Nowy Rok przyniósł wiele wydarzeń moim życiu. Bardzo się przejmowałam niektórymi sprawami. Zszargałam sobie nerwy mocno. Wykończyłam tym żołądek i odezwały się stare dobrze znane dolegliwości. Całkiem możliwe, że nigdy nie zmądrzeję w kwestii brania do siebie pewnych rzeczy na które nie mam wpływu. Zupełnie nie mogłam się ogarnąć w tej karuzeli intensywnej stale przedłużającej się pracy, domu i rodziny. Zapomniałam już co to jest wolna sobota. Ze zmęczenia zasypiałam na stojąco. Byłam na tyle osłabiona, że musiałam zacząć brać suplementy i zaopatrzyć się w największą dawkę magnezu dostępną na rynku. A teraz kiedy udało mi się jakoś wszystko pozbierać znów mam czas na myślenie. Tylko myśli niewesołe. Znów mi ktoś ukradł kolejny miesiąc z życia. Mam wrażenie cyklicznego przepuszczania mnie przez życiowy magiel późniejszej chwili na oddech i kolejnego maglu. Utopią wydaje mi się spokojny rok. Robię tyle rzeczy każdego dnia, tak wiele spraw pochłania mój czas a nieustannie czuję, że stoję w miejscu. Pewnie dlatego, że te najważniejsze dla mnie kwestie nadal się nie układają tak jak powinny. Nadal brakuje mi równowagi i poczucia bezpieczeństwa. Stale męczy mnie poczucie przeziębienia duszy samotnością. Zupełnie szczerze mówiąc o wiele bardziej niż przez ostatnie lata. Czasami ni z tego ni z owego dopada mnie zupełne zniechęcenie. Siadam wtedy przed TV i oglądam wszystko jak leci by wyłączyć myślenie, tak ja, która telewizji prawie wcale nie oglądam. Kilka dni temu śniło mi się, że przygotowuję własny ślub z rozsądku. Bity tydzień zastanawiałam się co to ma znaczyć. Że niby takie wyjście jest lepsze od życia samemu i podświadomość mi to podpowiada? Co zabawniejsze śniło mi się, że wychodzę za mąż za kolegę, który w rzeczywistości jest szczęśliwie żonaty… Chyba nawet mojej podświadomości palma odbija. Przez to stałe przemęczenie pracą i branie się za bary z rzeczywistością brak mi sił. Zupełnie zwyczajnie na najprostsze rzeczy jak wyprawa po inne niż spożywcze zakupy. Nie umiem się zmobilizować by zabrać się za domowe usterki wymagające naprawy. Zupełnie nie mam kiedy spotkać się z kimś innym niż rodzina, która wstyd się przyznać przychodzi do mnie nie ja do niej. Ostatni raz na kawie poza domem byłam z Rose w… listopadzie. Co zabawniejsze wydaje mi się to jakby było wczoraj a minęły niemal dwa miesiące. Epopeję bym mogła napisać o swojej pracy i o tym co się tam dzieje a o moim życiu kilka słów zaledwie – żyję, oddycham mroźnym obecnie powietrzem, myśli mam niewesołe jak mam na nie czas a jedną z ukochanych przeze mnie ostatnio przyjemności jest sen. I tylko jedno mam ostatnio marzenie, żeby udało się utulić moją steraną duszę i naprawdę nieważne czym. Chciałabym chociaż przez chwilę mieć to złudne wrażenie błogości i spokoju nawet w obliczu mojej rzeczywistości. Nie zrozumcie mnie źle ja się nie skarżę. Wiem, że to jak żyję jest konsekwencją tylko i wyłącznie MOICH wyborów. Wiem, że za bardzo oddana jestem pracy i nie tylko a za mało czasu sobie poświęcam. Wiem że powoli to zmieniam. Dawno już przewartościowałam dla mnie rzeczy najważniejsze. Skreślam te kilka słów dla Was byście zrozumieli dlaczego tak mnie tu mało ostatnio i nie podejrzewali mnie o porzucenie bloga:) Nadal mam serce do pisania. Nadal jestem sobą. Nadal tu stale zaglądam i w miarę możliwości czytam co u Was. Jeśli względny spokój w moim życiu się utrzyma postaram się wkrótce napisać coś mniej o mnie a bardziej o czymś:)
Trzymajcie się ciepło w te mroziska
Wasza Eris