24 września 2011

Miłość, która się nie da wytłumaczyć - Kraków cz II


Nasz spacer z Rose do hostelu uświadomił mi, że między północą a południem istnieje  różnica w porach roku mimo iż mieszczą się w jednej strefie klimatycznej. Otóż wyjeżdżając czułam już u nas od dobrych dwóch tygodni nadchodzącą jesień i w temperaturze i w opadach deszczu i silnym wietrze a w Krakowie przywitała mnie pełnia lata. Temperatura przekraczała trzydzieści stopni i słońce grzało pełną mocą. Ciepłolubna jestem strasznie więc ucieszyłam się bardzo taką pogodą. Kiedy dotarłyśmy na miejsce z radością powiesiłam w szafie kurtkę, bluzę i szalik, które nie przydały mi się już do wyjazdu z południa. Rose jak już wiecie z jej relacji uważała, że pokój, który zarezerwowała dla nas jest niezbyt fajny, ale jak dla mnie był w porządku, zresztą sami zobaczcie



Jak dla mnie niczego mu nie brakowało, bo wygodne łóżko było i łazienka w pobliżu:) Zostawiając  za sobą kilogram ciuchów postanowiłyśmy z Rose wybrać się do  Buddy na mrożoną herbatę by się ochłodzić i bym trochę odsapnęła po podróży. Budda co prawda słynie z rewelacyjnych drinków ale tym razem nie na nie się wybrałyśmy, bo mogłoby się to dla nas obu źle skończyć – Rose jak wiecie na antybiotykach a ja pewnie po jednym drinku ucięłabym sobie drzemkę jak nic ;) Tym bardziej, że w lokalu jest cudownie chłodno i są fantastyczne przewygodne zielone kanapy a ja wstawałam jeszcze ciemną nocą. Niesamowicie urokliwe jest też to, że jest tam cudna ściana zieleni. Tak więc pewnie Was nie zdziwi, że rozsiadłyśmy się tam wygodnie i w tym korzystnym klimacie przegadałyśmy sporo czasu. Rose miała okazję dowiedzieć się wielu rzeczy o mnie których tu nigdy nie napiszę i zrozumiała dlaczego często mówię, że wiele nas łączy i nie mam tu na myśli tego, że obie lubimy ten sam smak mrożonej herbaty;) Jakoś zupełnie nietypowo dla mnie w ogóle nie czułam się zmęczona mimo 11 godzin jazdy i upału, pewnie to zasługa korzystnego chłodu lokalu. Spokojnie mogłam spędzić wieczór normalnie czyli nie śpiąc a ciesząc się bliskością Krakowa. Po herbatce długo gadałyśmy sobie jeszcze z Rose spacerując po Starówce później w okolicach Wawelu by w końcu zawitać na Kazimierz. Najbardziej chyba kocham Kraków właśnie nocą. Kiedy zaczyna żyć swoim  życiem kiedy można zupełnie spokojnie sobie chodzić w świetle latarni  z muzyką ulicznych artystów w uszach i nasiąkać jego atmosferą. Jak już schodziłyśmy odrobinę nogi i temperatura przyjemnie zelżała zgłodniałyśmy i poszłyśmy sobie do Kolanka  by odpocząć i coś zjeść. Generalnie jest to miejsce gdzie wszyscy walą drzwiami i oknami na naleśniki, które mogę polecić bo jadłam wcześniej w tym miejscu jednak i tym razem byłyśmy z Rose niestandardowe i zamiast nich zamówiłyśmy sobie tosty. Kto myśli, że tak sobie weszłyśmy usiadłyśmy spojrzałyśmy w kartę i wskazałyśmy palcem tost ten nas nie zna:) Z dobre 10 min. nie mogłyśmy się na nic zdecydować. Nie bardzo chciałyśmy jeść coś ciężkiego na noc /było już całkiem późno/ a raczej lekkich potraw tam nie ma. Jednak nie wybór potrawy pochłonął najwięcej czasu a oczekiwanie najpierw na kelnerkę potem na danie a na koniec co uważam za szczyt szczytów na rachunek. Specjalnie wymagająca wobec obsługi w lokalach nie jestem jednak uważam, że czekanie na kelnera by podszedł 20 min. by przyjął zamówienie 15min. i by przyniósł rachunek 20 min. a na danie około 30 min. /przy czym nie było wyszukane a stopień trudności przygotowania nie przekraczał możliwości trzylatka/ to jest już zwyczajnie przesada. Nie dziwi więc fakt, że Rose zrobiło się słabo skoro tyle czekać nam przyszło a już głodna była i na lekach. Niezmiernie mnie irytuje takie podejście do klienta. Już myślałam, że nas komary wcześniej zjedzą niż będziemy mogły stamtąd wyjść, bo siedziałyśmy w ogródku. Ja rozumiem, że był ruch i spora grupa do obsłużenia przy jednym ze stolików, ale nie rozumiem jak może z kilku kelnerów tylko jeden się uwijać a reszta znika nasza kelnerka przykładowo po przyjęciu zamówienia dosłownie się rozpłynęła w powietrzu. Nie mogę się przyczepić do jedzenia, bo jest tam naprawdę dobre, ale czas oczekiwania i obsługa pozostawia wiele do życzenia. Szkoda, że obecnie tak tam wygląda bo było to jedno z fajniejszych miejsc w Krakowie i lubiłam tam wpadać. Jak się już zapewne domyślacie więcej nie będę bo braku szacunku do klienta nie toleruję. Całe szczęście Rose poczuła się po posiłku lepiej i spokojnie wróciłyśmy do hostelu. Żadna z nas nie chciała spać na antresoli więc rozłożyłyśmy sobie łóżko na dole i miałyśmy niezły ubaw przy ubieraniu pościeli:) W życiu nie widziałam tak spranego kompletu:) Chyba był używany milion razy, bo w pewnych miejscach poza rażącą wyblakłością był poprzecierany dosłownie. Tak się uśmiałyśmy przy tym ścieleniu łóżka, że aż nas mięśnie brzucha rozbolały:) No sami spójrzcie czy to można nazwać niebiesko-czerwoną kratą? :D



Generalnie wiadomo, że właściciele hosteli są różni i różne mają podejście do klientów i swojego mienia ale ten ewidentnie nie inwestował w swój interes. Komplet zwyczajnej pościeli bawełnianej nie kosztuje majątku naprawdę. Ba nawet w second handzie można kupić lepszą niż nasza:) Pewnie dlatego miałyśmy taką głupawkę przy zakładaniu tego reliktu przeszłości. A i potem jak tylko patrzyłyśmy na pościel to się śmiałyśmy:) Podobny atak śmiechu złapał nas tez przy próbie zapalenia stojącej lampy. Wyobraźcie sobie kochani, że nie wiem jakim cudem mimo, że żarówka dosłownie wisiała na włosku i poruszała się jak serce dzwonu w kloszu to się PALIŁA. Zdecydowanie nie byłam za tym by ten cudowny w cudzysłowie twór jednak służył nam jako oświetlenie, bo za dobrze pamiętam jak u mnie w domu kiedyś wybuchła  żarówka energooszczędna wywaliła wszystkie korki i narobiła tyle hałasu, że myślałam, że ktoś do nas strzela. Wolałam uniknąć podobnej sytuacji w przypadku nagłego upadku żarówki na ziemię. Dlatego też pozostałysmy z Rose przy górnym świetle. Sami spójrzcie czy Wy zaryzykowalibyście  użycie czegos takiego



Oczywiście mylicie się jeśli sądzicie, że grzecznie się wykąpałyśmy i poszłyśmy spać. Po myciu gadałyśmy jeszcze dobre dwie godziny w efekcie powiedziałyśmy sobie dobranoc gdzieś w okolicach w pół do drugiej nad ranem. 

Jak wiadomo wszem i wobec jestem dobrą czarownicą i wiedziałam, że tak będzie:) Nie było takiej opcji by Rose mimo tego, że znamy się w  zasadzie niedługo nie okazała się bratnią duszą. Przez jakieś 10 godzin nie zabrakło nam ani razu tematu do rozmowy  i gadałyśmy non stop jak to nieuleczalne gaduły mimo, że widziałyśmy się realnie pierwszy raz. Cieszę się ogromnie, że dany nam był ten czas by się lepiej poznać i że moja intuicja mnie po raz kolejny nie zawiodła:)  Kochana jesteś Rose, że chciałaś do mnie przyjechać i poświęcić mi tyle czasu i pokazać tyle ciekawych rzeczy dosłownie w przeddzień rozpoczęcia nowej pracy. Pewnie bez Ciebie w końcu wylądowałabym w jakimś koszmarnie drogim miejscu i przez to na krócej w Krakowie tak że bym nie mogła się nim nacieszyć. Ogromnie Ci jestem wdzięczna za wszystko a szczególnie za wskazówki orientacyjne;) Cieszę się, że mogłaś być z nami na kolejnym krakowskim zlocie i nie wiem czy wiesz ale już jesteś wpisana na liście obecności na następny:) Oczywiście kochani kolejny zlot się odbył i to jak zwykle w doborowym towarzystwie zaraz następnego dnia po przybyciu do grodu Kraka:)

Obudziłyśmy się rano z Rose za pomocą budzika, bo przypuszczalnie naturalnie wstałybyśmy koło południa a umówiłyśmy się z dziewczynami na dziesiątą i obie potrzebowałyśmy dość sporo czasu na tak zwany rozruch czytaj uzyskanie pełnej przytomności:) Ja do tego bardzo potrzebowałam zastrzyku kofeinowego jednak, że nie tak od razu Rzym zbudowano więc najpierw sobie pogadałyśmy, a dopiero potem ubrałyśmy ocuciłyśmy wodą przy myciu i postawiłyśmy na nogi śniadaniem. A skoro już przy śniadaniu jesteśmy to muszę rzecz o nim słówko. Otóż śniadanie miałyśmy wliczone w cenę noclegu czytaj zaopatrzenie kuchni było przeznaczone dla gości by sami się obsłużyli. Było to ogromną zaletą jak dla mnie, bo nie musiałam robić żadnych zakupów spożywczych poza bułkami i kawą. Niestety Rose i tu muszę Cię rozczarować przez cały mój pobyt serwowany był tylko chleb tostowy jak dla mnie zupełnie nie nadający się na pierwszy posiłek dnia i do smarowania masłem oraz paskudna kawa ale to już drugorzędna kwestia. Pierwszorzędną jest za to to, że w pełnej jedzenia lodówce były PRZEPYSZNE domowej roboty dżemy wiśniowy i truskawkowy i powidła śliwkowe. Kochani mówię Wam prawdziwa rozpusta dla podniebienia:) Zajadałam się nimi przez cały pobyt:) I za te pyszności jestem w stanie wybaczyć hotelowym zaopatrzeniowcom najbardziej paskudną kawę jaką w życiu piłam. Od takiego królewskiego śniadania człowiekowi zaraz się robi wyśmienity humor od rana:) Nic dziwnego więc, że po pozbawionym przytomności początku dnia śniadanie postawiło nas na nogi i z radością ruszyłyśmy  na spotkanie moich kochanych czarownic w postaci Katrin i Pijanej Powietrzem. Niestety tym razem Polly nie mogła nam towarzyszyć, bo świętowała w tym czasie urodziny Lu. Zgodnie z planem zjawiłyśmy się więc z Rose  w umówionym miejscu by odebrać dziewczyny.

c.d.n.

16 komentarzy:

  1. Droga Eris, mnie północ bardzo długo witała arktycznymi chłodami, ale zawsze przypisywano że to ode mnie te chłody;)No pewnie-pościel przedpotopowa, ruchoma żarówka (wymienili Ci tą lampę w końcu?), ale pokój był ok?;) Przykro mi z powodu tego chleba, pewnie facetowi nie chciało się wstawać, jak ja byłam to Asia rano śmigała do piekarni po chleb. Ja nie wiem co to było z tą głupawką, ale długo się tak nie uśmiałam;)

    I ja się cieszę, że Cię poznałam i zaliczyłam do grona bliskich mojemu sercu osób z blogowiska:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Najważniejsze, że mimo tych niedogodności miło spędziłyscie ze sobą czas :))) a z obsługą niestety często tak bywa - co zrobić.
    Pozdrówka :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Polly tez u nas zimno i wczasy nad morzem z rodzicami też zawsze miała z parasolką w polarze:) Chłody to my zawsze mamy od morza nie od ludzi:) Lampy nie wymienili za późno wracałam by mnie przechwycili;) Pokój ok tylko jedno towarzystwo już mniej ale o tym później. Co do recepcjonistów to po panu w okularkach był jeszcze drugi tleniony blond i obaj do piekarni nie chodzili ale dla mnie to żaden kłopot bułki kupić:) Ja uwielbiam głupawki obojętne co je wywołuje;D Cieszę się, że Ty też się cieszysz:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo miło Nikkuś:) Cały rok czekam na te spotkania z bliskimi mi ludźmi z utęsknieniem dlatego tak mi było zal, że mogłam w tym roku urlopu nie dostać. Szczerze to pierwszy raz spotkałam się z taka obsługą do niczego czasem bywały zgrzyty ale nie aż takie. Odpozdrawiam słonecznie kochana:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mi latem nie jest zimno, ale pamiętam jak spędzałam tam wielkanoc i bałwana lepiłam, a jak wysiadłam z pociągu miałam po kolana śniegu:)
    Ooo, to gdzieś Ty się tak włóczyła Kochana?;D No bo im się pewnie nie chciało. I ja uwielbiam głupawki. A z kolankiem faktycznie coś się dzieje, ale przynajmniej nie byłyśmy chore po jedzeniu:) No to obie się cieszymy:)

    OdpowiedzUsuń
  6. No zimą to dopiero potrafi być zimno zwłaszcza jak mróz i wieje:) Jak to gdzie po Krakowie;) Wiadomo woleli się wyspać i wcale im się nie dziwie w końcu maja zmiany 24h. Widać w Kolanku kucharz się nie zmienił ale za to obsługa tak i to na niekorzyść. Radości nigdy dość:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo ładna, wymijająca odpowiedź;) Faktycznie, pracują po kilka dni bez przerwy. Ja tam nie narzekam na radość bo niewiele jej u mnie.

    OdpowiedzUsuń
  8. I tak właśnie w praktyce wygląda ta pięknie brzmiąca zasada "Klient nasz pan" :)Najważniejsze, że mimo pewnych minusów wyjazd był jak najbardziej udany :) Czekam na dalszy ciąg relacji :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Takie lubię najbardziej;) I wcale lekko z niektórymi nie mają ale o tym później. U mnie różnie z radością bywa jednak zawsze mogę liczyć na współpracowników w kwestii poprawienia humoru - najwięcej się śmieję w pracy:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Dokładnie Mardż. Właściciele lokali nie oferują godnych warunków zatrudnienia i potem traci na tym renoma lokalu zepsuta przez obsługę małoletnia i do niczego. No jasne, ze udany i to bardzo:) Dalsza część relacji w przygotowaniu - przygotowanie w toku;)

    OdpowiedzUsuń
  11. U mnie na takie wymijania miejsca nie ma:P Czekam w takim razie co to się strasznego działo, bo ogólnie old town słynie z kameralnej i cichej atmosfery, a nie jak inne hostele. Choć w secret garden obowiązuje cisza nocna i jest faktycznie spokój. U mnie w pracy radości nie ma, co najwyżej zaczynam być chora seksualnie (wszystko mi się kojarzy, młodzież mnie deprawuje:P), ale względny spokój jest. Na dzień dzisiejszy w pracy spokojniej.

    OdpowiedzUsuń
  12. Prywatnie to sobie możemy pogadać bez wymijania publicznie się nie będę zdradzać;) Generalnie nic strasznego, bardziej wkurzającego irytującego.Z młodzieżą już tak jest - wiesz hormony buzują;D Ciesze się, że w pracy spokojniej. W pracy do paru spraw mogłabym się przyczepić ale do ludzi nie super mamy zespół.

    OdpowiedzUsuń
  13. No publicznie to wiadomo:) Z młodzieżą różnie bywa....dziś chłopak z II technikum wkładał mi na lekcji palce do gniazdka wyobraź sobie...O widzisz, najważniejsze że ludzie są dla siebie ok.

    OdpowiedzUsuń
  14. Tja nie ma to jak bezmyślność nastolatków... brak słów... Ludzie u nas to prawie tak jak rodzina i to bardzo lubię w mojej pracy:)

    OdpowiedzUsuń
  15. No to się ciesz, bo takiej atmosfery w pracy to ze świecą przysłowiową szukać:)

    OdpowiedzUsuń
  16. Wiem bo kilka różnych miejsc pracy zaliczyłam więc nie narzekam a wręcz sobie chwalę:)

    OdpowiedzUsuń