18 września 2011

Miłość, która się nie da wytłumaczyć - Kraków cz I


Czasami kiedy mam chwilę usiąść z kubkiem gorącej herbaty, kiedy już w połowie mojego miasta pogasły światła a księżyc stoi na warcie myślę o tym jak bardzo skurczył się ostatnio mój czas na życie. Nie pojechałam w tym roku podziwiać magnolii w maju. Przez całe lato nie byłam nad morzem chociaż mam rzut kamieniem dosłownie. Pierwszy raz nie zobaczyłam letniej wystawy rzeźb z piasku. Praktycznie już nie robię zdjęć, bo nie mam kiedy.  Domu rzecz jasna nie będę fotografować. Moje życie zdominowała praca. Nie bardzo się ma czas na to by żyć kiedy  czasami wychodzi się z domu o 6.15 względnie 5.15 i wraca o  16.30 względnie 18.30. Lubię swoją pracę ale nie aż tak by z własnej woli oddawać jej tyle najcenniejszej dla mnie rzeczy jaką jest czas. Niestety jednak żyjemy w takich a nie innych czasach i nie mogę sobie pozwolić na zmianę pracy. Jedyne co mogę to mieć nadzieję, że dzięki nowemu oprogramowaniu odetchniemy z ulgą a nadgodziny i praca w soboty nie będą już konieczne a urlop będzie rzeczywistą możliwością a nie mglistym marzeniem. Do tego czasu jednak wygospodarowanie czasu dla siebie będzie u mnie gimnastyką godną konkurencji olimpijskiej dlatego proszę Was o uzbrojenie się w cierpliwość  w czekaniu na moje posty.

Kiedy już byłam bardzo zmęczona /a nie tak łatwo mnie zmęczyć/ pracą w pracy w domu i generalnie wszystkimi życiowymi zajęciami zaczęłam się buntować i postulować o urlop. Niestety nie byłam jedyną która o ten urlop zabiegała i tak zawsze ktoś inny był na urlopie względnie działo się coś pilnego do zrobienia czego nie mógł zrobić nikt inny niż ja czy zwyczajnie nie dostałabym urlopu w wybranym terminie pomijając oczywiście drobiazg w postaci zmiany oprogramowania. Dlatego kiedy pojawił się cień szansy na wolne dni i miałam zdecydować od razu nie wahałam się ani chwili. Myśleć o organizacji urlopu zaczęłam dopiero kiedy miałam w ręku podpisany przez dwie osoby upragniony wniosek urlopowy. I tu przyznam się po chwilowej euforii mina mi zrzedła. No bo jak podzielić wszystko co się odkłada cały rok na 9 dni z weekendami. Przyznaję nie jest to proste tym bardziej wtedy kiedy się ma serce na południu kraju będąc fizycznie na północy czytaj już na wstępie dwa dni odpadają na podróż. Drugą sprawą jest to, że niemal wszyscy, których chcesz zobaczyć pracują i już dawno po urlopach są. Trzecią fakt iż chciałoby się wszędzie pojechać a zwyczajnie się nie da. Główkowałam nad kształtem tego urlopu całe dwa dni. Ze trzy razy spokojnie zmieniałam koncepcję. I tak z początkowego planu kierunek Tatry zrobił się kierunek  zupełnie odmienny. Swoją podróż zaczęłam bowiem od Krakowa.

Pierwszy raz Krakowie byłam jakieś plus minus osiem lat temu. Zanim tam nie przyjechałam nie wierzyłam w coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia do miejsca. Zupełnie nie umiem wytłumaczyć dlaczego akurat to miasto, które ma tyle samo wad co zalet od razu zajęło szczególne miejsce w moim sercu. Mogłabym powiedzieć, że to dlatego, że jest tam tak wiele śladów kultury i sztuki, architektury, artystów że przyciąga mnie jak magnes. Jednak nie byłaby to do końca prawda. To, co kocham w nim najbardziej to ten szczególny klimat. To w jaki sposób miasto oddziałuje na Ciebie. Jak inspiruje motywuje i przesyła swoją energię. Energię wszystkich wybitnych, dziwnych i uzdolnionych wielce ludzi krążącą tam od tysięcy lat. Ona tam jest w każdym kamieniu starówki, w każdej duszy artysty ulicznego czy to malarza czy piosenkarza czy skrzypka. Tkwi w każdym cudnym Kościele, w słowach ludzi toczących PRAWDZIWE ROZMOWY, w uśmiechu dziecka na deskorolce przejeżdżającego przez Planty a nade wszystko w ludziach. Ludzie tworzą to miasto w równym jeśli nie większym stopniu niż budynki, ulice i deptaki. Szczególne miejsca mają to do siebie, że przyciągają szczególnych ludzi. Mogłabym siedzieć cały dzień i zwyczajnie ich obserwować. Nieustannie mam tam ochotę sięgnąć po coś do pisania i utrwalić myśl, która przebiegła właśnie przez moją głowę. Lubię też odkrywać często myląc drogę kolejne piękne zakątki, przestrzenie ukryte przed czujnymi i głodnymi odkryć stopami turystów. Uwielbiam błąkać się po Kazimierzu, uśmiechać się do słoneczników na rynku i sączyć boską kawę zupełnie się nie spiesząc. Kocham sposób w jaki płynie tam czas. Leniwe poranki, aktywne popołudnia i wypełnione życiem wieczory przeciągające się w noc. Od kiedy byłam tam po raz pierwszy upłynęło sporo piasku w mojej klepsydrze a nadal kiedy tylko stawiam stopy na tej małopolskiej ziemi czuję się jakbym wracała do  domu. Czuję jak miasto bierze mnie w swoje objęcia, dzieli się sobą i swoją energią i ubogaca moje wnętrze. O każdej porze dnia czy nocy zachwyca mnie tam coś innego mimo iż wiele z krakowskich darów i błogosławieństw widziałam już nie raz nie dwa. Dlatego ciągle mi za mało czasu na Kraków, dlatego postanowiłam spędzić w nim największą część mojego urlopu.

By zrealizować krakowską część mojego wypoczynku najpierw musiałam zorganizować sobie nocleg. Znalazłam więc miejsce upewniłam się, że jest dostępne w wybranym przeze mnie terminie i czekałam na Rose by dokonać rezerwacji. W formularzu rezerwacyjnym musiałam bowiem wpisać ilość osób a nie wiedziałam jeszcze czy Rose potowarzyszy mi w weekend zaraz po moim przyjeździe. I kiedy tak sobie beztrosko czekałam na to aż wróci do domu i da mi znać co i jak ktoś zwinął mi termin dosłownie w chwili kiedy przyszła i zdążyła zerknąć na miejsce. Z lekka mi się ciśnienie podniosło, ale pomyślałam sobie trudno znajdziemy coś innego. I wyobraźcie sobie, że przez prawie trzy godziny nie znalazłyśmy niczego w interesującym mnie terminie i cenie. Mało tego mój Outlook mnie pobił. Nie mam skonfigurowanego tego programu i za Chiny ludowe nie mogłam przesłać zapytania o wolny termin do żadnego hostelu, a już najbardziej zaczął wariować jak chciałam wysłać wiadomość do tego w którym kiedyś Rose nocowała i dobrze wspominała. Normalnie przyznaję się do porażki moich nikłych umiejętności informatycznych jak nic. Całe szczęście Rose nie miała takich problemów i udało jej się zdobyć dla nas nocleg w tym miejscu chociaż ostatecznie potwierdziło się to następnego dnia co kosztowało nas trochę nerwów. Pewnie gdyby nie ona zanocowałabym w końcu na holu dworca PKP z ludźmi grającymi na grzebieniu tak obłożony był Kraków na czas mojego przybycia. Jak tylko nocleg odpadł mi z listy rzeczy do załatwienia przeszłam do organizacji transportu i musze przyznać, że znów PKP mnie zaskoczyło na sam początek nieprzyjemnie, bo czas podróży z mojego domu do stolicy małopolski wydłużył się z 8 na 11 godzin. No cóż jakoś przełknęłam tą gorzką  pigułkę i zaczęłam się organizować dalej. Powiem Wam, że nie było łatwo tym bardziej, że dzień przed wyjazdem byłam jeszcze w pracy, a po niej miałam tyle spraw do załatwienia, że do domu dotarłam na 20. Nie muszę chyba mówić, że skoro miałam trzy dni na zorganizowanie urlopu nie miałam rzeczy wypranych i przygotowanych ani nie byłam nawet wstępnie spakowana a wyjeżdżać miałam o wczesnych godzinach porannych. Pogoda oczywiście też była w tych dniach bardzo nieprzewidywalna więc nie miałam pojęcia co ze sobą zabrać. W końcu półprzytomna zapakowałam się tak że rano nie pamiętałam już co zabrałam. A spać poszłam dosłownie na kilka godzin. Całe szczęście jakoś udało mi się wstać bladym świtem i bez problemów dotarłam na dworzec gdzie o dziwo pociąg przyjechał planowo. Mało tego był czysty, WRĘCZ PACHNĄCY, w przedziale było tylko sześć miejsc a nie jak zwykle osiem, fotele były duże i wygodne i DZIAŁAŁA KLIMATYZACJA. W pierwszym momencie zaczęłam się zastanawiać czy ja aby nie wsiadłam do pierwszej klasy przez pomyłkę, ale nie na korytarzu zauważyłam wyraźne 2. Ledwie zdążyłam się wygodnie ułożyć na siedzeniu przemiła pani poczęstowała nas kawą i ciasteczkiem. Co prawda nie skorzystałam, ale zawsze to miła odmiana jak coś Ci PKP daje a nie odbiera. Szczerze Wam powiem, że przez resztę drogi jakoś dziwnie się czułam zupełnie jakby ta podróż nie działa się naprawdę tak dalece mi wcześniej zaszło PKP za skórę. Jednak największy szok przeżyłam jak się wybrałam do toalety. Po pierwsze zamek w drzwiach działał, po drugie PACHNIAŁO, po trzecie BYŁ PAPIER TOALETOWY, MYDŁO I WODA. Chwilę trwało nim zebrałam szczękę opadniętą do podłogi na ten widok.  Normalnie jak nic musiałam trafić do jakiejś równoległej rzeczywistości:) Nie wiem kochani jak jest gdzie indziej ale w Intercity było właśnie tak, że do dziś nie mogę uwierzyć, że po tylu latach doczekałam się komfortowej podróży. Towarzystwo też miałam sympatyczne i nawet powiem Wam, że udało mi się trochę pospać. Podróż umilały mi tez smsy od Rose, Pijanej i mojej koleżanki z pracy. Nawet jakoś szczególnie mi się te 11 godzin nie dłużyło dzięki nim i dobrej książce. A kiedy dojechaliśmy muszę to zaznaczyć PLANOWO już czekała na mnie uśmiechnięta Rose w niebieskiej bluzeczce. Normalnie nie da się nie polubić jej z miejsca jeszcze bardziej kiedy się zobaczy na żywo jej uśmiech:) Rose zapamiętaj sobie ze to jest Twoja tajna broń:) Szczęśliwa przeogromnie, że już jestem na miejscu i że znów moje stopy dotknęły krakowskiej ziemi z przyjemnością ruszyłam w doborowym towarzystwie Rose do miasta.





c.d.n.

21 komentarzy:

  1. No i jest relacja. Muszę Ci powiedzieć, że nie potrafiłabym lepiej niż Ty opisać Krakowa. Ma w sobie coś, prawda? Coś, co sprawia że każdy tam się czuje jak u siebie. Pewną magię, która sprawia, że chce się tam wracać i wracać i nigdy nie ma się dosyć. Bez wątpienia jest to miejsce poszerzające horyzonty, takie z którego można czerpać, ubogacać się a przede wszystkim w tej różnorodności odnaleźć prawdziwe ja.

    Cieszę się ogromnie Eris, że napisałaś do mnie o Twoim urlopie, choć byłam w szoku. Jednocześnie muszę Ci się po czasie przyznać, że nawet żałowałam tej pracy i rozważałam czy jej nie odrzucić ze względu na sposobność spędzenia czasu z Tobą. Rozsądek zwyciężył. Co do noclegu to faktycznie jakiś pech Cię prześladował i powiedzmy sobie szczerze nie był idealny, jednak w końcu miałaś gdzie spać co było nie lada wyczynem;)

    Z tym PKP tam od Was z północy nie jest tak źle, ja się trochę najeździłam i zazwyczaj miło wspominałam te podróże. Bez traumatycznych przeżyć. Kiedyś zdarzyło mi się podobnie jak Tobie myśleć, że trafiłam przypadkiem do pierwszej klasy. Co mi się nie udało-nigdy nie byłam o czasie, jesteś Mistrzynią Eris;))

    Daj spokój, pod skórą mam zołzę wszczepioną;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznaję mam do Krakowa szczególną słabość. Właśnie dlatego, że jest jaki jest i czuję się w nim dokładnie tak jak czuję:) No jak mogłabym nie napisać do ciebie o moim urlopie i cie nie zgarnąć z toksycznego środowiska chociaż na chwilę:) Wiadomo, ze wobec zasłużonego wypoczynku praca nie wydaje się atrakcyjna:) Wiesz zawsze jak gdzieś jadę napadają mnie wszystkie plagi egipskie tym razem jedną z nich niestety było miejsce noclegowe ale co tam dałyśmy radę:) z tym trafianiem o czasie PKP to udało mi się faktycznie kilka razy jednak to nie znaczy, ze przez cała drogę byliśmy planowo co to to nie:) Jaką zołzę nie wierzę:P

    OdpowiedzUsuń
  3. też Cię widzę zaczarowały dołeczki ;DDD a z tym urlopem jak błyskawica to mnie nieźle zszokowałaś ;)
    A Kraków cóż ... Kraków po prostu COŚ w sobie ma ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. No ba dołeczki są urocze:) A z takim tempem organizacji urlopu to sama siebie zszokowałam;D A Kraków to po prostu jedna z moich miłości, no nie da się ukryć:)

    OdpowiedzUsuń
  5. no ! uwinęłam się z moją relacją choć w porównaniu z Twoją to sporo okroiłam chyba :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Lecę poczytać:) E ja to gaduła jestem straaaszna i jak raz na rok jadę na urlop to musi być z tego tytułu 10 postów standardowo;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Eris ciężko się przełamać do kogoś obcego i tak po prostu spędzić z nim urlop. Przyznam się-mi by to do głowy nie przyszło. Ja ciągle żałuję, że ten nocleg nie był lepszy, ale PKP przynajmniej spisało się na medal:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Podzielam Twoje zdanie Eris - Kraków ma w sobie to coś, mnie też się podoba to miasto :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak, Kraków ma coś w sobie, jednak co do tych ludzi - nie byłabym taka pewna. Ludzie w Krakowie nie sa chętni do uśmiechania się do nieznajomych na ulicy, co ja np mam w zwyczaju. Oni ciągle biegną. Tam czas wcale nie płynie wolniej. to turyści sprawiają klimat spokoju i relaksu. Krakowianie są wiecznie zabiegani i.... jacys tacy marudni!

    OdpowiedzUsuń
  10. E tam obcego w końcu znamy się nie od dziś a ja mam poczucie do tego jakby całe wieki:)Nocleg był jak najbardziej dobry naprawdę nie masz czego żałować Rose:) A PKP jeszcze nadal nie ufam wyjątki bowiem jak mówią potwierdzają regułę:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Nikkuś czemu mnie to nie dziwi wszak z Ciebie moja bratnia dusza;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Wiesz Megi ludzie tam są różni tacy jak piszesz też ale są też i Ci którzy nie pracują na etat całe twórcze środowisko i oni żyją właśnie tak bez zegarka. Cieszę się, ze podzielasz moje zdanie o Krakowie:)

    OdpowiedzUsuń
  13. ano mamy Erisku trochę wspólnych cech, zainteresowań i przeżyć ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Dlatego właśnie Cię bratnią duszą nazywam:)Żałuję tylko, że bloga nie prowadzisz co bym mogła sobie poczytać co u Ciebie słychać:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Kochana, szczerze to już mi zwyczajnie głupio pisać kolejnej osobie, że jeśli tylko kiedyś zdecyduję się prowadzić bloga, dostanie ona na bank na mnie namiary :))) jak już pisałam Polly i Elsie, trochę jest ze mnie leniuszek do pisania ;-) jednak może kiedyś się skuszę, kto wie? Ale nie wyobrażam sobie, abym wytrwała w regularnym pisaniu przez kilka lat, jak Wy dziewczyny (za co macie mój pełen szacun) i uważam, że jeśli się za coś zabierać, to już porządnie, a nie byle jak i tylko na chwilę. Ale zobaczymy, nie mówię stanowczo "nie" :)

    OdpowiedzUsuń
  16. E tam zaraz głupio zwyczajnie - szczerze:) Jakbyś mi powiedziała, ze tak długo będę pisać kiedy zaczynałam to bym Ci pewnie nie uwierzyła dlatego ostrzegam - blogowanie wciąga i uzależnia;) Jednak to takie fajne uzależnienie co nikomu krzywdy nie robi dlatego Ci życzę byś złapała naszego bakcyla blogowego:)

    OdpowiedzUsuń
  17. Znamy się od niedawna w gruncie rzeczy:)Ja bardziej ufam PKP niż jego pasażerom;)

    OdpowiedzUsuń
  18. O masz zapomniałam jeszcze o pasażerach im też nie ufam;) A z czasem znajomości to u mnie zawsze jest pojęciem względnym czasem znam kogoś krótko a czuję jakby lata a czasem długo a mam wrażenie jakbym wcale nie znała.

    OdpowiedzUsuń
  19. I ja tak miewam ze znajomościami. Choć trzeba przyznać, że wśród swoich blogowych znajomych posiadam prawie same takie dusze. Raz się tylko sparzyłam.

    OdpowiedzUsuń
  20. Dobrze, że udało Ci się chociaż te parę dni wykroić :)I oby w przyszłości tego czasu dla siebie było więcej :)
    Co do Krakowa przyznaję, miasto piękne i ma to "Coś", ale jakoś nigdy nie czułam się tam komfortowo. Nie wiem czemu. Niektórzy się śmieją, że skoro jestem z Wawy, to normalne ;)Eee takie tam gadanie :) Fakt, że moje wycieczki do Krakowa były dość krótkie i obejmowały głównie starówkę, może dlatego?
    A opisem komfortu jazdy PKP zbiłaś mnie z nóg. Normalnie jestem w szoku :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Bardzo dobrze, dzięki ja też mam taka nadzieję. Kraków po prostu mnie uwiódł na amen i pewnie już mi w sercu zostanie. Masz rację z tą Wawą to takie gadanie do klimatu i wielkości dużych miast po prostu trzeba przywyknąć by poczuć się w pełni komfortowo. Z tym PKP to do końca nie jestem pewna czy to nie był Matrix i też jestem w głębokim szoku jeszcze;D

    OdpowiedzUsuń