Jest dzień
przed Wigilią Bożego Narodzenia.
Od kilku dni
intensywniej myślę o Eli.
Niestety nie
wykażę się taką znajomością różnych faktów z życia Eli - jak niektórzy
wcześniej.
Za dużo
myśli kłębi mi się w głowie, bym mogła sobie cokolwiek przypomnieć.
Pamiętam
taką sytuację, kiedy brałyśmy udział w konkursie u Polly, gdzie główną nagrodą
był zestaw Colgate. I nie wiem dlaczego - ale kojarzy mi się ona z Elą. Ktoś
może wie dlaczego? :)))
Z Elą
najbardziej zżyłam się kiedy dowiedziałam się o jej chorobie.
Napisałyśmy
do siebie kilka maili, choć Ela zawsze pisała, że nie ma sił często odpisywać,
więc starałam się jej nie męczyć. Rozmawiałyśmy kilka razy na FB
Niestety od
pewnego momentu (i wcale nie na samym końcu jej drogi) czułam, że Ela odchodzi
:( Nie czułam nadziei, nie wierzyłam, że z tego wyjdzie. Bałam się, płakałam i
prosiłam Boga o łagodność dla Eli.
Były
momenty, że nie umiałam się skupić na pracy, czy czymkolwiek innym, bo myśl o
tym, że Ela umiera - nie dawała mi spokoju.
Błagałam
Boga, by zmienił zdanie i sprawił cud........
Latem
pojechaliśmy nad morze.. na kilka dni wakacji. Chciałam bardzo odwiedzić Elę po
drodze, chociaż bałam się, że nie będę umiała powstrzymać łez kiedy ją zobaczę.
Niestety,
nie zajechaliśmy do niej pierwszego dnia, bo dzieci były już zmęczone 12 godzinną
podróżą, bo czekali na nas na kwaterze itd itd..... :(
I kiedy
powiedziałam do męża: "Dobra, to nie skręcaj, jedź prosto na kwaterę, a do
Eli zajedziemy w drodze powrotnej" - wystraszyłam się, że zrobiłam błąd.
I
rzeczywiście tak było. Bo następnego dnia Ela poszła do szpitala i prędko z
niego nie wyszła. Wracając do domu - miałam łzy w oczach i żal do całego
świata, a głównie do siebie, że tamtego dnia nie zajechaliśmy do niej :((
W
październiku zorganizowaliśmy Eli przedwczesne urodziny. Taka mini akcja na FB.
Wysyłaliśmy jej kartki i kto chciał to jakąś drobnostkę. Ja posłałam jej
włochate podkolanówki w paski i szal-komin.
Chciałam jej
dać trochę ciepła, bo pisała, że teraz bardzo marznie, dlatego gdy tylko
zobaczyłam w sklepie te długaśne skarpety - pomyślałam o Eli.
Wiem od
Polly, że najprawdopodobniej Ela zmarła mając na sobie te skarpety.
Jak się o
tym dowiedziałam, to się poryczałam ....
Nawet nie
wiecie - jak wyrzucam sobie, że wtedy jej nie odwiedziłam :((
Tydzień temu
wypisywałam kartki świąteczne do moich bliskich. Ela była na tej liście i....
znów kołek w gardle.....
A dziś
dostałam kartkę świąteczną od rodziny Eli i..... znów się wzruszyłam, znów
miałam łzy w oczach.
Ale teraz
wiem, że Ela - gdzieś tam w niebie - pisze do mnie maila i stuka mnie po
głowie..... :)
Wiecie jak
mnie Ela rozzłościła na sam koniec ?
Postanowiłam, że - ponieważ nie było nam dane się spotkać latem, za życia - to
jeśli Ela umrze - to pojadę na jej pogrzeb, by chociaż osobiście ją pożegnać. I
to był pewniak - taki na 99%, bo wiadomo, że zawsze może się wydarzyć jakaś
choroba dzieci czy coś, co mnie zatrzyma w domu. Ale jednak miałam
postanowienie.
I wiecie co
zrobiła Ela? Specjalnie odeszła wtedy, kiedy mój mąż był w delegacji. Wrócił
nocą - kilkanaście godzin przed pogrzebem Eli i niestety nie był w stanie znów
wsiąść w samochód i wieźć mnie ponad 600 km.
Taka z tej
Eli była dziewczyna...... nie chciała sprawiać nikomu kłopotu ;)))))
Nie wiem co
napisać. Ten mój wpis jest chaotyczny, bez ładu i składu, ale niestety inaczej
nie umiem, kiedy w grę wchodzą takie emocje......
Eluś,
dziękuję, że stanęłaś na mojej drodze, że pojawiłaś się w moim życiu.
Dziękuję, że
nauczyłaś mnie jak walczyć, jak zachować człowieczeństwo.... jak być dobrym
człowiekiem.
Dziękuję Ci
i zawsze będę się za Ciebie modlić.
Kantadeska