Każdemu jego
terytorium, każdemu jego wolność i światełko w tunelu, które każdy z nas chce
prędzej czy później zobaczyć. Każdemu jego życie. Cel, gra warta świeczki i
moment, w którym usłyszy, że oto jest już na tyle dojrzały, że może próbować
zrozumieć wszystkie swoje dotychczasowe niepowodzenia, błędy. Posegregować
zgubione po drodze bonusy – te na szczęśliwe chwile. Ten rodzaj emocjonalnej
retrospektywy zazwyczaj dopada nas w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Tak
chce pan scenarzysta, któremu na imię życie. To wtedy bywamy najbardziej
zaskoczeni – gdy ktoś od nas odchodzi, sami kogoś porzucamy, okazuje się, że
nie ma nic cenniejszego ponad zdrowie i że to, co miało być na zawsze, okazało
się tylko na jakiś czas. A gdy nam się wydaje, że już po nas, pan scenarzysta
ponownie puszcza do nas oko i wkracza na scenę. Daje nadzieję, że to, co nas
spotyka, jest po coś, i że teraz to już tylko będzie z górki. Nawet jeśli nie na
zawsze. Gdyby powstał film z Adamem Darskim vel Nergalem w roli głównej, z
pewnością miałby wiele zwrotów akcji. Tak jak w życiu każdego z nas. Góra i
dół, wolność i potrzeba „zniewolenia”, karnawał i szpitalna izolatka. Dionizje
i smutne dni. Na scenie Książę Ciemności woła: „ Z nami jest magia”, a kiedy
pytam go o pana scenarzystę – życie, tego, który interesuje się losami każdego
z nas, odpowiada słowami Aleistera Crowleya: „Jest radość w wyruszaniu, w
podróży i w samym celu”. I głównie o tę podróż chodzi. Bez lęku, ale z wielką
ciekawością. Jak się do niej przygotować? Przede wszystkim nie bać się i
cieszyć wszystkim, co może nam ono jeszcze przynieść. Kto? Pan scenarzysta –
życie.
Małgorzata Domagalik
Kiedy
siadam przed komputerem by coś napisać okazuje się, że brak mi słów. Nie umiem
jeszcze ogarnąć minionego czasu. Tak wiele się wydarzyło podczas mojej 44
dniowej hospitalizacji i od momentu kiedy jestem w domu, że nie sposób usiąść i
opisać choćby części. Na pewno był to dla mnie czas próby. Pod każdym względem.
Psychicznie i fizycznie nie byłam dotąd aż tak bardzo obciążona. Strasznie
trudno jest wytrzymać wszystko, na co człowiek jest narażony, podczas leczenia
zamkniętego i przetrwać wszystkie skutki uboczne. Bardzo dużo daje obecność
bliskich. Wiele wsparcia otrzymuje się od ludzi dzielących ten sam los, bo nikt
tak nie zrozumie chorego jak drugi chory. Jednak mimo wszystko jest fizycznie
niemożliwe by lekko przez to przejść. No chyba, że jest się emocjonalnym
cyborgiem. Jeśli nie to człowiek stale będzie się zmagał z przeciwnościami w
postaci warunków bytowych (brakiem podstawowych wygód czyli normalnych łóżek,
odpowiedniego jedzenia, odpowiedniej ilości toalet do liczby pacjentów, braku
świetlicy dla chorych i jakiegokolwiek śladu cywilizacji w postaci radia czy
TV) , skutkami leczenia i złośliwością rzeczy martwych czytaj awariami urządzeń
naświetlających. Sponiewiera go też troska o innych chorych z którymi się siłą
rzeczy zaprzyjaźni przez tak długi czas. Opieka pielęgniarska nie zawsze zdaje
egzamin kiedy jest jedna pielęgniarka na cały oddział na zmianie. Nie da się
też uniknąć cierpienia po stracie jednej z tych cudownych przyjaźni
przeniesionych poza mury szpitalne. Dotyk śmierci bywa bardzo brutalny. Nie
sposób obronić się przed lękiem widząc jak działa choroba naocznie każdego
dnia. I mimo cudownych ludzi i wielu dobrych sytuacji, wesołych chwil nie da
się zrównoważyć nimi tych złych. Bardzo trudny to był dla mnie czas. Nie umiem
się jeszcze wewnętrznie tak do końca wyciszyć. Mimo, że wiem, że zdrowieje.
Mimo, że głównie duże osłabienie mi teraz dokucza. Mimo, że szykuje nam się
spotkanie z dziewczynami z oddziału. Jakoś tak po tej traumie nie potrafię
jeszcze siebie przekonać, że już teraz będzie z górki nawet jeśli to z górki
obwarowane jest słowem nie na zawsze. Dużo myślę ostatnio o kształcie swojego
życia przed chorobą i teraz. O tym, że
moja sytuacja bytowa nic się nie zmieniła. Nadal jest zależna od poświęcenia
życia na pracę. Tyle, że ja już tak nie chcę. Chcę żyć inaczej. Chcę mieć czas
na to by mieć czas dla siebie. Brak mi pomysłów na to jak to osiągnąć
jednocześnie posiadając środki do życia. Zupełnie szczerze nie mam sił by znów
pociągnąć półtora etatu ani by trzeci raz zmienić zawód. Trudno mi i myśleć i nie myśleć o przyszłości. Wszystko w moim
życiu teraz jest inaczej. Chciałabym by wydarzyło się teraz coś naprawdę
dobrego, co wszystkie obawy by odsunęło w cień. Pojawiło światełko w tunelu
pozwalające mieć nadzieję na to by moje życie naprawdę zaczęło należeć do mnie.
Umiem dostrzec sens w swojej życiowej podróży i się nią cieszyć, czego i Wam
życzę, jednak jakoś coraz trudniej mi niweczyć lęk i dostrzec dokąd mnie ona
prowadzi.