyjęcie rzeczywistości taką jaka jest wycisza. Bo cala rzecz w tym, żeby żyć. Tak po prostu. Nie analizując, nie planując za wiele, nie narzekając a ciesząc się każdym dniem i każdą małą rzeczą. Nigdy nie wiadomo, co nas spotka. Dlatego nie warto tracić czasu na myślenie a zwyczajnie go przeżywać tak wiele ile jest nam dane.

6 października 2012


Każdy ma swój, na własną miarę skrojony płaszcz szamana. Wkłada go gdy jest mu źle. Bardzo źle. Każdy z nas dowie się o tym prędzej czy później. Tak bowiem ułożone są życie i jego scenariusz. W filmie „Amores perrosAlejandra Inarritu pada zdanie: „Człowiek jest tyle wart ile stracił.” Nie odwrotnie. To właśnie w takich momentach przywdziewamy szaty, które czynią nas dla innych niewidzialnymi. Na chwilę, na dłużej, na zawsze. To wtedy dla samych siebie stajemy się jedynymi punktami odniesienia. To ja czuję, to ja muszę uporać się z demonami czyhającymi w kątach, to wreszcie ja zadaję sobie pytanie: dlaczego akurat mnie to spotkało, a nie kogoś innego? Ale jak to w życiu bywa, prędzej czy później nadchodzi moment, gdy źródełko łez wysycha. C’est la vie. Zdejmujemy magiczny płaszcz szamana i decydujemy się na powrót do świata żywych. Ten patrzy na nas z zaciekawieniem. Chce wiedzieć więcej, bywa, że otacza pomocnym ramieniem. Wiele dobrych słów śle w naszą stronę. Kiedyś zapytałam pisarkę Romę Ligocką, słynną dziewczynkę w czerwonym płaszczyku z filmu „Lista Schindlera” Spielberga, czy to prawda, że cierpienie uszlachetnia. „Niech pani w to nie wierzy, cierpienie czyni z człowieka skałę”, odpowiedziała. I pewnie to miał na myśli bohater „Amores perros”, wypowiadając te słowa, że człowiek jest tyle wart, ile stracił.

Małgorzata Domagalik


Ciężko zniosłam ostatni czas. Miałam więcej dolegliwości, więcej skutków ubocznych się pojawiło. Dłużej nie mogłam z domu wyjść. W międzyczasie miałam ważne badanie, którego wynik i inne wyniki poznam w poniedziałek, wtedy też dowiem się jak będzie wyglądało moje dalsze leczenie. Niespodziewanie dla mnie spokojna jestem. Wcześniej stresowały mnie wszelkie diagnozy. Zakładam koszulkę z napisem Super girl, którą dostałam od siostry i ciepłe kapcie jakie sobie kupiłam (są futrzaste w środku i mają regulowaną wysokość mogę sobie je zaciągnąć nawet do kolan:) w których jest mi wreszcie ciepło w stopy i wychodzę do świata. Czasem za pośrednictwem komputera czy telefonu czasem fizycznie. Pod koniec cyklu poczułam się na tyle dobrze, że mogłam chodzić na długie spacery. Odwiedziłam po bardzo długim czasie martwiących się o mnie w pracy. Miło było być ciepło przyjętym i wyściskanym. Świat też przychodzi do mnie. Często mam gości. Ostatnio nawet z bardzo daleka przyjechała do mnie  długo wyczekiwana Rose czym sprawiła mi ogromną radość. Niesamowicie jest móc się nagadać za wszystkie czasy z bratnią duszą. Być na tyle na siłach by móc pokazać kawałek swojego świata. Jakoś tak ostatnio bardziej podbudowana się czuję niż zwykle na duchu. To pewnie zasługa Waszej modlitwy i wsparcia. Otulona ciepłym swetrem od PoLuśków  w fotelu z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach coraz częściej uśmiecham się do moich myśli. Cieszy mnie, że Rose wypoczęła, że Polly i Lu wezmą ślub, że w pracy już sobie radzą lepiej beze mnie i mogę z czystym sumieniem się na dłużej wyłączyć z obiegu, że było kilka naprawdę pięknych słonecznych dni i naprawdę nieważne, że dziś cały dzień leje. Dobrze się czuję i psychicznie i fizycznie. Gdybyście mnie spotkali na ulicy żadne z Was nie zgadłoby, że jestem chora.  I chyba o to chodzi by żyć w miarę normalnie jednocześnie cały czas dbając o to by wyzdrowieć. Kiedy trzeba się wypłakać, kiedy trzeba przeleżeć popołudnie, kiedy trzeba pooglądać dla odmóżdżenia telewizję czy poczytać wyłączając myśli. Nic nie robić na siłę, do niczego się nie zmuszać. Kiedy się ma ochotę robić to, na co się ma ochotę. A nawet trochę siebie porozpieszczać. Mam świadomość wszystkiego, co tracę. Być może jest w tym racja, że tracąc coś zyskujemy coś innego. Być może człowiek jest tyle wart ile zniósł strat. Ile razy podniósł się po tym jak utracił coś co miało dla niego dużą wartość. Powinnam się więc chyba cieszyć, bo zyskuję na wartości i inflacja mnie omija;) Trzymam się kochani i puszczać nie zamierzam. Dziękuję Wam za to, że jesteście.

Do napisania.

Wasza Eris