30 października 2011

Z wizytą u przyjaciół czyli z centralnego południa na wschód i z powrotem na zachód


Jak już wspominałam od dawna wybierałam się do moich przyjaciół z południowego wschodu ( bliskich okolic Kantadeski, którą gdybym miała więcej czasu  bym na pewno odwiedziła:) Niestety okolice te choć bardzo malownicze są źle skomunikowane z północą czytaj nie ma tam połączenia kolejowego a PKS jedzie z Krakowa w godzinach nie zbliżonych do przyjazdów pociągów. Dlatego też każdorazowa wyprawa w te strony to szmat drogi do Krakowa gdzie trzeba przenocować i potem przejechać jeszcze trzy cztery godziny w zależności od warunków drogowych by być na miejscu. Stąd tak rzadkie ku mojemu ubolewaniu wizyty w tamtych stronach. Wstyd się przyznać ale ostatni raz byłam u moich przyjaciół kilka lat temu. Przez ten czas zdążyli się dwa razy przeprowadzić, kupić mieszkanie i dorobić się upragnionego potomka a raczej potomkini:) Stęskniłam się za nimi bardzo i cieszyłam się, że się zobaczymy (w międzyczasie oczywiście się widywaliśmy ale to oni odwiedzali mnie) i nagadamy na żywo, bo z reguły mamy tą przyjemność jedynie telefonicznie. Dlatego ucieszona dopisującą pogodą śmigałam z walizą na dworzec PKS na autobus. Po drodze udało mi się kupić jesienny bukiet gratulacyjny dla młodej mamy i uzyskałam zapewnienie pana z kwiaciarni, że dotrwa do kresu mojej podróży a raczej ją przetrwa:) Oczywiście kurs PKS sprawdziłam w Internecie i osobiście przyjaciele mi sprawdzili, że takie coś jedzie, bo wiecie jak to z komunikacją polską bywa. Standardowo też nie obyło się bez przygód, bo stanowisko mojego autobusu zajął inny spóźniony i się obtrąbili panowie poirytowani obaj, mało tego żaden nie odjechał planowo i walizy sami musieliśmy sobie spakować bo kierowca był nimi średnio zainteresowany, żeby nie powiedzieć wcale. Do tego po drodze mieliśmy okazje przekonać się, że Polska jak zwykle w budowie i nabrać jeszcze więcej spóźnienia przez remonty dróg. Czyli jak widać spóźnienia to nie tylko domena PKP. Jednak tu przynajmniej nie ma powodów do narzekania na komfort jazdy. Zdecydowanie wolę pod tym względem klimatyzowany PKS z radiem w tle od PKP. W końcu udało mi się późnym popołudniem dojechać do Młodych Rodziców. Do ich nowego M dotarłam już bez przeszkód i opóźnień. Wyściskaliśmy się wzajemnie na powitanie, zrzuciłam z siebie walizę i podróżny kurz i oczywiście od razu poczułam się jak w domu. Zwyczajnie nie było innej opcji:) Znamy się już tyle lat, że czujemy się w swoim towarzystwie niezmiennie dobrze i zupełnie swobodnie. Pięknie urządzili swoje gniazdko (mają nawet bordowe akcenty tak przeze mnie lubiane;) i kącik maleństwa. Miałam to szczęście, być trzecią osobą której było dane zobaczyć ich kilkudniowe słoneczko zwane pieszczotliwie tygryskiem:) Maleńka jest wprost przeurocza i nie mogłam się na nią napatrzeć a z przyjaciółmi nagadać. Siedzieliśmy sobie we trójkę z dzielną mamą, która dała radę bagatela 17 godzinom porodu i szczęśliwym tatą rozmawiając o wszystkim. Dzieciątko jest oczywiście super grzeczne tylko je i słodko śpi. Dobrze tak posiedzieć sobie razem i napatrzeć na ich szczęście, człowiekowi zaraz wraca wiara w dobrą miłość. Tak kochani jak się widzi udany związek, prawdziwe partnerstwo gdzie mąż tak samo aktywnie się włącza w obowiązki domowe: gotowanie, zakupy, sprzątanie i opiekę nad dzieckiem to tak jakoś lżej się robi człowiekowi na duszy i jest spokojny nie tylko o tych troje ale i o to, że jeszcze są dobre małżeństwa. Odwiedzili nas jeszcze siostra mojej przyjaciółki z mężem i z maleństwem własnym już trzymiesięcznym i mama przyjaciela i było nam razem sympatycznie i wesoło tym bardziej, że z nimi też strasznie długo się nie widziałam a także ich bardzo lubię i cenię. I tak nam strasznie szybko to półtorej dnia razem uciekło, że odjeżdżając czułam niedosyt. Zdecydowanie za rzadko się widujemy. Niestety taką mam pracę i taka dzieli nas odległość, że ciężko będzie to zmienić tym bardziej, że teraz pewnie nieprędko wyruszą na północ. Dobrze, że chociaż mamy telefony i udaje się nam być w kontakcie. Cieszę się, że chociaż na krótko udało mi się do nich wpaść i przekonać się, że pewne rzeczy są niezmienne tak jak nasza przyjaźń, to, że zawsze mamy o czym porozmawiać i nadal nas wiele łączy. Prosto od nich wyruszyłam do Polly i Lu. No chyba nie sądziliście, że będąc na południu ich nie odwiedzę, prawda? :) I tu znów dana mi była podróż PKS tyle, że dwa razy dłuższa niż z Krakowa. I wiecie co ta podróż niewiele się różniła od podróży PKP niestety.  Tu już mogłam zapomnieć o klimatyzacji, kierowca był co najmniej dziwny i nie dość, że jak jego poprzednik także się nie zainteresował naszymi walizami (u nas na północy nie ma takiej opcji by kierowca nie otworzył bagażników i nie spakował podróżnych przed odjazdem) to jeszcze całą drogę dziwnie jechał nie zrobił postoju tam gdzie miał a w innym miejscu i na koniec nie dość, że się zgubił w małej miejscowości i w ogóle nie trafił na przystanek gdzie miał się zatrzymać (szczęściem nikt z pasażerów tam nie wysiadał, współczuję tym, co mieli nadzieję wsiąść) nawet prowadzony przez kogoś z centrali przez telefon to jeszcze utknął w korkach już u celu i w efekcie spóźnił się bagatela 40 min. Przez co Polly, która wyszła po mnie punktualnie musiała się niestety na mnie naczekać. Długo mnie tak żadna podróż nie wkurzyła. Siedem godzin bez klimatyzacji w jednej pozycji w zatłoczonym autobusie to już dosyć a jak się doda do tego bezsensowne stanie w korkach przy robotach drogowych i głupotę kierowcy wynoszącą razem 40 min. cennego czasu, to to już zwyczajnie za wiele. Tym bardziej, że ten idiota zabrał w Krakowie na gapę swojego kolegę, który przesiedział sobie resztę drogi na fotelu pilota i głośno z nim rozmawiał co miałam nieszczęście słyszeć siedząc z przodu. Długo dwóch takich irytujących typów nie musiałam słuchać. Poziom dojrzałości rozmowy straszny. Żałowałam, że nie zabrałam słuchawek do telefonu. Normalnie nie mogłam się doczekać kiedy wysiądę. Całe szczęście w końcu dojechaliśmy i bez problemu znalazłam Polly i po ochach i achach i wyściskaniu się na powitanie ruszyłyśmy do PoLuśkowego gniazdka. Nie muszę chyba mówić, że całą drogę gadałyśmy jak najęte? :) Na miejscu Pollka oprowadziła mnie po swoim nowym domu. Mieszkanie jest dużo większe niż Polluskowo i ma zupełnie inny układ i przepływ dźwięku jak coś się mówi z pokoju to w kuchni nie słychać co mnie zdziwiło:) PoLuśkowie pięknie się urządzili. Widać w każdym miejscu, że jest to ich wspólna przestrzeń:) Jest tam tak samo przytulnie jak w Polluśkowie tak więc nic dziwnego, że niemal z miejsca poczułam się tam jak w domu:) Po otrzepaniu się z podróżnego kurzu i otrzymaniu przydziału pokoju – całego tylko dla mnie:) - Polly uwaga zrobiła obiad;) Mało tego był pyszny i we troje przeżyliśmy jego konsumpcję;) Co prawda Lusiek zjadł później, bo jak przyjechałam był jeszcze w pracy, ale zawsze:) Standardowo też nieustannie gadałyśmy i robiąc obiad i jedząc i towarzysząc w jedzeniu Lu:) Niestety przez obsuwę mojego PKS-u, i poważny wypadek, który spowodował obsuwę Lu, który utknął w korku 200 m. od domu i żartował przez telefon, że mamy mu przynieść obiad do auta musieliśmy przesunąć nasze spotkanie z Mleczkami i Mareczkiem. Głupio nam było z tego powodu, bo i tak umówiliśmy się na dosyć późną porę, no ale niestety siła wyższa. Kiedy Lu tkwił w korku my przygotowałyśmy się do wyjścia i jak tylko wszedł szybko zjadł obiad i pognaliśmy do Mleczków, którzy już na nas czekali z utęsknieniem;) Z trafieniem pod właściwy adres nie mieliśmy problemu gorzej już z dziwnym działaniem windy i znalezieniem właściwych drzwi. Nie wiem jak u Was ale u nas nie ma czegoś takiego jak winda zatrzymująca się na półpiętrze. Jak to mówią człowiek uczy się całe życie:) A drzwi nowego gniazdka Mleczków ciężko nam było znaleźć, bo w korytarzu ktoś sobie chyba przywłaszczył żarówkę. Koniec końców dotarliśmy jak widać z nami zawsze muszą być przygody:) Wyściskaliśmy się na powitanie i od razu zgarnął nas Marek do swojego pokoju czytaj królestwa Buzza Astrala, którego jest chyba najwierniejszym fanem:) Ma z jego wizerunkiem firanki, obrazki na ścianach, pasek dzielący tapetę i… kapcie:) Nic więc dziwnego, że ucieszył się z wyklejanki z Buzzem, którą od nas dostał:) Jak już pokazał nam swój pokój pozwolił rodzicom by pokazali nam resztę nowego mieszkania z pięknym widokiem  z okna w salonie. Mleczkowie cudnie się urządzili i nie został już u nich ślad po remoncie. I oczywiście jak się domyślacie jak tylko zasiedliśmy przy kawce i przepysznym cieście śliwkowym zaczęliśmy gadać, a Mareczek rozbrajał z Polly wyklejankę. Długo się nie widzieliśmy więc i nagadać się nie mogliśmy a czas mijał nam błyskawicznie. Junior jak uporał się z książeczką czarował nas wszystkich jak widać na załączonym obrazku:)



I tak nam niespostrzeżenie nadeszła pora kolacji na którą kochani Mleczkowie przygotowali prawdziwą ucztę:) Żeby Wam smaka narobić powiem, że były pieczarki zapiekane z serem i jajka na twardo z pysznym kremem z nóżek od owych pieczarek w miejscu żółtek a do tego sałatka i mnóstwo innych pyszności. Prawdziwie sułtańska wieczerza:) Oczywiście nie pojechaliśmy po kolacji do  domu za dobrze nam było u Mleczków:) Gadaliśmy sobie dalej a w międzyczasie wujek Lu poszedł uspać Mareczka bajką oczywiście o strażakach i oczywiście obowiązkowo musiał ją czytać w strażackim hełmie na głowie:) A my w tym czasie oblaliśmy nowe mieszkanko



białym winem i… dalej gadaliśmy:) dopiero jak pora zrobiła się bardzo nieprzyzwoita zrobiliśmy sobie z dziewczynami pożegnalną fotkę 



i opuściliśmy Mleczkowo w którym czuliśmy się jak w domu. Żal mi było się z nimi zegnać, bo jak zwykle pewnie się szybko nie zobaczymy. Dopiero w samochodzie zaczęłam czuć zmęczenie przemierzonymi kilometrami i po powrocie  do PoLuśkowa szybko odpadłam zasypiając snem kamiennym. Rano obudziłyśmy się z Polly mniej więcej o tej samej porze i jak zawsze urządziłyśmy sobie poranne pogaduchy jeszcze w piżamach w łóżku:) Lusiek w tym czasie przygotował nam pyszne śniadanko. Lubię właśnie takie dni bez pośpiechu z porannym słońcem w oknach przyjaciółmi i żartami od rana. Nie mieliśmy jakichś szczególnych planów na ten dzień więc Lu zaproponował byśmy odwiedzili miejsce o którym rozmawialiśmy, bo jeszcze w nim nie byłam. I tak zebraliśmy się po śniadaniu na małą wycieczkę. Jak nietrudno się domyślić miejsce było niezwykłe i od razu zauroczyło mnie swoją magią. Odkryliśmy tam zupełnie przypadkiem nowo otwarte muzeum, które odwiedziliśmy z ciekawością. Była tam wystawa przedmiotów, rzeźby i malarstwa powiązanego z tym miejscem i ciekawa multimedialna prezentacja fotografii z odległego czasu jego powstawania. Sporo się było można z tych wystaw dowiedzieć i cieszę się, że mieliśmy okazję tam zajrzeć. Potem spacerowaliśmy sobie  i podziwialiśmy  architekturę przy pięknej pogodzie kiedy to Polly postanowiła zrobić mały powrót do przeszłości i wspiąć się na pobliski trzepak. Jak się domyślacie widok  był z cyklu tych bezcennych :D Co tu dużo mówić podejść było kilka co jedno to śmieszniejsze, brzuchy nas rozbolały i popłakaliśmy się ze śmiechu:) Tego się po prostu nie da opisać. Jednak jedno Polly trzeba przyznać nie poddała się i wspięła się w końcu na trzepak swoją własną techniką:) Potem w świetnych humorach pojechaliśmy do Pubu Lu, który miałam okazję zobaczyć na kilka dni przed jego zamknięciem. Muszę Wam powiedzieć, że było to bardzo fajne miejsce z bardzo dobrą lokalizacją  i fajnie przez niego urządzone min. z podziwu godną kolekcją piwa do wyboru i jak widać lubiane przez bywalców, bo  nawet o dosyć wczesnej porze co chwilę ktoś przychodził. Usiadłyśmy się z Polly w słonecznym ogródku na piwko wiśniowe i pogaduchy kiedy Lu załatwiał swoje sprawy. Niedługo potem dołączyła do nas jej mama która akurat zrobiła kurs w nasze strony rowerem na pobliską wystawę kwiatów. Miło było i ją zobaczyć po długim czasie i pogadać sobie. Mama Polly to taki dusza człowiek, który zna mnóstwo fajnych zabawnych historii:) Posiedziałyśmy sobie we trójkę i nie wiadomo kiedy nadszedł czas na nas. Mama Polly odjechała już a my wyruszyliśmy do ulubionej restauracji meksykańskiej PoLusków na obiad. Muszę się przyznać, że jedną z niewielu rzeczy, których nie znoszę jest fasola, jadam tylko żółtą i szparagową a wszystkie czerwone, Jaś, czy drobne po prostu mnie odrzucają. Z tego powodu do tej pory omijałam meksykańskie restauracje szerokim łukiem bo wiem, że jednym z głównych składników kuchni meksykańskiej jest właśnie fasola. Jednak ku mojemu zdziwieniu są też dania meksykańskie bez tego składnika i są naprawdę bardzo smaczne o czym się miałam okazję przekonać. W oczekiwaniu na danie główne zamówiliśmy jedno z nich na przystawkę o dźwięcznej nazwie Quesadilla. Pyszności:) Polecam spróbować, tak jak i nasze z Polly danie główne czimi/jimi czanga (wybacz Polly nie zapamiętałam dokładnie). Oczywiście jedzenie poza tym, że było przepyszne było też bardzo sycące i nie było szans byśmy dojadły z Polly swoje porcje do końca. Godne polecenia było też serwowane tam Mojito piłam je już wiele razy ale to pobiło wszystkie na głowę. Jednym słowem kochani prawdziwa uczta:) Lu zamówił sobie jeszcze banany zapiekane z lodami i powiem Wam, że deser wyglądał super. Nie wiedziałam, że w Meksyku robią takie specjały. I pewnie nigdy ich nie spróbuję bo nie ma szans bym po daniu głównym zmieściła deser :D No chyba, że wybiorę się kiedyś do meksykańskiej restauracji tylko na kawę i deser :) Po obiedzie wróciliśmy do PoLuśkowa i jak zwykle nie mogliśmy się nagadać. Potem pooglądaliśmy sobie jeszcze kilka rzeczy pośmialiśmy i nikomu nie przeszła przez głowę nawet myśl o kolacji;) Niestety późnym wieczorem przyszła już na mnie pora by się spakować, bo bladym świtem ruszałam z powrotem na północ. I tak z samego rana uściskałam Polly i Lu na pożegnanie i wsiadłam do pociągu tęskniąc już za drzwiami za nimi. Tym razem już pociąg nie był taki luksusowy ale przynajmniej czysty i towarzystwo miałam miłe choć jak zwykle dotarłam spóźniona. Przywitał mnie znajomy chłód i perspektywa budzika o 5.15 rano następnego dnia. Jednak żadna z tych rzeczy nie była mi straszna bo wróciłam z całym bagażem pozytywnych ciepłych wspomnień i naładowanymi bateriami.

THE END
 
 

24 komentarze:

  1. I my kochachana cioteczko wspominamy milutko twoją wizytę :) Cieszę sie że kolacja smakowała :) Mam nadzieję, ze niejedną jescze razem zjemy :D BUZAKI

    OdpowiedzUsuń
  2. Eh Eris, trzeba Ci częściej zaglądać na południe. Cieszę się z Twoich ciepłych spotkań tutaj i ciepłych wspomnień. Choć znając zagonione życie te wspomnienia gdzieś giną w codzienności (nie wiem czy też tak masz). Pub Luśka to było świetne miejsce, szkoda go, no i te piwa....

    OdpowiedzUsuń
  3. Baaardzo smakowała:) Ja też mam taką nadzieję, że jeszcze będziecie chcieć mnie gościć;) Buziaki:*

    OdpowiedzUsuń
  4. Chciałabym ale to bardzo trudne i czasowo i finansowo niestety. Giną mnie też ale lubię do nich wracać wieczorami by odegnać natrętne myśli. Bardzo mi szkoda Lu bo ten Pub to było jego ucieleśnione marzenie, które stracił.

    OdpowiedzUsuń
  5. Fakt, połaczenie mamy fatalne, dlatego tak rzadko bywamy nad morzem... ale żeby mnie nie odwiedzić??????
    No dobra, wybaczam!!!! Ale żeby mi to było po raz przedostatni ;o)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiem. Choć polskim busem z przesiadką i czekaniem 5 h w Warszawie nie wychodzi teraz tak drogo. Mi też szkoda Lu, ale mam nadzieję że sobie poradzi po tej stracie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj te podróże - czy PKP czy PKS coś trafić człowieka może. Ale pamięta się to co dobre :)Ciepłe wspomnienia - bezcenne :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Uff to dobrze, że wybaczasz;) Kiedyś na pewno Cię nawiedzę, bo bardzo zawsze chciałam Łańcut zobaczyć i może przy tej okazji skręcę do Was po drodze do moich przyjaciół:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie znam cen polskiego busa ale te pięć godzin w Warszawie to mnóstwo czasu a tam za bezpiecznie nie jest... Co do Lu to cały czas trzymam kciuki by się odnalazł w innej pracy.

    OdpowiedzUsuń
  10. No mnie najczęściej trafia szlag;) To prawda jak tylko widzę moich południowców zapominam o tych godzinach jazdy i cieszę się wspólnym czasem:)

    OdpowiedzUsuń
  11. cieszę się, że Ci się u nas spodobało mimo, że było szybko i krótko :)) miejsca teraz tyle, że i pokój możesz mieć cały dla siebie :))))

    PS. ładną sobie domalowałaś fryzurkę ;DD

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie było innej opcji:) Ano charakteryzacja musi być;)

    OdpowiedzUsuń
  13. I mnie Warszawka napawa strachem, ale pewnie jeśli będę się wybierać na daleką północ wybiorę najtańszą opcję. A i teraz pociągu ode mnie nie ma, jedynie taki co to dojeżdża po 1 w nocy, a to to już jest totalnie niebezpieczne...

    OdpowiedzUsuń
  14. No i właśnie to jest bardzo irytujące żeby nie powiedzieć wkurzające, że jak się nie ma samochodu to poruszanie się solo po Polsce jest trudne ze względu na połączenia i bezpieczeństwo.

    OdpowiedzUsuń
  15. A i samochodem różnie jest. Jak jechaliśmy na wakacje to zbyt wiele razy ktoś jechał na nas na czołowe zderzenie....Jak na to wszystko patrzę to bałabym się być zmotoryzowana. Niestety z komunikacją kiepsko, jest wiele miejsc do których nie da się dojechać.

    Droga Eris, jak wszystko dobrze pójdzie i znajdziesz dla mnie czas to komunikuję Ci, że niebawem będziesz miała niebywałą okazję napić się ze mną czegoś;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Generalnie ja też nie wiem czy bym była dobrym kierowcą i jakoś się nie palę do siadania za kółko, bo widzę co się dzieje na drogach. Ech z komunikacją to chyba tylko Japończycy sobie radzą... Dla Ciebie Słońce zawsze znajdę czas:) Cieszę się ogromnie, że się wybierasz w moje strony:D

    OdpowiedzUsuń
  17. Na razie jestem na etapie planów, zobaczymy czy się urzeczywistnią i czy jakieś stalowe coś mnie tam zabierze;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Gdzieś to zawędrowała Eris, do jednej z bieszczadzkich dziur? :)
    Nie zazdroszczę Ci tej sporej odległości, którą masz do swoich przyjaciół. Niestety, tak bywa, że fajni ludzie daleko mieszkają.

    OdpowiedzUsuń
  19. Stalowe coś się na pewno znajdzie trzeba wierzyć:) Potrzymam kciuki za plany:)

    OdpowiedzUsuń
  20. No właśnie sęk w tym że nie:) I tu cała ironia losu, że miasto duże jest a komunikacyjnie niemal odcięte, ale co tu się dziwić jak i do większych wojewódzkich czasem się trudno dostać... Sama sobie nie zazdroszczę tych odległości...

    OdpowiedzUsuń
  21. Elunia, może ty zacznij pocztowki zbierac z kazdego miejsca? :D

    OdpowiedzUsuń
  22. Zbieram magnesy ale nie z każdego miejsca mam bo nie wszystkie mi się podobają:)

    OdpowiedzUsuń
  23. Chyba, że jak ostatnio dostanę pracę i z planów nic nie będzie;)

    OdpowiedzUsuń