Brené Brown: The power
of vulnerability – Potęga wrażliwości
Wykład oglądamy i czytamy TU
Pełne tłumaczenie zamieszczam dla Was poniżej:
Zacznę od
tego: kilka lat
temu otrzymałam telefon od osoby zajmującej się planowaniem spotkań,
ponieważ
zamierzałam zorganizować wystąpienie. Ta osoba
zadzwoniła i powiedziała: "Zmagam
się z kwestią, w jaki sposób
napisać o tobie na ulotce." Pomyślałam:
"W czym problem?" A ona
odpowiedziała: "Cóż, widziałam, jak przemawiałaś, i zamierzam
przedstawić cię jako badacza, ale obawiam
się, że jeśli to zrobię, to nikt nie przyjdzie, ponieważ
wszyscy pomyślą, że jesteś nudna i niewarta uwagi." (Śmiech)
OK
I dodała:
"To, co mi się spodobało w twojej przemowie, to fakt, że
jesteś gawędziarką. Sądzę więc,
że nazwę cię po prostu gawędziarką." No i
oczywiście, akademicka, pozbawiona poczucia bezpieczeństwa część mnie
zapytała:
"Jak mnie nazwiesz?" A ona
odpowiedziała: "Nazwę cię gawędziarką." Więc ja na
to: "A może wróżką?" (Śmiech)
Zdezorientowana,
odpowiedziałam: "Pozwól mi o tym przez chwilę pomyśleć." Spróbowałam
odwołać się stanowczo do mojej odwagi i pomyślałam:
"Jestem gawędziarką." Jestem
naukowcem zajmującym się badaniami jakościowymi. Zbieram
historie – to właśnie robię. I może
historie są po prostu informacjami, które posiadają duszę. I może jestem
po prostu gawędziarką. Więc
odpowiedziałam: "Wiesz co? Nazwij mnie
po prostu naukowcem-gawędziarką." A ona na to:
"Haha. Takie coś nie istnieje." (Śmiech)
No więc
jestem naukowcem-gawędziarką, i zamierzam
wam dziś opowiedzieć – mówimy o
rozszerzaniu percepcji – chcę wam
opowiedzieć niektóre z historii dotyczących
wycinka moich badań, które
zasadniczo poszerzyły moją percepcję i
rzeczywiście zmieniły sposób, w jaki żyję, kocham, pracuję i
wychowuję dzieci.
I tu się
zaczyna moja historia. Kiedy byłam
młodym naukowcem, doktorantem, na pierwszym
roku miałam profesora, który
powiedział nam: "Oto, w
czym rzecz: jeśli czegoś
nie można zmierzyć, to znaczy, że to nie istnieje." Pomyślałam,
że zwyczajnie się przymila. Zapytałam:
"Naprawdę?", a on odpowiedział: "Bezwzględnie!" Zatem musicie
zrozumieć, że uzyskałam
licencjat i magisterium na studiach związanych z opieką społeczną, i że wtedy
zdobywałam doktorat na tym samym kierunku, zatem cała
moja akademicka kariera kręciła się
wokół ludzi, którzy
wyznawali taki pogląd: życie to
bałagan – pokochaj go! A ja jestem
raczej typem: życie to bałagan – posprzątaj
go, uporządkuj i włóż w
bento box [konwencjonalny japoński pojemnik na posiłek, który tradycyjnie
wykonuje się bardzo starannie jako oryginalny przedmiot osobistego użytku].
(Śmiech)
A
przekonawszy się, że już znalazłam swoją drogę, rozpoczynam
porywającą karierę – tak naprawdę
w pracy socjalnej jednym z najważniejszych jest powiedzenie: wychodź w
pracy poza sferę komfortu. A ja lubię
stuknąć dyskomfort w głowę, odsunąć go na
bok i zgarnąć same najlepsze oceny. To była moja
mantra. Więc byłam
tym bardzo podekscytowana. I pomyślałam:
wiesz, to jest kariera dla mnie, ponieważ mnie
interesują takie skomplikowane tematy. Alę chcę móc
uczynić je nieskomplikowanymi. Chcę je
zrozumieć. Chcę się
wgryźć w te rzeczy. Wiem, jak są
ważne, dlatego chcę je
rozpracować, aby każdy mógł zobaczyć, jak są skonstruowane.
Więc zaczęłam
od związków. Ponieważ w
momencie, w którym będziesz mieć przepracowane 10 lat w opiece społecznej,
uświadomisz
sobie, że związki są
powodem, dla których tu jesteśmy. To właśnie
one nadają cel i znaczenie naszemu życiu. O to właśnie
chodzi. Nie ważne,
czy rozmawiasz z ludźmi, którzy
pracują w wydziale sprawiedliwości społecznej i zdrowia psychicznego, przy
sprawach dotyczących nadużyć i zaniedbań, my wiemy, że
związki, umiejętność
odczuwania bycia połączonym – jesteśmy tak
"okablowani" neurologicznie – jest powodem,
dla którego tu jesteśmy. Więc
pomyślałam, wiesz, zacznę od związków. Znacie tą
sytuację, kiedy
dostajecie ocenę od szefowej – wymienia ona
37 punktów, w których jesteście niesamowici i jeden,
który być może jest okazją do rozwoju. (Śmiech)
I jedyne, o
czym jesteście w stanie myśleć, to ta okazja do rozwoju. Najwyraźniej
moja praca również poszła w tym kierunku, ponieważ
kiedy zapytacie ludzi o miłość, opowiadają
wam o zawodzie miłosnym. Kiedy pytacie
ludzi o poczucie przynależności, opowiadają o
najpotworniejszych doświadczeniach bycia
wykluczonymi. A kiedy
pytacie o związki – historie,
które mi opowiedziano, dotyczyły rozdzielenia.
Zatem bardzo
szybko – po sześciu tygodniach tych badań – natknęłam się
na tę nienazwaną rzecz, to zupełnie
nieujawnione połączenie, w sposób,
jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Więc
wycofałam się z badań i pomyślałam,
że muszę zrozumieć, czym to coś jest. Okazało się,
że jest to wstyd. Wstyd można
pojąć najprościej jako strach
przed oddzieleniem. Czy istnieje
taka rzecz, która sprawi – jeśli ludzie
się o niej dowiedzą – że nie będę
wart posiadania żadnego kontaktu. Mogę wam
powiedzieć na ten temat, że jest to
uniwersalne – wszyscy to mamy. Jedyni
ludzie, którzy nie doświadczają wstydu, to ci, którzy
nie posiadają zdolności do empatii czy tworzenia kontaktów. Nikt nie chce
o tym rozmawiać, a im mniej o
tym rozmawiasz, tym więcej tego masz. To, co
wspierało ten wstyd, to
przekonanie: "Nie jestem wystarczająco dobry" – wszyscy je
dobrze znamy – "Nie
jestem kryształowy. Nie jestem wystarczająco szczupły, bogaty,
piękny, mądry, nie
otrzymałem wystarczająco wysokiego awansu." Ideą, która
to wspierała, była
nieznośna wrażliwość, przekonanie,
że aby mógł
powstać kontakt musimy
pozwolić sobie samym, aby być widzianymi, widzianymi
takimi, jakimi naprawdę jesteśmy.
A wiecie, co
czuję w kwestii wrażliwości. Nie znoszę jej. Więc
pomyślałam: to jest moja szansa, aby odeprzeć
to moim kijkiem do mierzenia. Wejdę w to,
dowiem się, o co w tym wszystkim chodzi, poświęcę na
to rok, rozbiorę wstyd na części, zrozumiem,
jak działa wrażliwość i przechytrzę
ją. Byłam gotowa
i podekscytowana. Ale jak już
wiecie, nie wypadnę dobrze. (Śmiech)
Już to
wiecie. Mogłabym wam
zatem powiedzieć wiele na temat wstydu, ale musiałabym
wykorzystać na to czas pozostałych mówców. Powiem wam
jednak, do czego to wszystko się sprowadza – i to może być
jedna z najważniejszych rzeczy, których się kiedykolwiek nauczyłam w ciągu
dekady pracy nad tymi badaniami. Jeden rok
zamienił się
w sześć lat, tysiące
historii, setki długich
wywiadów, dyskusje grupowe [metoda badawcza wykorzystywana w badaniach
jakościowych w naukach społecznych]. W pewnym
momencie ludzie przysyłali mi strony z pamiętników i swoje
historie – tysiące
danych w przeciągu sześciu lat. I ja jakoś
sobie z tym poradziłam.
W pewnym
sensie zrozumiałam, czym jest wstyd, jak działa.
Napisałam
książkę, opublikowałam
teorię, ale coś było
nie tak; chodziło o
to, że jeśli
wzięłabym z grubsza ludzi, z którymi przeprowadziłam wywiady, i podzieliła
na tych, którzy
naprawdę posiadają poczucie wartości – bowiem do
tego się to sprowadza – poczucia
wartości – ludzie ci
posiadają właściwe zrozumienie miłości i silne poczucie przynależności –
oraz na tych,
którzy się z tym zmagają i którzy
zawsze zastanawiają się, czy są wystarczająco dobrzy. Była tylko
jedna zmienna, która
oddzielała ludzi z silnym
zmysłem miłości i poczuciem przynależności od ludzi,
którzy się z tym borykają. Tą zmienną
był fakt, że ludzie posiadający silne
poczucie miłości i przynależności wierzą, że są
warci miłości i przynależności. To wszystko.
Wierzą, że są
tego warci. Problem
stanowił dla mnie fakt, że istnieje
coś, co trzyma nas z dala od kontaktów – jest to nasz
strach, że nie jesteśmy warci żadnych kontaktów; było to coś,
co potrzebowałam zrozumieć lepiej, osobiście i
zawodowo. Oto, co
zrobiłam – zebrałam
wszystkie te wywiady, w których
badani ukazywali swoje wysokie poczucie wartości i spojrzałam
na nie.
Co ci ludzie
mają ze sobą wspólnego? Cierpię na
niegroźny nałóg związany przedmiotami biurowymi, ale to temat
na inną rozmowę. No więc
miałam papier do pakowania i marker, i
zastanawiałam się, jak nazwę te badania. I pierwszym
określeniem, które przyszło mi do głowy było: osoby o
pełnym sercu. Istnieją
ludzie o pełnym sercu, czerpiący z tego głębokiego poczucia wartości.
Zapisałam to
więc na górze teczki i zaczęłam
przeglądać dane. Ogarnęłam to
w ciągu
czterech dni bardzo
intensywnych analiz zebranych danych, gdzie
musiałam się cofnąć, wygrzebać potrzebne wywiady, wyciągnąć konkretne historie
i przypadki. Jaki jest
motyw przewodni? Jaki jest wzór? Mój mąż
wyjechał z dziećmi z miasta, ponieważ
zawsze wpadam w szał
pisania, kiedy
przełączam się na tryb badawczy. A oto, co
odkryłam. Wspólnym
mianownikiem była odwaga.
I chcę tutaj
na moment oddzielić odwagę i śmiałość. Pierwotne znaczenie
słowa odwaga – kiedy
pojawiło się ono po raz pierwszy w języku angielskim – wywodzi się z
łacińskiego "cor" oznaczającego serce i jego sens
był następujący: opowiedzieć
historię o tym, kim się jest naprawdę, całym sercem. Zatem ci
ludzie mieli
zwyczajnie odwagę, aby być
niedoskonałymi. Mieli
współczucie przede
wszystkim w stosunku do samych siebie, a następnie dla innych, ponieważ, jak
się okazało, nie możemy zastosować współczucia w stosunku do innych ludzi,
jeśli nie
potrafimy traktować dobrze samych siebie. I ostatnia
rzecz – mieli związek i – to była
ta trudna część – jako wynik
bycia prawdziwymi; byli w stanie
odpuścić to, kim, jak sądzili, powinni być, aby być tym,
kim byli – i to jest to,
co koniecznie trzeba zrobić w celu
uzyskania związku.
Inną wspólną
rzeczą było to.
Całkowicie
zaakceptowali wrażliwość. Wierzyli,
że to, co
czyniło ich wrażliwymi, czyniło ich
pięknymi. Nie nazywali
wrażliwości czymś
komfortowym ani czymś
rozdzierającym – jak to miało
miejsce w przypadku wywiadów dotyczących wstydu. Określali ją
po prostu jako coś niezbędnego. Mówili o
gotowości do
powiedzenia "Kocham cię" jako pierwsi, o gotowości
do działania,
kiedy nie ma
żadnych gwarancji, o gotowości,
aby oddychać,
czekając na telefon od lekarza po zrobionej
mammografii. Byli skłonni
inwestować w związki, które mogą,
ale nie muszą się udać. Sądzili, że
to było podstawą.
Ja osobiście
uważałam to za zdradę. Nie mogłam
uwierzyć, że złożyłam przysięgę wierności badaniom
naukowym – definicja
badań naukowych określa, że
ich celem jest kontrolowanie i przewidywanie, obserwowanie zjawisk dla
oczywistych powodów – aby być w
stanie kontrolować i przewidywać. I teraz moja
misja, aby
kontrolować i przewidywać, przyniosła
odpowiedź, że aby żyć we właściwy sposób, trzeba połączyć się ze swoją
wrażliwością i zaprzestać
kontroli i przewidywania. To odkrycie
doprowadziło do małego załamania – (śmiech)
– które
właściwie wyglądało bardziej tak. (Śmiech)
Do tego to
właśnie doprowadziło. Ja nazwałam
to załamaniem, moja terapeutka określa to duchowym przebudzeniem. Duchowe
przebudzenie brzmi lepiej niż załamanie, ale zapewniam
was, że to było załamanie. Musiałam
odłożyć na bok wyniki swoich badań i poszukać psychoterapeuty. Pozwólcie, że
coś wam powiem: wiecie, w jakim stanie jesteście, kiedy
dzwonicie do swoich przyjaciół i mówicie: "Myślę, że potrzebuję pomocy.
Możesz mi
kogoś polecić?" Około
pięcioro moich przyjaciół zareagowało tak: "Uuuu,
nie chciałbym być twoim terapeutą." (Śmiech)
Ja na to:
"A co to niby ma znaczyć?" A oni:
"No wiesz, ja tylko tak mówię. Ale nie
przynoś ze sobą swojego kijka do mierzenia." A ja
odpowiadałam: "OK".
Więc
znalazłam terapeutkę. Na pierwsze
spotkanie z nią – ma na imię Diana – przyniosłam
swoją listę przedstawiającą
charakterystykę życia ludzi o pełnych sercach i usiadłam. Ona zapytała:
"Jak się masz?" Ja odpowiedziałam:
"Świetnie. Dobrze." Ona: "Co
się dzieje?" A to jest
terapeutka, która odwiedza terapeutów, ponieważ
musimy chodzić do tych, u których
poziom wygadywanych bzdur jest akceptowalny. (Śmiech)
No więc
powiedziałam: "Oto, w
czym rzecz. Zmagam się." A ona:
"Z czym?" Ja: "No
cóż, mam problem z wrażliwością. A ja wiem, że
wrażliwość jest jądrem wstydu i
strachu i naszych
walk o zyskanie poczucia wartości, ale zdaje
się, że jest ona także miejscem narodzin radości,
kreatywności, poczucia
przynależności, miłości. I wydaje mi
się, że mam problem i potrzebuję pomocy."
I dodałam:
"Ale uprzedzam, żadnych spraw
rodzinnych, żadnych
bredni na temat dzieciństwa." (Śmiech)
"Potrzebuję
po prostu kilku strategii." (Śmiech)
(Oklaski)
Dziękuję.
Jej reakcja
była taka. (Śmiech)
Zapytałam:
"Jest źle, prawda?" A ona
odpowiedziała: "Nie jest ani źle, ani dobrze." (Śmiech)
"To po
prostu jest tym, czym jest." A ja na to:
"O, mój Boże, to będzie okropne."
(Śmiech)
Było i nie
było. Zabrało to
około roku. I wiecie, są
ludzie którzy –
kiedy uświadomią sobie, że wrażliwość i czułość są ważne – poddają się i
wchodzą w to. A: ja taka
nie jestem, i B: ja się
nawet nie zadaję z takimi ludźmi. (Śmiech)
Dla mnie była
to trwająca rok walka uliczna. To była walka
na gołe pięści. Wrażliwość
naciskała, ja odpierałam. Przegrałam
walkę, ale
prawdopodobnie odzyskałam swoje życie.
Następnie
wróciłam do swoich badań i kilka
kolejnych lat spędziłam próbując
naprawdę zrozumieć ludzi o pełnym sercu, wybory,
jakich dokonywali, i to, co my
robimy z
wrażliwością. Dlaczego tak
bardzo się z nią zmagamy? Czy jestem
jedyną osobą, która się z nią zmaga? Nie.
I oto, czego
się nauczyłam. Uśmierzamy
wrażliwość – kiedy czekamy
na telefon. To było
zabawne, zadałam pytanie na Twitterze czy Facebooku: "Jak
zdefiniowalibyście wrażliwość? Co sprawia,
że czujecie się podatni na zranienie?" I w ciągu
półtorej godziny otrzymałam 150 odpowiedzi. Ponieważ
chciałam wiedzieć, co znajdę na
zewnątrz. Proszenie o
pomoc swojego męża, ponieważ
jestem chora, a jesteśmy świeżo poślubieni; inicjowanie
seksu z mężem; inicjowanie
seksu z żoną; spotkanie się
z odmową; proponowanie spotkania; czekanie na
telefon od lekarza; zwolnienie z
pracy; zwalnianie ludzi – to jest
świat, w którym żyjemy. Żyjemy w
bezbronnym świecie. I jednym ze
sposobów, aby sobie z tym poradzić, jest
uśmierzanie wrażliwości.
Uważam, że
istnieje na to dowód – i nie jest to
jedyna przyczyna istnienia tego dowodu, ale sądzę, że
jest ona ogromna – jesteśmy
najbardziej zadłużoną, otyłą,
uzależnioną,
także od lekarstw, grupą wiekową
dorosłych w historii USA. Problem w tym
– a odkryłam to dzięki badaniom – że nie możemy
uśmierzać emocji wybiórczo. Nie możemy
powiedzieć: to tutaj to złe rzeczy. Tutaj mamy
wrażliwość, tu smutek, tu wstyd, tu strach, a
tutaj rozczarowanie – nie chcę tego
czuć. Wypiję parę
piw i zjem bananową babeczkę z orzechami. (Śmiech)
Nie chcę
odczuwać tych uczuć. Wiem, że to
jest śmiech porozumiewawczy. Włamuję się
do waszego życia, żeby zarobić na swoje. Boże.
(Śmiech)
Nie możecie
zagłuszyć tych trudnych odczuć bez tłumienia
swojego życia uczuciowego i emocji jako całości. Nie możecie
tłumić wybiórczo. Zatem, kiedy
uśmierzamy te przykre odczucia, tłumimy
radość, tłumimy
wdzięczność, tłumimy
szczęście. A potem
stajemy się żałośni, szukamy celu
i znaczenia, potem czujemy
się bezbronni i kupujemy
piwo i bananowo-orzechową babeczkę. I staje się
to groźnym, powtarzalnym schematem.
Jedną z
rzeczy, nad którymi, jak sądzę, musimy się zastanowić, jest:
dlaczego i w jaki sposób tłumimy? I
niekoniecznie musi to być uzależnienie. Inna rzecz,
którą robimy, to czynienie
wszystkiego, co niepewne, pewnym. Religia
przestała być wiarą w obietnicę i tajemnicę, stała się
pewnością. Ja mam rację,
ty się mylisz. Zamknij się. To wszystko.
Po prostu
pewność. Im bardziej
przestraszeni jesteśmy, tym bardziej jesteśmy wrażliwi i tym
bardziej się boimy. Oto, jak dziś
wygląda polityka. Dyskusja jest
już nieobecna. Nie ma
rozmowy. Jest już
tylko obwinianie się. Wiecie, jak
opisuje się obwinianie w badaniach? Sposób, aby
rozładować ból i zakłopotanie. Udoskonalamy.
Jeśli
istnieje ktokolwiek, kto chciałby, aby jego życie wyglądało tak, to jestem to
właśnie ja, ale to nie
działa. Ponieważ
bierzemy tłuszcz z naszych tyłków i wkładamy go
w nasze policzki. (Śmiech)
I mam
nadzieję, że za sto lat ludzie
popatrzą wstecz i powiedzą: "Ho ho ho."
(Śmiech)
A w
najgroźniejszy sposób udoskonalamy nasze dzieci.
Pozwólcie, że
powiem wam, co myślimy o dzieciach. Posiadają
niemodyfikowalną, wbudowaną konstrukcyjnie gotowość do zmagań w chwili przyjścia
na świat. A kiedy
trzymamy na rękach te doskonałe, małe dzieci, naszym zadaniem
nie jest mówienie: "Spójrz na nią, jest doskonała. Moim zadaniem
jest sprawić, aby pozostała doskonała – upewnić się,
że znajdzie się w drużynie tenisowej zanim rozpocznie piątą klasę i że dostanie
się na Yale, zanim dotrze do siódmej." To nie jest
nasze zadanie. Naszym
zadaniem jest spojrzeć i powiedzieć: "Wiesz
co? Jesteś niedoskonała i wyposażona w przyrządy do podejmowania zmagań,
ale jesteś
warta miłości i przynależności." To jest nasze
zadanie. Pokażcie mi
pokolenie dzieci wychowanych w taki sposób, a sądzę, że
rozwiążemy problemy, które dziś obserwujemy. Udajemy, że
to, co robimy, nie ma wpływu
na ludzi. Postępujemy
tak w naszym życiu osobistym. Postępujemy
tak zbiorowo – czy chodzi o
dofinansowanie, wyciek oleju, odwołanie –
udajemy, że
to, co robimy wcale nie ma
potężnego wpływu na innych ludzi. Firmom
powiedziałabym: hej, to nie jest nasza pierwsza przejażdżka. Potrzebujemy
zwyczajnie, abyście byli autentyczni i prawdziwi i abyście
potrafili powiedzieć: "Przykro nam. Naprawimy
to."
Ale istnieje
inny sposób – i z tym was pozostawię. Oto, co
odkryłam: trzeba
pozwolić sobie samym być widzianym, dogłębnie
widzianym jako ktoś
wrażliwy; kochać całym
sercem, nawet jeśli
nie ma żadnych gwarancji, a to jest
naprawdę trudne – mogę wam
powiedzieć jako rodzic, że jest to potwornie trudne; praktykować
wdzięczność i radość w tych
chwilach trwogi, kiedy
zastanawiamy się: "Czy mogę aż tak cię kochać? Czy mogę
wierzyć w to aż tak namiętnie? Czy mogę być
aż tak niezłomny w tej kwestii?" – po prostu po
to, aby się zatrzymać i, zamiast dramatyzować na temat tego, co może się
zdarzyć, powiedzieć:
"Jestem niesamowicie wdzięczny, ponieważ
bycie aż tak wrażliwym oznacza, że żyję." I ostatnia
rzecz, prawdopodobnie najważniejsza, to wierzyć,
że jesteśmy wystarczający. Ponieważ
kiedy pracujemy z czymś na miejscu, wierzę, że to
oznacza: "Jestem wystarczający"; wtedy
przestajemy krzyczeć i zaczynamy słuchać, jesteśmy
milsi i łagodniejsi w stosunku do ludzi, którzy nas otaczają, i jesteśmy
milsi i łagodniejsi w stosunku do samych siebie.
To wszystko,
co mam na dziś. Dziękuję.
(Oklaski)
~~~~~~~~~~
Wysłuchałam
wykładu Brene i pomyślałam jak to dobrze, że są tacy ludzie jak ona. Ludzie,
którzy w swej nieustępliwości są gotowi poświęcić lata na badania po to by
odkryć prawdę. I nieważne, że nawet dla nich samych staje się ona czasem
niewygodna a nawet niewiarygodna i prowadzi ich czasem do psychoterapeuty. Ważne,
że wysiłek się opłaca i udaje się odsłonić kilka tajemnic życia. Ważne jest to,
że w ciągu zaledwie dwudziestu minut można się dowiedzieć więcej o sobie jako
ludziach i o tym jak jesteśmy ze sobą powiązani niż w ciągu lat czytania
różnych książek psychologicznych. Ważne, że ta wiedza pomaga innym lepiej żyć,
uzdrowić swoje relacje i nawiązać nowe. Zawsze powtarzam, że o rzeczach
najtrudniejszych i najważniejszych powinno się mówić jak najprościej – tak by
absolutnie każdy zrozumiał nasz przekaz. Podoba mi się rozbrajająca szczerość
Brene, jej poczucie humoru i sposób w jaki opowiada o swojej pracy i jej
efektach. To, co robi jest bardzo ważne. Każdy z nas wie jak trudne jest życie
samo w sobie i relacje między ludźmi. Rzadkością są niepogmatwane życiorysy.
Dlatego ktoś kto pomaga zrozumieć samego siebie jest bezcenny. Słowa Berne
trafiają do mnie głęboko i zgadzam się z nimi. Podpisać by się mogła pod tym co
mówi o wstydzie, ludziach o pełnych sercach, wrażliwości i jej uśmierzaniu i o
sposobie wychowania dzieci. Dlatego zostawiam tu dla Was jej słowa z nadzieją,
że i dla Was będą ważne i podzielicie się nimi z innymi.
zasze kiedy kogoś cytujesz zastanawiam się gdzie wyszukujesz takie mądre słowa, mądrych ludzi... dobrze się zatrzymać, chwilę ich posłuchać i posłuchać siebie... pozdrawiam...
OdpowiedzUsuńNajczęściej jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności do mnie trafiają ten konkretny wykład poleciła Elizabeth Gilbert, a jak ona coś poleca to wiem, że warto się temu przyjrzeć:) Pewnie, że dobrze się zatrzymać bez tego nie ma czasu się zastanowić gdzie i po co tak biegniemy. Buziaki:*
Usuńa ja właśnie też miałam zapytać tak jak Iskierka skąd bierzesz te złote myśli i te wartościowe cytaty no ale już wiem :))
OdpowiedzUsuńStaram się z tego co czytam wybierać to, co najwartościowsze i się tym z Wami dzielić:)
Usuńogladam i gdzies we mnie jakis mało przychylny głos chce wykrzyczec: "i co! łatwo mowic, trudniej zrobic." i nagle we mnie budzi sie mysl: czy przypadkiem nie zabijam swojej wrazliwosci sarkazmem i racjonalizmem. bo latwiej, bo prosciej, bo nie trzeba nic robic. zastanawialam sie ostatnio czy jeszcze umiem byc szczesliwa. teraz panicznie sie boje, ze chyba jednak nie. za mocno sie znieczulilam. i stracilam czucie. ciesze sie ze ty swojego jeszcze nie!!!! caluski
OdpowiedzUsuń