3 czerwca 2010

2006 kwiecień, maj, czerwiec

01 kwietnia 2006
Czarny kot



Czarny kot - obraz mnie samej. Jestem człowiekiem, ale innym od wszystkich, jak on jest kotem wyróżnionym z wielu i często wykluczonym. Bycie innym jest niepopularne. Źle jest chodzić swoimi ścieżkami, źle jest być niezależnym, źle jest nie dać się oswoić każdemu, ale już bardzo źle jest nie mieć pana. No bo jak to tak można żyć inaczej niż wszyscy? Nie wolno być skrytym, nie wolno być mądrym, nie wolno mieć swoich spraw, o których nie wiedzą inni, nie wolno być samemu, nie wolno pozostać nie odkrytym. To, co nie poznane jest groźne. W Anglii czarny kot przynosi szczęście (uważa się nawet, że to jemu zawdzięcza się zwycięstwo pod Waterloo), w Egipcie był wyniesiony na ołtarze i czczony, a w Polce wywołuje lęk i przynosi pecha. Różne jest podejście do inności w różnych stronach świata i kulturach, ale zawsze jest ona w jakiś sposób wyróżniona. Ludzie jakoś nie mogą przejść nad nią do porządku dziennego i jej zaakceptować. Kogoś, kto odstaje w jakiś sposób od reszty, posądza się o najgorsze. Taki odpowiednik średniowiecznego polowania na czarownice. Tak mam swój charakter i jak kota wyróżnia kolor, tak on mnie, ale nie czyni mnie on ani odrobinę mniej ludzką, tak jak czarny kot jest kotem, tak ja jestem tylko człowiekiem.

02 kwietnia 2006
Pamiętam...



 Nadal jesteś taki żywy w mej pamięci...
Tyle Twoich słów noszę w sobie...


Choć już od roku ciebie nie ma
 Ja nadal pamiętam i nie zapomnę nigdy.


04 kwietnia 2006
Kilka wyrażeń z męskiego słownika

Przeczytałam i mnie rozbroiło:) Miłej lektury:)

Kilka wyrażeń z męskiego słownika
1. Czy my się przypadkiem nie znamy? = Niezła dupa
2. Jestem romantykiem = Jestem biedny
3. Potrzebuję cię = Ręka mnie już boli
4. Nie jestem taki jak inni faceci = Jestem obrzezany
5. Poważnie myślę o trwałym związku = Mam dość onanizmu
6. Tylko na tobie mi zależy = Jesteś jedyną dziewczyną, która może na mnie patrzeć
7. Chciałbym cię lepiej poznać = Żebym miał o czym opowiadać kumplom
8. To tylko sok pomarańczowy, spróbuj = Jeszcze dwa takie drinki i zgodzi się na wszystko
9. Nie wiem czemu, ale jej nie lubię = Nie chciała iść ze mną do łóżka
10. I jak było? = Naprawdę mam takiego małego?
11. Wspaniale się wczoraj bawiłem = Kim ty do cholery jesteś?
12. Kochasz mnie? = Zrobiłem coś głupiego i pewnie się o tym dowiesz
13. Naprawdę mnie kochasz? = Zrobiłem coś głupiego i na pewno się o tym dowiesz
14. Zadzwonię = Mam nadzieję, że więcej cię nie zobaczę
15. Dużo o nas myślałem = Na trzeźwo nie jesteś taka ładna, jak mi się wydawało
16. Zostańmy przyjaciółmi = Prawdę mówiąc jesteś bardzo brzydka
17. Wiele się od ciebie nauczyłem = Następna proszę!
 

05 kwietnia 2006
Wartość życia

W prymitywnych indiańskich plemionach istnieje prastary obyczaj dotyczący wojen międzyplemiennych. Określa on zasady postępowania w przypadku strat w ludziach. I tak mówi on, że za każdego zabitego członka plemienia od wroga należy się jego rodzinie odszkodowanie w postaci pary krów i odpowiedniej liczby drobniejszego inwentarza. Kiedy o tym opowiadam ludzie się oburzają, no bo przecież jak można liczyć wartość ludzkiego życia krowami, kurami i temu podobnymi stworzeniami. Pytam wtedy, co otrzymuje rodzina współczesnego żołnierza w zamian za jego życie stracone w często bezsensownych konfliktach takich jak iracki. Otóż nic poza flagą i salwą honorową nad grobem, o ile ciało uda się sprowadzić do kraju. Te dwie rzeczy w zamian za lata poświęceń przy wychowywaniu dziecka, za stracone nadzieje na widok kochanego syna przed ołtarzem, za nienarodzone wnuki, za brak pociechy dla rodziców w swojej starości, za zgaszony blask oczu pary ludzi, którzy wychowali swego potomka w szczytnych ideałach i patriotyzmie. Tylko jak potem oni mają wyjaśnić sobie i innym, dlaczego poświęcili dziecko na ofiarę walki o wpływy, ropę i  bezduszny pieniądz? Dlaczego wierząc w państwo, które nie jest warte wiary, dali mu to, co najcenniejsze - część siebie. I już nie jest proste odpowiedzieć na pytanie, która kultura jest prymitywna - ta, która każe sobie płacić za stracone życie, czy ta dla której stracone życie nie ma żadnej wartości.

06 kwietnia 2006
Przekroczyłam granicę...

Ładnych parę lat temu postanowiłam sobie, że zanim skończę 25 lat
a) założę rodzinę
b) będę miała dobrą pracę
c) skończę studia
Dziś kończę 25 lat i jedyne, co zrealizowałam z tej listy, to ukończenie studiów. Udało mi się dokonać tylko tego, na czym mi najmniej zależało. Dziś stoję po drugiej stronie  wyznaczonej przez siebie granicy i czuję się nieswojo, bo nie miałam tu stać sama. Nie mam do siebie żalu o to, że mi się nie udało, bo wiem, że naprawdę się starałam, ale nie mogę się oprzeć poczuciu klęski. Przeżyłam na tym świecie ćwierć wieku  nie rozpieszczana przez życie, wiem, że przetrwam kolejne. Nie należę do osób rozpamiętujących przeszłość i żyjących przyszłością, żyję tu i teraz, ale raz do roku martwię się co będzie dalej. Chciałabym wierzyć, że dalej będzie lepiej, chciałabym wierzyć, że jak skończę 30 lat nie będę już sama, ale niestety nie ma we mnie tej wiary. Wiem, że otrzymałam od losu bardzo wiele i jestem wdzięczna za to, co mam, ale jestem już zmęczona samotną walką. Wiem, że będę się dziś często uśmiechać, wiem, że wyściskam dziś tych, których kocham, wiem, że spędzę miło czas i że będę płakać w nocy.  Chyba za dużo wiem i za dużo widziałam, żeby nie powiedzieć dziś: " Smutno mi Boże..."

07 kwietnia 2006
Mój mały wielki miś...

Mam tylko jedną zabawkę z dzieciństwa, którą zachowałam przy sobie, a jest nią mój ukochany mały szary miś. Niestety jego nos nie przetrwał do dnia dzisiejszego, ale za to w jego miejscu widnieje sympatyczny guzik:) Dlaczego jest taki wyjątkowy? Bo moja mama zdobyła go dla mnie kiedy leżałam w szpitalu. Trzeba wam wiedzieć, że zakup misia (w ogóle jakiejkolwiek zabawki) w czasach kiedy byłam dzieckiem był nie lada wyczynem. Dlatego mój miś ma swoją historię. Moja mama pracująca na półtorej etatu, matka trójki dzieci, wiecznie zagoniona kobieta znalazła czas (do dziś nie wiem jak), żeby dosłownie obiec całe miasto w poszukiwaniu jakiejś zabawki, która polepszyła by mój stan ducha cierpiącego z tęsknoty i nie ma co ukrywać szpitalnej nudy dziecka. Niestety nic nie znalazła, takie już dobrodziejstwo komunizmu. W końcu zrezygnowana poszła jeszcze do przypracowego kiosku ruchu (gdzie również panowały wszechobecne pustki) i spytała czy pani nie ma aby jakiejś nawet najmniejszej zabawki. Pani spojrzała na moją biedną wymęczoną i smutną mamę i spytała dla kogo ma być ta zabawka, a mama odpowiedziała, że dla córeczki, która leży w szpitalu. Moja kochana rodzicielka musiała sprawiać żałosne wrażenie, bo pani zlitowała się nad nią i powiedziała, że co prawda nie ma żadnej zabawki na stanie, ale ma za to jednego misia odłożonego pod ladą dla znajomej, (cecha charakterystyczna tamtego czasu) i wyciągając go dodała, że pani córeczce bardziej się on przyda niż jej. Mama opowiadała, że miała łzy w oczach patrząc na tą kobietę i cudem zdobytego misia. Obie kobiety się później zaprzyjaźniły, a ja dostałam prezent o jakim nawet nie marzyłam. Ja i mój miś byliśmy nierozłączni, był na wszystkich herbatkach moich nielicznych lalek, wchłaniał ze stoicką cierpliwością moje dziecięce łzy i sprawiał, że nie bałam się zasnąć, no bo przecież był obok mój mały wielki obrońca. Do dziś się uśmiecham gdy widzę go stojącego na półce z książkami. Mój mały wielki miś przypomina mi jaką matką chciałabym być w przyszłości i to jest kolejny powód dla którego jest dla mnie bezcenny.

08 kwietnia 2006
Uśmiech

„Uśmiech jest  światłem, które ukazuje się w otwartym oknie oblicza i oznajmia, że serce jest w domu."

Jest bardzo wielu ludzi, którzy zapomnieli jak to jest się naprawdę śmiać i cieszyć. Może dlatego, że nasze serce chociaż jest w domu, to jednak jest zbyt obciążone, zaniedbane i smutne, żeby móc oznajmić uśmiechem, że jest. Nie łatwo się śmiać i cieszyć kiedy się idzie przez życie z bagażem trudnych doświadczeń i problemami dnia codziennego. Jednak myślę, że warto walczyć o to by zachować w sobie chociażby odrobinę dziecięcej wrażliwości pozwalającej spojrzeć na świat inaczej, pozwalającej podarować drugiemu promyk słońca w szarudze dnia - prosty zwyczajny uśmiech.


10 kwietnia 2006
Podanie

Podanie
Ja, niżej podpisany Penis, zwracam się o podniesienie wynagrodzenia z następujących powodów: Wykonuję pracę fizyczną. Pracuję na odpowiedzialnym stanowisku. Przede wszystkim pracuję głową. Pracuję także w weekendy oraz święta państwowe. Pracuję w zanieczyszczonym środowisku. Nie otrzymuję wynagrodzeń za nadgodziny i pracę zmianową. Pracuję w zaciemnionych warunkach, o złej wentylacji. Pracuję w wysokich temperaturach. Narażam się na niebezpieczeństwo chorób zawodowych. Penis
Odpowiedź z działu kadr
W nawiązaniu do poruszonych argumentów informujemy, że uważamy je za całkowicie bezzasadne, ponieważ: Nie pracuje Pan w systemie ośmiogodzinnym. Ciągły Pana sen przerywają jedynie krótkie okresy twórczej pracy. Nie zawsze wykonuje Pan polecenia kierownictwa. Nie przebywa Pan w wyznaczonym miejscu, ale ciągle je zmienia. Za często robi Pan przerwy w pracy. Nie wykazuje się Pan inicjatywą i chęcią działania, która jest wymuszana presją i stymulacją kierownictwa. Zostawia Pan bałagan po zakończeniu zmiany. Zaniedbuje Pan zdrowie i wymogi bhp, nie zakładając odpowiedniej odzieży ochronnej. Unika Pan pracy jedną zmianą po drugiej. Czasami opuszcza Pan miejsce wyznaczone przed ustalonym czasem. I nade wszystko podejrzane jest to, że przychodzi Pan i wychodzi z pracy, taszcząc dwa podejrzanie wyglądające worki.
 Przeczytałam i znów mnie rozbroiło, nie ma to jak mail od przyjaciela na początek dnia:) Mam nadzieję, że wam też poprawił się humor:)

11 kwietnia 2006
Tacierzyństwo

Jest coś takiego w zestawieniu męskiej siły i dziecięcej kruchości, co niezmiennie przyciąga mój wzrok. Jest coś w sposobie trzymania  malutkiego dziecka w szerokich ramionach, w widoku maleńkiej piąstki zaciśniętej wokół jednego palca, w małej dłoni ginącej w tej większej, w dwóch smukłych rączkach oplatających szyję z ufnością. Jest coś we wspólnych zabawach na dywanie pełnych pisków i radości, w zabieganiu na placu zabaw, w upadku zmęczonych na trawie, w powrocie do domu z dzieckiem na barana. Jest coś w sposobie zwracania się do dziecka, przybliżania świata dorosłych, czytania bajek na dobranoc barytonem. Jest coś we wspólnym śnie dwóch tak bardzo nieproporcjonalnych istot, we wtuleniu się maleństwa w tatę, w jego spokojnej główce na  męskim ramieniu. Tym czymś jest ogromna czysta miłość i bycie ojcem nie tylko z nazwy. Prawdziwy ojciec to taki mężczyzna, który wie kiedy się jego dziecko narodziło, ile ma lat, do której klasy chodzi, co lubi, a czego nie, jak nazywają się jego przyjaciele i kim chce zostać w przyszłości bez względu na to ile razy to marzenie się potrafi zmienić w ciągu tygodnia. Prawdziwy ojciec zawsze będzie dla dziecka, a nie ono dla niego, bez względu na to ile będzie miało lat. Taka jest istota tacierzyństwa i to ona każe mi szukać tak długo jak będzie trzeba, żeby moje dziecko miało oboje rodziców.

12 kwietnia 2006
Krótkowzroczność

Horyzont jest szerszy niż to, co widzisz, Paulo Coelho
Nie zawsze to, co widzimy mówi nam całą prawdę o tym, co widzimy. Stare wyświechtane zdanie pozory często mylą jest jednym z najprawdziwszych wymyślonych przez człowieka. Patrząc na staruszkę reklamującą  na starym motocyklu sieć stacji benzynowych StatOil nikt by się nie domyślił, że jest ona kobietą z bogatą i ciekawą przeszłością, że ma w swoim dorobku lata pracy naukowej i doktorat. Jest tak wiele spraw, których nie dostrzegamy nawet u swoich znajomych, umyka nam to, co najważniejsze. Bardzo często patrzymy, ale tak naprawdę wcale nie widzimy. W naszym społeczeństwie źle jest dotykać istoty rzeczy, myśleć, być świadomym czegoś poza sobą samym. Tak naprawdę wielu ludzi wcale nie obchodzi to kim jest drugi człowiek, a to, co może dla nich zrobić. Widzą tylko to, co chcą widzieć, a na resztę się zamykają. Strasznie modna ta krótkowzroczność, ale też strasznie droga, bo kosztuje więcej niż krótkowidz jest w stanie dostrzec, ma wartość pełnego życia. Nikt, kto nigdy nie był prawdziwym człowiekiem z wszystkim, co to ze sobą niesie nie będzie wiedział, że poza zasięgiem wzroku kryje się to, co najcenniejsze - dusza.

13 kwietnia 2006
Pokora

Czasem mam wrażenie, że pokora to już archaizm, słowo, którego nikt już nie używa, o którego znaczeniu dawno zapomniano. Pokornie przyjąć swój los to dla wielu niewykonalne. Godzenie się z tym, co niewygodne nigdy nie jest łatwe, ale Bóg - człowiek udowodnił nam, że możliwe. Zawsze w Wielki Czwartek myślę właśnie o pokorze, kiedy widzę naszego schorowanego proboszcza klękającego przed dwunastką mężczyzn, aby im umyć nogi. Wykonuje tą czynność w niezwykły sposób, nie potrafię określić słowami na czym on polega, jedyne co mi przychodzi do głowy to to, że nabiera wtedy szczególnej godności połączonej właśnie z pokorą. Jest i zawsze będzie dla mnie prawdziwym kapłanem. Niestety wśród duchownych kapłani są rzadkością, jest za to całe mnóstwo księży, którzy są tylko ludźmi kościoła. Nie wiem kim byłabym dzisiaj gdybym trafiła do innej parafii i nie spotkała trzech wyjątkowych kapłanów. Naprawdę wiele im zawdzięczam, w jakiś sposób ukształtowali mnie na człowieka, którym teraz jestem. Wiara jest dla mnie czymś o czym nie mówię, a co jest we mnie. Wiem, że nawet gdybym chciała nie potrafiłabym jej wyrazić, bo ona nie daje się zamknąć w słowach. Wiem, że dziś wieczorem pójdę do kościoła i przeżyję ponownie coś bardzo niezwykłego, co będę nosić w sobie przez kolejny rok i co jest wielką tajemnicą wiary. Wiem,  że przyjmę dziś komunię pod dwoma postaciami i będę sobie życzyć więcej pokory.



14 kwietnia 2006
Poświęcenie

Króla wznoszą się znamiona
Tajemnica krzyża błyska
Na nim życie śmiercią kona
Lecz z tej śmierci życie tryska

Poranione ostrzem srogim
Włóczni, co mu bok przeszywa
Aby nas pojednać z Bogiem
Krwią i wodą hojnie spływa

Już się spełnia wieczne słowo
Pieśni, co ją Dawid śpiewa
Głośna na świat cały mową
Oto Bóg królował z drzewa

Lubię magię Wielkiego Piątku, lubię śpiewać wszystkie pieśni o krzyżu i cierpieniu może dlatego, że jest mi ono bliskie. Lubię przeżywać w skupieniu najdłuższe kościelne nabożeństwo, lubię cały klimat, który mu towarzyszy. Lubię pójść na Drogę Krzyżową ulicami starówki ze świecą ogrzewającą dłonie w tłumie innych ludzi towarzysząc im śpiewem. Cieszę się, że jestem tu gdzie jestem i mogę przeżywać wielką tajemnicę tak jak lubię - ze wzruszeniem i w skupieniu. Dobrze jest zgłębiać istotę poświęcenia przynajmniej raz w roku. Wiem, że należę do wyjątków, ale wolę Wielkanoc od Bożego Narodzenia.

15 kwietnia 2006
Sens cierpienia

Zbawienie przyszło przez krzyż,
 ogromna to tajemnica.
Każde cierpienie ma sens
 - prowadzi do pełni życia.
 Ref.
 Jeżeli chcesz Mnie naśladować,
to weź swój krzyż na każdy dzień
 i chodź ze Mną zbawiać świat
w kolejny już wiek.

Codzienność wiedzie przez krzyż
 - większy, im kochasz goręcej.
 Nie musisz ginąć już dziś,
 lecz ukrzyżować swe serce.
  Ref.
 Jeżeli chcesz Mnie naśladować,
to weź swój krzyż na każdy dzień
 i chodź ze Mną zbawiać świat
w kolejny już wiek.

Każde spojrzenie na krzyż
 niech niepokojem zagości,
bo wszystko w życiu to nic
wobec tak wielkiej miłości.
 Ref.
Jeżeli chcesz Mnie naśladować,
 to weź swój krzyż na każdy dzień
 i chodź ze Mną zbawiać świat
w kolejny już wiek.

Cierpienie nigdy nie odsłania swego sensu dopóki nie minie. Nie zrozumie się go, kiedy trwa. Jest naszym nieodłącznym towarzyszem i dowodem naszego człowieczeństwa.  Wielka sobota jest tym dniem, który zapowiada rozwiązanie tajemnicy sensu cierpienia Jezusa. Ranne święcenie pokarmów wnosi do mojego domu nastrój radości i oczekiwania. Noc przynosi czuwanie bogate w liturgie, które zaczynają się o 22.00 a kończą o 01.30 nad ranem. Podczas tych godzin nocnych w mojej parafii Święci się ogień, potem Paschał, dalej następuje ogromna ilość czytań Słowa Bożego, później zaczyna się Msza Święta połączona ze starochrześcijańskim chrztem dzieci na golaska przez zanurzenie w wodzie. Cała ta noc ma w sobie coś z magii, jej obrzędowość przyciąga rzesze wiernych, które mogą śledzić wszystko, co się dzieje na ołtarzu dzięki telebimowi. Kocham Wielkanoc i na dzisiejszą noc zawsze czekam z utęsknieniem.


16 kwietnia 2006

Wielkanocnie

 

Z okazji Świąt Wielkanocnych z serca Wam życzę
Aby zwycięstwo dobra nad złem
I życia nad śmiercią będące przesłaniem Wielkiej Nocy
Stało się dla Was źródłem radości i nadziei.

                                 Wasza Majtreji 


     
17 kwietnia 2006
Wojna


Majtreji podjęła dziś decyzję, że nie będzie dłużej bezbronną kobietką i ruszyła do kościoła uzbrojona w powyższy cudowny wynalazek zwany pistoletem na wodę. Ma on wiele zalet: nie przecieka, jest poręczny, niewielkich rozmiarów i wywołuje atak paniki u wyrostków wyposażonych w mniej nowoczesny sprzęt:) Tak więc po raz pierwszy od lat nie tylko Majtreji była mokra, ale też plastikowobutelkowi oprawcy:) Dlatego też wypowiedziała na zawsze jednodniową wodną wojnę wszystkim, którzy zagrażają suchości jej bielizny. Wodni polewacze strzeżcie się akcja kobiet uzbrojonych przybiera na sile (Majtreji ma w tym swój skromny udział z czego jest niezmiernie dumna:), niedługo wy będziecie się bać wyjść z domu w lany poniedziałek. Pozdrowienia z pola walki
                                                       Majtreji

18 kwietnia 2006
Bycie razem

Dużo ostatnio myślę może dlatego, że minęłam moją granicę i nie mam pojęcia co dalej, może dlatego, że mam na to czas, a może dlatego, że znów próbuję jakoś poskładać to kim jestem w jedną całość. Ciągle się zastanawiam czy jeszcze potrafię być razem. Ale nie być razem z przyjaciółmi czy rodziną, bo wiem, że to potrafię, ale z mężczyzną. Gdyby mi ktoś powiedział, że będę o tym myśleć jakieś 10 lat temu to pewnie bym go wyśmiała, bo zawsze miałam lepszy kontakt z facetami jak z kobietami. Jednak to uległo zmianie, nie wiem czy to dobrze czy źle. Nadal mam wśród mężczyzn przyjaciół, nadal lubię z nimi rozmawiać, ale to już nie to samo, co kiedyś. Nie ma we mnie tego zaufania, przekonania, że jestem sobie w stanie poradzić ze wszystkim, co wiąże się z byciem razem. Chyba za dużo się nacierpiałam z powodu dwóch mężczyzn, naoglądałam nieszczęśliwych małżeństw, nasłuchałam sposobu męskiego myślenia. I teraz po prostu się boję, boję się zaufać. Myślę, że przede wszystkim to mi przeszkadza w tym, żeby się z kimś związać. Po prostu za dużo się wydarzyło i nic już nie jest takie samo. Jednak mimo tych wszystkich moich lęków jakaś cząstka mnie pamięta wszystkie dobre chwile i tęskni za byciem razem, byciem kochaną. Tyle że mam wrażenie, że ta cząstka się coraz bardziej kurczy, bo coraz więcej złych rzeczy wypiera te dobre wspomnienia. To nie jest tak, że tego chcę, to się dzieje bez mojego wpływu, to taki odruch mechanizmu obronnego. Bo jeśli kiedyś ktoś zaserwował ci taką dawkę cierpienia, że z powodzeniem można by ją uznać za śmiertelną to wszystko staje się trudne chociażbyś nie wiadomo jak się starał, żeby nie było. Wydaje mi się, że bycie razem zaczyna powoli być poza moim zasięgiem i wierzcie mi to nie jest radosna świadomość.

19 kwietnia 2006
Co kobiety robią tak długo wieczorem w łazience?
Mój żonaty kolega zapytał się mnie jako eksperta w tej dziedzinie (bądź co bądź jestem kobietą, a jak żony zapyta to mu się oberwie:) co kobiety robią wieczorem tak długo w łazience. Po namyśle odpowiedziałam, a on stwierdził, że koniecznie muszę to "opublikować", bo ten problem gryzie wielu mężczyzn. No cóż wierzę mu na słowo więc dziś postanowiłam wybawić z opresji panów, którzy mają ten sam problem, co mój kolega i przenieść tu moją odpowiedź na to pytanie.
1. Rozczesują włosy, w zależności od ich długości zajmuje im to
2 do 5min.
2. Zmywają makijaż, w zależności od jego rodzaju zajmuje im to również 2 do 5 min.
3. Myją zęby przez nie więcej niż 3 min.
4. Rozbierają się w zależności od pory roku również od 2 do 5 min.
5. Depilują nogi w zależności od narzędzia tortur od 10 do 20 min.
 (a tak przy okazji te dziwne dźwięki, które słychać zza drzwi są na pewno wynikiem używania depilatora :)
6. Wchodzą pod prysznic gdzie mycie włosów zajmuje im około 5 min, nałożenie i spłukanie odżywki do włosów kolejne 5 min. mycie ciała od 20 do 30 min.
7. Wycierają się około 5 min.
8. Nakładają balsam do ciała około 10 min.
9. Rozczesują włosy około 5 min.
10. Suszą i układają włosy 10 do 20 min.
 (ten punkt można pominąć jeśli kobieta robi to rano)
11. Ubierają piżamkę i idą spać około 2 min.
Podsumowując w optymistycznej wersji kobiety spędzają wieczorem w łazience 71 min. a w tej mniej optymistycznej 110. Ale kochani panowie czy to naprawdę aż tak długo? Chyba nie, bo szybko zapominacie o czasie oczekiwania na kobietę jak tylko wraca z łazienki pięknie pachnąca i o skórze gładkiej jak u niemowlęcia:) Sami wiecie, że warto na nią czekać więc wykażcie trochę więcej tolerancji i uszanujcie jej wysiłki, bo to przecież dla was stara się być zawsze piękna ;)

20 kwietnia 2006
Po prostu bądź...

Dj Tiesto
Just be
Możesz podróżować po świecie
 Ale nie uda Ci się uciec Przed osobą,
 którą jesteś w swoim sercu.
 Możesz być tym, kim chcesz być
Sprawić, że będziemy wierzyć w Ciebie
 Utrzymać Twoje światło w ciemności
Jeśli szukasz prawdy
 Musisz spojrzeć w lustro
 I nadać sens temu, co możesz zobaczyć
Po prostu bądź
 Po prostu bądź
  Mówią, że nauka kochania samego siebie
 Jest pierwszym krokiem
 Który stawiasz, kiedy chcesz być prawdziwy
 I latanie samolotem do egzotycznych miejsc
 Nie nauczy Cię jak czuć się prawdziwym
Pogódź się z faktem, że jesteś kim jesteś
 I nic nie zmieni tej wiary
  Po prostu bądź
 Po prostu bądź
 Bo teraz wiem
że to nie tak daleko
 do miejsca do którego chcę dotrzeć
 najtrudniejsza część jest we mnie
Muszę
 Po prostu być
Po prostu być
  Byłam zagubiona i nadal jestem zagubiona
 Ale teraz czuję się o wiele lepiej...
 ( Tłumaczenie w moim wykonaniu mam nadzieję, że bezbłędne)
 Zawsze kiedy czuję się tak jak się czuję od kilku dni słucham tej piosenki, ma w sobie coś takiego, co potrafi mnie odrobinę podnieść na duchu, wycisza mnie. Nie wiem czy sprawia to zapewnienie, że wystarczy tylko być czy przestrzenna muzyka Tiesto. Chyba znów trzeba mi pojechać nad morze, bo czuję, że powoli odchodzę od zmysłów. Mam nadzieję, że wasz stan ducha jest w lepszej formie. Trzymajcie się ciepło.

22 kwietnia 2006
[...]


 Nim świt obudzi noc
 dotykiem ciepłych mgieł,
 nim dzień ożywi świat,
 Panie, przyjdź
Wołam: przyjdź,
 uciesz mój wzrok
 spokojem jasnych barw.
 Nim mnie zachwyci kwiat,
 Ty przyjdź.
  Choć chcę wciąż dalej iść,
niewiele mogę sam.
Więc znów podnoszę głos,
Panie, przyjdź,
 Wołam: przyjdź
i otrzyj mą oblaną lękiem twarz.
 Nim znów postawię krok,
 Ty przyjdź.
 I tak poprowadź mnie
 przez piętra trudnych lat.
Bądź w dzień radością dnia,
w nocy snem.
Pomóż mi, o Panie mój,
rysować życia kształt.
Bym mógł wciąż naprzód iść,
bym trwał.
                
24 kwietnia 2006
Moje trucizny

Moje trucizny płyną w moich żyłach zupełnie swobodnie z rzadka robiąc przystanek i nie docierając do serca. Są jak wirus nieuleczalnej choroby - pozwalają żyć, ale skrycie czekają na okazję by zabić. Jest ich kilka, a każda ma inny smak. Jedna cierpki smak troski o najbliższych, druga gorzki samotności, trzecia słodki jak krew poczucia bezsensu życia. Całe lata temu stałam na parapecie swego okna patrząc obojętnie w dół i do dziś nie wiem dlaczego zrobiłam krok w tył po kroku w przód, skoro nawet chwilowe zachwianie równowagi nie było w stanie mnie przestraszyć. Kiedy raz staniesz na krawędzi nigdy o tym nie zapomnisz, bo to uczucie jest jak śmiertelna trucizna, której raz wpuściwszy w żyły nie jesteś w stanie wydobyć. Kiedy tak głęboko dotrze do ciebie z całą siłą jaki naprawdę jest ludzki świat nie znajdziesz nawet iskierki nadziei i wiary jeśli nie kochasz. Tylko miłość ma głębszy od śmierci sens. Noszenie w sobie śmierci czarnych blizn nie znaczy, że się jej pragnie, ale, że się wie jak niewiele potrzeba by się uwolnić od dręczących uczuć, by zaznać prawdziwego spokoju. Niczego bardziej nie pragnę jak spokoju, umysłu wolnego od dręczących myśli i pytań, serca od lęku, prostego poczucia przynależności i sensu. Ale tego nie mogę mieć, bo ziemia to nie raj, a małe prywatne piekło każdego z nas. Moje życie jest zatrute i nie wiem czy kiedykolwiek znajdę antidotum, które pozwoli mi w pełni się nim cieszyć. Wiem muszę to przetrwać, przeczekać, iść, ale już sił mi brak, jestem tylko słabym człowiekiem.


25 kwietnia 2006
Sen


Ciągle nie mogę spać. Leżę i myślę, myślę i leżę, przewracam z boku na bok, z pleców na brzuch, z brzucha na plecy, przekładam poduszki aż w końcu jak klocki lego tworzą piramidę, przeszkadza mi kołdra, oryginalny podgłówek łóżka, samochody na ulicy, światło latarni przebijające rolety, tykanie zegara i budzika, plączące się włosy, rąbek koszulki, mam chyba syndrom księżniczki na ziarnku grochu, tyle, że jej groszek nie dawał zasnąć, a mnie niepokój i własny umysł. Jestem naprawdę zmęczona, oczy mi się kleją, powoli zaczynają boleć mięśnie i nic się nie dzieje sen nie przychodzi, zupełnie jakby gdzieś zgubił mój adres. Liczenie baranów na pewno mi nie pomoże, jestem fatalnym matematykiem, a do tego liczby mnie denerwują, herbatka ziołowa na dobranoc też odpada, tak jak muzyka bo z nią wiąże się za wiele wspomnień, wysiłek fizyczny też umysł ma większą siłę niż mięśnie. Więc leżę w setnej z kolei pozycji i myślę dosłownie o wszystkim, mam na to mnóstwo czasu (umysł daje mi w końcu zasnąć  gdzieś koło 3 w pół do 4 nad ranem). Nie są to wesołe myśli, czasami sobie popłaczę skutecznie zatykając zatoki i przekreślając szanse na zdrowy oddech a tym samym sen. Nie wiem jak to się dzieje, ale mój organizm wcale nie odczuwa skutków braku snu, zupełnie jakby przez lata przystosował się do pracy w trudnych warunkach, więc pewnie długo jeszcze sobie nie pośpię, bo nie zanosi się na spokój umysłu. A trzeba wam wiedzieć, że w normalnych warunkach jestem strasznym śpiochem i naprawdę lubię spać, lubię swoje sny i budzenie promykami słońca. No cóż chyba trzeba mi wpisać sen na listę rzeczy za którymi tęsknię.

27 kwietnia 2006
Dobre nowiny

Jak pewnie wszyscy zauważyliście nie było ostatnio u mnie wesoło. Od połowy kwietnia mam duże kłopoty rodzinne, finansowe i osobiste. Dopiero dziś pojawiło się światełko w tunelu jeśli chodzi o finanse, tak moi kochani dostałam wreszcie pracę. Będę mieć swoje biuro, fajne towarzystwo i święty spokój. W rodzinie też zaczyna się przejaśniać, a z osobistymi kłopotami jakoś się uporam, zawsze to jeden problem,  a nie trzy, no może półtora. Nie należę do ludzi, których bawi siedzenie w domu i bycie na czyimś utrzymaniu, zwłaszcza, że wiem jak mojej mamie jest ciężko, dlatego jestem dzisiaj bardzo szczęśliwa, bo wreszcie będę mogła jej pomóc. Jeśli jest coś czego nienawidzę najbardziej to bezradność, uczucie, że nie mogę nic zrobić, żeby było lepiej. Może jak jeszcze trochę nad tym popracuję to uda mi się wreszcie usamodzielnić, bo tak szczerze to czuję się już za stara na mieszkanie u mamy (nie żeby mi z nią było źle jestem zdania, że nie ma jak u mamy), ale trzeba kiedyś w końcu dorosnąć. Wiem, że od razu mi się nie uda, ale z czasem może się da coś w tym kierunku zrobić. W ogóle jakaś dzisiaj taka pełna nadziei jestem, w to, że wreszcie coś ruszy do przodu, że zacznie być lepiej no i że się wyśpię, bo pandy pod oczami nie poprawiają mojej urody. Dziękuję wam za to, że nie przestaliście mnie odwiedzać mimo tego, że strasznie smęciłam ostatnio, że byliście, że daliście mi tyle ciepłych słów, jesteście kochani . Wypijcie dziś za moje zdrowie i nową pracę, ja stawiam, dla panów mam piwo, a dla pań Martini z oliwką. Trzymajcie się ciepło i miłego dnia wasza
Majtreji chodząca dziś w różowych okularach .

28 kwietnia 2006
Podglądacz

We wczesnych godzinach rannych Majtreji jak zwykle w piżamce myła sobie ząbki kiedy to poczuła na plecach czyjś wzrok najpierw pomyślała, nie no kobieto, ale ty głupia jesteś przecież łazienka jest pusta, potem gdy dziwne uczucie nie mijało odwróciła się, ale nic poza łazienką nie zobaczyła, więc pomyślała, że to skutki stresu ostatnich dni i że zaczyna mieć paranoję. Myła więc się dalej, ale szósty zmysł nie dawał za wygraną i kazał jej się jeszcze raz odwrócić i kiedy to zrobiła stanęła oko w oko z obrzydliwie ohydnym wielkim, nadmiernie owłosionym osobnikiem pajęczym. Spoglądał on na nią ze stoickim spokojem usadowiony wygodnie pomiędzy ściankami przesuwanych drzwi kabiny prysznicowej. Jako że sama myśl o kąpieli w towarzystwie postaci ptasznikopodobnej napawała ją niepohamowanym obrzydzeniem Majtreji postanowiła zgładzić ten wybryk natury, który najwyraźniej wyrósł  w jej łazience. Jednak zadanie okazało się trudniejsze niż myślała, no bo jak zabić pająka, który tkwi w szparze drzwi i ani myśli się ruszyć? Wyruszyła więc na poszukiwanie odpowiedniego zabójczego sprzętu. Po chwili wróciła z kuchni uzbrojona w długą drewnianą łyżkę, nóż i szmatkę. Próbowała wsuwając koniec łyżki w szparkę wykurzyć podglądacza, potem nożem owiniętym w szmatkę go poddusić, ale niestety jej się nie udało. Wezwała więc fachowca w postaci siostry do pomocy, ta zobaczywszy intruza wyraziła głośno myśl, która przeraziła je obie - ciekawe jak długo on tu siedzi? Po czym zabrały się do opracowywania planu taktycznego zabójstwa. Ustaliły, że jedna z nich będzie odychylać szparę prysznicowych drzwi tym samym ją poszerzając, a druga dokona zbrodni. Jak pomyślały tak zrobiły, kiedy w końcu udało się zrzucić wredne cielsko podglądacza ten nagle zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach wywołując atak paniki w niedoszłych morderczyniach. Stały w napięciu go wypatrując kiedy do łazienki weszła mała siostrzenica, żeby pokazać swój nowy rysunek ciociom, ale obie były tak zajęte wyszukiwaniem śladów podglądacza z rosnącym z minuty na minutę napięciem, że nawet jej nie zauważyły do momentu kiedy kawałeczek kartki nie dotknął gołej nogi niczego nie spodziewającej się Majtreji, która na to tak wrzasnęła, że na pewno pobudziła wszystkich sąsiadów i zdecydowanie naraziła siostrę na przedzawał, a siostrzenicę na podejrzenie o to, że zwariowała. Po tym incydencie stwierdziła, że ma dość i idzie się ubrać, bo jak tak dalej pójdzie to się spóźni, siostra jednak nadal poszukiwała intruza, bo zamierzała się wykąpać przed pracą, ale bez towarzystwa grubego długonogiego włochacza. Majtreji po chwili jednak musiała wrócić do łazienki, żeby dokończyć dzieła porannej toalety i wtedy właśnie podglądacz skoczył z gracją spidermena z bliżej nieokreślonego kierunku wprost do czyszczonego właśnie przed kąpielą przez siostrę brodzika, tej reakcja na ten atak nie zajęła nawet sekundy natychmiast padł zgładzony siłą jej kapcia. Majtreji z podziwem stwierdziła, że siostra ma predyspozycje na płatnego zabójcę i powinna rozważyć swoje siły w tym interesie, bo na pewno jest o niebo lepiej płatny niż jej praca, po czym obie jeszcze chwilę popatrzyły na dzieło zniszczenia upewniając się, że żadna z kończyn włochacza się nie porusza i wysłały go w ostatnią podróż wprost do kanalizacji. Na koniec siostra stwierdziła jeszcze, że podglądacza zgubiła zbytnia pewność siebie i obie rozeszły się do swych zajęć.

29 kwietnia 2006
Kanapki Manuela

Był sobie Manuel specjalista wąskiej i bardzo skomplikowanej  dziedziny idealnego smarowania kanapek margaryną. Pech chciał, że wykazał się swoimi rzadkimi umiejętnościami przed kobietą, chcąc się podzielić swym talentem. Ta z początku nieufna istota przekształciła się we wielbicielkę jego jedynego talentu. Minął jakiś czas, widzimy Manuela pasjonata z kanapką i znudzoną do granic możliwości kobietę, która mówi: a może byś tak okna umył, posprzątał, zrobił pranie?*, na co on odpowiada zdziwiony, że tylko kanapki umie robić. Co się stało? Gdzie się podziało porozumienie między nimi i zachwyt kobiety? No cóż okazało się, że kobieta to typowa przedstawicielka swojego gatunku. Najpierw wystarczały jej kanapki i niezwykły talent Manuela, ale potem zaczęła chcieć więcej i bajka się skończyła. Często się zastanawiam dlaczego współczesne kobiety ciągle chcą więcej i więcej i nie chodzi mi tu tylko o wymagania wobec wszystkich mężczyzn z ich otoczenia, ale w ogóle o życie. Jest coś takiego w przedstawicielkach płci pięknej, co nie pozwala im się zadowolić tym, co mają. Zupełnie nie wiem dlaczego tak się dzieje, bo to uczucie nienasycenia jest mi obce, a przecież też jestem kobietą. Ja potrzebuję do szczęścia tylko trzech rzeczy: świadomości bycia kochaną, spokoju w rodzinie i pracy. Był taki okres w moim życiu, że to wszystko miałam i naprawdę z ręką na sercu niczego więcej nie chciałam. Może i jestem minimalistką, ale skąd to nastawienie na posiadanie wszystkiego u kobiet? Przecież ten kto ma wszystko tak naprawdę nie ma nic.

 *Nie pamiętam dokładnie treści reklamy, jeśli coś przekręciłam przepraszam.


02 maja 2006
Nieodparty urok starej książki
    
     Odkąd pamiętam zawsze kochałam stare książki. Mają one dla mnie nieodparty urok. Ta dbałość o szczegóły, estetykę, trwałość, zupełnie nie przypomina dzisiejszych wydań kieszonkowych w miękkiej oprawie. W wydanie tych książek ludzie wkładali wiele serca począwszy od wytwórcy papieru poprzez drukarza, zecera, a na introligatorze skończywszy. Ich czytelnicy też byli zupełnie inni, przez myśl by im nie przeszło zaginanie rogów stron, podkreślanie wybranych zdań czy o zgrozo wyrywanie kartek. Każda stara książka ma za sobą wieloletnią historię, ludzkie ręce od wieków ją chroniły, ocalały przed kradzieżą okupantów, ogniem heretyków i rewolucjonistów, po to by wolna myśl człowieka zamknięta w słowie i przeniesiona na papier przetrwała i mogła dalej nieść swe idee szerząc postęp w miejsce ciemnoty. Tyle dobra i piękna przez lata udało się człowiekowi utrwalić na papierze w pięknej i trwałej formie książki. Miałam kiedyś to szczęście mieć w ręku książkę z 1828 roku, to niesamowite uczucie patrzeć na coś co powstało 153 lata przed moim przyjściem na świat, czytać treść wyrażoną odbiegającym od naszego językiem, przekładać kartki czując różnicę w ich fakturze, widzieć na własne oczy dzieło sztuki księgarskiej zachowane w prawie doskonałym stanie. Tego się po prostu nie da opisać...  Jest coś magicznego w starych książkach, ich wiekowości, pożółkłych kartkach, formie i zapachu. Czytając je przenosimy się mimowolnie w zupełnie inny świat wyrażony nie tylko treścią, ale i formą. Odkrywając starą historię dostrzegamy, że jest nam bardzo bliska, bo w gruncie rzeczy przez setki lat marzenia, dylematy i namiętności człowieka się nie zmieniły, a naszemu odkrywaniu towarzyszy nieświadomie działanie cudownie starego przedmiotu na nasze zmysły, bo czujemy różnicę w jakości papieru w stosunku do tego do którego jesteśmy przyzwyczajeni, widzimy inny kolor stron, czujemy inny zapach, słyszymy inny dźwięk przy przekładaniu kartek. Zupełnie jakbyśmy przesiąkali tchnieniem dawno minionej epoki, jakbyśmy się magicznie przenieśli całe lata wstecz by móc doświadczyć tego, co minęło bezpowrotnie a było tak bardzo wartościowe, że ktoś postanowił to ocalić od zapomnienia dla przyszłych pokoleń. Takie prawdziwe doświadczenie książki i jej treści jest bardzo niezwykłe i bezcenne. Nie wiem jak wy ale ja nie wyobrażam sobie świata bez książek. Jak przez dłuższy czas nie mam czasu na czytanie to jestem chora, bo lektura jest dla mojej duszy tym, czym jedzenie dla ciała, tak jak ciało potrzebuje różnych potraw, tak dusza potrzebuje różnych światów, żeby móc wzbogacać swój własny. Nieodparty urok starej książki polega na tym, że żywi duszę i zmysły jednocześnie uszczęśliwiając człowieka i zostawiając w nim swój jeden jedyny niepowtarzalny ślad. 

05 maja 2006
Miłość do gór i tęsknota...

     Miałam dziś napisać o tym jak to dobrze być w pracy, spokojnie zasypiać i być odrobinę spokojniejszym, ale nic z tego. A wszystko przez Artura, bo czytając i oglądając jego dzisiejszy wpis pochłonęła mnie fala górskich wspomnień od których nie mogę się oderwać. Mieszkam blisko morza i je uwielbiam, ale nie mniej, a może nawet bardziej kocham góry, pewnie dlatego, że rzadziej dane mi jest je oglądać. Szczególnie przywiązana jestem właśnie do opisywanych Pienin. Spędziłam tam najwspanialsze wakacje mojego życia. Przeszłam wtedy setki kilometrów w górę i w dół, każdego dnia tysiące razy mówiłam i odpowiadałam cześć, byłam na spływie Dunajcem, wprost zachłysnęłam się pięknem, które jest tam wszechobecne. Co jest tak cudownego w górach? To, że tam żyje się zupełnie inaczej, nie wiem być może to efekt bliskości natury, obcowania z nią na co dzień, a może po prostu jest to magiczne miejsce. Kocham Pieniny z wielu powodów, zawsze jak tam jestem wchłaniam je wszystkimi zmysłami i magazynuje w sobie na czas rozdzielenia. Kiedy tam jestem mój wzrok ożywa, syci się barwami i  kształtami natury, słuch też się włącza na nowe doznania wszelkiego rodzaju szumów, trzaskających pod stopami patyków i  odgłosu bardzo nierozważnego (ale za to dającego nieziemską radość:) biegu z Trzech Koron w dół, węch ożywia się na zapachy ściółki leśnej, oscypków i samodzielnie pieczonego chleba, dotyk też przeżywa swój renesans otwierając się na rozkosze obcowania z owieczkami, wiosłem tratwy na spływie, dłońmi przyjaciół pomagających pokonywać przeszkody, a smak wręcz szaleje z powodu nieziemskiego smaku Krościenkowych lodów na wagę, górskiej lodowatej źródlanej wody i oscypka, a siódmy zmysł podpowiada, że kiedyś w innym życiu to był mój prawdziwy dom, który bardzo kochałam. Wiele bym dała by móc być tam częściej niż mogę...Tęsknię bardzo za tym miejscem, tymi ludźmi i tą atmosferą...Prawdziwe dziwadło ze mnie Pomorzanka z górami w głowie i sercu, a do tego drewniany dom we wsi na końcu świata jej się marzy:) Już widzę jak moi znajomi dzwonią po psychiatrę:) Chciałabym, żeby mi się udało tam pojechać w tym roku chociaż na parę dni, bo naprawdę już mi gór bardzo brakuje... sami zobaczcie dlaczego




08 maja 2006
Małe szczęścia...

Z mojego życia można by stworzyć całkiem niezły scenariusz telenoweli, ba nawet może i thillera:) Wszelkie możliwe plagi egipskie, zawody i porażki dotykają mnie odkąd pamiętam, ale mimo tego cierpienia potrafię jeszcze się naprawdę szczerze z serca śmiać i czasami naprawdę bywam szczęśliwa, gorzej bywa tylko ze spokojem. Nie zrozumcie mnie źle nie jestem optymistką, powiedziałabym raczej, że realistką, ale zachowałam w sobie z wielkim trudem tę odrobinę dziecięcej wrażliwości i radości, która od czasu do czasu pozwala mi się cieszyć życiem. Jakie są moje małe szczęścia właśnie takie:
*dotyk słońca na twarzy, delikatnego wiatru we włosach i piasku między palcami stóp połączony z szumem morza
*czekoladowe ciasto (najlepiej Murzynek:)
*dobra książka, muzyka, film
*wycieczka na łono natury (las, góry, jeziora)
*udany prezent wręczony komuś bliskiemu
*spokojny, długi, błogi sen
*pływanie (najlepiej sesja 45 minutowa:)
*słowa "Dobrze, że jesteś"
*bliskość drugiego człowieka
*prawdziwa rozmowa
*dziecięce "Ciociu jesteś kochana" połączone z rączkami wokół szyi
*gotowanie i pieczenie ciasta
*spotkania z przyjaciółmi
i wiele, wiele innych cudownych chwil każdego zwykłego szarego dnia pośród codziennego dźwigania krzyża trosk  i niepokojów.

 **********************
 Nikt nie powinien się zastanawiać nad tym, dlaczego nie jest szczęśliwy. W tym pytaniu drzemie podstępny wirus, który wszystko niszczy.
                                           Paulo Coelho



09 maja 2006
Pociągowe typy śpiących podróżnych

Różni ludzie różnie śpią w pociągach... Jak ich nazwać? Oto kilka przykładów:
Na dzięcioła - stuka w rytm turkoczących kół głową o szybę
Na Ku Klux Klan - z głową pod kurtką
Na Kermita - głowa podskakuje na różne strony
Na masochistę - głowa pochylona na kolanach, śpiący wdycha zapachy cudzych skarpet
Na Wojciecha Manna - śpiący rozsiada się na dwóch siedzeniach
Na Małysza - zasnąć na półce bagażowej
Na glonojada - śpiący ma twarz przyklejoną do szyby
Na skarbonkę - śpiący ma głowę odchyloną do tylu i otwarte usta
Na skarbonkę nazywane jest czasami Na jamochłona lub Na popielniczkę
Na przyjaciela - przytulony do sąsiada
Na Sokratesa - śpiący podpiera twarz na ręce jak Sokrates
Na wodospad - śpiący pochyla się do przodu i ślina mu wycieka z otwartych ust na podłogę
Na źródełko - śpiącemu ślina spływa po brodzie
Na pisklaka - klient ma otwarte usta i głowę odchyloną do tyłu, jakby na robaka czekał

Rozbrajają mnie takie maile od przyjaciół, zwłaszcza po męczącym, nerwowym dniu, mam nadzieję, że i u was typy podróżnych wywołają uśmiech na twarzy:)

10 maja 2006
Historia miłosna

Kiedy miałam 18 lat moja najstarsza siostra urodziła córeczkę. Było to dramatyczne wydarzenie, gdyż na skutek zaniedbań lekarskich obie po tym zdarzeniu były w stanie krytycznym. Obie walczyły o życie przez półtora miesiąca. Kiedy wreszcie były w domu siostra nie mogła się zajmować swoją córeczką tak jakby chciała bo jej stan zdrowia chociaż stabilny to jednak pozostawiał wiele do życzenia. A nasze słoneczko wymagało całodobowej specjalnej opieki. Z racji tego, że wtedy nie pracowałam, bo byłam jeszcze w szkole średniej bardzo często się nią zajmowałam. Mogę śmiało powiedzieć, że przeszłam szkołę życia, bo opieka nad zdrowym dzieckiem jest bardzo trudna, a co dopiero mówić o chorym. Wiem prawdopodobnie wszystko, co tylko jest możliwe o dorastaniu, pielęgnacji i wychowywaniu dziecka od podstaw. Opiekowanie się malutką było jednak dla mnie też błogosławieństwem, przypuszczalnie żadne inne zajęcie nie wykształciłoby we mnie tych cech, które teraz posiadam i nie zmieniłoby tak mojego charakteru i podejścia do życia jak to. To  prawda, że dziecko wywraca świat dorosłych do góry nogami i ustanawia w nim nowy porządek. Byłam obecna w jej życiu odkąd jest na tym świecie. Byłam zawsze dla niej kimś ważnym, bo miałam dla niej więcej czasu niż wszyscy inni, bo umiałam z nią rozmawiać i zawsze wiedziałam czego chce. Przed urodzinami stawałam się wręcz poradnikiem prezentowym dla całej rodziny. Łączy nas szczególna więź wypływająca z czasów kiedy ona była maluszkiem, a ja jej wieloletnią opiekunką, kocham ją tak jak bym najprawdopodobniej kochała moje własne dziecko. Teraz już nie mieszkamy razem i czasami się kłócimy, bo ma charakterek (mam nadzieję, że nie po mnie:), ale nadal lubi do mnie przychodzić, siada mi na kolanach i opowiada mi swoje przedszkolne historie. Był czas kiedy moja siostra była zazdrosna o to co nas łączy, ale teraz już wie, że miłość do matki jest po prostu inna niż do reszty rodziny, o wiele głębsza i odmiennie wyrażana. Malutka skończy jutro siedem lat, sama nie wiem kiedy minęły... Wydaje mi się, że jeszcze wczoraj była długości od zgięcia łokcia do czubków palców od dłoni... Teraz sięga mi prawie do połowy ramienia i we wrześniu pójdzie do szkoły... Czasem mam wrażenie, że czas mi po prostu przecieka przez palce. Jestem dziś bardzo zmęczona, całym dniem w pracy i bieganiną związaną z zakupem odpowiedniego prezentu, ale właśnie dlatego, że tak bardzo kocham moje słonko wstanę teraz od komputera i zabiorę się za robienie tortu Casate chociaż jest już 19.42, a wykonanie ciasta zajmie mi co najmniej dwie godziny i będzie kosztować wiele wysiłku, bo miłość to też zdolność do poświęceń, bo jeśli się kogoś kocha to nie ominie się żadnej okazji do sprawienia mu radości.

11 maja 2006
Podstawy

Podstawą naszego życia jest kilka elementarnych przekonań, które sprawiają, że czujemy się bezpiecznie na tym świecie. Pierwsze z nich mówi, że dobro jest silniejsze od zła i zawsze zwycięża, drugie, że istnieje sprawiedliwość i za każde zło zostaniemy ukarani, trzecie, że każdy człowiek jest z gruntu dobry, czwarte, że miłość jest jednym najważniejszych z uczuć i zarazem źródłem szczęścia. Tylko, że żadne  z tych stwierdzeń nie jest prawdziwe. Wystarczy tylko odrobinę się rozejrzeć żeby stwierdzić, że to zło cały czas wygrywa i jest ciągle gorzej i gorzej. Wystarczy raz się zetknąć z polskim sądem, żeby stwierdzić jak działa i że nie ma to nic wspólnego ze sprawiedliwością, przypomnieć sobie ile wyrządzonego zła uszło nam na sucho. Wystarczy przypomnieć sobie ile w ciągu wielu lat naszego życia wycierpieliśmy z powodu innych ludzi, którzy działali z premedytacją na naszą szkodę tylko po to, żeby nas zranić. Wystarczy przypomnieć sobie znajomych, którzy cierpią z powodu nieodwzajemnionej miłości, i tych, którzy żyją w związkach, ale sama miłość nie wystarcza im do szczęścia i samych siebie tak bardzo przez miłość zdradzonych. I już nic nie jest proste, i okazuje się, że nie ma podstaw by czuć się bezpiecznie w naszym świecie. Ale z drugiej strony nawet ze świadomością naiwności wiary w podstawy ludzkiego spokoju jak można żyć bez tych przekonań w sercu?

13 maja 2006
Zalety facetów

Ostatnio posądzono mnie, że w mężczyznach widzę tylko same wady. No cóż jest w tym trochę prawdy, przyznaję się bez bicia, ale to nie jest tak, że ja nie widzę zalet. Po prostu jestem wyczulona na pewne rzeczy u płci przeciwnej i od razu je zauważam. Postanowiłam więc dzisiaj w ramach rehabilitacji podać kilka męskich zalet. Oto i one:
*Nikt lepiej nie ociera łez niż mężczyzna i niczyje ramiona nie nadają się lepiej do wypłakiwania się niż męskie
*Nikt prócz mężczyzny nie przytuli cię tak, że zabraknie ci tchu
*Nic nie jest w stanie sprawić kobiecie więcej radości niż męskie: "Pięknie wyglądasz" lub "Jesteś piękna" w ogóle komplementy to jest coś, co panom wychodzi najlepiej:)
*Miłość mężczyzny potrafi sprawić, że kobieta rozkwita w oczach
*Tylko mężczyzna daje kobiecie coś najcenniejszego na tym świecie - dziecko/dzieci
*Nikt lepiej się nie zna na komputerach, samochodach i elektronice niż mężczyźni, a ta ich wiedza się bardzo kobietom przydaje:)
*Nikt lepiej nie zabija pająków i otwiera słoików niż panowie:)
*Nikt tak dobrze nie rozwiązuje problemów jak mężczyźni (ach ten analityczny umysł:)
*Nikt tak nie potrafi rozśmieszać, kiedy się zaczyna łapać doła jak facet:)
*Hmm... no i jest jeszcze kilka innych spraw w których facet jest niezastąpiony;)
*Nic nie daje kobiecie większej siły niż świadomość, że jest kochana, doceniana i szanowana przez swojego mężczyznę

No już wystarczy tego dobrego bo co niektórzy panowie zaraz obrosną w piórka:) A na koniec jeszcze jedna prośba do mężczyzn nie ukrywajcie tego, co w was najlepsze i nie wstydźcie się tego kim jesteście, bo w każdym z was na pewno jest wiele zalet, które czekają tylko na odkrycie:)
 


15 maja 2006
Elektroniczna smycz

Nie wyobrażam sobie świata bez telefonów komórkowych. W setkach sytuacji ułatwiają życie. Sama jestem posiadaczką jednego. Jednak czasem nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ogranicza on w jakiś pokrętny sposób moją wolność. Już nie jest tak, że gdzieś wyjdę i zostawiam sprawy domowe za sobą, czasem wydaje mi się, że powinnam sobie przykleić na czoło naklejkę ściągana. Jak tylko gdzieś wyjdę zaraz dzwoni telefon i to zawsze w najmniej odpowiednim momencie, a to w przymierzalni, a to w momencie odbierania reszty żelaźniaków, a to na łonie natury kiedy usiłuję odpocząć, a to w pracy. Dzwoni i dzwoni, a ja jak zwykle nie mogę go szybko zlokalizować i odebrać i zaczynam się denerwować a już najbardziej się wkurzam jak ktoś się niecierpliwi i zanim odbiorę się rozłączy. Jest swego rodzaju smyczą ściągającą mnie w różne miejsca do różnych ludzi zarazem odciągającą od tego miejsca gdzie chciałabym być. Już nie mogę wyjść i zniknąć na parę godzin, tak, żeby nikt nie wiedział gdzie jestem, bo przez telefon zawsze mnie znajdą. Nie żebym chciała się przed kimkolwiek ukryć, ale czuję, że tracę coś ze swojej swobody. Kiedyś jak mnie nie było to nie było, nikt mnie nie szukał bo nie wiedział dokładnie gdzie jestem i jakoś sobie beze mnie radzono. Mogłam spokojnie robić zakupy, chodzić na spacery i odpoczywać. a teraz jakoś nagle się okazuje, że jestem niezastąpiona i każdy za pośrednictwem telefonu może mnie złapać i ściągnąć do siebie. Bo w większości przypadków za dobra jestem i jak mogę to pomogę rezygnując z tego czego akurat teraz potrzebuję. Mam swój telefon od ładnych paru lat i wiem, że jest mi bardzo potrzebny, ale czasem chciałabym się pozbyć mojej elektronicznej smyczy.

17 maja 2006
Zalety facetów 2 czyli rehabilitacja

Męski punkt widzenia jest kobietom bardzo potrzebny, bo otwiera im oczy na sprawy na które nie zwracają większej uwagi, na rzeczy, które nieświadomie/podświadomie robią. Artur zwrócił mi uwagę na to, że pokręciłam zalety z potrzebami. Ma zupełną rację, mój pierwszy post zalety facetów powinien tak naprawdę mieć tytuł potrzeby kobiet. Każda zaleta u mnie to jedna potrzeba. Uznałam więc, że powinnam zrehabilitować się  próbą odnalezienia właściwych zalet. I oto co udało się stworzyć moim przemęczonym szarym komórkom:)
Lista męskich zalet:
1. Umiejętność cieszenia się życiem
2. Duża doza dziecięcej wrażliwości pozwalająca czasem patrzeć na świat oczami dziecka
3. Większy współczynnik prawdomówności i szczerości niż u kobiet
4. Otwartość na zmiany i dążenie do doskonałości
5. Ambicja
6. Umiejętność podejmowania ryzyka
7. Szybkie podejmowanie właściwych decyzji
8. Panowanie nad stresem
9. Pewność siebie i znajomość własnej wartości
10. Wrodzony instynkt  walki
11. Nieugiętość w sprawach najwyższej wagi
12. Umiejętność oddzielenia pracy od domu
13. Doskonała organizacja czasu
14. Wierność w przyjaźni
15. Umiejętność przyjęcia odpowiedzialności za własne czyny 

Takie zalety udało mi się odnaleźć w znanych mi panach. Lista jest kumulacją ich pozytywnych cech. Wiem, że te zalety są zaletami pewnie tylko według mnie, ale przecież o to właśnie chodzi abym tu na blogu mówiła o tym , co jest dla mnie ważne. Mam nadzieję, że teraz już udało mi się lepiej sprecyzować pozytywne cechy mężczyzn. Nie myślałam, że wymyślenie tych 15 zalet będzie takie trudne. Dało mi to dużo do myślenia. Chyba faktycznie powinnam zmienić swoje podejście do płci przeciwnej.

19 maja 2006
Znów pragnę ciemnej miłości....

Znowu pragnę ciemnej miłości...

 znowu pragnę ciemnej miłości
 miłości która zabija
 tak
 o śmierć modli się
 skazany
  przyjdź dobra śmierci
 rozrzutna bądź jak noc sierpniowa
 bądź ciepła
 dotknij mnie lekko
   odkąd poznałam jej prawdziwe imię
 przygotowuję moje serce
 na ostatni urwany
 wstrząs
                                          Halina Poświatowska

21 maja 2006
Majtreji zła

Bardzo lubię prywatność mojego bloga, to, że nie zagląda tu wielu ludzi, ale kilkunastu za to regularnie. Tych którzy się ujawnili znam lubię i szanuję. Piszę tu o tym, co akurat danego dnia mnie dotyka, o tym, co jest dla mnie ważne. Jest tu przynajmniej kilka bardzo głębokich wartościowych postów, które zasługują w pełni na ujawnienie i dyskusję, ale też wiele mniej ważnych. Dlaczego jestem zła? Dlatego, że Onet już drugi raz rzucił mnie na pożarcie i ponownie wyróżnił post bez większego dla mnie znaczenia, mało tego wyrzucił go na stronę główną ze zmienionym tytułem, który nie miał nic wspólnego z postem. Bo co ma tytuł onetowy: Nie mogę żyć bez komórki wspólnego z moim Elektroniczna smycz? W ogóle nie twierdzę w swoim poście, że nie mogę żyć bez komórki, bo tak nie jest, mało tego to jest kompletna bzdura. W ogóle temat mojego telefonu nie nadaje się na temat do dyskusji, jest tylko jedną myślą rzuconą w przestrzeń. Nie czuję potrzeby tłumaczenia się komukolwiek z mojego życia, ale kiedy już ktoś wyrzuci moje myśli na publiczny widok to czuję się za nie odpowiedzialna i prostuję to co zostało niedopowiedziane w poście. Tyle, że ludziom nigdy dość i nie czytając posta ani komentarzy wypowiadają się na temat mojej osoby a nie postu zupełnie jakby mieli choćby blade pojęcie o tym kim jestem. Nie mówię, że wszyscy tacy są było też kilka miłych komentarzy, współczucie i zrozumienie, ale większość nie była ani mądra ani przemyślana ani sensowna. Z zasady nie usuwam żadnych komentarzy (chyba, że komuś się ten sam zdubluje), bo uważam, że każdy ma prawo mówić to, co myśli. No i dzięki swoim zasadom ozdobą mojego bloga są życzenia mi śmierci, określania mnie jako problemową babę, pustą lalkę itp. Nie wiem kto decyduje o tym co umieszcza się na stronie głównej i jakim prawem zmienia się oryginalne tytuły postów, ale o inteligencję i mądrość nie można go/jej posądzić, bo gdyby był/a naprawdę odpowiedzialną osobą to poświęcił/aby chwilę na to, żeby znaleźć u mnie na blogu coś, co naprawdę jest warte do obejrzenia przez tysiące ludzi. Chciałam w sobotę napisać posta dotyczącego mojego ulubionego wiersza, którego opublikowałam w piątek, to co chciałam napisać było naprawdę dla mnie ważne, ale jak zobaczyłam, że Onet mnie wypatrzył to zrezygnowałam. Takim oto sposobem wysłuchujecie teraz moich żali zamiast czytać coś co jest godne uwagi:( Obiecuję wam, że wrócę i napiszę to, co zmierzałam, ale teraz muszę ochłonąć bo mi Onet skutecznie obrzydził mojego bloga.
Trzymajcie się ciepło
Wasza Majtreji

24 maja 2006
Ciemna miłość

Wprost uwielbiam wiersz Poświatowskiej, który niedawno umieściłam na blogu. Dlaczego? Jest kilka powodów. Głównym jest jego prostota i przejmująca dogłębna prawda, którą ze sobą niesie. Mało kto ma odwagę mówić o drugiej, ciemnej stronie miłości, wszyscy ukazują ją jako ósmy cud świata. A miłość nie zawsze jest jasna i ciepła. Miłość rani, zostawiając głębokie blizny, niszczy ludzi, odbiera nam siebie. Nie jest czystą dobrocią i błogosławieństwem. Ale wróćmy do wiersza, mówi on, że miłość zabija, co u większości ludzi wywołuje sprzeciw. Jednak stwierdzenie to jest prawdziwe, bo jeśli się kogoś kocha to przestaje się już być odrębną istotą, odrębność umiera z chwilą gdy zaczynamy nosić w sobie drugiego człowieka, z chwilą, kiedy on staje się częścią nas powodując powstanie zupełnie nowej osoby i śmierć tej, którą byliśmy nim przyszła miłość. Nie jest to jednak zła śmierć, poetka wyraźnie mówi: "dobra śmierci". To nasze umieranie z powodu miłości jest jakby przeobrażeniem z poczwarki w motyla i tylko od nas zależy czy ta przemiana będzie równie ulotna jak on. Stanie się motylem pociąga bowiem za sobą wiele konsekwencji od najprostszej konieczności nauczenia się latania po dbałość o jak najpiękniejsze przeżycie tak krótkiego życia jakie jest dane motylom. Dlatego trzeba parafrazując Poświatowską przygotować serce na śmierć. Wielu ludziom się wydaje, że miłość jest prosta, że nie mija i nie wymaga pielęgnacji. Tymczasem nie ma na świecie bardziej złożonego uczucia od miłości. Wymaga ona od człowieka wielkiej dojrzałości, dojrzewanie do niej jest właśnie przygotowywaniem się na śmierć. Bo trzeba umieć umrzeć, poświęcić siebie dla osiągnięcia wyższego celu jakim jest życie w prawdziwej miłości. Jednocześnie miłość nie jest kwestią wyboru, jesteśmy na nią skazani, bo nie umiemy wyobrazić sobie życia bez niej. Skazani na śmierć  modlimy się o nią, bo jest ona dla nas wybawieniem, szansą na opuszczenie kokonu poczwarki w którym nas zamknięto. Jednak nasza izolacja i samotność ma swoją głębszą wymowę, cierpienie, którego doświadczamy uczy nas cenić prawdziwą wolność płynącą z miłości. Jest ona dla nas darem, czymś co jest ofiarowane więc nie wypływa z nas samych jest wrodzoną zdolnością z której możemy skorzystać jeśli tylko okażemy się dość dojrzali by ją przyjąć. Dojrzałość ta polega na umiejętności przezwyciężenia naturalnego lęku przed śmiercią, odejściem ze świata zastanego w którym żyliśmy do tej pory, odejściem od bezpieczeństwa i wkroczeniem w żywy prąd rzeki jednocześnie poddając się jego działaniu, pozwalając mu za nas decydować, bez myślenia dokąd nas zaprowadzi, ale za to z ogromną radością podróży. Prawdziwe oddanie się miłości wymaga wielkiej odwagi i wiary, dlatego tak niewiele mamy przykładów szczęśliwie zakochanych. Tak moi kochani pragnę ciemnej miłości, pragnę dobrej śmierci, którą niesie, a jednocześnie jestem w  99 % pewna, że gdyby przyszła nie starczyło by mi odwagi by ją przyjąć.

 
26 maja 2006
Dzień mamusi

  
Dzień matki jest dla mnie niezwykłym świętem, bo moja mama jest niezwykłą osobą. Tego dnia staram się, żeby czuła się tak wyjątkowa jaka jest naprawdę. Gdybym chciała opisać kim dla mnie jest i ile dla mnie znaczy nie udało by mi się, bo pewnych rzeczy słowa nie wyrażą, język jest zbyt ubogi. Moja mama była zawsze dla mnie mamusią nie dlatego, że jestem dziecinna czy lubię zdrobnienia, po prostu tak się u mnie językowo wyraża czułość, którą noszę w sercu dla jej osoby. Jej miłość do dziś pomaga mi znaleźć w sobie siłę by żyć, to ona zawsze otacza mnie  opieką kiedy tego potrzebuję, przy niej czuję się bezpiecznie, mogę jej prawie o wszystkim powiedzieć i wiem, że mnie nie potępi, ale po prostu zrozumie, bo sama wiele w życiu przeszła. Jej zdanie i akceptacja tego, co robię jest dla mnie bardzo ważne, bo jest jedną z tych nielicznych osób, które naprawdę szanuję i cenię i to nie tylko dlatego, że jest fantastyczną matką, która potrafiła znaleźć czas dla rodziny pracując na dwa etaty, słuchać z cierpliwością i uśmiechać się do dzieci ledwo stojąc na nogach, ale dlatego jakim jest człowiekiem. Mam wielkie szczęście, że moja mamusia jest bardzo wyjątkowym osobą, bo dzięki temu jestem teraz dojrzałym człowiekiem odpowiedzialnym za to, co robi w życiu. Każdemu bym życzyła takiej matki i mam nadzieję, że kiedyś będę potrafiła być choćby w połowie tak dobrą matką jak ona.

28 maja 2006
Redukcja potrzeb

Ostatni tydzień był dla mnie bardzo ciężki, odezwały się kłopoty, o których wcześniej pisałam, że się jeszcze tak do końca nie skończyły. Cała ta bieganina, bezsenne noce, przemykanie z jednej pracy do drugiej pracy, znowu lekarze i badania, prawdziwe kongo w domu dały mi się zdrowo we znaki. Dosłownie powaliło mnie na łopatki, ale przetrwałam, żeby przygotować się do kolejnej rundy. Przez ten cały czas zrozumiałam, że kiedy następuje znów czas zawrotnego tempa w życiu wszystkie potrzeby zostają zredukowane. Jest tylko kilka rzeczy, których się pragnie i z powodzeniem można je zaliczyć do podstawowych potrzeb takich jak sen, jeden ciepły posiłek w ciągu dnia i brak nerwów i cisza. Niczego więcej wtedy do szczęścia nie potrzeba. Nie ma się ochoty na rozmowy, spotkania z ludźmi, wyjścia z domu na spacer, filmy, książki, a nawet myślenie. Taki dziwny to stan kompletnego braku jakiejkolwiek aktywności po zbyt aktywnym tygodniu. Człowiek staje się strasznie wyciszony i widać na nim ślady stresu i wycieńczenia fizycznego zaczyna szukać źródła energii. Po jakimś czasie znajduje drogę do łóżka by spędzić w nim nieprzyzwoicie długi czas, potem do łazienki by tam również przepaść na całe godziny potem zrobić porządek z zajmowaną przez siebie przestrzenią potem zasilić baterie organizmu cudownie ciepłą strawą by na koniec wylądować z powrotem w łóżku i następnego dnia wstać by zobaczyć, że to coś w lustrze w końcu przybrało formę człowieka i to już jest dobry początek. Dzięki Bogu za weekendy:) Chyba się ostatnio bardzo zredukowałam:) Ale obiecuję, że się poprawię i pokonam swoje demony donosząc wam co jakiś czas nowiny z pola walki:) Trzymajcie się ciepło i postarajcie się uśmiechem przywitać poniedziałek:)    

29 maja 2006
Bajka o miłości i szaleństwie


Bajka o miłości i szaleństwie


Powiadają, że pewnego razu spotkały się na Ziemi wszystkie uczucia i cechy ludzkich istot. Gdy Znudzenie ostentacyjnie ziewnęło po raz trzeci, Szaleństwo, jak zwykle obłędnie dzikie, zaproponowało:

- Pobawmy się w chowanego!

Intryga, niezmiernie zaintrygowana, uniosła tylko lekko brwi, a Ciekawość, nie mogąc się powstrzymać, spytała z typowym dla siebie zainteresowaniem:

- W chowanego? A co to takiego?
- To zabawa - wyjaśniło żywo Szaleństwo - polegająca na tym, iż ja zakryję sobie oczy i powolutku zacznę liczyć do miliona. W międzyczasie wy wszyscy dobrze się schowacie, a gdy skończę liczyć, moim zadaniem będzie was odnaleźć. Pierwsze z was, na którego kryjówkę trafię, zajmie moje miejsce w następnej kolejce.

Podekscytowany Entuzjazm zaczął tańczyć w towarzystwie Euforii, Radość podskakiwała tak wesolutko, iż udało się jej przekonać do gry Wątpliwość, a nawet Apatię, której nigdy niczym nie dało się zainteresować. Jednakże nie wszyscy chcieli się przyłączyć. Prawda wolała się nie chować, w końcu i tak zawsze ją odkrywano. Duma stwierdziła, że zabawa jest głupia, ale tak naprawdę w głębi duszy gryzło ją, iż pomysł wyszedł od kogo innego. Tchórzostwo z kolei nie chciało ryzykować.

- Raz, dwa, trzy - zaczęło liczyć Szaleństwo.

Najszybciej schowało się Lenistwo, osuwając się za pierwszy lepszy napotkany kamień. Wiara pofrunęła do nieba, a Zazdrość ukryła się w cieniu Triumfu, który z kolei wspiął się o własnych siłach hen, na sam szczyt najwyższego drzewa. Wspaniałomyślność długo nie mogła znaleźć dla siebie odpowiedniego miejsca, gdyż wszystkie kryjówki wydawały się jej idealne dla przyjaciół: krystalicznie czyste jezioro było wymarzonym miejscem dla Piękności, dziupla - w sam raz dla Nieśmiałości, motyle skrzydła stworzono dla Zmysłowości, powiew wiatru okazał się natomiast najlepszy dla Wolności. W końcu Wspaniałomyślność schowała się za promyczkiem słońca. Z kolei Egoizm znalazł sobie, jak sądził, wspaniałe miejsce: wygodne i przewiewne, a co najważniejsze - przeznaczone tylko, tylko dla niego. Kłamstwo schowało się na dnie oceanów, a może skłamało i tak naprawdę ukryło się za tęczą? Pasja i Pożądanie w porywie gorących uczuć wskoczyli w sam środek wulkanu. Niestety wyleciało mi z pamięci, gdzie skryło się Zapomnienie, lecz to przecież mało ważne. Gdy Szaleństwo liczyło dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć Miłość jeszcze nie zdołała znaleźć sobie odpowiedniego miejsca. W ostatniej chwili odkryła jednak zagajnik dzikich róż i schowała się wśród ich krzaczków.

- Milion - krzyknęło na końcu Szaleństwo i dziarsko zabrało się do szukania.
Od razu, rzecz jasna, odnalazło schowane parę kroków dalej Lenistwo. Chwilę potem usłyszało Wiarę rozmawiającą w niebie z Panem Bogiem. W ryku wulkanów wyczuło natomiast obecność Pasji i pożądania. Następnie, przez przypadek, odnalazło Zazdrość, co szybko doprowadziło je do kryjówki Triumfu. Egoizmu nie trzeba było wcale szukać, gdyż jak z procy wyleciał ze swej kryjówki, kiedy okazało się, iż wpakował się w sam środek gniazda dzikich os. Trochę zmęczone szukaniem Szaleństwo przysiadło na chwilę nad stawkiem w ten sposób znalazło Piękność. Jeszcze łatwiejsze okazało się odnalezienie Wątpliwości, która, niestety, nie potrafiła się zdecydować, z której strony płotu najlepiej się ukryć. W ten sposób wszyscy zostali znalezieni: talent wśród świeżych ziół, Smutek - w przepastnej jaskini, a Zapomnienie... cóż, już dawno zapomniało, iż bawi się w chowanego. Do znalezienia pozostała tylko Miłość. Szaleństwo zaglądało za każde drzewko, sprawdzało w każdym strumyczku, a nawet na szczytach gór i już, już miało się poddać, gdy odkryło niewielki różany zagajnik. Patykiem zaczęło odgarniać gałązki... Wtem wszyscy usłyszeli przeraźliwy okrzyk bólu. Stało się prawdziwe nieszczęście! Różane kolce zraniły Miłość w oczy. Szaleństwu zrobiło się niezmiernie przykro, zaczęło prosić, błagać o przebaczenie, aż w końcu poprzysięgło zostać przewodnikiem ślepej z jego winy przyjaciółki. I to właśnie od tamtej pory, od czasu, gdy po raz pierwszy bawiono się na Ziemi w chowanego, Miłość jest ślepa i zawsze towarzyszy jej Szaleństwo.


31 maja 2006
Mądrość swoją drogą a Majtreji swoją

"Denerwować się to znaczy mścić się na własnym zdrowiu za głupotę innych."
 Ktokolwiek wymyślił to zdanie z pewnością był mędrcem. Niestety ja nim nie jestem. Chyba po prostu znów sobie nie radzę, a jeśli jest coś, czego u siebie nie znoszę to właśnie bezradność. Zupełnie nie wiem co się ze mną dzieje, bo zazwyczaj jestem wzorem opanowania, a teraz wystarczy klaśniecie bym podskoczyła wzwyż na pół metra. Chyba po prostu za dużo mam takich spraw na głowie, które pożerają z zachłannością wszystkie moje siły psychiczne, a co za tym idzie i fizyczne. Pewnie dlatego wszystko staje na głowie i spokojna Majtreji staje się nerwową Majtreji. No cóż chyba po prostu zrozumienie gatunku ludzkiego jest poza moim zasięgiem. Żałuję tylko, że nic nie mogę poradzić na głupotę ludzką, bo pewnie byłabym wtedy spokojniejsza. Szkoda, że czasem stosowanie się do dobrych rad jest poza naszym zasięgiem. Ale nic to zjem kilotonę czekolady i może mi przejdzie:)

 

01 czerwca 2006
Dziecinna historia


 Dziś Dzień Dziecka więc coś z dziecinnej beczki:) Kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką uwielbiałam bawić się w ogrodzie, spędzałam w nim jakieś 3/4 wolnego czasu. No cóż muszę się przyznać, że nie upływał on na zabawie lalkami:) Raczej na wspinaniu się na drzewa, dach warsztatu, biegach przez własnoręcznie zrobiony tor przeszkód czy chlapaniu się wodą w wielkiej metalowej wannie, która była cudownie nagrzana słońcem. Wtedy to właśnie sen z powiek spędzał mi nie kto inny jak ogrodowa jabłonka:) Było to bowiem dla mnie drzewo nie do zdobycia. Niestety i wzrost i rodzice nie pozwalali mi osiągnąć mojego dziecinnego Everestu. Jabłonka wbrew pozorom nie była bardzo wysokim drzewem, ale o bardzo rozłożystych gałęziach wprost zapraszających, żeby urządzić sobie na nich domek na drzewie. Majtreji nie ustawała więc w próbach podboju niestety zwykle kończących się fiaskiem. Powodów porażki było co najmniej kilka. Pierwszym i głównym z nich była mama. Otóż 80 prób zdobycia drzewa na sto wyglądało w ten oto sposób: najpierw usilnie poszukiwałam czegoś, na co mogłabym wejść, żeby dosięgnąć do sterczących pozostałości po przyciętych gałęziach mogących z powodzeniem służyć jako schodki na szczyt, zajmowało mi to bardzo dużo czasu, bo wszystko, co mogłoby mi się przydać było przezornie ukryte przed dziećmi, zazwyczaj szperałam  bardzo długo w warsztacie taty i wracałam stamtąd uzbrojona to w drewnianą skrzynkę, to w dużą metalową puszkę to w półokrągłą szczapę drzewa, po czym dumna ze swą zdobyczą udawałam się pod drzewo drżąc z emocji poprzedzających osiągnięcie celu, stawiałam narzędzie ułatwiające wspinaczkę na ziemi wchodziłam na nie i już podnosiłam jedną nogę, żeby umieścić ją na wystającej pozostałości po gałęzi gdy rozlegał się łomot matczynej pięści uderzającej w szybę od okna w kuchni wychodzącego na ogród poprzedzający jego otwarcie i  krzyk udaremniający moje alpinistyczne zapędy. Zaś pozostałe 20 prób polegało na usiłowaniu wspięcia się po pniu jak po linie kończącym się potłuczeniami i zadrapaniami lub na usiłowaniu przemycenia narzędzia dodającego wzrostu tak by mama nie zobaczyła (co powinno się nazywać Mission Impossible) lub podskakiwaniu do najniższej gałęzi by zdobyć drzewo małpim sposobem. Jednym słowem jabłonka pozostała jedynym drzewem niezdobytym przez stopy Majtreji. Dziś mieszkam w zupełnie innym miejscu i mieście, ale na samo słowo jabłonka się uśmiecham wspominając swego rodzaju sport polegający na odpowiedniej szybkości wykonywanej czynności: mamy stukania w okno i mojego jak najszybszego przedostania się w okolice drzewa z narzędziem wspomagającym, który się wytworzył między mną a mamą w dzieciństwie. Spytałam niedawno mamę dlaczego zawsze czekała ze stukaniem w okno do ostatniego momentu kiedy już czułam, że zaraz osiągnę cel, a ona uśmiechnęła się i powiedziała, że gdyby robiła to wcześniej nie miałybyśmy obie tyle zabawy. I wiecie co jak zwykle miała rację:) Życzę wam wszystkim spokojnego i radosnego Dnia Dziecka

02 czerwca 2006
"You think I am strong, your wrong"

   
Ludzie często mi powtarzają jaka to ja nie jestem silna psychicznie, jak to sobie wspaniale radzę z problemami, że oni to by się na pewno załamali na moim miejscu. Ale to nie siła sprawia, że sobie jakoś radzę i wcale nie zawsze sobie radzę, ale konieczność, po prostu jestem zmuszona do samodzielnego rozwiązywania wszelkich powikłań życiowych, bo wiem, że mogę liczyć tylko na siebie. Powtarzają mi do znudzenia, że mnie podziwiają za to, co mi się w życiu udało osiągnąć w mojej sytuacji, a tak naprawdę nie osiągnęłam nic przekraczającego zdolności przeciętnego człowieka a na dodatek wcale nie potrafię ułożyć sobie życia. Określają mnie jako zawsze spokojną, a tak naprawdę nigdy nie byłam stale wewnętrznie spokojna i chwile kiedy taka bywam zaliczam do bardzo wyjątkowych i cennych. Wmawiają mi opanowanie, kiedy tak naprawdę gdzieś w środku czasem jestem bardzo nerwowa, a to co widzą jest po prostu zwyczajną samokontrolą. To co widać na pierwszy rzut oka, kiedy się na mnie patrzy lub obserwuje to nie jest siła, ale wiara, daleko posunięty indywidualizm i panowanie nad sobą. Prawda o mnie jest tylko jedna i dostrzegają ją tylko ci, co potrafią naprawdę widzieć, a nie tylko patrzeć - jestem nie tylko słabym, ale bardzo słabym i wrażliwym człowiekiem i miałam w życiu nie jedno, a kilka naprawdę poważnych załamań. Jestem, trwam i walczę każdego dnia, bo mam kilka mocnych powodów by żyć, a nie dlatego, że mam w sobie jakieś utajone pokłady siły i wierzcie mi naprawdę często nie daję sobie rady z życiem, które jest dla mnie takie ciężkie jak ten ciężarek dla kota na zdjęciu. Dlaczego wam o tym mówię? Bo chcę, żebyście mieli właściwy obraz mojej osoby, i to by było na tyle:)

04 czerwca 2006
Dary losu

    Wieku człowieka nie powinno się mierzyć latami, a jego doświadczeniami. Będąc młodym można dorównywać dojrzałością staruszkom. Jeśli by porównać dojrzewanie do pełnej inteligencji emocjonalnej ze sposobem uzyskiwania złota okazałoby się, że w zależności od ilości ognia, którym doświadczany był metal jest on lepszej próby. Dokładnie tak samo jest z ludźmi. Im więcej bólu ich spotyka, im trudniejsze przetrwali chwile, tym są mocniejsi, bo cierpienie uszlachetnia naprawdę, to stwierdzenie nie jest tylko pustym sloganem. Hojność losu w obdarowywaniu ludzi doświadczeniami nie jest w żaden sposób proporcjonalna, nie ma tu też mowy o jakiejkolwiek formie sprawiedliwości czy równości. Na niektórych spoczywa wielki głaz, na innych kamienie, a jeszcze inni czują czasem tylko piasek na twarzy. Ci którzy są najbardziej obciążeni przyzwyczajeni są do walki, nią zahartowani, niewiele jest ich w stanie zdziwić, zaskoczyć, przyjęli swój los. Uznali swój głaz za część siebie i dzięki jego obecności nabrali siły by z nim żyć, tak jakby go nie było, bo w pewnym momencie ciężar przestał im przeszkadzać. Zżycie z cierpieniem nie oznacza jednak, że je wybrali i że czasami się pod nim nie uginają, a tylko to, że je otrzymali od losu w darze i je zaakceptowali, dzięki czemu są w stanie unieść życie. Natomiast ci, którzy dźwigają kamienie są rozdarci, bo nie można ich umieścić ani w kategorii noszących głazy, bo nie są na tyle silni, ani w kategorii smaganych delikatnym piaskiem, bo nie są na tyle słabi. Są pomiędzy nimi czekając na zdecydowany ruch losu, który może przenieść ich do kategorii biegunowych zabierając bądź darując ciężary. Są to ludzie na tyle silni by sobie radzić z życiem, ale nie na tyle mocni by je unieść. I wreszcie ci, których los najskromniej obdarowywuje. Są oni delikatni jak motyle na wietrze, który przynosi im maleńkie okruchy cierpienia. Są bardzo subtelni i wrażliwi, pogodni radością nieświadomych, przepełnieni szczęściem niewiedzy. Żyją tylko do momentu pierwszej próby, gdyż nie są w stanie jej przetrwać, kiedy nadchodzi. Cechuje ich kompletne nieprzystosowanie do życia i pewność porażki przy pierwszym zderzeniu z brutalnością rzeczywistości. Dary losu są dla ludzi swego rodzaju materiałem budowlanym. Tworzą siebie z tego, co otrzymują. Jeśli dany im jest głaz przetrwają na pewno, gdyż nie ma bardziej niezłomnej podstawy dla życia, jeśli kamienie, mogą zaistnieć na stałe, ale niekoniecznie, zależy to tylko od tego czym wypełnią przestrzeń między kamieniami na fundament, jeśli piasek są skazani na zagładę, bo na nim nie można zbudować niczego trwałego. Życie wymaga oparcia na solidnych podstawach, więc kiedy los ześle mi w darze kolejny kamień lub głaz mam nadzieję, że nauczę się być za niego wdzięczna zamiast przeklinać jego ciężar, bo dzięki niemu mam na czym oprzeć swoją  egzystencję.

07 czerwca 2006
Zwyczajna historia część I

Kiedyś napisałam pewną historię, żeby rozliczyć się z przeszłością . Jednak już w trakcie pisanie przekształciło się w coś zupełnie innego. Nie udało mi się zmazać przeszłości, została częścią mnie, tak jak to opowiadanie, dlatego umieszczę je tu we fragmentach, bo ten blog jest niewielką, ale ważną częścią mnie. Miłej lektury

Wasza Majtreji

 
Nagły mrok odebrał ciepło ostatnich promieni zachodzącego słońca. Pryzmat gasnącego światła oddawał we władanie nocy elementy przyrody i świata ludzi. Z pola widzenia znikł stanowczo za bardzo wypielęgnowany ogród sprawiający nieodparte wrażenie sztuczności dzięki braku jakichkolwiek niezaplanowanych roślin, perfekcyjnie przystrzyżonej równinie trawy i stojących na baczność kwiatach podpartych drewnianymi patykami równymi im długością.
Wraz z  nadejściem ciemności niemal wszyscy poczuli się nieswojo i po kolei zaczęli się wycofywać z nieskazitelnie utrzymanego tarasu w głąb przestronnego salonu. Został sam w hermetycznie zamkniętym otoczeniu domu zmarłej matki i pustki jej ogrodu. Kochał mrok, czuł się dobrze gdy otulał go swą cichą obecnością, przynosił  prawie namacalny powrót wilgoci w powietrzu i sprowadzał chłód nocy. Nie potrafił zrozumieć lęku przed ciemnością. Tak naprawdę dopiero teraz  kiedy znikły  zbyt dobrze znane obrazy poczuł ulgę. Nigdy nie czuł się tu dobrze.
Kiedy myślał o tym miejscu miał zawsze przed oczami  jego chorą doskonałość  pozbawioną śladów życia od zawsze i zaciętą twarz matki karcącą wszelki przejaw bałaganu, każdą odrobinę kurzu i okruszek na nieskazitelnej przestrzeni jej królestwa. Nigdy nie czuł się tu jak w domu. Był to tylko znajomy, ale obcy duchowo obszar, pozbawiony  rodzinnego ciepła.
Jak zazwyczaj czuł się tu nie na miejscu i dziwił się, że aż tylu ludzi przyszło pożegnać jego matkę, która w całym swoim życiu nigdy nie miała żadnych przyjaciół. Była żywym dowodem prawdy starej sentencji mówiącej, że żeby mieć przyjaciół trzeba umieć być przyjacielem. Zastanawiał się kim są ci wszyscy ludzie wypełniający oszczędnie umeblowany salon o śnieżnobiałych ścianach i  pozbawionych śladu używalności meblach.
Śmierć matki wywołała mieszane  uczucia. Nie płakał, nie był zrozpaczony, ani nawet smutny. Siedział apatycznie na tarasie i patrzył w ciemność. Nie mógł się opędzić od natarczywie powracającego w myślach pytania: Czy ją kochałem? Pewnie tak, no bo jak można nie kochać własnej matki? To jednak nie była taka miłość jaką zazwyczaj się chowa dla kobiety, która dała ci życie. Jego uczucie miało kształt gromadki ciepła dla kogoś kto kiedyś był ważny, kiedyś zanim dopuścił się zbrodni rozdzielenia.
c.d.n.

08 czerwca 2006
Zwyczajna historia część II

Niespostrzeżenie wolnym krokiem podeszła do niego stara kobieta pochylona ciężarem lat i położyła mu spracowaną dłoń na ramieniu. Nachyliła ku niemu naznaczoną czasem twarz i pocałowała w czoło.
- Witaj.- powiedział i uśmiechnął się ciepło do swojej starej niani
- Witaj dziecko, potrzeba ci czegoś? - odpowiedziała odpowiadając uśmiechem
- Tylko tego, co przed chwilą zrobiłaś Joanno - powiedział ze spokojem
- Wszyscy już poszli a tato jest już u siebie, powinieneś się położyć, zrobiło się strasznie późno - spojrzała na niego z zatroskaniem
- Wiesz, że lubię noc i jej chłód, uspokaja mnie.
- Wiem Pawełku, ale martwię się o ciebie, zaziębisz się.
- Właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że mama nigdy nie przejmowała się moim nocnym przesiadywaniem na tarasie w przeciwieństwie do ciebie.
- Zawsze cię uczyłam, żeby nie mówić źle o zmarłych – spojrzała na niego ze smutkiem
- Przepraszam, nie chciałem cię urazić. Posiedzę jeszcze chwilę i pójdę się położyć.
- Przygotowałam twój stary pokój, zmieniłam pościel i wywietrzyłam, tak jak lubisz.
- Dziękuję, połóż się już Joasiu, widzę, że jesteś zmęczona. - wstał z wiklinowego fotela uściskał staruszkę i pocałował ją w policzek, jak zawsze kiedy był mały i miał iść spać
- Dobranoc szkrabie - powiedziała z uśmiechem, zmierzwiła mu włosy i wolno odeszła. Szkrabie - tylko ona zwracała się do niego tym czułym zdrobnieniem matek, prawie już zapomniał, że go tak nazywała. Patrzył jak odchodzi i żałował, że nie jest jego matką. Jakże inne było by wtedy jego życie. Pełne ciepła i miłości, może skromne, ale za to szczęśliwe. Ona wiedziałaby, że samodzielne wybory i dojrzałe uczucia nie są zbrodnią. - Jak mam teraz żyć? - wyszeptał prawie niedosłyszalnie w ciemność. Pochylił się i zanurzył twarz w dłoniach. Siedział tak do głębokiej nocy, potem wstał z trudem narzucając tempo chodzenia zdrętwiałemu ciału i poszedł na górę by podjąć heroiczną próbę zaśnięcia.
Zgrzyt zamka obudził śpiącego psa, zamerdał radośnie ogonem i podbiegł do drzwi, wiedząc, że to na pewno jego pani wróciła. Kliknięcie włącznika i mrok został rozproszony w jednej chwili.
- Astora! Astora! Podrzesz pani rajstopy- wykrzyknęła Natalia uśmiechając się serdecznie do psa, głaszcząc jego wierny pysk i drapiąc go za uchem. - No już, już, chodź, mam dla ciebie coś pysznego- powiedziała i manewrując między psem i meblami z siatką zakupów w ręce dobrnęła wreszcie do kuchni zrzuciwszy po drodze buty. Postawiła sprawunki na stole i wydobyła z torby kość, którą zaraz rzuciła uszczęśliwionej Astorze, zyskując tym samym chwilę pożądanego spokoju. Kiedy już uporała się z zakupami zaczęła przygotowywać szybki obiad – makaron z sosem pomidorowym i serem. Lubiła swoją kuchnię pełną ciepłych kolorów i przyjemnych dla nosa zapachów. Ceglasta tapeta, złocisto żółte i zielone dodatki, gliniane doniczki z ziołami, brązowy aneks kuchenny i stojący w przytulnym kącie stół z dwoma krzesłami - oto wnętrze samo zapraszające do spędzania w nim czasu. Gotując jak zwykle rozmyślała. Dzień był długi i męczący, a na dodatek przyniósł jej zimny podmuch z przeszłości, tak to było dobre określenie Estery Nieborowskiej. Jej spojrzenie zawsze działało na człowieka niczym lodowaty prysznic przy minusowej temperaturze za oknem, mroziło do kości. Nie mogła uwierzyć, że nie żyje. Czytając nekrolog w gazecie doznała szoku, kto jak kto , ale ona sprawiała wrażenie niezniszczalnej. Musiała zrobić bardzo głupią minę czytając, bo Ewa, jak to najlepsza przyjaciółka, zaraz wyczuła zmianę jej nastroju. Jeszcze chwilę temu wygłupiały się przy przerwie śniadaniowej licytując czyje ciastko ma więcej kalorii, a teraz siedziała z rozdziawionymi ustami nad gazetą, wmurowana w siedzenie.
- Czy mi się wydaje, czy twoja twarz wyrównała się właśnie kolorystycznie ze ścianą? Natalia spojrzała przelotnie na lśniącą biel pokoju służbowego.
- Nie wiem przecież siebie nie widzę.
- Jeśli myślisz, że tym mnie zbędziesz, to chyba pomyliłaś mnie z kimś kto cię nie zna od dziecka. Co się dzieje?
- W zasadzie nic. Natalia przewróciła oczami.
- Daj spokój, nic nie wywołuje takiej reakcji. Powiesz mi czy mam ci zabrać tą gazetę? – powiedziała poirytowana.
- Matka Pawła nie żyje. Przyjaciółka spoważniała i powiedziała:
- Wypiję za to, jeden gad mniej na tej zakichanej planecie to dobry powód, żeby pójść na drinka. Rafał przypomnij mi , żebym się napiła z tobą po zmianie. – krzyknęła kończąc temat. Kolega uśmiechnął się zza „Przeglądu Sportowego” i odkrzyknął: - Z tobą zawsze. Tylko Natalii jakoś nie było do śmiechu. Widząc to Ewa powiedziała:
- Ta kobieta zatruła ci życie, doprowadziła do załamania i rozdzieliła z jedynym facetem jakiego kiedykolwiek kochałaś, dzięki niej masz teraz samotne życie i pusty dom zamiast gromadki dzieci i męża, nie ufasz nikomu, chyba nie powiesz mi, że będziesz ją teraz opłakiwać?
- Mam psa. A poza tym nie mówi się źle o zmarłych mama cię nie nauczyła? Przyjaciółka prychnęła.
- Jasne pies to to samo co facet. Powiesz wreszcie o co ci chodzi?
- O to, że była człowiekiem jak my i należy się jej nasz szacunek.
- Nigdy nie posądziłabym cię o przypisywanie jej cech ludzkich, chyba naprawdę z tobą niedobrze. Przecież to był automat nie człowiek, żadnych ludzkich uczuć nie wydała na świat.
- Ale za to dała mi Pawła. – powiedziała cicho.
- Kobieto! Ależ ona ci właśnie go zabrała! Co się z tobą dzieje?
- Nic. Jakoś nie potrafię nikogo już nienawidzić. I jak pamiętasz to nie ona a on powiedział, że nie jesteśmy dla siebie. Nie chcę już o tym mówić.
- Bo za bardzo boli, co? A wiesz co to znaczy, że boli?
- Jeśli chcesz mi wmówić, że nadal to przeżywam to ci się nie uda. Skończmy ten temat.
-          W porządku na razie go zakończymy, ale nie myśl, że definitywnie, wrócimy jeszcze do niego. A teraz do pracy, przerwa się skończyła.



09 czerwca 2006
Zwyczajna historia część III

Siekając świeżą bazylię zastanawiała się dlaczego właściwie zareagowała tak gwałtownie na tą wiadomość. Chyba dlatego, że wydawało się jej to tak nierealne, umrzeć - to nie pasowało do Estery mającej nad wszystkim kontrolę. Głupie myślenie przecież wiadomo, że nad śmiercią nikt nie panuje. Jednak nie mogła się oprzeć wrażeniu, że jeśli kiedykolwiek ktoś potrafił by tego dokonać to na pewno byłaby to pani Nieborowska. Co się ze mną dzieje? Kompletna głupotą jest samo myślenie o tej rodzinie, rozgrzebywanie spraw sprzed pięciu lat. Boże jaki to już szmat czasu. Nie ma co wracać do przeszłości. Nic dobrego tam mnie nie zastanie - pomyślała nakładając sobie obiad na talerz. Jedząc oglądała „Rozmowy w toku” jakiś mężczyzna właśnie nie mógł czegoś zrozumieć i był wyraźnie zaaferowany. Po obiedzie zabrała Astorę na spacer. Bezszelestna obecność mroku dawała ukojenie. Idąc ciemnymi ulicami czuła się jak ryba w wodzie, wilgotne powietrze było jak morska bryza, a mrok był ciepły i przyjazny. Cieszyła się każdą chwilą tego spaceru, Astora biegała jak szczeniak, a przecież miała już trzy lata. Za dnia panował tu za duży ruch i nie mogła się opędzić od psów chcących się „przywitać” z „koleżanką”. Nie rozumiała obawy spacerów po zmroku. To przecież nie noc jest wrogiem, a ludzie wykorzystujący jej osłonę do zła. Małe dzieci nie boją się ciemności jest dla nich naturalna jak dzień, to dorośli zaszczepiają im lęk przed nią. Bezsensowny jak wiele innych, które przekazują z pokolenia na pokolenie swym pociechom. Niestety każda nieodpowiedzialna osoba może być w tym świecie rodzicem. Ciemność była jak jej przyjaciółka, często nie zapalała światła, by posiedzieć w zupełnym mroku, lub oświetlała go tylko nikłym płomieniem świecy. Kiedyś było jednak inaczej. To Paweł nauczył ją nie bać się ciemności.
Obudził go świt, łagodne promienie słoneczne powoli wypełniały przestrzeń pokoju, znajoma różowo-czerwona łuna kładła się po horyzoncie. Cholera – zaklął – że też musiałem zapomnieć o zsunięciu rolet. Wcale nie miał ochoty wstawać, a wiedział, że już nie zaśnie. - Spójrz jak pięknie wstaje słońce w twoim pokoju – wyszeptała mu prosto do ucha z zachwytem, kiedy pierwszy raz obudziła się u niego. Słyszał teraz jej głos w głowie tak wyraziście jakby stała tuż obok. Otworzył oczy i spojrzał na zjawiskowy brzask. – Wiesz jak wiele ludzie tracą małych chwil czystego szczęścia, bo nie zauważają piękna wokół? – znów usłyszał jej głos tylko jeszcze wyraźniejszy. Nie pamiętał kiedy zaczęło się to napływanie wspomnień o niej w każdym możliwie najbardziej nieodpowiednim momencie jego życia, zupełnie jak teraz, kiedy próbował zasnąć na nowo. Miała rację, mała radość była tuż obok, a on jej nie dostrzegał. Spojrzał za okno, świt był dziś piękny jak ósmy cud świata i wlewał do serca poczucie błogiego szczęścia i spokoju. Ona nie przeszłaby obok takiego piękna, stałaby chłonąc je każdą komórką ciała i magazynując na chmurne dni. Potrafiła cieszyć się drobiazgami, za to nigdy nie lubiła dostawać wielkich prezentów, mówiła, że wywołują w niej tylko uczucie niezręczności, bo nie czuje się ich warta. Nigdy nie zapomni jej miny kiedy dał jej złoty łańcuszek z brylantem. Każda inna kobieta rzuciłaby się na niego z piskiem radości, ale nie Natalia. Powiedziała wtedy, że jej miłość nie domaga się takich prezentów i że nie może tego przyjąć. Był wtedy na nią wściekły jak diabli, ale pozostała niewzruszona, prezent trafił z powrotem do jubilera. Spytał wtedy co by chciała od niego dostać, a ona powiedziała, że jak najwięcej jego czasu i dodała, że to prezent o wiele cenniejszy od tego, który chciał jej dać, bo każda ich minuta na ziemi jest niepowtarzalna i bezcenna. Zamurowało go wtedy. Podobnie jak kiedy wzruszyło ją do łez to, że kupił jej jogurt truskawkowy na kolację, bo wiedział, że zostanie tego dnia dłużej u niego. Była wtedy tak szczęśliwa jakby jej ofiarował pół świata. Pamięta, że spytał wtedy dlaczego to dla niej takie ważne, a ona powiedziała, że ten kubek jogurtu jest dowodem na to, że ją kocha, bo nie dość, że się o nią troszczy to jeszcze myśli o niej jak jej przy nim nie ma. Cała Natalia, zamieniła by brylanty na kubek jogurtu.

10 czerwca 2006
Zwyczajna historia część IV

I znów o niej myślę od rana – powiedział cicho wstając z łóżka. Zszedł na dół, gdzie Joanna już krzątała się w swoim królestwie. Aromat kawy dopadł go już na schodach, poczuł też zapach jajecznicy z cebulką na boczku – jego ulubionego sobotniego śniadania odkąd był chłopcem. Stanął na progu kuchni i powiedział:
- Joanno, nie dość, że jesteś aniołem, to jeszcze czytasz w moich myślach.
- Ładnie to straszyć staruszkę? Odkąd to stałeś się rannym ptaszkiem? – powiedziała z uśmiechem
- Odkąd mój wyjałowiony z dobrego jedzenia żołądek wyczuł te niebiańskie aromaty.
- Pewnie cię rozczaruję, ale to śniadanie dla mojego męża.
- Chętnie ci je odstąpię, jeszcze nie skończyłem naprawy płotu, a nie ma nic gorszego od zimnego jedzenia – powiedział Stefan wchodząc drzwiami od ogrodu
- Joanno wiedziałaś, że twój mąż jest aniołem?
- Odkąd tylko pierwszy raz spojrzałam mu w oczy – spojrzała na niego z tą samą czułością, co on na nią.
- Wiecie, że gdyby nie wy, nie wiedziałbym, co to prawdziwa miłość?
- Wiemy – odpowiedzieli zgodnie z uśmiechem - Cały czas nam o tym przypominasz – Joanna posłała mu jeden ze swoich najcieplejszych uśmiechów stawiając przed nim talerz z jedzeniem i kubek kawy
- Joanno nie jadłem niczego lepszego od drugiego roku studiów – powiedział głośno mlaskając
- Dobra ja lecę – powiedział Stefan wychodząc
- Ja też zaraz znikam, muszę zrobić zakupy. Dasz sobie radę?
- Z jajecznicą na pewno.
- Wiesz, że nie o to pytam.
- Wiem. Duchy przeszłości, które mnie dręczą są dziś wyjątkowo spokojne.
- Na pewno wszystko w porządku?
- Na pewno, mną się nie przejmuj.
- Nawet gdybym chciała to niemożliwe, jesteś dla mnie jak syn. Porozmawiamy jak wrócę. Trzymaj się szkrabie.
- Joanno, wiesz, że cię kocham?
- Wiem – powiedziała z uśmiechem i wyszła w ślad za mężem.
Jak tylko wyszli dom stał się strasznie pusty, jakby wyparowała z niego cała miłość. Śniadanie przestało mu smakować. Pomyślał, że mała przebieżka znajomym szlakiem mu nie zaszkodzi. Wrócił na górę przebrał się i ruszył lekkim truchtem w stronę tak dobrze znanej okolicy. Bieg zawsze uspokajał mu nerwy, tak było i tym razem. Kiedy wrócił poczuł, że jakimś cudem odzyskał siły i nawet się szczerze uśmiechnął.
Otwierając drzwi usłyszała dzwonek telefonu, odpięła szybko smycz i podbiegła do aparatu. - Słucham – powiedziała zdyszana po trzecim dzwonku
- Cześć. Już myślałam, że cię obcy porwali. Gdzie byłaś o tej porze?
- A gdzie mogłabym być Ewka? Wyszłam z psem.
- Zobaczysz kiedyś ci się coś stanie podczas tych spacerów po nocy i wspomnisz słowa przyjaciółki.
- Już zaczynam żałować, że namówiłam cię na ten abonament – powiedziała rozbierając się
- A ja wręcz przeciwnie, darmowe wieczory i weekendy to błogosławieństwo jak się ma taką przyjaciółkę jak ty.
- Przejdziesz do rzeczy czy dalej będziesz mi wypominać mój paskudny charakter? – powiedziała biorąc przenośny telefon do kuchni
- W porządku, nie ma sprawy, ale pamiętaj, że sama tego chciałaś. Chcę żebyśmy dokończyły naszą rozmowę o Nieborowskich.
- Chyba chciałaś powiedzieć o Nieborowskiej, nie chcę już do tego wracać. – nalała wody do miski Astory i przeszła do pokoju gdzie usiadła na kanapie.
- Ale musisz, jak to z siebie wyrzucisz to ci przejdzie.
- A co niby ma mi przejść?
- Ten żałobny nastrój.
- Jaki żałobny nastrój? Czuję się wspaniale, odprężona spacerem i spokojna, zaraz zrobię sobie kąpiel z ogromną pianą, obejrzę film i pójdę grzecznie do łóżeczka.
- Pustego łóżeczka, to w twoim wieku prawie nienormalne. Zwłaszcza, że nie jesteś trolicą. A skoro się tak wspaniale czujesz to dlaczego nie chcesz rozmawiać o tym co naprawdę ważne?
- Dziękuję za komplement czuję się zaszczycona porównaniem do trolicy i nawiązaniem do mojego statecznego wieku. Nie wiesz, że są sposoby na puste łóżko?
- Pewnie, że wiem, wystarczy zabrać do siebie faceta.
- Nie, wystarczy nie spać po określonej stronie łóżka, tylko na środku. - Wszystko masz już opanowane, pełna kontrola co?
- Nie mów, że nie wiesz, że nad niczym nie panujemy.
- Ja to wiem, ale ty o tym ciągle zapominasz. Posłuchaj nie dzwonię do ciebie po to, żeby cię dręczyć, ale powinniśmy porozmawiać poważnie i dobrze o tym wiesz.
- Wiem – powiedziała zrezygnowana – ale sęk w tym, że nie wiem, co mam ci powiedzieć. Po prostu dziwnie się czuję z tym, że jej śmierć potrafiła mnie na chwilę wytrącić z równowagi. Myślałam, że już mam za sobą żywe reakcje na duchy z przeszłości.
- A wiesz co ja myślę, że wytrąciło cię z równowagi to, że tego nie przewidziałaś. Jesteś spokojna i opanowana dopóki wszystko się dzieje tak jak przewidziałaś, niespodziewane wydarzenia niszczą twoje starannie wypracowane poczucie bezpieczeństwa.
- Przestań, w jaki sposób jej śmierć może mi zaszkodzić.
- Nie może, może tylko wpłynąć na twoje uporządkowane życie.
- Niby jak? – powiedziała poirytowana
- A tak, że skoro starej jędzy już nie ma, to nie ma przeszkód, żebyście do siebie wrócili.
- Zapominasz, że tak naprawdę to nie ona była przeszkodą. Minęło pięć lat, a ty nadal uważasz, że go kocham i tylko marzę żeby wrócił, wziął mnie w ramiona i pocałował. Naczytałaś się za dużo romansów. – powiedziała oburzona
- Sam fakt, że się na mnie wściekasz za taką malutką sugestię jest dowodem na to , że jest w tym ziarno prawdy.
- To dowodzi tylko tego, że denerwuje mnie to, że tak mało mnie znasz. Myślisz, że oboje jesteśmy nadal tacy sami jak kiedyś? Nie jestem już tą samą dziewczyną, co wtedy. Paweł jest dziś dla mnie obcym człowiekiem. Kiedy to zrozumiesz?
- Kiedy zaczniesz się umawiać na poważne randki i udowodnisz mi, że potrafisz pokochać kogoś innego.
- Nie rozumiem dlaczego rozmyślnie łączysz te dwie sprawy. To, że go już od dawna nie kocham jest faktem. Tak jak to, że przez to, co mi zrobił mój deficyt zaufania do facetów jest wielkości dziury budżetowej. Twój błąd polega na tym, że uważasz, że nie ułożę sobie życia bez niego.
- Nie nazwałabym tego moim błędem. Ta rozmowa nas do niczego nie zaprowadzi. Zadzwoń do mnie jak zaczniesz się przyznawać przed sobą do tego co czujesz. Cześć.
- Ewa!
- Co?
- Czemu nie chcesz uwierzyć w to, co mówię?
- Bo sama w to nie wierzysz. Dobranoc.
-          Dobranoc – powiedziała zrezygnowana i odłożyła słuchawkę na stół.

11 czerwca 2006
Zwyczajna historia część V

Gdyby wierzyć staremu porzekadłu, że prawdy o sobie dowiadujemy się od innych powinna być przerażona, ale nie była. Nalewając wody do wanny była tylko trochę smutna, że Ewcia jej nie rozumie. Paweł jest teraz tylko częścią jej przeszłości, umieszczonej w szczelnej szufladzie z napisem „Sprawa zamknięta”. Nie ma powrotów do przeszłości, to się nigdy nie udaje – pomyślała zanurzając się w pachnącej jaśminem wodzie. Uwielbiała leżeć w wannie i wdychać ulubione zapachy, których miała całą gamę w kolorowych butelkach. Kąpiel zawsze ją rozluźniała, zmywała zmęczenie i oczyszczała myśli. Nie marnowała czasu na myślenie o przeszłości, myślała o jutrzejszym dniu, sobota była zawsze pracowita, będzie dużo gości. Uwielbiała swoją pracę w recepcji wielkiego hotelu „Said”. Lubiła pomagać innym, rozwiązywać ich różnorodne problemy. Miała zaledwie 19 lat kiedy dostała tę pracę. Stary, bardzo mądry i inteligentny właściciel postanowił jej zaufać i powierzył tak odpowiedzialne stanowisko, mało tego zapłacił też za jej studia hotelarskie i naukę dwóch dodatkowych języków. Nigdy nie dała mu powodów, żeby tego żałował, odkąd tu pracowała wprowadziła wiele zmian, które spowodowały potrojenie liczby gości. Said mimo tego, że był jej szefem, zawsze się jej radził, gdy chodziło o personel i reklamę, ale też obsługę, po latach zostali przyjaciółmi, a jego żona Aida traktowała ją jak jeszcze jedną córkę. Miała wiele szczęścia, że na nich trafiła prosto po technikum hotelarskim. Zwłaszcza, że wtedy przypominała raczej wrak człowieka niż dobrego kandydata do pracy. Ale to było bardzo dawno temu i nie pozwoli już nigdy nikomu doprowadzić się do takiego stanu.
Kiedy włączył swój telefon komórkowy zasypał go grad wiadomości od współpracowników, nie zwykli obywać się bez niego. Z ulgą stwierdził, że nie stało się nic z czym nie mogliby poradzić sobie sami. Zarządzanie największą w kraju firmą komputerową nie należało do błahostek, ale radził sobie z tym tak, jak by tak było. Pewnie dlatego, że ta firma w porównaniu z tą w której pracował w Kanadzie przez trzy lata to maleństwo. Wykonał kilka telefonów i upewnił się, że wszystko w porządku, wszyscy wypytywali kiedy wraca, założył, że w poniedziałek. Odzyskiwał panowanie nad swoim życiem, ale nie wiedział czy właśnie opanowania akurat teraz mu było potrzeba. Bartek ostatnio mu wytknął, że jak tak dalej pójdzie to wszystko będzie miał pod kontrolą, nawet własne myśli. Powiedział mu wtedy, że jak zwykle przesadza, ale coś mu wtedy mówiło, że jednak przyjaciel go przejrzał. Nie było to wcale pocieszające.
– Przyjaciele stanowią coś na kształt naszego drugiego sumienia, dlatego trzeba ich zawsze uważnie słuchać – powiedziała po jednej z jego kłótni z Bartkiem. Nie chciała wiedzieć o co poszło, nie wnikała w szczegóły, powiedziała, co miała do powiedzenia i zostawiła go samego z jego bezsensownym gniewem. Najgorsze jest to, że jak zwykle miała rację, zachował się wtedy jak skończony idiota. Dopóki jej nie stracił nie wiedział jak bardzo go zmieniła. Dzięki niej stał się lepszym człowiekiem. I co z tego? – pomyślał. - Nie przeszkodziło mi to w tym, żeby ją zniszczyć.
Wiedział o niej absolutnie wszystko, gdzie pracuje i mieszka, czym się zajmuje, z kim się spotyka i jak bardzo go nienawidzi. Szczerze mówiąc wcale jej się nie dziwił, sam by siebie znienawidził, po tym jak ją skrzywdził. Tyle jej obiecał, swoją wieczną miłość, ślub, rodzinę i dom, nie dotrzymał słowa prawie we wszystkim. Jeśli czegoś był pewien to tego, że nadal ją kocha, o wiele bardziej niż wtedy gdy odchodził, o wiele bardziej niż sam chciał się do tego przyznać, ale wiedział też, że nie ma nawet cienia nadziei, żeby mu przebaczyła. Sama mu to powiedziała gdy od niej wychodził, szczególnie te z jej słów często odbijały mu się w głowie echem
– Pamiętaj, że jeśli teraz zamkniesz drzwi, to już nie będziesz mógł wrócić.
- Znów o niej myślisz – powiedział Bartek wchodząc do jego pokoju
- A co nauczyłeś się czytać w myślach? – powiedział odwracając się w jego stronę, wyraźnie się ucieszył, że go widzi i wskazał miejsce na kanapie.
- Nie, ale poznaję ten znajomy wyraz twarzy. Powiedz lepiej jak się czujesz. – powiedział siadając
- Zadziwiająco dobrze zważywszy na okoliczności. Dziś rano nawet pobiegałem sobie dla przyjemności, a nie z chęci prześcignięcia czasu, jak mi się to zdarza w pracy. Wiele się zmieniło przynajmniej w niedalekiej okolicy.
- Prawda, prawie zapomniałem, że nie było cię tu... ile to już lat? Cztery?
- Nie, przeszło pięć. Nie rób takiej miny, jeszcze umiem dobrze liczyć – Uśmiechnął się widząc zdziwienie przyjaciela.
- Nie wątpię tylko nie zdawałem sobie sprawy z tego, że to taki szmat czasu. Na początku nie wierzyłem, gdy mówiłeś, że od tej chwili twoja noga nie postanie na tym progu, ale dotrzymałeś słowa.
-Przyszedłem cię porwać na obiad do nas, co ty na to?
- Z przyjemnością was odwiedzę. Co tam u Hani i dziewczynek?
- Uff, nawet nie wiesz jak mi ulżyło, Hania powiedziała, że jak cię nie przyprowadzę to będę spał przez tydzień na kanapie. – słysząc to Paweł roześmiał się szczerze
- To wcale nie jest śmieszne – Bartek uśmiechnął się wbrew temu co mówił. – wiesz jaka z niej słowna kobieta. A Weronika i Julka mają się całkiem dobrze. Weronika już drugi rok chodzi do przedszkola, musiałem się przyzwyczaić do tego, że jakaś trzydziestka szkrabów kłania mi się na ulicy. A Julcia już się nie może doczekać kiedy pójdzie w jej ślady. Nie uwierzysz jak bardzo urosły.
- Uwierzę. Ani się obejrzysz a zaczną chodzić na randki. To na którą mam do was podejść? – powiedział widząc, że przyjaciel zerka na zegarek
- Nie strasz mnie. Tak na w pół do trzeciej, przepraszam stary, ale muszę już lecieć. Dostałem misję specjalną zrobienia zakupów.
- W porządku to na razie.
-          Na razie. – odpowiedział z uśmiechem i zniknął za drzwiami.

12 czerwca 2006
Zwyczajna historia część VI

Cieszyła go perspektywa miłego spędzenia popołudnia. Bartka i Hanię kochał jak rodzeństwo, którego nigdy nie miał. Byli mu bliżsi niż rodzeni krewni. Ich pełen ciepła dom był miejscem, gdzie czuł się jak u siebie. Lubił przebywać w pełnej radości i przekomarzania się atmosferze ich rodziny. Tam naprawdę odpoczywał i był w pełni rozluźniony. Natalia też kochała jego przyjaciół, do dziś się z nimi widywała, choć znacznie rzadziej niż wtedy kiedy byli razem. Jego przyjaciele ustalili między sobą, że ani z nim , ani z nią nie będą rozmawiać o tej drugiej stronie i ten układ się sprawdzał, w ten sposób nie stracili żadnego z przyjaciół. Obiecali tez się nie wtrącać w ich życie, w granicach rozsądku oczywiście. Cenił ich za to jeszcze bardziej. Postanowił nie myśleć już dziś o przeszłości i cieszyć się wyjątkowo pięknym dniem.
Czekała go jeszcze tylko rozmowa z ojcem przed wyjściem. W zasadzie nie wiedział jak z nim rozmawiać, ich cała bliskość ulotniła się kiedy matka przeciągnęła go na swoją stronę. Choć nigdy nie pałał taka nienawiścią i żądzą zemsty, jak ona, to jednak nie zrobił nic by jej przeszkodzić w planach rozdzielenia go z Natalią. Nic w jego rodzinie nie było proste, czasem się nawet zastanawiał czy są w ogóle rodziną. Spochmurniał i podszedł do okna szukając przestrzeni wykraczającej poza ten ponury dom.
Boże jak to życie dziwnie się układa - pomyślała Ewa odkładając słuchawkę telefonu. Zawsze myślała, że kto jak kto, ale Natalia i Paweł będą ze sobą do końca świata. Nie spotyka się już takiej miłości jaka im była dana. Nikt kto miał okazję ich poznać i zobaczyć razem nie wątpił już nigdy, że miłość opisywana przez poetów i pisarzy jest prawdziwa. Sama przestała przecież już mówić, że miłość jest przereklamowana. Tak, ta para zakochanych zmieniła i w jakiś sposób dotknęła całe swoje otoczenie. Edytka przestała wdawać się w przelotne romanse i znalazła mężczyznę z którym potem założyła rodzinę, Bartek dostrzegł, że nie ma nic ważniejszego od prawdziwego uczucia i ożenił się z Hanią, stał się przykładnym mężem i ojcem, Michał przestał się spotykać z głupiutkimi laleczkami, co to potrafią tylko ładnie wyglądać, a łóżko kończą i zaczynają „kulturalną” rozmową. A co najważniejsze dzięki nim sama zrozumiała, że tkwi po uszy w toksycznym związku, który wysysa z niej całą energię i radość życia. Odejście od Piotra stało się faktem za ich przyczyną. Dzięki nim ma teraz do kogo wracać i wie , że jest kochana tak, jak powinna. Tak, a teraz wszyscy są szczęśliwi oprócz ich dwojga. Spojrzała na śpiącego już Adama, nie wyobraża sobie już życia bez niego. Jednak najgorsze jest to, że najprawdopodobniej Natalia już na dobre skreśliła Pawła i nie chce w ogóle o nim słyszeć. A jeśli ona już postawi miedzy sobą, a kimś innym, mur to już nawet bomba atomowa go nie skruszy. Postanowiła zadzwonić do Hani, spojrzała na zegarek, jeszcze nie jest za późno.
– Cześć Haniu, tu Ewa.
– No cześć Ewuniu, co tam u was?
– Wszystko dobrze, Adam usiłuje mnie namówić na dziecko.
– Poważnie? I co ty na to?
– Waham się, wiesz, że to trudna decyzja dla kobiety.
– Wiem, ale mam nadzieję, że jak się zdecydujesz to to będzie naprawdę twój wybór.
– Na pewno. Słuchaj dzwonię do ciebie, bo chciałabym o coś spytać.
– Tak?
– Wiem, że to wbrew zasadom, naszej ogólnej umowy, ale bardzo mnie to gryzie.
– Strzelaj.
– Haniu myślisz, że Natalia i Paweł mają jeszcze szansę być razem? Po drugiej stronie zapadła głucha cisza.
– Halo, jesteś tam?
– Jestem po prostu mnie zastrzeliłaś tym pytaniem. Ewuś, nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym, żeby jeszcze raz się zeszli ze sobą, ale boję się, że to niemożliwe. Minęło już bardzo wiele czasu, a Natalka tak łatwo mu nie wybaczy.
– Czyli też myślisz, że problem tkwi w niej.
– Nie do końca. Myślę, że to też jego wina. Gdyby po skończeniu studiów zaczął się starać o to, żeby ją odzyskać to mieli by szansę. Mogliby razem wyjechać do Kanady i byliby już trzy lata po ślubie. Ale teraz... minęło tyle czasu, a ona nauczyła się żyć bez niego.
– Masz rację i jest z tego cholernie dumna. Kocham ją jak siostrę i wiem , że tylko on mógłby jej dać prawdziwe szczęście, o którym miliony tylko marzą. Marudzę ci tu teraz, bo dowiedziałam się z gazety, że Pawła mama umarła. I pomyślałam sobie, że jedna z wielkich przeszkód ich szczęścia właśnie zniknęła.
– To prawda, ale jest też wiele innych. Wiesz, myślę, że on nadal ją kocha i to nawet bardziej niż wtedy, kiedy od niej odchodził. Ale co do niej to nie jestem już taka pewna.
– Bo jej nie znasz tak jak ja. Przez lata nauczyłam się ją obserwować i wyciągać trafne wnioski. Ona go kocha, ale sama przed sobą się nigdy do tego nie przyzna. Zamknęła to uczucie w wielkiej skorupie, którą chowa w sobie i tak dobrze tam skryła, że już nawet sama nie pamięta o jego istnieniu.
– Sama nie wiem, co o nich myśleć. Niby dwoje dorosłych fantastycznych ludzi, a nie robią nic, co by chociaż trochę pomogło im zrozumieć siebie nawzajem i to co ich łączy.
– Tak wiem coś o tym. Mogłaś widzieć jej minę jak przeczytała nekrolog. Autentycznie nią wstrząsnął i co myślisz, że się do tego przyznała, ależ skąd.
– Czyli już wie. Zastanawiałam się kiedy do niej dotrze ta wiadomość. – Cały wieczór o nich myślę i nie jestem nic mądrzejsza. Dobrze zrobiła mi ta rozmowa z tobą, upewniłam się, że nic się nie da dla nich już zrobić.
– Tego nie powiedziałam. Myślę, że jedną rzecz mogłybyśmy zrobić. – Zamieniam się w słuch.
– Możemy niby przypadkiem wspominać o Natalii przy Pawle i na odwrót. W ten sposób zmobilizujemy jedno i drugie do przemyśleń. – A dokładniej?
– Możemy przywoływać przy nich ich najpiękniejsze wspólne wspomnienia.
– Już łapię. To może się udać.
– Spróbujmy, dajmy im miesiąc, a potem sobie odpuścimy i będą musieli sobie radzić sami.
– Jesteś genialna Haniu. Naprawdę podniosłaś mnie na duchu. Trzymaj się ciepło i do zobaczenia.
– Do zobaczenia . Dobranoc.
        Dobranoc. Ewa skończyła rozmowę i uśmiechnęła się, może jednak nie wszystko stracone. - pomyślała zasypiając wtulona w Adama.

13 czerwca 2006
Zwyczajna historia część VII

Ostry dźwięk budzika wyrwał Natalię brutalnie ze snu. Otworzyła oczy i poczuła jakby ktoś sypnął w nie garścią soli. Tego jednego nie lubiła w swojej pracy – konieczności wstawania o tej niemiłosiernie wczesnej godzinie, budzik wskazywał piątą pięć. Muszę wstać – pomyślała – próbując się podnieść, ale ciało nie chciało jej dziś słuchać. Opadła na poduszki klnąc samą siebie w duchu za to, że poszła jak zwykle za późno spać. Udało jej się wstać o piątej piętnaście. Wiedziała, że to za późno, ale liczyła, że nadrobi stracony czas. Wzięła szybki prysznic, który postawił ją na nogi, ubrała się w pośpiechu, błogosławiąc sama siebie za wybranie stroju na dziś wczoraj wieczorem. Wypuściła Astorę samą na podwórze wiedząc, że portier otworzy jej drzwi na dole i wpuści z powrotem, pan Zbyszek był niezastąpiony. Szybko zjadła śniadanie i spakowała się do pracy, usłyszała skrobanie psa w drzwi, więc mu otworzyła, kochana Astora wiedziała dokładnie ile ma czasu na „poranną toaletę”. Stojąc ubrana w drzwiach zastanawiała się jeszcze przez chwilę czy wszystko ma, pogłaskała psa, zamknęła drzwi i zbiegła do garażu.
Lubiła prowadzić samochód, zawsze wsiadała do niego z przyjemnością. Jeszcze nie jestem spóźniona – pomyślała biorąc kolejny zakręt. Parkując w hotelowym podziemnym garażu spojrzała na zegarek, za trzy szósta – znowu wygrałam z czasem – pomyślała uśmiechając się do siebie. Po chwili była już w obszernym holu i pewnie szła do lady recepcji.
– No nie, znów przegrałem zakład, nie mogłaś wejść minutę po szóstej? Nie ty musiałaś wejść punkt szósta.- Powiedział zirytowany Jacek, wręczając dziesięć złotych wyraźnie zadowolonemu z siebie Rafałowi. I recepcjonista i barman od lat toczyli ze sobą boje o to kto ma rację i najczęściej kończyło się to zakładem.
– Przykro mi Jacuś, ale tak mnie wychowano, że nie potrafię się spóźniać – powiedziała z uśmiechem – Czy nie dalej jak wczoraj nie zaklinałeś się, że od jutra się nie zakładasz?
– Muszę cię rozczarować, ale jestem tak samo podatny na pokusę łatwych pieniędzy jak zawsze. A na dodatek piekielnie zmęczony, marzę o łóżku, zmieniłem zdanie, dobrze, że już jesteś.
– A już myślałam, że się nie cieszysz na mój widok. Ciężka noc? – powiedziała z uśmiechem.
– Można tak powiedzieć. Nikt z gości nie poszedł grzecznie do łóżeczka o dwudziestej drugiej i każdy czegoś potrzebował. Ta lala spod 102 o drugiej w nocy zażyczyła sobie lodów orzechowych i musiałem po nie lecieć, bo zrozpaczony Pierr stwierdził, że są w karcie, a właśnie wczoraj się skończyły.
– Czyli standardowy piątkowy zestaw: nuda plus bezsenność daje zachcianki z kosmosu, które zawsze grzecznie spełniamy. - powiedziała rozbierając się.
- Raf zrobiłbyś mi kawy?
– Jasne. Dla ciebie wszystko, dzięki tobie zbijam tu majątek. Od razu odbiorę swoją kasę od chłopaków z sali i naszego złotego kucharza.
– No nie i Pierr też we mnie zwątpił?
– Wszyscy oprócz mnie – powiedział i odszedł puszczając do niej oko.
– No dobrze Jacuś, możesz już iść się wyspać, jesteś wolny.
– Dzięki, już lecę, moje cudowne łóżko czeka.- powiedział i pomachał jej z uśmiechem na pożegnanie.
Kiedy tylko została sama w recepcji od razu zabrała się do pracy, uporządkowała biurko, założyła zestaw słuchawkowy hotelowego telefonu, zalogowała się w programie i sprawdziła służbową pocztę elektroniczną. Na pierwszego gościa nie przyszło jej czekać długo, potem zeszli się następni, ci meldujący się i wymeldowujący. Rozdzwonił się telefon przeznaczony wyłącznie do rezerwacji. Nim się obejrzała przyszła pora na przerwę obiadową. Ciekawe czy dziś Ewka też będzie mi dawać wykłady - pomyślała przekazując stanowisko pod opiekę praktykantce. Pomieszczenie socjalne, zwane przez wszystkich pieszczotliwie saloonem, było już pełne ludzi. Przed laty z Saidem tak poustawiali godziny wszystkim, że każdy miał półgodzinną przerwę obiadową. Wymagało to nie lada wysiłku, ale wystarczyła odrobina dobrej woli i się udało. Oczywiście nie wyglądało to tak, ze cały hotel przestaje nagle pracować. Po prostu na określoną godzinę przychodziła część pracowników i tak schodzili się do saloonu od wpół do trzeciej do czwartej. Podczas tych krótkich przerw na dostarczenie organizmowi kalorii i nabranie sił do dalszej pracy panowała iście swojska atmosfera. Zupełnie jak w szkolnej stołówce na porządku dziennym była wymiana kanapek, dzielenie się ciastem, sprawdzanie jaki smak zupki ekspresowej czy gorącego kubka ma sąsiad, wzajemne parzenie sobie herbaty, kawy i czego tylko dusza zapragnie. Był to czas na wymianę myśli, nieprzyzwoite żarty i kompletnie sztubackie kawały jak posolenie komuś nieuważnemu ciastka czy dosypanie cukru do zupy. Wszyscy czuli się tu na miejscu, zupełnie jak w rodzinie, nikt tu nikomu nie patrzył na plakietki z przyporządkowanym stanowiskiem. Nie było mowy o jakiejkolwiek anonimowości, wszyscy wiedzieli wszystko o wszystkich.

14 czerwca 2006
Zwyczajna historia część VIII

Ewa siedziała sobie spokojnie przy stole i zajadała ekspresową zupkę grzybową przeglądając gazetę. Na widok Natalii uśmiechnęła się lekko, wskazała na zaparzoną już dla przyjaciółki taką samą strawę i powiedziała:
– Cześć kochanie, co tam u ciebie?
– Wszystko w porządku, duży ruch. Co ciekawego piszą?
– Absolutnie nic. Same bzdury. Czy mi się wydaje czy masz teraz wolną niedzielę?
– Mam a dlaczego?
– No bo wiesz rozmawiałam wczoraj z Hanią i pomyślałam sobie, że może byś się do niej wybrała, tak rzadko się widujecie.
– A wiesz, że to mógłby być całkiem dobry pomysł, gdyby nie to, że mamy teraz fatalne połączenie z Elblągiem, a nie lubię wracać nocą samochodem.
– Fakt, miałabyś problem, bo wpadłabyś tylko na chwilę i zaraz musiała wyjść. No i mama by cię wydziedziczyła gdybyś do niej nie wpadła będąc w mieście.
– O to na pewno. Wybiorę się tam jak będę miała dłuższy urlop.
– Czyli dopiero zimą. A teraz mamy koniec sierpnia, pomyśli, że już jej nie lubisz tak jak kiedyś.
– Nie jest taka, zrozumie. Wiesz co, a może zaproszę ją do siebie?
– No pewnie, przyda jej się trochę wytchnienia od dzieciaków. - przytaknęła.
– Zadzwonię do niej wieczorem. Tak sobie myślę, dostałam ostatnio od wdzięcznego za pomoc gościa dwa bilety do kina, nie chcielibyście pójść z Adamem?
– Jasne. A ty się nie wybierasz?
– Nie. Jedyne, na co mam dziś wieczorem ochotę, to sen.
– Właśnie widzę, że jesteś zmęczona, za mało sypiasz.
– Wiesz, że jestem nocnym Markiem, nie przestawię się już na dzienny tryb życia. Nie zasnę szybciej jak o dwunastej.
– Pięć godzin snu na dobę to za mało.
– Śpię dłużej jak mam nocki i jakoś się wyrównuje.
– Nie widać tego po tobie. Pora już na nas, zbierajmy się.
– Och faktycznie, wpadnij przed wyjściem do mnie po bilety.
– Jasne, na razie.
– Na razie.
Rozeszły się w przeciwne strony, Natalia do recepcji, a Ewa do księgowości. Zostawiając siebie ze swoimi myślami.

-Wstałeś już tato? - powiedział Paweł wchodząc do pokoju ojca
– Jakieś dwie godziny temu – odpowiedział odwracając się od okna
– To dlaczego nie zszedłeś nawet na śniadanie? Musisz coś jeść i tak wyglądasz już jak cień człowieka. - spojrzał na niego z troską.
– Nie jestem głodny, nic bym nie przełknął.
– Na pewno Joanna przyrządziłaby ci coś czemu nie mógłbyś się oprzeć. Zejdź na dół to się przekonasz. Nie masz nic przeciwko temu żebym zjadł dziś obiad u Hani i Bartka?
– Idź, ja nie jestem w towarzyskim nastroju, a tobie przyda się spotkanie z przyjaciółmi.
– Pójdę jak mi obiecasz, że coś zjesz i trochę się prześpisz. Spałeś dziś w ogóle?
– Tak, ale niewiele i niespokojnie. Zejdę na obiad, rzadko jadam śniadania, przecież wiesz. Dziwnie się czuję, wszystko jest teraz jakieś puste, nie mogę się do tego przyzwyczaić.
– Może jednak zostanę?
– Nie, idź, pewnie i tak będę spał, może wezmę coś na sen.
– Na pewno?
– Na pewno, pozdrów ode mnie twoich przyjaciół.
– Dobrze, to na razie tato, będę wieczorem.
Paweł zamyślony zszedł na dół. Kiedy usłyszał, że Joanna krząta się w kuchni postanowił z nią porozmawiać o ojcu.

15 czerwca 2006
Zwyczajna historia część IX

– Joasiu, czy tata może brać pigułki nasenne?- powiedział wchodząc
– Może, ale w niewielkich ilościach. Dlaczego pytasz? - odpowiedziała odwracając się w jego stronę.
– Bo mówił, że chyba je weźmie po obiedzie, żeby odespać. Mizernie wygląda.
– Dojdzie do siebie, już ja tego dopilnuję. Teraz jest tylko trochę nieswój. Żałuje, że oboje doprowadzili do tego, że już tu nie mieszkasz, gdyby tak nie było nie wracał by teraz do pustego domu.
– Trochę już za późno na żal. Nie zamieszkał bym tu już nawet gdyby mnie o to poprosił. Wbrew pozorom to nigdy nie był mój dom. Mogę dla niego zrobić wiele, ale nie to.
– Wiem, on też o tym wie. Będzie dobrze, zobaczysz, po prostu musi przetrwać te pierwsze kilka najtrudniejszych miesięcy. Jest silnym mężczyzną.
– Zazdroszczę ci tej wiary, że wszystko się jakoś ułoży.
– Zaufaj mi wiem, co mówię.
– Ufam. Czy już ci ostatnio mówiłem, jak bardzo się cieszę, że cię mamy. -powiedział z ciepłym uśmiechem.
– Nie podlizuj się i tak nie dostaniesz ciasta przed obiadem – powiedziała oddając uśmiech.
– A to to tak ładnie pachnie, muszę cię zmartwić, ale umówiłem się, że wpadnę na obiad do Hani i Bartka, więc nie mogę zjeść ciasta , bo potem nic więcej już nie zmieszczę.
– Aha, to dlatego Bartek wpadł rano, uściskaj dziewczynki ode mnie.
– Jasne, teraz muszę już się zbierać, będę wieczorem.
– No to do wieczora, uważaj na siebie.
– Będę.
Z kuchni poszedł prosto do przedpokoju, ubrał się i wyszedł. Miał jeszcze trochę czasu, więc wstąpił do całodobowego sklepu po słodycze dla dziewczynek. Nie wziął samochodu, bo chciał się przejść korzystając z pięknej pogody, zresztą dom przyjaciela był niedaleko. Zapomniał już jak przyjemnie jest iść na spacer w taki dzień. Słońce grzeje, lekki wiatr powiewa, a w powietrzu tyle ciężkich kwiatowych zapachów. Jedna z najpiękniejszych dzielnic miasta ma wiele do zaoferowania. Przypomniał sobie teraz dlaczego chciał tu mieszkać z Natalią. Jej też się tu podobało, mówiła, że może wyobrazić sobie ich dzieci biegające w jednym z tych przydomowych ogrodów. Nienawidziła blokowisk, mówiła, że tam dusza człowieka powoli kurczy się a potem umiera. Traci kontakt z tym, co najważniejsze, tym, co ją karmi i pozwala wzrastać. Nic nie zastąpi czystego piękna natury i kontaktu z nią. Człowiek bez własnego kawałka ziemi, świadomości przynależności do większej całości ginie. Jak można być tak mądrym w jej wieku? Pomyślał idąc dalej. Nie znał nikogo, kto miałby bogatsze wnętrze. Z nikim też nie dzieliła go większa przepaść. Pokonując pozostałą do domu przyjaciół odległość zastanawiał się nad tym jak teraz będzie wyglądało jego życie. Wtem wpadła na niego na swoim rowerku Julka krzycząc:
– Wuuujek! Jesteś wreszcie, nie mogłam się ciebie doczekać – powiedziała schodząc ze swojego dwuśladowca, żeby go uściskać.
– Cześć malutka, wyjechałaś mi naprzeciw? - powiedział biorąc ją na ręce
– Tak tata mi pozwolił, bo wiedział, że musisz być niedaleko. Zostaniesz u nas na zawsze?
– Chciałbym, ale to niemożliwe. - roześmiał się szczerze
– Szkoda, zobacz wujek jak ładnie jeżdżę.- powiedziała i wsiadła na rowerek by zademonstrować kilka pięknych kółek na chodniku.
– Super, kto cię nauczył tak jeździć?
– Tatuś, och zapomniałam, że kazał nam się pośpieszyć bo prawie wszystko już gotowe.
– No to idziemy, nie damy mamie i tacie czekać- powiedział z uśmiechem widząc jej zatroskana minkę
– Pojadę przodem i powiem, że już jesteś wujku.
– Dobrze kochanie.
Boże jak ona urosła i sama jeździ na rowerku - pomyślał idąc jej śladami. I wtedy zobaczył dom przyjaciół wyłaniający się zza zakrętu. Weronika bujała się na huśtawce z koleżanką, a Bumer biegał po trawniku goniąc pszczołę, wielki bernardyn uganiający się za małym owadem wyglądał komicznie. Bartek czytał na bujanej ławce gazetę, a Hania właśnie niosła dziewczynkom sok. O takim właśnie domu marzyłem całe życie pomyślał chwilę przed donośnym oznajmieniem Julki, że znalazła wujka. Wszyscy spojrzeli w jego stronę, Hania już szła z uśmiechem do furtki, żeby się przywitać, Weronika zeskoczyła z huśtawki i rzuciła się biegiem w jego stronę, a Bartek złożył gazetę i dołączył do żony. W jednej chwili stał się obiektem uścisków całej czwórki. Był tu zawsze witany jak członek rodziny. Tak teraz to naprawdę jestem w domu – pomyślał wchodząc do środka.

16 czerwca 2006
Zwyczajna historia część X

Dał dziewczynkom jajka niespodzianki, co wywołało pisk o wysokości dźwięku, przy którym pęka szkło.
– Hej! Młode damy szanujcie nasze uszy. Schowajcie słodycze na po obiedzie. - powiedziała Hania
– Musimy? - odpowiedziały chórem
– Tak. Obiad będzie już za chwilę – powiedział Bartek.
Dzieci posłuchały i poszły do ogrodu.
– Napijesz się czegoś? Mamy zimne piwo, wodę i sok pomarańczowy. - spytała jego żona.
– Może być piwo. - odpowiedział Paweł
– Dla mnie też – Bartek zawołał za Hanią, która już szła do kuchni
– Chodź usiądziemy sobie na tarasie.
Paweł na to skinął głową i poszli na tył domu. Kiedy już Hania przyniosła im piwo i powiedziała, że mają pięć minut do obiadu. Bartek powiedział:
– Paweł mogę cię o coś spytać?
– Jasne – odpowiedział popijając zimny napój
– Nawet jeśli wiem, że nie spodoba ci się to pytanie?
– Strzelaj – powiedział zaciekawiony
– Kochasz jeszcze Natalię?
– Masz rację nie podoba mi się to pytanie. Nie wiem czy chcę na nie odpowiedzieć. - odwrócił wzrok Zapadła cisza. Po chwili jednak Paweł dodał:
– Ale odpowiem ci na nie, bo jesteś dla mnie jak brat. Myślę, że tak, chociaż na pewno już się zmieniła i być może kocham już tylko jej cień.
– Tak przypuszczałem. Nie zmieniła się tak bardzo jak myślisz. Już tak jesteśmy stworzeni, że zmienić nas całkowicie się nie da, choćbyśmy nie wiadomo jak chcieli. Powiesz mi jeszcze dlaczego wiemy o tym tylko ty i ja?
– Dlatego, że nikt więcej nie musi o tym wiedzieć.
– Tak myślisz? I co do końca życia zamierzasz być sam, każąc się za głupotę jaką popełniłeś mając dwadzieścia parę lat?
– Poproszę o inny zestaw pytań, na ten nie znam odpowiedzi.
– To chyba już najwyższy czas, żebyś jej poszukał. Jeszcze nie jest za późno.
– Na co?
– Żeby stanąć ze sobą samym twarzą w twarz i dowiedzieć się prawdy o człowieku sprzed lustra, a potem zacząć działać nim Natalka pozna kogoś, kto mógłby być dla ciebie konkurencją.
– Czy ja o czymś nie wiem?
– Nie. Ja po prostu umiem patrzeć w przyszłość w przeciwieństwie do ciebie. Myślisz, że taka kobieta jak ona nie zostanie dostrzeżona przez nikogo? Masz więcej szczęścia niż rozumu, że ma taką pracę jaką ma, bo gdyby nie to, że pracuje po 12 godzin dziennie już dawno by sobie kogoś znalazła.
– Chłopaki obiad gotowy. Kto kogo znalazł?
– Oczywiście ty nas kochanie.
– No to chodźcie odnalezieni – Jak na komendę oboje wstali i poszli za nią do jadalni, gdzie czekała na nich uczta smaków.
Jednak Paweł już nie potrafił się cieszyć tym pięknym dniem, Bartek zasiał w nim ziarnko niepokoju, które właśnie teraz zaczęło się błyskawicznie rozwijać. Mimo tego starał się by przyjaciele nie zauważyli zmiany w jego nastroju i udawał z powodzeniem rozluźnionego. Po obiedzie usiedli sobie wszyscy w ogrodzie i rozmawiali patrząc na bawiące się w pobliżu dzieci. Wtedy Hania spojrzała na zegarek i powiedziała:
– No dobrze chłopaki, ja już muszę uciekać. Jak zgłodniejecie to usmażcie sobie mięso na grillu. Bartuś dasz sobie radę z położeniem dziewczynek spać?
– Jasne. Jedź ostrożnie.- powiedział i ucałował ją na pożegnanie
– A gdzie to nasza gospodyni się wybiera? Porzucasz gościa, oj nieładnie – zażartował Paweł
– Jadę do Natalii, do Sopotu, ma dziś jedną ze swoich nielicznych wolnych niedziel – odpowiedziała cicho. W tym momencie pożałował swojego pytania, ale chcąc zachować twarz, odpowiedział tylko przez ściśnięte gardło:
– Baw się dobrze.
        Na pewno będę. To na razie. - powiedziała i przed odjazdem poszła jeszcze ucałować dziewczynki. I Paweł i Bartek patrzyli w ślad za odjeżdżającą, jeden z tęsknotą, drugi z zazdrością. Kiedy Hania zniknęła im z oczu wrócili do przerwanej pogawędki o piłkarzach pierwszej ligi. Przesiedzieli to spokojne popołudnie rozmawiając o niczym, nie wrócili już do swojej przedobiedniej rozmowy.



17 czerwca 2006
Zasłużony odpoczynek


 Majtreji wybiera się dziś nad ukochane morze, żeby nie robić NIC, wróci dopiero przed udaniem się do pracy w poniedziałek:) Mam nadzieję, że nie gniewacie się, że Zwyczajna historia nie będzie tu opublikowana w całości. Powiem tylko, że nie kończy się ani dobrze ani źle, zakończenie jest otwarte, każdy może je sobie sam dopisać. Bohaterowie mocują się ze sobą i tak naprawdę ciągle są pełni wątpliwości czy ich wybory były słuszne, zupełnie jak w życiu. Jedyną prawda o nich jest taka, że przerosło ich uczucie, które było im dane. Trzymajcie się ciepło i korzystajcie z długiego weekendu ile się da:)
Wasza Majtreji

19 czerwca 2006
Jak nowa

 Z polskich zwyczajów najbardziej lubię upodobanie do długich weekendów:) Przez te cztery dni odpoczęłam jak nigdy. Pierwszego sobie pospałam i poleniuchowałam, drugiego byłam dobrą ciocią dla malutkiej i upiekłam się na frytkę na działce, a trzeci i czwarty nad morzem... czego chcieć więcej;) Odwiedziłam z mamą jej siostrę. Uwielbiam moją gdańszczaną cioteczkę. Jako jedyna z całej mojej rodzinki popiera to, co robię ze swoim życiem i dopinguje moje działania, jako jedyna nie uważa kobiety bez faceta za mniej wartościową, jako jedyna jest rewelacyjnym słuchaczem i gawędziarzem jednocześnie, no i ogólnie mnie rozpuszcza:)  Lubię ją odwiedzać i chodzić z nią i mamą na długie spacery brzegiem morza. Po prostu jest jednym z tych nielicznych ludzi, z którymi kontakt ubogaca wewnętrznie. Co tu dużo mówić jak i ciało i dusza odpoczywa to nie może być lepiej:) Tak, tak Majtreji dzisiaj cała w skowronkach:) Nawet podwojona urlopem ilość pracy ją cieszy, aż się sama sobie dziwi:) Pamiętajcie odpoczynek odnawia człowieka i trzeba go sobie dawkować jak najczęściej w rozsądnych ilościach (a czasem  nawet w rozpustnych:) i sprawia , że chce się dalej żyć.

21 czerwca 2006
Cała prawda o małżeństwie

 Nigdy nie byłam mężatką, ale za to jestem naprawdę dobrym słuchaczem i obserwatorem, więc to, co tu napiszę nie jest bynajmniej z palca wyssane. Tematem tabu jest to, że małżeństwa się nie udają, że zjawisko rozwodów jest tak powszechne, że dotyczy co trzeciego małżeństwa. Nie mówi się o tym, a wręcz wpaja każdemu, że małżeństwo to najlepsza rzecz na świecie. A tymczasem prawda jest zupełnie inna. Większość sformalizowanych związków przypomina życie w zamkniętym pokoju z oknem, którego nie można otworzyć, mało tego, ten pokój kurczy się z każdym dniem coraz bardziej, aż dochodzi się do momentu, kiedy nie można już myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, żeby się z niego wydostać. Pierwszą drogą ucieczki, która przychodzi na myśl jest oczywiście okno, ale przecież nie można go otworzyć, a jedynie rozbić,  co wiąże się z tym, że trzeba będzie się pokaleczyć i cierpieć,  jeśli chce się wydostać na wolność. Wstępnie więc porzuca się tą drogę wyjścia próbując wszelkich innych możliwych sposobów, jednak, żaden z nich nie przynosi efektu, bo nie przebije się głową muru, ani nie zdrapie paznokciami tynku miedzy cegłami. Skurczony do rozmiarów orzecha włoskiego świat małżonka staje się jeszcze bardziej nieznośny i już obojętne jest mu czy się porani, czy będzie cierpiał, czy nawet zginie próbując się wydostać, podejmie się wszystkiego byle tylko się już uwolnić, bo to jak żyje, życiem trudno nazwać. Podejmie ostateczną decyzję, która niewiele różni się od decyzji samobójcy skaczącego z parapetu dziesięciopiętrowca, bo nie jest w stanie przewidzieć, że każda część jego ciała dozna ran i , że cierpienie będzie tak wielkie, że ledwo mu się uda przeżyć. Wyobraźcie sobie czym było dla niego małżeństwo skoro wolał być wolnym trupem lub żywym kaleką niż w nim trwać. Nic tak nie boli, jak to, że się popełniło błąd w tak ważnej sprawie, nic tak nie boli jak świadomość złego wyboru i druzgocącej porażki zaplanowanego wcześniej życia. Małżeństwo bardzo wielu ludzi przerasta, bo jest zupełnie inne od idyllicznego mitu, którym się ich karmi od dzieciństwa. W żadnej bajce nie pisze się jak wyglądało małżeństwo księcia i królewny, bo zupełnie jak w życiu po ślubie bajka się kończy. Małżeństwo ma szansę powodzenia tylko jeśli obie strony są w nie równie mocno zaangażowane, jeśli potrafią być mimo całej namiętności i burzy uczuć dla siebie przyjaciółmi na całe lata, a nie tylko zdobywcą i zdobyczą. Decyzja o małżeństwie nie powinna być podejmowana pod wpływem chwili, romantycznego nastroju oświadczyn, ale po wielogodzinnych, wielodniowych, a nawet wielomiesięcznych przemyśleniach, a już najlepiej po pewnym okresie wspólnego życia razem, bo tylko wtedy jesteśmy w stanie zweryfikować czy jesteśmy w stanie żyć z kimś do końca swych dni czy nie. Małżeństwo to nie bajka czy film, to prawdziwe życie namacalnie zmieniające życie dwóch dorosłych ludzi w jedno współodpowiedzialne istnienie.

23 czerwca 2006
Tata


  
Tata nauczył mnie rysunku technicznego, zbudował dla mnie najpiękniejszy karmnik dla ptaków na ZPT, pomógł zrobić blaszany bębenek na muzykę i zrobił z lekkiej blachy koronę bym była najpiękniejszą księżniczką na balu. Nauczył mnie kochać kino i naturę. Pozwalał mi na długie wypady z przyjaciółmi chociaż mamie się to nie podobało. Nauczył mnie też szacunku dla pracy i cieszenia się tym, co mam. Kiedy dorosłam powiedział mi, że mężczyzna powie kobiecie wszystko, co tylko będzie chciała usłyszeć, włącznie z tym, że ją kocha i się z nią ożeni byle tylko zaciągnąć ją do łóżka. Miał rację. Starał się być dla mnie dobrym ojcem i taki był w moich oczach. Zawiódł mnie tyle razy, że nie zliczę, ale i tak go kochałam. Nie był najlepszym ojcem, ale za to był na pewno moim ojcem. Niestety już mu tego nie powiem, bo od 9 lat nie żyje, ale wierzę, że o tym wie.
Kochani ojcowie  życzę wam dziś, żeby wasze dzieci kiedyś powiedziały wam, że wiedzą, że miały ojców, a nie tylko matki i życzę wam tak dobrego kontaktu, ze swoimi dziećmi jaki ja miałam ze swoim tatą.

25 czerwca 2006
Kilka słów podsumowania inwazji;)

Zastanawiałam się i zastanawiałam czy komentować kolejną inwazję onetową w spokojne życie mojego bloga i stwierdziłam, że chyba jednak powinnam.  Myślałam sobie, że po ostatnim nalocie mam przynajmniej miesiąc zanim ktoś z redakcji mnie znów wynajdzie i postanowi na siłę "uszczęśliwić" rzucaniem na pożarcie (jak najbardziej trafne określenie Adiesko;) Jednak się myliłam. Niczego się nie spodziewając po pracy (swoją drogą był w niej niezły kołowrotek i musiałam w niej zostać dłużej), po krótkim odpoczynku i obiadku usiadłam sobie, do komputera, żeby sprawdzić pocztę. No i jak tylko zobaczyłam liczbę wiadomości wiedziałam już, że coś jest nie tak (bez przesady, aż tylu przyjaciół nie mam:), a jak zobaczyłam, że to w  większości poczta przekierowana z bloga, to już wiedziałam co się będzie działo, miałam tylko jeszcze cichą nadzieję, że może jednak nie polecają mnie na głównej stronie. Niestety jak tylko znalazłam się na onetowej stronie złudzenia prysły. Powiem wam szczerze, że aż się bałam wejść na bloga. To co zobaczyłam po wejściu na niego po prostu mnie przerosło, jak zobaczyłam liczbę komentarzy to miałam ochotę dać sobie spokój z ich czytaniem, tyle, że to by było nie fair w stosunku do tych co naprawdę mieli mi coś do powiedzenia. Zaczęłam więc czytać i komentować i po trzech godzinach wymiękłam, zostawiając resztę komentarzy na sobotę. Trzeba wam wiedzieć, że część mojej pracy spędzam przed komputerem więc w domu już za bardzo nie mam ochoty przed nim siedzieć a tym bardziej tyle czasu. Czego się dowiedziałam z komentarzy? Ogółem bardzo wielu rzeczy. Ludzie pisali takiej długości komentarze, że gdybym prowadziła własną księgę  rekordów Guinessa to co chwilę rekordy były by pobijane. Ze smutkiem stwierdziłam, że dużo częściej pisałam współczuje nieudanego związku niż gratuluję udanego. Dowiedziałam się, że bardzo wielu ludzi zgadza się w 100% z moim postem, a to nie nastraja optymistycznie. Dowiedziałam się też, że mnóstwo ludzi tkwi w dramatycznych sytuacjach i nie może się z nich wydobyć, że w te tragedie są wplątane dzieci, które nie są niczemu winne. Czytając te historie czułam jak mój dobry nastrój się systematycznie ulatnia, taka już jestem, że nie mogę przejść obojętnie obok cierpienia. Dowiedziałam się też co się dzieje z tymi, którzy mieli odwagę wybić szybę i się uwolnić, niektórzy z nich byli bardzo szczęśliwi, a niektórzy nie potrafili już się potem w życiu odnaleźć. Co upewniło mnie w tym, że nie ma prostych rozwiązań dobrych dla każdego. Niektórzy mówili też o swoich zdradach i o tym, że sami zdradzają i te opowieści nie były wesołe. Niektórzy ujawniali swoje teorie dotyczące związków, a głównie tego co trzeba robić by się udawały, przyznaje niektóre z nich były nawet ciekawe. No i oczywiście nie zabrakło ostatniej klasy komentatorów, co to nie czytają, a się wypowiadają w temacie i takich, którym się wydaje, że przycisk skomentuj dotyczy mojej osób, a nie postów mojego autorstwa. Kolejna inwazja onetowa skończyła się dla mnie bólem pleców od przybiurkowego fotela i kłębowiskiem myśli po przeczytaniu tylu komentarzy, które naprawdę miały coś do przekazania. Jakieś to wszystko strasznie smutne i prawdziwe było, a czasami wręcz miałam wrażenie, że czytam swoje własne myśli. Teraz tylko pozostało mi wynieść z tego wszystkiego coś dla siebie na przyszłość i wierzcie mi, że nie będzie to proste zadanie.

26 czerwca 2006
Syzyfowa praca


Natknęłam się na ten obrazek w sieci i pomyślałam sobie, że świetnie odzwierciedla stan mojego życia uczuciowego. Zupełnie jak powyżej wszystko takie strasznie poszarpane, z trudem do siebie dopasowane i jakoś nie chce się posklejać chociaż niby klej w zasięgu ręki. Mówią, że czas leczy rany, ale jednak nie do końca tak jest, bo istnieją te nie do zagojenia, których nic nie uleczy. Wszystko co nas w życiu spotyka zostawia w nas swoje piętno z którym potem musimy żyć. Pytanie tylko jak. Jak zaufać? Jak znów odnaleźć klucz do własnego serca? Jak pokonać lęk? Jak dalej trwać? Najtrudniej zawsze jest ułożyć własną układankę, bo pewnych jej elementów wolelibyśmy nie widzieć, o pewnych zapomnieć, a niektóre sobie dodać. Najtrudniej zawsze jest stworzyć prawdziwy obraz, bo prawda o sobie zawsze  tkwi gdzieś głęboko ukryta wcale nie chcąc być odkrytą. Stanąć w prawdzie o sobie potrafi bardzo niewielu ludzi. Wiem o sobie na tą chwilę tylko jedno bardzo trudno mi jest zaufać i pozbyć się dystansu. Może kiedyś to minie, a może nie, czas pokaże. A póki co postaram się zdobyć ten klej i zrobić z niego użytek. 

27 czerwca 2006
Zdrada kobiety

 Zdrada kobiety jest czymś zupełnie innym niż zdrada mężczyzny. Co innego powoduje kobietą, która zdradza, a co innego mężczyzną. Seks jest dla kobiety czymś odmiennym niż dla mężczyzny. Ona musi coś czuć do mężczyzny, żeby z nim być, żeby pozwolić mu siebie dotykać, smakować, odkrywać. Dla niej seks bez miłości zyskuje rangę gimnastyki. Traktuje go tak jak WF który świadomie opuszczała będąc w liceum, bo go nie lubiła. Unika go bo wie, że to nie dla niej. Kiedy już znajdzie mężczyznę, którego pokocha całą sobą, kiedy stworzy z nim związek, potem dom, kiedy pojawią się na świecie dzieci, które są dowodem jej miłości do niego, kiedy każdego dnia będzie na nowo odkrywać w sobie tą siłę, którą daje poczucie przynależności i bycia kochanym, zdrada nawet jej przez myśl nie przejdzie. On nie łączy seksu z uczuciem, jest ono niekoniecznym do niego dodatkiem, nie warunkuje intymnego kontaktu. Lubi być zdobywcą, lubi zwracać na siebie uwagę kobiet, szczyci się ilością swoich byłych "przyjaciółek" i nawet jeśli jest szczęśliwy ze swoją kobietą nie unika zdrady, bo dla niego jest ona tylko przygodą, chwilową rozrywką, jest jak iskra, która nie jest na tyle trwała by rozpalić ognisko. Kobieta nie szuka okazji do zdrady, ona sama ją odnajduje, bo zawsze jest ktoś komu cudza trawa wydaje się bardziej zielona, ktoś kto potrafi dostrzec jak bardzo wyjątkową kobietą i matką jest ta, której mąż już nie zauważa, bo przyzwyczaił się do niej tak samo jak do swojego ulubionego fotela. Ten ktoś zaczyna ją świadomie adorować, szukać z nią kontaktu, lubi z nią rozmawiać, przebywać w jej towarzystwie, naprawdę słucha tego, co do niego mówi, wyręcza ją w jej codziennych zadaniach, tak, że nikt nawet nie podejrzewa jego motywów. Powoli, ale systematycznie rozkochuje ją w sobie, sprawia, że zaczyna dostrzegać kim się stała dla człowieka, któremu kiedyś wypełniała cały świat. Próbuje więc coś zmienić, sprawić by było między nimi jak dawniej, ale z reguły ponosi klęskę, bo jemu jest dobrze jak jest, nie potrzebuje zmian, stagnacja jest jego wytworem i pragnieniem. Klęska  przytłacza kobietę, bo swoim celem uczyniła stworzenie opartego na miłości, a nie przyzwyczajeniu domu. Zaczyna zdawać sobie sprawę, że już nie będzie lepiej, że nie może na niego liczyć, że już się nią nie interesuje, że jej po prostu nie widzi, a przecież kiedyś nie mógł od niej wzroku oderwać. Czuje, że straciła jego miłość, nawet nie wiedząc kiedy, wie, że jej nie odzyska, bo co się stało to się nie odstanie. I w tym momencie pojawia się wina, tak, zaczyna siebie obwiniać o to, co się stało z jej małżeństwem, bo przecież to ona - kobieta - jest strażniczką domowego ogniska. Pogrąża się w niebezpiecznym stanie rozpaczy połączonej z poczuciem beznadziejności. I nie ma absolutnie nikogo kto by to dostrzegł, poza tym kimś, kto nie może od niej oczu oderwać. Ale ona nie myśli jeszcze o nim, skupia się na tym, co straciła jeszcze przez bardzo długi czas. Ten drugi jednak nie rezygnuje i w końcu nadchodzi taki moment kiedy coś w niej pęka, bo mąż znowu potraktował ją jak rzecz. Chwilowo przestaje myśleć o konsekwencjach i pozwala sobie na utratę kontroli. I przez ten krótki moment znów jest szczęśliwa, szczęściem kogoś, kto czuje się kochany, niezbędny, doceniony. A potem znów pojawia się wina, bo przecież mąż chociaż jest jaki jest to nigdy jej nie zdradził, próbuje się odgrodzić od tego drugiego, ale na to już jest za późno, bo znalazła lekarstwo na tęsknotę za drugim człowiekiem, a mąż nawet tego nie dostrzegł, bo nie ma powrotu do łask od zdegradowania do fotela. Brnie więc dalej w ten romans zostawiając w nim coraz więcej siebie, aż w końcu nadchodzi dzień kiedy nie jest już w stanie się odnaleźć. Nie wie co jest gorsze życie w zakłamaniu czy osamotnieniu, zupełnie zaciera jej się granica tego, co dobre i co złe, zaczyna dostrzegać, że nic nie jest tylko czarne czy białe, dopiero teraz widzi ile jest odcieni szarości. I bez względu na to czy jej romans okaże się czymś więcej czy nie, bez względu na to czy go przerwie czy odejdzie od męża, zawsze będzie czuć na sobie ciężar winy. Zdrada dla kobiety jest ostatecznością, aktem rozpaczy, który niszczy to, co w niej najpiękniejsze - wiarę w to, że jest dobra.

29 czerwca 2006
Kobieta a zamek

Kiedyś mój kolega porównał kobietę do zamku, który trzeba zdobyć. Wtedy wydawało mi się to takie jakieś banalne i puste, ale z czasem nabrało sensu. Dlaczego? Bo każda kobieta nosi w sobie wiele przestrzeni, składającej się w mnóstwo pomieszczeń, tak, że z powodzeniem utworzyło by się z nich sporych rozmiarów zamek. Komnaty wnętrza kobiety są bardzo różne: ciepłe i jasne, ciemne i zimne, chowające przeszłość i skrywające nadzieje na przyszłość, a najważniejszą z nich jest sypialnia serca. Zamek mieści wszystko, co dla kobiety ważne, on tworzy ją a ona jego. Dlatego też by uchronić się przed zagładą każda ma swój mechanizm obronny, który można by porównać do murów otoczonych fosą ze zwodzonym mostem. Trudno jest tak naprawdę trafić do kobiety, ale nie jest to niemożliwe. Czasem sprawa jest prosta, bo kobieta sama wybiera sobie gospodarza zostawiając dla niego most otwarty, wtedy zostaje mu już tylko poznanie kolejnych pokoi jej duszy i zdobycie serca. To się jednak rzadko zdarza. Z reguły, żeby do niej trafić trzeba albo zburzyć mury, albo je skruszyć, a to dopiero początek, bo trzeba jeszcze odkryć całą jej przestrzeń, której ona uparcie strzeże i znaleźć sposób na wejście do szczelnie zamkniętej, pozbawionej klucza sypialni serca, by je obudzić. Czasem całkowite zdobycie kobiety jest niemożliwe i nawet jeśli uda się nad nią zapanować na tyle by móc się swobodnie poruszać po zakamarkach jej duszy, nigdy nie dotrze się do jej serca, pozostając tylko gospodarzem tego, co nie jest tak naprawdę twoje. Bo kobieta pamięta, każde cierpienie, każdą ranę, każde wspomnienie bólu, nie zapomni zburzonego pokoju zaufania i wiary, nie umknie jej żadna wyrwa w murze, ani nawet rysa na szkle, a póki one będą póty ona będzie trwać niezdobyta.

30 czerwca 2006
Targowisko próżności


 Wisława Szymborska

 Konkurs piękności męskiej

Od szczęk do pięty wszedł napięty,
oliwne na nim firmamenty.
Ten tylko może być wybrany
Kto jest jak strucla zasupłany.

 Z niedźwiedziem bierze się za bary,
groźnym (chociaż go wcale nie ma)
Trzy niewidzialne jaguary,
padają pod ciosami trzema.

 Rozkroku mistrz i przykucania.
Brzuch ma w dwudziestu pięciu minach.
Biją mu brawo on się kłania,
na odpowiednich witaminach.

 Jak tak obserwuję mężczyzn podobnych do tego na zdjęciu, to zawsze przychodzi mi na myśl ten wiersz Szymborskiej. Co prawda nie uczestniczę w prawdziwych konkursach piękności męskiej, ale widzę improwizowane na plażach. Jak patrzę na tych facetów z wszystkimi mięśniami na wierzchu, po całej zimie spędzonej w solarium i obowiązkowo  naoliwionych jak się przechadzają po plaży nie robiąc nic innego poza prezentacją własnej osoby to mi się niedobrze robi. Nie pływa to to, nie opala się, nie buduje z dziećmi zamków z piasku, nawet po brzegu nie spaceruje, bo jeszcze zmoczyłoby sobie wypielęgnowane stopy. Szczyci się swym wyglądem przez cały Boży dzień i cieszy się jak głupi, że małolaty z daleka trzaskają mu zdjęcia, żeby się potem koleżankom pochwalić kogo to one nie poznały w te wakacje. Matko jedyna! Czym tu się zachwycać!? Wygląda to to niewiele lepiej niż worek z ziemniakami (zawsze mi się jakoś te mięśnie z nimi kojarzą) mięśnie ma całe sztywne i napięte, gorylą budowę i ptasi móżdżek. Kompletnie nie rozumiem kobiet, którym się tacy faceci podobają. Przecież to żadna przyjemność przytulić się do wybrzuszonej deski ( o ile to to da się w ogóle do siebie przytulić bo przecież kobieta mogła by zniszczyć oliwkową warstwę ochronną) i jak to to w ogóle objąć, rąk nie starczy. Ciężkie to to tak bardzo, że można zapomnieć o skakaniu po łóżku i w nim wygłupach jeśli się chce, żeby było całe. Inteligencją nie grzeszy, 3/4 wolnego czasu spędza na siłowni z rzadka łaskawie zwracając swą uwagę w stronę kobiety. Jest tak pochłonięte sobą, że na nic innego miejsca już brak. I czym tu się zachwycać, przerostem mięśni nad osobowością? Próżność i bezdenna głupota nafaszerowanych sterydami worów mięśni mnie odpychają. Może jak zwykle jestem inna, ale ja chcę mieć przy sobie mężczyznę a nie muskuł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz