Kiedy
dzieje się w moim życiu coś niekoniecznie dobrego staram się tym nikogo nie
obarczać. Nawet Was. Dopóki nie wiem nic konkretnego wolę nie mówić nic. Pod
koniec maja miałam badania kontrolne. Bardzo źle je zniosłam. Niby nic
dwukrotne TK dzień po dniu a jednak drugie badanie bardzo mnie osłabiło. Chyba
po prostu mój organizm tak zareagował na kontrast w dwukrotnej dawce. No i znów
się zaczęły problemy z jedzeniem i znów schudłam. Wynik przyszedł stosunkowo
szybko. Jak zwykle był dla mnie niejasny. Niby nic się nie dzieje, ale jednak
kilka rzeczy nie do końca w normie. Pojechałam do lekarki i okazało się, że nie
niepokoi jej to, co w wyniku ale mój brzuch. Czyli to z czego byłam naiwnie
dumna, bo po takim czasie w końcu miałam brzuch a nie wklęsłość. Okazało się,
że niepokoi ją to, co ja zupełnie zignorowałam czyli kilkanaście milimetrów
płynu to tu to tam w jamie brzusznej i dodatkowo zgrubienie pod blizną
pooperacyjną, które ja brałam za zwłóknienie po radioterapii. Nakazała mi
mierzyć codziennie brzuch by wiedzieć czy rośnie i wysłała na kolejne badania. Przeszłam
więc USG w którym znów płyn tym razem więcej no i obraz zgrubień. Nie do końca
wiadomo skąd te zgrubienia więc są na cenzurowanym. Czeka mnie teraz biopsja z
nich i czekanie na wynik. W tym samym dniu kiedy ma być mam też wyznaczony
kolejny termin na TK i wizytę u lekarki. Generalnie więc rzecz biorąc cały
czerwiec robię badania i odwiedzam lekarzy a w przerwach mierzę brzuch, którego
rozmiar się nieznacznie waha i usiłuję jak najwięcej jeść by się wzmocnić.
Stale też jestem podenerwowana, bo nie da się nie myśleć o tym wszystkim i
beztrosko spędzać dni oczekiwania na wizyty, badania i wyniki. Nie mam głowy do
niczego. Nie wyobrażam sobie bym w moim obecnym stanie mogła przyjąć kolejną chemioterapię.
Nie palę się też na myśl o kolejnej operacji. Dobija mnie to, że kiedy zaczęłam
myśleć, że dochodzę do siebie okazuje się, że coś się dzieje. Męczą mnie upały
na przemian z ulewami, moi rąbnięci sąsiedzi, którzy zaczynają pytać moich
bliskich czy mam anoreksję, bo tak schudłam; męczy mnie kolejne lato mieszkania
na placu budowy tak znów budują obok mnie nową kamienicę (sic!); zmęczona
jestem codzienną walką ze swoją słabością. Mogę zapomnieć o powrocie do pracy
czy jakiejkolwiek normy. Czytaj znów będę musiała się stawić na komisji ZUS i
udowodnić, że nie jestem symulantem. Powoli zaczynam mieć wszystkiego dość.
Gdyby nie moja rodzina i przyjaciele nie wiem czy bym dała radę przejść przez
ten miesiąc. Nie chcę nawet myśleć jaki będzie kolejny. Nic w moim życiu już
tak długo nie jest trwałe, że zaczynam zapominać, że kiedykolwiek było. Nie gniewajcie
się więc, że się nie odzywam i nie piszę. Nie bardzo się do tego nadaję. Jest
jeszcze we mnie cień nadziei, że to nic – zwykłe zwłóknienie, ale muszę się
psychicznie przygotować też na tą drugą opcję. W miarę możliwości jak będę wiedzieć
coś konkretnego postaram się napisać. A póki co nie ustawajcie w trzymaniu
kciuków i modlitwie.
Wasza
Eris