19 czerwca 2010

2008 lipiec, sierpień, wrzesień

04 lipca 2008
Nietypowo reklamowo

Niedawno (niedawno to bardzo elastyczna kategoria w moim słowniku  równie dobrze może oznaczać  przed chwilą, tydzień  czy kilka tygodni temu, w zależności od tego w jakim tempie akurat żyję) czyli jakieś dwa tygodnie temu przeczytałam wspaniałą książkę. Mój ukochany Carroll tak ją zrecenzował:

To opowieść z 1001 nocy nowego tysiąclecia.
Każdy, kto kocha książki, przez całe swe czytelnicze życie szukał właśnie tej powieści.
Jeżeli kogokolwiek pozostawi ona obojętnym, to albo jest on bezduszny, albo martwy.
Albo i to, i to.

Książka ta to Shantaram, Gregorego Davida Robertsa. Jest to wielowątkowa opowieść o niezwykłym i bogatym  życiu autora rozpisana na 687 stronach niestandardowego formatu. Moja mama jak zobaczyła, że ją sobie kupiłam i czytam spytała – Dziecko co Ty encyklopedię czytasz? :) Nie przerażajcie się jednak jej objętością W OGÓLE  jej nie zauważycie (no może tylko poczujecie ciężar w rękach;). Lektura jest tak wciągająca, że na ostatniej stronie ze zdumieniem stwierdzacie, że to już wszystko, co było do przeczytania.  Powiem Wam szczerze, że długo nie zachwyciła mnie tak żadna książka dlatego postanowiłam Wam ją polecić  w nietypowy sposób przytaczając tu te jej fragmenty, które mnie zaintrygowały, wzruszyły czy do mnie przemówiły w jakikolwiek sposób.

[...] w pewny sensie mądrość jest przeciwieństwem miłości. Miłość trwa w nas dokładnie dlatego, że nie jest mądra.

Prosta i zdumiewająca prawda o Indiach i ich mieszkańcach brzmi tak, że kiedy tam jedziesz i przestajesz z nimi, serce zawsze podpowiada Ci mądrzejsze rozwiązania niż głowa. Nigdzie indziej na świecie ta zasada nie sprawdza się tak dobrze.

Miłość to przeciwieństwo władzy. Dlatego tak jej się boimy.

Prawda to chuligan a my wszyscy udajemy, że go lubimy.

Ona go kochała. Zrobiła to dla niego. Zrobiłaby dla niego wszystko. Są takie kobiety. Istnieje taka miłość. Z tego, co widzę, prawie każda jest taka. Serce zaczyna być jak przeciążona szalupa ratunkowa. Żeby nie zatonęła, wyrzuca się za burtę dumę, szacunek dla samego siebie i niezależność. Po jakimś czasie zaczyna się wyrzucać ludzi – przyjaciół, znajomych. I to ciągle za mało. Szalupa nadal tonie, a ty zaczynasz rozumieć, że zatoniesz razem z nią. Widzę jak to spotyka tutaj większość dziewczyn. Chyba dlatego mam dość miłości.

Optymizm to kuzyn miłości, a pod trzema względami dokładnie ją przypomina: jest nachalny, nie ma prawdziwego poczucia humoru i pojawia się tam, gdzie się go najmniej spodziewamy.

[...] trzeba się dobrze obudzić by być smutnym.

Na początku baliśmy się wszystkiego – zwierząt, pogody, drzew, nocnego nieba – wszystkiego z wyjątkiem siebie nawzajem. Teraz boimy się siebie nawzajem i niemal niczego innego.

Istnieje taki rodzaj szczęścia, który polega głównie na znalezieniu się w odpowiednim miejscu we właściwym czasie, rodzaj natchnienia, który podpowiada tylko jak zrobić właściwą rzecz w odpowiedni sposób, i to wszystko przychodzi jedynie wtedy, gdy oczyszczamy serce z ambicji, celów i planów, kiedy poddajemy się bez reszty temu szczęśliwemu, opatrznościowemu momentowi.

Jedną z przyczyn, dla których pragniemy miłości i tak rozpaczliwie jej szukamy, jest to, że miłość to jedyne lekarstwo na samotność, wstyd i smutek. Są uczucia, które zapadają w serce tak głęboko, że tylko samotność może je znowu wyciągnąć. Są prawdy tak bolesne, że tylko wstyd pomaga z nimi żyć. I są prawdy tak smutne, że w płaczu nad nimi może cię wyręczyć tylko dusza.

[..] człowiek, który uśmiecha się z całego serca, nigdy świadomie nikogo by nie skrzywdził.

-          Czym jest prawda?- spytałem. Tak naprawdę nie chciałem wiedzieć. Mówiłem, żeby mówić. Mądrzyłem się.
-          Prawda jest taka, ze nie ma ludzi dobrych i złych – odparł -  Tylko czyny maja w sobie dobro lub zło. Istnieją dobre i złe czyny. Ludzie to tylko ludzie – to, co robią lub czego nie chcą robić, wiąże ich z dobrem i złem. Prawda jest, że chwila prawdziwej miłości w czyimkolwiek sercu – człowieka najszlachetniejszego lub najbardziej nikczemnego – jest całym celem, sensem i znaczeniem życia w lotosowych płatkach jego namiętności.. Prawdą jest, że wszyscy, każdy z nas, każdy atom, każda galaktyka i każda cząsteczka materii wszechświata, zmierzają ku Bogu

[...] sprawiedliwość to sąd trafny i wybaczający. Sprawiedliwość się nie dokona, dopóki wszyscy nie poczują satysfakcji, nawet ci, którzy nas obrazili i których musimy ukarać. Przez nasz postępek względem tych dwóch chłopców ujrzałeś, że sprawiedliwość to nie tylko kara dla winowajców. To także sposób w jaki staramy się ich ocalić.

Czasami kochamy sama nadzieją. Czasami płaczemy wszystkim z wyjątkiem łez. Koniec końców wszystko sprowadza się do jednego: miłości i jej powinności, smutku i jego prawdy. Koniec końców mamy tylko to. Pomaga nam się trzymać, dopóki nie wzejdzie słońce.

[...] w paszto istnieje takie porzekadło: nie zostaniesz mężczyzną, dopóki nie dasz swej miłości – prawdziwej i dobrowolnej – dziecku. I nie staniesz się dobrym człowiekiem, dopóki nie zasłużysz w zamian na miłość dziecka, prawdziwą i dobrowolną.

Czasami największe zło [...] dzieje się z powodu ludzi, którzy chcą coś zmienić.

[...] nikogo nie można ocalić bez miłości.

To przebaczenie czyni nas tym, czym jesteśmy. Bez przebaczenia nasz gatunek doprowadziłby się do zagłady podczas niekończących się aktów zemsty. Bez przebaczenia nie byłoby historii. Bez przebaczenia nie byłoby sztuki, bo każde jej dzieło jest w jakiś sposób dziełem wybaczenia. Bez tego marzenia nie byłoby miłości, bo każdy akt miłości jest w pewien sposób obietnicą wybaczenia. Żyjemy, bo możemy kochać, a kochamy, bo potrafimy wybaczać.

Nigdy nie wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia - dopóki mnie nie spotkała. A potem, kiedy już była, czułem się tak, jakby zmienił się każdy atom mojego ciała, jakbym był naładowany światłem i ciepłem. Zmieniłem się na zawsze od samego spojrzenia na Karlę. I od tej chwili miłość, która otworzyła mi serce, miała mi towarzyszyć do końca życia. Słyszałem jej głos w każdym  słodkim szepcie wiatru. Codziennie, każdego dnia, widziałem jej twarz w olśniewających płomieniach wspomnień. Czasami, kiedy o niej myślałem, głód jej dotyku, pocałunków, cynamonowego zapachu tafli jej czarnych włosów wbijał mi szpony w pierś i wyduszał powietrze z płuc.

Pokochałem Cię od pierwszego wejrzenia. Chyba kochałem Cię przez całe życie. Kocham Twój głos. Kocham Twoją twarz. Kocham twoje ręce. Kocham wszystko, co robisz i jak robisz. Kiedy mnie dotykasz dzieje się magia. Kocham Twój sposób myślenia i to, co mówisz. I chociaż to wszystko prawda, nie potrafię tego zrozumieć ani wyjaśnić - tobie ani sobie. Po prostu Cię kocham. Po prostu kocham całym sercem. Robisz to, co powinien robić Bóg - dajesz mi sens życia. dajesz mi powód, żeby kochać świat.

[...] jest tak, jakbyśmy wyszli z morza i po tylu milionach lat w wodzie zabrali ocean z sobą. Kiedy kobieta rodzi dziecko, daje mu wodę w swoim ciele, żeby mogło rosnąć. Ta woda w jej ciele jest prawie taka sama jak woda morska. Jest słona, dokładnie tak. Kobieta robi mały ocean w środku swojego ciała. I to nie koniec. Nasza krew i pot są słone, prawie tak samo jak morska woda. Nosimy w sobie oceany, w naszej krwi i pocie. I płaczemy oceanem w naszych łzach.

[...] to miłość czyni ludzi wielkimi, a nienawiść małymi.

Wszystko, czego się doświadcza – dotykiem, smakiem, wzrokiem czy nawet myślą – wywiera na człowieka jakiś wpływ. Niektóre sprawy, na przykład ćwierkanie ptaka, który przefruwa wieczorem koło domu, albo widok kwiatu, dostrzeżonego kątem oka, wywierają wpływ tak nieznaczny, że nie można go określić. Inne, jak triumfy i zawody sercowe, i niektóre obrazy, na przykład własny obraz odbity w oczach człowieka, któremu właśnie zadało się cios, wchodzą do tajnej galerii i zmieniają twoje życie na zawsze.

[...] mężczyzna musi znaleźć dobrą kobietę, a kiedy ją znajdzie musi zdobyć jej miłość. A potem szacunek. Potem musi zyskać jej zaufanie. A jeszcze potem musi, no wiesz, robić to do końca życia. Aż do śmierci. O to chodzi. To najważniejsza rzecz na świecie. Po to istnieje mężczyzna, yaar. Mężczyzna jest prawdziwym mężczyzną, kiedy zdobędzie miłość dobrej kobiety, zasłuży na jej szacunek i nie utraci jej zaufania. Jeśli tego nie osiągnąłeś nie jesteś mężczyzną.

Kiedy naprawdę kogoś kochamy, początkowo boimy się najbardziej, że ukochany przestanie nas kochać. Oczywiście powinniśmy się bać, że my nie będziemy mogli przestać kochać jego – nawet kiedy umrze.

Osobowość i tożsamość są pod pewnymi względami jak współrzędne na mapie miasta, nakreślonej przez nasze krzyżujące się ścieżki związków. Wiemy, kim jesteśmy, a tą wiedzę zyskujemy dzięki związkom z ludźmi, których kochamy, oraz przyczynom, dla których ich kochamy.

Łzy, które wylewają niektórzy mężczyźni, są gorsze od bicia. Tacy mężczyźni odnoszą gorsze rany płacząc , niż pod ciosami pałek i butów. Łzy rodzą się w sercu, ale niektórzy tak często nie chcą się przyznać do posiadania serca, że kiedy wreszcie dochodzi do głosu, słyszymy nie jeden, lecz setki smutków. Wiemy, że płacz jest dobry i naturalny. Wiemy, że to nie oznaka
Słabości, ale siły. Mimo to płacz nas wykorzenia i przewraca jak powalone drzewa.

Czasami konieczność nakazuje, by uczynić zło z dobrych pobudek. Ważne jest, by się upewnić, że nasze pobudki są dobre i że przyznajemy się do popełnienia zła, że nie będziemy się okłamywać i przekonywać, że to, co uczyniliśmy, jest dobre.

Miłości nie można zabić. Nawet nienawiścią. Można zabić zakochanie i kochanie. Można je zamordować albo odrętwić stężonym, ołowianym żalem, ale nie można zabić samej miłości. Miłość jest namiętnym poszukiwaniem prawdy innej niż własna prawda, a kiedy się ją poczuje, szczerze i całkowicie, miłość będzie trwać wiecznie. Każdy akt miłości, każda chwila serdecznego gestu to uniwersalne dobro, to Bóg lub to, co nazywamy Bogiem – i nie może umrzeć.

Im bardziej starasz się naśladować kogoś innego, tym bardziej przeszkadza ci w tym twoja  osoba.

[...] pieniądze, jeśli jest ich wystarczająco wiele, są podobne do wielkiej partii politycznej: czynią tyle samo zła co dobra, dają zbyt wiele władzy zbyt nielicznym, a im bardziej się do nich zbliżasz, tym bardziej brudzisz sobie ręce.

Przeszłość, którą ze sobą nosimy, składa się ze strzępów uczuć. Na ogół potrafimy ja tylko dźwigać na własnych barkach albo wlec za sobą z wysiłkiem. Jednak wszystko ma przyczynę i znaczenie, swój początek i rolę, która odegrają na końcu. Czasami to nawet dostrzegamy. Czasami widzimy przeszłość tak wyraźnie i tak bezbłędnie odczytujemy każdy wątek, że wszystkie wydarzenia ujawniają swój cel i coś w rodzaju zaszyfrowanej wiadomości. W niczyim życiu, choćby nie wiadomo jak dobrze czy źle przeżytym, nie ma nic mądrzejszego od porażki i wyrazistszego od smutku. I w tej swojej malutkiej, bezcennej mądrości, która nam dają, nawet ci budzący strach i nienawiść wrogowie, cierpienie i porażka, maja swoje racje i prawo do istnienia.

[...] każdy człowiek może odmienić swój los. Zawsze myślałem, że przeznaczenie to cos niezmiennego, ustalonego dla każdego z chwilą jego narodzin, nieruchomego jak orbity gwiazd. Ale nagle poją, że życie jest dziwniejsze i piękniejsze. Prawda wygląda tak, że niezależnie od gry, w jaka się zaangażujesz, niezależnie od szczęścia czy pecha, zawsze możesz zupełnie odmienić swoje życie jedną myślą lub jednym aktem miłości.

14 lipca 2008
Zdradliwa wena raz jest a raz jej nie ma

Wena - natchnienie twórcze; łatwość tworzenia, werwa.

Czasami umysł przeciążony odrzuca słowa zastępując je prostymi gestami nie wymagającymi wysiłku. Nic nie jest w stanie go natchnąć do pracy. Wena wyjeżdża na wakacje. W taki czas jak ten trudno mi się zebrać żeby po ośmiu godzinach pracy przed monitorem chociaż włączyć w domu komputer a co dopiero by coś przy nim robić. Praca intensywna, obowiązków wciąż więcej, upał dokuczliwy na przemian z równie męczącymi burzami odbiera resztki sił. Zredukowałam się do systemu praca-jedzenie-sen na nic więcej nie starcza mi energii ostatnio. Widać mój organizm potrzebuje czasu by się zregenerować za dużo się działo by mógł funkcjonować dalej na pełnych obrotach. Pewnie jak wróci do siebie i wena się zjawi a póki co kochani jestem na bakier z literkami.
To nie jest lenistwo ja po prostu mam zawyżone wymagania motywacyjne;)



20 lipca 2008
Tracę pamięć

Tracę pamięć

Zapominam
Do czego służą
Usta
Poza mówieniem
Już nie smakują pocałunków

Zapominam
O magii
Dłoni i palców
Już nie wygładzają
Nie masują
Nie wplatają się we włosy
Nie głaszczą
Nie tulą

Zapominam
O ramionach
Jako kaftanie bezpieczeństwa
Już nie obejmują
Teraz tylko dźwigają
Ciężar ciała

Zapominam
O nogach
Wplątanych w inne nogi
O delikatnym dotyku stopy
Na cudzej łydce
Teraz tylko mnie niosą

Zapominam
O szyi
całowanej
Jako źródle pieszczoty
Teraz tylko podtrzymuje głowę

Zapominam
O oczach
We mnie wpatrzonych
Jak w największy skarb
O ogniu spojrzenia
Teraz tylko widzę
Świat

Zapominam
O splątanych razem włosach
O ich czesaniu
Palcami cudzej dłoni
Teraz tylko grzebień je dotyka


Zapominam
Ciałem całym
O rozkoszy
Dotyku drugiego ciała
O jego cieple
Działaniu
Miejscu obok
Moje ciało
Teraz tylko podtrzymuje
Przy życiu

28 lipca 2008
...

Głęboko w ludzkiej duszy pulsują potężne strumienie tęsknoty i pragnienia, miłości, nienawiści i rozpaczy. Nikt nie zna ukrytych podziemnych wód. Nikt nie umie czytać w ukrytych myślach człowieka. Mimo to one istnieją. Złożone w najgłębszych tajnikach duszy.

Margit Sandemo


Ostatnio moje myśli krążą wokół tych spraw ukrytych, o których nie wie nikt poza mną. Zupełnie jakby te moje wewnętrzne podziemne wody wzbierały domagając się ujścia. Nie potrafię sobie z nimi poradzić za słaba jestem teraz na to. Wypełniają szczelnie mój umysł nie dając spać. To wewnątrz. A na zewnątrz  widzę i czuję, że tracę kontrolę nad własnym życiem. Coraz mniej ode mnie zależy. Tkwię w tym kotle wydarzeń i zastanawiam się jak to się skończy. Z poukładanego świata nie zostało prawie nic. Pewne jest tylko to, że wszystko jest wątpliwe. Tyle się dzieje, tyle rzeczy we mnie uderza, że zaczynam tracić orientację i poczucie gruntu pod nogami. Uciekam od myśli o przyszłości a one stale mnie doganiają. Staram się wyciszyć i uwierzyć, że to się może dobrze skończyć, ale marnie mi to idzie. Nie mogę się na niczym skupić. Z jednej strony atakuje mnie to, co we mnie z drugiej to, co poza mną. Przestaję reagować. Patrzę na wszystko z boku jakby mnie tu nie było jakby to mnie nie dotyczyło. Nic innego mi nie zostało poza patrzeniem na rozwój wypadków. Czy tu będę czy nie niczego nie zmienię, mam na te wydarzenia taki wpływ jak na pogodę – czytaj żaden. Już niedługo wyjadę zostawię to wszystko za sobą i całkiem możliwe, że wrócę już do zupełnie innej rzeczywistości. Wiem, że przywiozę od przyjaciół i z gór siłę, ale zaczynam się zastanawiać czy siebie jeszcze tu odnajdę i ile jeszcze ze mnie zostało. Trudny dla mnie ten czas, bardzo trudny. Dziwię się sobie, że jeszcze daję radę, że potrafię nad tym przejść i jeszcze się uśmiechać do ludzi. Skreślam dni do urlopu. Jak wrócę okaże się czy to jeszcze jest mój świat czy będę musiała kolejny raz zbudować nowy.


04 sierpnia 2008
Urlop nadchodzi Eris od zmysłów odchodzi

Jestem nosicielem najgorszej z możliwych bo wirusowej Raise Fieber. Wirus gorączki przedurlopowej mam we krwi, uaktywnia się u mnie zazwyczaj tydzień półtora przed planowanym wyjazdem. Objawy standardowe to magiczne rozmnożenie pracy zawodowej, rodzinnych spraw z cyklu do załatwienia na cito i rosnące w zastraszającym tempie rzeczy do zorganizowania na podróż i przed podróżą. W tym roku powiedziałam sobie o nie koniec ulegania wirusowi pokonam go i zaczęłam wszystko organizować dużo wcześniej. Niestety podstępna bestia zareagowała na wcześniejsze działania wcześniejszym atakiem. Nie doceniłam przeciwnika o ja naiwna. Zaczęło się od przeglądu garderoby spory kawałek czasu już w górach nie byłam i parę porządków generalnych od tego czasu w szafie zrobiłam wydając nie noszone ciuchy a w związku z tym ubrań z cyklu sportowe zostało się niewiele. Okazało się również, że mój ukochany polar ma zepsuty zamek (nie ja go zepsułam) i zniknęły moje buty. Tak dobrze czytacie ZNIKNĘŁY i to te, które najlepiej się nadawały do łażenia po górach. Już nie raz pisałam o tym jak ‘fajnie’ jest mieć dwie siostry plus siostrzenicę nastolatkę, które bez pytania pożyczają sobie wszystkie ciuchy, biżuterię, buty i potem człowieku dochodź kto zabrał i czy czyste jest to co powinno być w szafie. No więc okazało się że nie kto inny jak w.w. osoby pożyczały i polar i buty ale żadna z nich nie ma moich butów teraz, po prostu się ROZPŁYNĘŁY w jakiś magiczny sposób. Bez komentarza. No to Eris dawaj po pracy zaliczać po kolei  sklep z t-shirtami (bluzeczki do pracy się bynajmniej nie nadają), krawcową i siedemnaście sklepów z butami, bo oczywiście sezon zgoła nie na górskie tudzież nawet jesienne buty (oczywista, że w japonkach na szlak się nie wybiorę). Fajnie by było gdyby to się dało załatwić jednego dnia, ale jak ktoś pracuje do późnych godzin popołudniowych i po pracy robi jeszcze wysyłki (chyba nie muszę mówić jakie są na poczcie kolejki) i zakupy do domu to nie ma takiej opcji. Do krawcowej nigdy mi się nie udało zdążyć więc odpuściłam bieganie z polarem do i z pracy i zostawiłam tą sprawę mamci do załatwienia. Kupiłam parę pożytecznych koszulek, zrobiłam zapas skarpetek stópek i wreszcie w  siedemnastym z kolei sklepie dostałam odpowiednie buty. A to wszystko między załatwianiem innych spraw. Także jeśli się zastanawialiście co robię jak mnie tu nie ma to teraz orientacyjnie wiecie. W weekend już byłam prawie z siebie dumna, bo zostało mi tylko pranie, zakupy typu off przeciw komarom i kleszczom, balsam z filtrem (w.w. zużyły  mój wcześniej kupiony oczywiście do czasu nie byłam tego świadoma) przygotowanie walizki i kupno biletu. Co było nie lada osiągnięciem jak na moje zdolności robienia wszystkiego na ostatnią minutę. Jednak prawie kochani robi wielką różnicę. Aby się poczuć w pełni dumną postanowiłam sobie jeszcze w niedzielę kupić bilet. Otwieram więc sobie w necie rozkład jazy PKP i szukam mojego bezpośredniego ekspresu, hmm... czyżby godzinę zmienili szukam dalej i dalej i ........ NIE MA po prostu nie ma! Nie muszę chyba mówić jak mi ciśnienie skoczyło. Szukam innego połączenia i WSZYSTKIE z dwoma, trzema przesiadkami przy czym między jednym a drugim pociągiem jak nie pięć minut to 3 godziny czekania w Warszawie. Tylko jeden pociąg pospieszny bezpośredni znalazłam, ale to nie była dla mnie żadna opcja. (Krótkie wyjaśnienie dla szczęśliwców nieuświadomionych czym jest podróż dalekobieżnym pociągiem pospiesznym latem czytaj w sezonie. PKP sprzedaje na te pociągi maksymalną liczbę biletów bez miejscówek są to tanie bilety więc wchodzi się do nich na wpych a wychodzi na wypych i całą drogę w nich stoi w pozycji sardynki w puszcze nagrzanej do czerwoności. Przerobiłam w czasach studenckich niejedną taką podróż nawet raz na stojąco 14-sto godzinną do domu z gór i powiedziałam sobie NIGDY WIĘCEJ kiedy po takiej drodze nie mogłam 15 min. drogi z dworca do domu przejść z plecakiem bo mi się słabo robiło.) Już z lekka w stanie przed zawałowym otwieram więc stronę PKS i chcę tam sprawdzić połączenie a tu pojawia mi się komunikat, że dostęp internetowy do rozkładu jazdy jest PŁATNY za pomocą SMS, bo koszty utrzymania strony są za drogie dla szanownego PKS  nie no w tym momencie wymiękłam i pomyślałam NIE TO SIĘ NIE DZIEJE NAPRAWDĘ Eris masz właśnie koszmar i zaraz się obudzisz. Jednak niestety to nie był sen. Nie stałam się sponsorem PKS z zasady nie biorę udziału w czymś co jest sprzeczne z logiką, nie będę płacić za coś co jest za darmo na przystankach tym bardziej że pamiętałam że był tylko jeden PKS, który jechał w interesującą mnie stronę i droga trwała bagatela 15 godzin i rozpoczynała się w nocy z sąsiedniego miasta do którego nie miałam się jak dostać o tej godzinie. Założyłam, że nic się w tej kwestii nie zmieniło na lepsze skoro PKS- u już nie stać na utrzymywanie własnej strony internetowej a co dopiero utrzymywanie dalekobieżnych połączeń. Zdenerwowana zaczęłam w myślach kombinować co teraz no przecież prędzej padnę niż dam radę wytrzymać tyle godzin na stojąco. No i wpadłam na to, że przecież pociągi pospieszne mają pierwszą klasę więc tam na pewno muszą być miejscówki. Ruszyłam więc na dworzec żeby załapać się na jedną z takich bezcennych miejscówek już spokojniejsza. Podchodzę do kasy i na wszelki wypadek pytam:
-          Czy w okresie letnim zostały wprowadzone miejscówki na pociągi pospieszne? (czasem na niektóre wprowadzano jak poziom ścisku zagrażał życiu)
-          Nie
-          Dobrze to ja poproszę bilet  normalny z miejscówką w pierwszej klasie na  dzień X pociąg Y o godzinie Z
-          Ale w pierwszej klasie nie ma miejscówek w pociągach pospiesznych
W tym miejscu Eris niemal zeszła na zawał
-          Ale jak to nie ma!?
-          No nie ma
-          Chce mi pani powiedzieć że bez względu czy kupię bilet w pierwszej czy drugiej klasie to nie mam gwarancji, że będę mieć miejsce siedzące!?
-          No tak
Tu zabrakło mi tlenu i musiałam odejść od kasy by poszukać miejsca siedzącego. Z przegrzania mózg przestał mi na moment pracować. Potem wstałam i poszłam do mojej ulubionej pani z informacji zapytać czy czasem może jest jednak bezpośrednie połączenie jakieś którego w necie nie widać ( w co szczerze wątpiłam bo nie raz się okazało że w necie mają dokładniejszy i aktualny rozkład jazdy kiedy na dworcach wiszą nie pozmieniane) niestety nie było, poza jednym w zupełnie nie pasujących godzinach. Już nie raz sobie gadałyśmy z tą panią i super z niej babka widziała że mam problem i spytała kiedy się wybieram do X no to jej powiedziałam a ona spojrzała w kalendarz i powiedziała, że ten pociąg nie jest zazwyczaj obłożony, bo godzina wczesna a i dzień tygodnia jakiś specjalnie nie atrakcyjny więc powinno być dobrze. Podziękowałam i powlokłam się do kasy z powrotem, bo nie było się już nad czym zastanawiać skoro to jedyne połączenie bezpośrednie. W kolejce wymyśliłam, że jednak warto dopłacić za tą pierwszą klasę żeby zminimalizować ryzyko stania, zresztą nie chodziło o pieniądze, bo ekspres wiadomo droższy i byłam na to przygotowana. Tak to stałam się właścicielką biletu do pociągu w którym nie wiadomo jak się będzie podróżować dopóki się nie wsiądzie... Tak wiem u mnie nic nie może się odbyć normalnie. Mam nadzieję, że będzie dobrze, ale stresik jest. Także widzicie, że się nie nudzę i wirus gorączki przedurlopowej działa i nerwy mi zjada. Zanim wyjadę napiszę Wam jeszcze dwa słówka o tym gdzie z kim i co się będzie działo. A póki co trzymajcie kciuki, żeby już reszta rzeczy przebiegła szybko i sprawnie.

Z pola bitwy z wirusem Raise Fieber
Wasza Erizabesu

Ps: Właśnie się dowiedziałam co oznacza skrót PKP - Pieprzymy Koleją Podróżujących, podpisuję się pod tym wszystkimi kończynami

08 sierpnia 2008
U progu urlopu

No i nadeszła wiekopomna chwila. Nie, jeszcze nie wyjazdu a pakowania. Czy Wy też tak macie, że nie znosicie się pakować? Jak wyjazd jest na kilka dni to nie jest źle wtedy mogę się spakować w dwadzieścia minut po uprzednim sprawdzeniu pogody i zaliczam tylko kilka zmian decyzji co zabrać. Ale jak wyjazd jest na dłużej to pakowanie staje się istnym koszmarem. Po pierwsze dlatego, że nie da się przewidzieć pogody na tak długi czas przez co trzeba zabrać coś na każdą pogodę i robi się z tego góra ubrań. Tu włącza się wirus a jak? Dobrze go znacie mnoży się w zastraszającym tempie wygląda to mniej więcej tak: a jak będzie cały czas ciepło to po co Ci te ciuchy targać na drugi koniec Polski, a jak będzie zimno i weźmiesz za mało ciepłych rzeczy,  a jak będzie padało, a jak będzie wiatr,  a jak będzie i ciepło i zimno,  a jak to, tamto i owo nie będzie potrzebne, a jak o czymś zapomniałam, a jak to spakować, żeby się walizka dopięła i tak dalej i tak dalej. A to wcale nie koniec bo potem wirus mutuje w a jaką/jakie i tak jest a jaką bluzę wziąć z kilku, a jakie spodnie wziąć z kilku, a jakie koszulki, a jaką koszulkę do spania, a jakie buty jeszcze zabrać, a jaką torebkę wziąć, a jakie kolczyki, a jakie gumki/spinki do włosów i tak dalej i dalej i dalej bez końca. A to i tak jeszcze nic bo dochodzą jeszcze takie rzeczy jak bielizna, skarpety, kosmetyki ograniczone do koniecznego minimum, rzeczy typu aparat, telefon i ich osprzęt w postaci ładowarek, akumulatorków i płyty z oprogramowaniem. I potem człowiek stanie na środku pokoju po dokonaniu tysiąca wyborów z kupą ciuchów i innych patrzy na to wszystko i na osobistą walizkę i widzi, że NIE MA TAKIEJ OPCJI BY SIĘ TO WSZYSTKO ZMIEŚCIŁO, chyba tylko Houdini by dał radę. I co? I wszystko się zaczyna od początku. Przebiera się tą masę rzeczy i odkłada i mało tego zazwyczaj okazuje się, że odłożyło się to, co jednak powinno zostać… A jak już wreszcie uda się zmieścić to, co zostało wybrane to pozostaje kwestia zapięcia zamka walizki i modlitwy by wytrzymał. Jak ja nienawidzę się pakować. Normalnie lepiej mi wtedy nie wchodzić w drogę. Dlatego zazwyczaj robię to nie dzień przed wyjazdem a dwa, żeby kolejny mieć na odpoczynek, który nigdy nie zostaje uskuteczniony, bo coś zawsze wypadnie na ostatnią chwilę a i spać nie mogę wtedy z obawy przed zaspaniem. Efekt taki jak ostatnim razem półprzytomna zapomniałam czegoś tak MAŁO ISTOTNEGO jak torebka z biletem i wracałam się w ostatniej chwili do domu jak doskonale pamiętacie. (Nie muszę mówić, że od tego czasu mam kolejną traumę pt. torebka) I tak teraz mam syndrom zapomnienie czegoś, zaspanie,  torebka, i wolne miejsca w PKP (w tym miejscu powinien być czerwony dymek z napisem nowość;) Tak wiem sama się nakręcam i w zasadzie nic z tego nie jest nie do opanowania ale w takich właśnie momentach puszczają mi nerwy. Mówię Wam to wszystko wina Reise Fieber który się jeszcze nie dezaktywował:)

Dobra zmieniam temat, bo w końcu obiecałam Wam kilka słów o samym urlopie:) Jak już powyżej od dłuższego czasu widać wybieram się w góry. Tak w moje góry polskie ukochane za którymi tak strasznie tęskniłam i nadal tęsknię. Ta tęsknota jest tak wielka, że chyba ucałuję ziemię jak wysiądę z radości. Miejsce do którego zmierzam jest cudne, spokojne i co najważniejsze pozbawione tłumów. Pięknych szlaków jest tam od wyboru do koloru a i też kilka ciekawych miejsc do odwiedzenia. Zamierzam od rana do nocy  chodzić, chodzić i jeszcze raz chodzić po górach ciesząc i karmiąc oczy i zmysły tym cudem natury. Jak siebie znam to pewnie zrobię całą masę zdjęć by mieć co oglądać jak zatęsknię znów ( a tęsknię już w pociągu powrotnym). Oczywiście nie będę sama i pewnie Was nie zdziwię jak powiem, że wybieram się tam z Polly :) Wy też pewnie tak macie, że wypoczywacie w towarzystwie swoich przyjaciół. Ja przynajmniej już sobie nie wyobrażam, żeby chociaż nie odwiedzić Polly na urlopie a jak już nam się własne urlopy uda zgrać to cieszę się jak dziecko:) Tak mało się zazwyczaj ma czasu w tej życiowej gonitwie dla przyjaciół, że jak można z nimi pobyć to prawdziwe szczęście. Nie cały urlop jednak spędzę w górach. Drugą jego część wykorzystam właśnie na bycie z ważnymi dla mnie ludźmi. I tak już Młoda (siostra Polly) i jej mama zaprosiły mnie do siebie na jeden dzień, dalej kochana Mleczkowa i Pan Mleczko z cud chłopakiem Mareckim również zaprosili mnie do siebie ( tak na marginesie zmieniam określenie najpiękniejsze dziecko świata na cud chłopak, bo Mareczek tak urósł, że będziecie w szoku jak go zobaczycie po wakacjach, a wiem to dzięki cudnej przesyłce od jego mamy za którą zostawiam tu dla niej buziaka zanim się zobaczymy, kochana jesteś:***) potem zorganizowałyśmy z Polly mały sabacik w najpiękniejszym mieście małopolski czytaj Krakowie:) Spotkamy się tam z Kasią  Amerykanistką i Iką Weron w pakiecie min. niekończące się gadanie, zwiedzanie (chociaż sporo już w tym mieście widziałam ciągle znajduję coś, co jeszcze chcę zobaczyć) i oczywiście lody w Starowiślnej:) Poza tym odwiedzimy jeszcze bardzo ważne dla mnie miejsce w którym nie może mnie zabraknąć jak jestem na południu, takie moje prywatne źródło siły, ale to zachowam dla siebie. Także widzicie nudzić się nie będziemy:) A to wszystko dzięki gościnności Polly. Powiem Wam szczerze, że w planie na ten rok nie było urlopu, tylko kilkudniowy wyjazd. Jednak Polly powiedziała, że tak nie może być i kropka. Oczywiście jak zwykle miała rację. Dlatego mimo wszystkich tarapatów jakie mnie ostatnio spotkały zmobilizowałam wszystkie siły zapracowałam dodatkowe pieniądze w innym miejscu i dzięki temu mogę przyjąć jej zaproszenie i jeszcze w góry pojechać. I jak tu się nie zgodzić ze zdaniem, że: ‘Prawdziwy przyjaciel jest jak czterolistna koniczyna – trudno go znaleźć i przynosi szczęście.’ Takich właśnie przyjaciół Wam życzę kochani i udanego wypoczynku jeśli ktoś się też w tym czasie na urlop wybiera:) Do napisania za dwa tygodnie z kawałkiem;)

 Trzymajcie się ciepło
Wasza Eris






25 sierpnia 2008
Ach co to był za urlop ;D

Kochani powiedzieć, że urlop się udał to o wiele za mało, by opisać to jaki był brakuje słów w naszym przebogatym języku. Myślami, sercem i duszą jestem jeszcze tam. W tych miejscach z tymi ludźmi z tą atmosferą. Ciałem już w domu z górą prania i rzeczy do załatwienia zmęczona długą podróżą u progu pójścia do pracy. Wiem, że ta ostatnia wciągnie mnie jak wir zaraz jutro z rana witając biurkiem pełnym ‘makulatury’ pod tytułem pilne, masą telefonów z którymi ludzie czekają aż wrócę (ostatnio jeden współpracownik po moim urlopie przywitał mnie przez telefon tymi słowy – „O Boże jak dobrze, że pani już jest normalnie z nikim się nie mogłem porozumieć i tysiące wiadomości zostawiłem i nic”) no i z bieganiną by ustalić co gdzie kiedy się działo i jak zostało załatwione. Dlatego kochani nie od razu Wam coś napiszę o urlopie, po prostu nie dam rady. Póki się nie odnajdę w pracy i nie ogarnę w domu (pewnie zajmie mi to kilka dni) zostawiam Was ze zdjęciami po lewej i tym oto poniżej przedstawiającym nikogo innego jak taką jedną Erizabesu we własnej osobie w ramach rekompensaty za przedłużone oczekiwanie na słowo.

  

Tak wygląda moje niebo i nie chcę mieć innego.

Teraz zmykam do Was, bo strasznie się stęskniłam.

Do napisania wkrótce.

Erizabesu

 

29 sierpnia 2008
Urlop retrospekcja - Góry moje góry ukochane

Z GÓRY UPRZEDZAM BĘDZIE DŁUGO A NAWET BARDZO DŁUGO :) UPRASZA SIĘ O CIERPLIWOŚĆ I WYROZUMIAŁOŚĆ DLA AUTORKI, KTÓRA BYŁA POZBAWIONA MOŻLIWOŚCI PISANIA PRZEZ DŁUGI CZAS I W ZWIĄZKU Z TYM ZUPEŁNIE STRACIŁA POCZUCIE UMIARU ;)
 PRZED CZYTANIEM ZALECA SIĘ ODWIEDZENIE TOALETY, ZAPARZENIE KAWY/HERBATY, PRZYRZĄDZENIE POSIŁKU I ZAJĘCIE MOŻLIWIE NAJWYGODNIEJSZEJ POZYCJI PRZED KOMPUTEREM. W PRZECIWNYM RAZIE ZA POWSTAŁE PRZY CZYTANIU NIEDOGODNOŚCI REDAKCJA NIE ODPOWIADA A REKLAMACJE NIE BĘDĄ UWZGLĘDNIANE ;)

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Zawsze brakuje mi słów, żeby opisać jak ważnym miejscem są dla mnie góry i jak się tam czuję. Górska przestrzeń istnienia, przebywania, oddziaływania, myślenia i odczuwania wymyka się daleko poza sztywne ramy znaczeń słownych, nie daje się w nie zamknąć żadnym sposobem. Pójść w góry to znaczy dla mnie znaleźć się w innym świecie, tym lepszym, nieskalanym, niekończenie prostym mimo całej swojej złożoności, tak cudownie pięknym, że aż magicznym, gdzie króluje matka natura i jej prawa. Znaleźć się w górach to tak jakby wkroczyć z pustyni miasta do oazy. Zmęczone pustką oczy, spragnione smaku usta, stępione zmysły i uśpiony organizm odżywają a dusza przekracza ciało i zbliża się do nieba.

Tu nie doświadczysz szarości, nie zaśniesz bez widoku gwiazd, nie rozświetla nocy rząd latarni a delikatna poświata księżyca. Nie ma mowy o pośpiechu – czas ma zupełnie inny wymiar, a istnienie rytm. Tu nie mam nigdy kłopotów ze snem, zasypiam niemal od razu ukołysana melodyjnym koncertem świerszczy i szumem wody za oknem. Tu zjadam swoje posiłki do końca (no może za wyjątkiem sułtańskich śniadań w naszym pensjonacie, bo moja pojemność żołądka ma swoje granice;) i mam czas by wypić  kawę do końca. Tu uśmiech nie schodzi mi z twarzy i mam tyle energii, że mogę większość dnia przechodzić na szlakach bez większego zmęczenia. Tu powietrze jest nieskazitelnie czyste i pachnie lasem, aż się chce głęboko oddychać i chociaż namiastkę zatrzymać w płucach na dłużej. Tu woda jest krystalicznie niebieska i ma zupełnie inny smak tak jak jedzenie i nie mam tu na myśli przepysznych oscypków ale zwyczajne pomidorki czy chleb i masło.

Tu na szlaku umysł się stopniowo oczyszcza.  Wraz z pokonywaniem odległości odchodzi natłok myśli, zostają tylko te najważniejsze, skupienie na drodze i coraz głębsze doświadczenie przenikania do wewnątrz otaczającego piękna. Na szczycie umysł jest już WOLNY w taki sposób jakiego nie umiem opisać. Zupełnie zmienia się percepcja widzenia, odczuwania i myślenia. Nic nie przesłania tego, na co się w naszej szarej rzeczywistości nie zwraca uwagi a co jest istotą wszystkich rzeczy, tego, czego nie pozwala nam zobaczyć nasza cywilizacja działająca skutecznie jak zasłona dymna. Na szczycie cichnę i staję się często nieobecna w sposób jaki trudno dostrzec nawet tym, którzy ze mną idą. To co wypełnia moją głowę tam zachowuję głęboko w sobie i porządkuję podczas drogi w dół. A kiedy już wracam do naszego świata i przestaję widzieć to, co najważniejsze przytłoczona wszystkim, co mnie otacza, otwieram te drzwi za którymi przechowuję pamięć o tym i szczelnie je za sobą zamykam by niczego nie stracić. Za nimi wszystko wraca ustawiając rzeczy we właściwym porządku, tu odzyskuję istotę przypominając sobie kim jestem. Dzięki tym wizytom w głąb siebie nie tracę ze sobą kontaktu i mogę sobą być cały czas nie ulegając wpływom z zewnątrz. Góry pomagają mi zachowywać i tworzyć siebie na nowo dlatego są dla mnie bezcenne.

Nie raz nie dwa pisałam tu ostatnio o tym, że gubię siebie coraz bardziej i nie mogę odnaleźć już tego kim jestem. Za moimi wewnętrznymi drzwiami już tak niewiele wtedy mnie zostało, że zaczęłam czuć lęk, że kiedyś siebie nie poznam w lustrze. Wtedy zrodziła się we mnie niemal fizyczna tęsknota za górami za tym, co do mnie wnoszą. Za długo już w nich nie byłam bym mogła czuć pełnię wewnętrznej równowagi. Właśnie wtedy Polly zaproponowała wyprawę. Wyjazd nie był prostą sprawą z mojej strony, (a i Polly przed samą podróżą też miała kłopot wielki ze zorganizowaniem zastępstwa w pracy) jak już mówiłam urlop nie był nawet w planie, funduszy też nie było i zaistniało też kilka innych całkiem poważnych przeszkód, ale dzięki Bogu się udało wszystko zorganizować i zrealizować. Nie zdawałam sobie nawet sprawy jak bardzo mi ten wyjazd był potrzebny. Nie widziałam, że jest ze mną gorzej niż myślałam. Powiedzieć, że ta wyprawa w góry mnie ocaliła nie jest nawet minimalną przesadą. Dziś kiedy jestem już tu nie tam i moje tu przyłożyło mi z zamachem na drugi dzień po przyjeździe zdaję sobie wyraźnie sprawę z prawdziwości powyższego zdania. Tylko dzięki tej sile, którą przywiozłam z gór stoję teraz mocno na nogach a nie tulę się do podłogi. W stanie z przed nie dałabym rady zmierzyć się z sytuacją. Okazało się też, że moja siostra jest w stanie mi pomóc i chce to zrobić więc mogę już być spokojna, mam swoje światełko w tunelu i to, co się dzieje teraz już po mnie spływa jak po przysłowiowej kaczce. Mało tego czuję się po bardzo długim czasie sobą tak naprawdę, mam w sobie siłę tą najprawdziwszą i radość, której mi tak bardzo brakowało, a także świadomość, że są ludzie, którym na mnie zależy i na których mogę liczyć. Nie jestem sama ani samotna (chociaż się nie zakochałam;) i czuję, że mogę się zmierzyć z tym, co jeszcze przyniesie życie.

 To tyle tytułem wstępu :)

A teraz do rzeczy kochani. Jak powszechnie wiadomo urlop z Polly nigdy nie może być nudny po prostu nie ma takiej opcji i tym razem działo się tyle, że nie sposób tego opisać w całości. Stąd też wprowadzam niniejszym podział tematyczny i przechodzę do meritum czyli opisu górskiego czasu kiedy to nasze stópki wędrowały sobie znowu razem jak na załączonym obrazku:)



 (Tak wiem przeginam i w ogóle już pewnie straciliście cierpliwość i gdzieś drzemiecie w fotelu)

Na początek może kilka słów o naszym pensjonacie miejscu urokliwym nadzwyczaj, obdarzonym nieocenionymi zaletami w postaci malowniczego umiejscowienia u progu szlaku,  8 km odległości od centrum, 6 km od Kościoła i 3 km do najbliższego sklepu i całkowitym pozbawieniem zasięgu sieci komórkowych (żeby zadzwonić musiałam zawisnąć każdorazowo na balustradzie balkonu od pokoju a Polly wcale nie łapała sieci). Krótko mówiąc słowami Polly trafiłyśmy do raju. Mało tego w tym raju serwowano iście sułtańskie śniadania. Nie wiem czy o tym kiedyś wspominałam ale moje śniadanie to zazwyczaj kawa/sok kawałek lub dwa chleba tudzież jogurt i that’s all. A tu kochani śniadanie składało się z dzbanka herbaty (każdego dnia innego gatunku), zimnej tacy wypełnionej w ilości hurtowej serami – żółtym, topionym, oscypkiem; wędliną, pomidorkami, masełkiem; miseczki dżemu, jogurtów, koszyczka pełnego kilku rodzajów pieczywa – zawsze innego rodzaju, i ciepłego elementu w postaci jajek na twardo z majonezem, frankfurterek czy jajecznicy – każdego dnia inny rodzaj dodatku. Czy jeszcze kogoś dziwi dlaczego określiłam te śniadania sułtańskimi? Nie sądzę :) Brakowało nam tylko kawy, ale wobec powyższych obfitości o nią nie poprosiłyśmy tylko serwowałyśmy ją sobie w pokoju. Pokój miałyśmy jasny ze skosami, które nadawały mu nieodpartego uroku, łazienkę swoją dzięki czemu nie traciłyśmy czasu w kolejce pod prysznic,  mogłyśmy też sobie posiedzieć na słoneczku na naszym osobistym balkonie  wychodzącym na piękną okolicę. A co najważniejsze wokół nie było żadnych innych domów i panowała cisza i spokój jak widać poniżej.

 

W tymże raju odpoczywałyśmy sobie po wędrówkach i planowałyśmy kolejne trasy. Polly okazała się nieocenionym przewodnikiem chociaż nie umiała obliczać odległości na mapie :) Pierwszego dnia wybrałyśmy się na Baranią Górę  
Pogodę miałyśmy cudną jak na zamówienie. Przyznam szczerze, że zastanawiałam się jak tam moja kondycja po takim czasie, ale okazało się, że chociaż bez rewelacji to jednak radzę sobie nie najgorzej. Jak zazwyczaj gorzej mi idzie na stromiznach pnących się ostro pod górę, a bez problemów na trasach zboczami. Jak się późnej okazało wybrałyśmy sobie najłagodniejsze podejście zupełnie nieświadomie zresztą :) Większość trasy była typowo spacerowa także szłyśmy sobie gawędząc bez przerwy jak to mamy w zwyczaju:) Okazało się, że świetnie się z Polly uzupełniamy wzrokowo na szlaku tzn. ona jest krótkowidzem a ja dalekowidzem i kiedy ona nie widziała oznaczeń szlaku to ja dostrzegałam i vice versa w zależności od ich odległości:)  Tak więc cały Boży dzień podziwiałyśmy malownicze widoki, odwiedziłyśmy też leśną izbę i chłonęłyśmy wszechobecne piękno jak dwie Alicje w krainie czarów. W drodze powrotnej innym szlakiem zobaczyłyśmy jak bardzo delikatne miałyśmy swoje podejście w porównaniu do tego zejścia i stwierdziłyśmy, że ta góra z każdej strony ma w sobie tyle piękna, że na pewno warto by było spróbować każdego wejścia by ją zobaczyć w całości. Wracając wpadłyśmy jeszcze na obiadek i byłyśmy w pensjonacie wczesnym wieczorem także zdążyłyśmy zaliczyć jeszcze partyjkę scrabelków na patio w świetle zachodzącego słońca (oczywiście Polly wygrała:) przed zaplanowaniem kolejnej wyprawy i pójściem spać.


Następnego dnia wybrałyśmy się na Stożek przez Przełęcz Kubalonki Pogodę miałyśmy wręcz bajeczną słońce świeciło na niebie niemal bezchmurnym. Trasa do przełęczy prowadziła cały czas pod kątem w górę więc tym razem już nie wchodziło się tak lekko mimo, że asfaltem. Upał był niemiłosierny więc już zaraz na początku wypiłam prawie cały zapas picia… Nie da się ukryć, że wyszły tu na jaw kondycyjne braki, ale nic to dałam radę. (o Polly nie wspominam, bo ona braków nie ma:) Z przełęczy weszłyśmy na szlak na Stożek, który przywitał nas błotem w którym spokojnie można było by się wytaplać po szyję. Jak ktoś ma ochotę na darmowe kąpiele błotne polecam - Spa za darmo. Na szczęście błocisko nie ciągnęło się bez przerwy ale odsłaniało swoją głębię co jakiś czas a obok były wydeptane suche ścieżki. Podchodziło się raz łagodnie raz stromo ale ogólnie całkiem nieźle. Widoki również były cudne i mimo męczącego upału i braku bajecznej kondycji humorki nam dopisywały i szło się spokojnie. Na luzie doszłyśmy sobie do schroniska na szczycie zjadłyśmy obiadek i ruszyłyśmy w drogę powrotną tą samą trasą bo inne nam nie pasowały. I uwaga tu sielanka się kończy a następuje mrożąca krew w żyłach scena. Nagle nie wiadomo skąd nadpłynęła ogromna grzmiąca czarna chmura zabierając wszelkie światło ze szlaku i nastała ciemność. Spojrzałyśmy z Polly po sobie zastanowiłyśmy się chwilę czy ubrać kurki przeciwdeszczowe (tak tak żadni z nas niedzielni turyści nawet w upał targałyśmy deszczowe kurtki) ale jako że nie padało zrezygnowałyśmy z tego pomysłu, bo nadal było gorąco. By za chwilę w tempie ekspresowym po nie sięgnąć kiedy z prędkością wiatru zaczęły spadać na nas ogromne krople wody i rozległy się o wiele donioślejsze grzmoty. W związku z zaskakującą zmiana pogody dostosowując się do zaistniałych warunków  nabrałyśmy tempa, którego nie powstydził by się sam Korzeniowski mając w pamięci wszystkie wypalone piorunami miejsca, które mijałyśmy po drodze a wcale nie było ich tak mało. Moknąc do suchej nitki przeklinałyśmy tego kto oznaczał nasz szlak - w ogóle nie można było odnaleźć bardzo rzadko malowanych znaków już dotamtąd a co dopiero z powrotem kiedy panowały egipskie ciemności i woda zalewała oczy. Jakimś cudem Bożym jednak nie zgubiłyśmy drogi i po najdłuższych dwudziestu minutach jakie mi było dane spędzić na szlaku burza nas minęła. My jak to my zamiast uklęknąć i podziękować za koniec groźnej przygody wpadłyśmy w głupawkę jak już w końcu byłyśmy w stanie zobaczyć siebie a nie kolorową plamę. Śmiałyśmy się same z siebie i zrobiłyśmy sobie fotkę w opłakanym stanie by mieć się z czego śmiać później. A wyglądałyśmy wprost rewelacyjnie. Moje spodenki tak nasiąkły wodą, że zyskały 10 cm długości i ze dwa szerokości także wyglądały jak stałam jakbym miała na sobie spódnicę:) W butach miałam wodę, łydki zachlapane błotem, włosy mokre do skóry już zaczęły się skręcać w strąki i odstawały na wszystkie strony cała kurtka nasiąknięta – ogółem obraz nędzy i rozpaczy śmiejący się sam z siebie:) A Polly miała zaparowane okulary, obciążone wodą włosy, które się zaczynały się prostować sprawiając, że stawała się do siebie niepodobna, przemoczone spodenki i zewnętrzną część kurtki i szczęściem suche nogi, bo miała typowo górskie buty mokre tylko na zewnątrz. Nabrałyśmy takiego humorku, że szłyśmy dalej ze zdwojoną energią i tak… nie uwierzycie… dogoniłyśmy burzę, która nas minęła. Tak tylko my tak potrafimy, znaleźć się z powrotem w burzy z której dopiero co zdążyłyśmy obeschnąć:) Jednak tym razem siła żywiołu nie była tak mocna i trwała o wiele krócej z mniejszą intensywnością piorunów. Co nie zmienia faktu, że znów zmokłyśmy, a błoto z nóg mogłybyśmy zeskrobywać tak szczelnie je pokryło… No cóż nieważne, ważne, że drugi raz nam się upiekło i nic w nas nie uderzyło ;) Już bez przeszkód doszłyśmy sobie do pensjonatu wzbudzając ogólne zainteresowanie swoim wyglądem. Niedługo potem niebo uraczyło okolicę groszkowym gradem a my patrząc na to przez okno zrozumiałyśmy, że dzięki temu, że dogoniłyśmy ‘naszą’ burzę uniknęłyśmy drugiej o wiele gorszej i miałyśmy wiele szczęścia, że tylko zmokłyśmy. Załamanie pogody wprawiło nas w lekką konsternację, bo nie wiedziałyśmy jak rozplanować kolejny dzień kiedy za oknem nie przestawało padać. I tu uwaga nastąpiła wiekopomna chwila kiedy to po raz pierwszy w historii naszych wspólnych urlopów włączyłyśmy TV, żeby sprawdzić pogodę. I nie uwierzycie w miejscu gdzie diabeł mówi dobranoc a o zasięgu sieci komórkowych można pomarzyć miałyśmy w TV 256 kanałów włącznie z Aldżazirą. Szczęki nam normalnie opadły jak to odkryłyśmy. A najzabawniejsze jest, że w tej liczbie programów zabrakło naszej polskiej  1 i 2 gdzie to chciałyśmy sprawdzić pogodę:) Jednak nic to dla nas znalazłyśmy bowiem TV Polonia i tam dowiedziałyśmy się, że jutro to możemy zapomnieć o wyjściu na szlak. Miny nam zrzedły na tą nowinę i postanowiłyśmy rano zadecydować co będziemy robić jeśli prognoza się sprawdzi w duchu licząc, że jak zwykle zawiedzie.

 Niestety próżne były nasze nadzieje. Cały ranek padało więc po sułtańskim śniadanku ogarnęłyśmy pokój, uporządkowałyśmy fotki, posłuchałyśmy muzyki i rozegrałyśmy kolejną partyjkę scrabelek  (którą o dziwo ja wygrałam :D Tak niespostrzeżenie nadeszło południe i zobaczyłyśmy z Polly, że się już przejaśnia więc postanowiłyśmy się wybrać do centrum na obiadek i grzane winko :) Jak pomyślałyśmy tak zrobiłyśmy w końcu nie mogłyśmy pozwolić mięśniom, żeby się zanadto rozluźniły;) Droga minęła nam szybko i pozostało nam już tylko wybrać miejsce posiłku. Co wbrew pozorom nie było takim łatwym zadaniem bo wszędzie panował niemiłosierny tłok, wszyscy wylegli z pensjonatów na deptak. W końcu zdecydowałyśmy się na sympatycznie wyglądającą pizzerię. Ja upolowałam (dosłownie) stolik wewnątrz a Polly stanęła w kolejce. I właśnie wtedy ominęło mnie to, co Polly opisała u siebie, bo zadzwoniła moja siostra z ważną sprawą. Tak tak kochani wstyd się przyznać ale nawet nie widziałam tego pana, który swoim wyglądem rzucił Polly na kolana i o zgrozo sprawił, że zaniemówiła. Nie zauważyłam go ani wtedy ani później jak wychodziłyśmy a on siedział na zewnątrz. Wiem mea culpa przyznaję się nie dość, że poświęciłam całą uwagę siostrze to jeszcze okazało się, że niedowidzę(pewnie siedział za blisko;). Polly wiem, że mi tego nigdy nie zapomnisz ani tego, że wracając ze sprawdzania szlaków później zboczyłyśmy z mojego powodu z drogi i już go więcej nie zobaczyłaś. Żałuję do dziś, że w porę nie zorientowałam się jak to było dla Ciebie ważne skoro mówiłaś o nim całą drogę z powrotem i cały wieczór. Następnym razem jak go spotkasz nie patrz na mnie tylko leć masz moje pozwolenie ;) Dobrze kochani już wracamy z tej małej dygresji do tematu. W przerwach między opowieściami o cud mężczyźnie zaplanowałyśmy z Polly kolejny dzień, bo pogoda jak wracałyśmy już się zrobiła o wiele bardziej niż przyzwoita a po sprawdzeniu pogody okazało się, że kolejny dzień będzie upalny więc zasnęłyśmy spokojne no przynajmniej ja, nie wiem ja Polly, która była w stanie zaawansowanego zauroczenia;)

Z samego rana wybrałyśmy się na Czantorię Ucieszone słońcem jak dzieci pełne werwy po dniu odpoczynku ruszyłyśmy w najdalszą zaplanowaną trasę wierząc, że dotrzemy na szczyt. Niestety jak już Polly napisała nie udało nam się to źle obliczyłyśmy sobie czas i za długo zabawiłyśmy w centrum. Ale po kolei droga do szlaku na Czantorię prowadzi przez centrum więc siłą rzeczy tam skierowałyśmy swe kroki i tu zauroczenie dopadło mnie. Otóż kochani na samym deptaku umieszczono fortepian i grał tam młody mężczyzna swoje aranżacje przeróżnych utworów i tych znanych i tych mniej znanych. Na tyle ile potrafię ocenić grał świetnie zupełnie nie dekoncentrując się tłumami przewalającymi się przez deptak. Mogłabym go słuchać cały dzień. Jednak nie miałyśmy na tyle czasu by usiąść i posłuchać dłużej. Przyjrzyjcie się mu dobrze może go kiedyś jeszcze zobaczycie na plakacie reklamującym koncert jakiejś filharmonii.

 

 Zatrzymałyśmy się tylko na czas potrzebny do zjedzenia lodów (to ja) i gofra ( to Polly) i zakupów czegoś do picia. W życiu nie domyślilibyście się, że zjedzenie gofra może być przyczyną takiego śmiechu jaki z tego powodu miałyśmy.  Polly zamówiła sobie takiego z bitą śmietaną i adwokatem a ja lody i usiadłyśmy sobie na ławce by je zjeść. Gadałyśmy przy tym i patrzyłyśmy na przechodniów a nie na siebie nawzajem. Jakież było moje zdumienie kiedy zjadłam i odwróciłam się do Polly by jej coś pokazać. Wyobraźcie sobie ją jak siedzi niczego nieświadoma na ławce nie mając czystego ani skrawka obu policzków umazaną śmietaną i adwokatem, który jej właśnie ścieka na rybaczki w ilości hurtowej. Jak to zobaczyłam musiałam zrobić głupią minę, bo zapytała się o co chodzi a ja nie mogłam nic wykrztusić, bo śmiech mi nie pozwalał, normalnie się popłakałam :D Czujecie klimat? Środek miasta, deptak, kupa ludzi i wszyscy widzą Polly umazaną poza nią. Jak już się uspokoiłam to chciałam jej powiedzieć Polly wyczyść się tu, ale tu oznaczało wszędzie i po prostu podałam jej lusterko. Zobaczyć jej minę w tym momencie BEZCENNE :) Oczywiście za chwilę obie dostałyśmy głupawki i śmiałyśmy się tak, że nas brzuchy rozbolały. A potem Polly się wyczyściła z pomocą wody i chusteczek, tylko niestety plama z rybaczek nie chciała puścić i Polly musiała ją na wszystkich fotkach potem kamuflować. Po tym nietypowym myciu ruszyłyśmy na szlak. Wszystko było by pięknie gdyby nie to, że po tym jak mi buty nasiąkły wodą z lekka się zdeformowały jak wyschły i obtarły mi nogi. Z godziny na godzinę szło mi się gorzej mimo iż dawałam radę. Do tego podejście praktycznie cały czas pięło się w górę. Mogłabym spróbować Wam opowiedzieć jak wyglądałam idąc pod górę zboczem pod kątem 90 stopni w gorący dzień, ale zamiast tego powiem Wam jak na mój widok zareagował inny turysta pieszy. Otóż niedaleko schroniska mijała nas rodzina przywitali się z Polly i poszli ciut niżej w moją stronę ze mną też się przywitali, ale nie tylko. Podszedł do mnie ojciec i powiedział prawie poklepując mnie po ramieniu uwaga cytuję – Jeszcze tylko dziesięć minut. Nie chcę naprawdę wiedzieć jak wyglądałam skoro wzbudziłam taką litość. Nieco dalej z kolei spotkałyśmy dwie panie w średnim wieku, które powiedziały nam, z eto co przeszłyśmy to Pikuś w porównaniu z tym co nas jeszcze czeka na szlaku zanim osiągniemy szczyt. Nietrudno się domyślić, że dotarłyśmy do schroniska sporo opóźnione moim ślimaczym tempem i wobec czekających jeszcze bardziej stromych podejść zajmujących sporo czasu,  perspektywy dalekiej drogi powrotnej i konieczności spakowania się musiałyśmy odpuścić sobie ten szczyt będąc już w sumie nie tak daleko od niego. Obie bardzo żałowałyśmy, że nie dałyśmy czasowo rady na niego wejść. Zostałyśmy więc tylko na obiadek i wróciłyśmy do pensjonatu po drodze swoim zwyczajem dostając głupawki i robiąc całą masę zdjęć. Potem już tylko spakowałyśmy walizy i poszłyśmy spać. A następnego dnia pomachałyśmy górom na pożegnanie




Wszystkim, którzy dobrnęli do końca tego tygodnia urlopowego gratuluję i chylę czoła;) Z góry uprzedzam, że w kolejnym tygodniu nie działo się nic mniej i zalecam ćwiczenie cierpliwości do kolejnego postu;)

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

A tu fotka dla Fanów Polly.
 Tego pana nie muszę chyba przedstawiać? ;)



Wybacz kochana nie mogłam się oprzeć :D



03 września 2008
Urlop retrospekcja - Ludzie, moi ludzie kochani

Z GÓRY UPRZEDZAM BĘDZIE TAK SAMO DŁUGO JAK POPRZEDNIO;)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Tak jakoś się dziwnie moje życie poukładało, że najbliższe mi osoby mieszkają ode mnie najdalej. Ci, którzy byli dla mnie ważni tu gdzie mieszkam zupełnie się wykruszyli – albo wyemigrowali albo wyprowadzili się w Polskę i w obu przypadkach po jakimś czasie kontakt nam się urwał. Nie jest tak, że nie mam z kim na kawę pójść, bez przesady, mam całą masę znajomych, ale to nie to samo, nie łączy mnie z nimi tyle, żebym czuła stałą potrzebę kontaktu. Pamiętam, że kiedy zrobiło się wokół mnie tak pusto i zabrakło ludzi z którymi można dzielić się innymi niż błahe myślami zaczęłam pisać bloga i chociaż wydawało mi się to kiedyś niemożliwe właśnie za jego pośrednictwem znalazłam prawdziwą przyjaźń i wiele bratnich dusz. Z roku na rok to grono się powiększa i coraz więcej blogowych postaci zyskuje twarze i przenika do mojego realnego życia. Zaczęło się od Jacka i Polly, potem poznałam Panią Mleczkową i Mareczka i teraz Kasię Amerykanistkę i Ikę Weron. Dzięki Polly poznałam również jej mamę, siostrę, przyszłego szwagra i Bastka - kolejnych ludzi, których po prostu nie da się nie lubić. I tak moi kochani jak tylko wyjeżdżam teraz na południe robi się mały szum – wszyscy chcą się ze mną spotkać:)  Bardzo to miłe i aż się na sercu ciepło robi, że stałam się im tak bliska jak oni mnie i nie wyobrażają sobie (podobnie jak ja), żebyśmy się razem chociaż kawki nie napili. Dlatego kochani kolejny tydzień urlopu spędziłam w ich gronie ciesząc się ich fizyczną obecnością, której na co dzień tak bardzo mi brak.

Już drugiego dnia tygodnia górskiego zaraz po przyjeździe, kiedy to żadne odwiedziny nie były w planie a pakowanie Polly, upomniała się o mnie Młoda jej siostra. Zadzwoniła, że wpadnie na kawę i powiedziała, że kwestia czy może nie podlega dyskusji, bo w końcu od zimy Eris nie widziała a później nie będzie miała okazji, bo sama wyjeżdża. Bardzo miłe to było, że prosto z pracy przybiegła się ze mną przywitać i pogadać, że  poświęciła mi całe popołudnie i wieczór ( w tygodniu, kiedy kolejnego dnia musiała rano do pracy wstać). Mimo masy rzeczy do zrobienia w czasie jej odwiedzin udało nam się i pogadać i pośmiać i wypić nie tylko kawę ale i miodek pitny:) Mało tego w tym czasie też przygotowałyśmy ciuchy Polly do spakowania, a ona sama zdążyła przygotować Tosia do przekazania rodzinie zastępczej w postaci Bastka, tak wiem jesteśmy wielkie:) Siostra Polly jest jedną z tych osób z którymi zawsze znajdę wspólny język do tego przesympatyczną i z niesamowitym poczuciem humoru. Słuchać i widzieć jak się droczą z Polly po siostrzanemu – bezcenne. A jak jeszcze do nas dołączył jej narzeczony to miałyśmy już prawdziwy ubaw na całego:) Jak już pisałam zimą on to naprawdę potrafi sprawić, że brzuch człowieka boli ze śmiechu. Wszyscy się znamy i lubimy więc nie mogliśmy się rozstać mimo, że godzina się robiła późna. I tak nas zastał przy dziesiątej z kolei próbie pożegnania świeżo upieczony ojciec zastępczy Bastek. W takich to właśnie okolicznościach się poznaliśmy. Biedak nigdy nie widział nas w akcji więc był z lekka w szoku spowodowanym prędkością ripost na żarty słowne, poziomem hałasu naszego śmiechu do potęgi trzeciej, ogólnym rozbawianiem w środku oka cyklonu bałaganowego spowodowanego pakowaniem. Co sobie pomyślał na nasz widok to jego, bo wrażeniami się nie podzielił;) Zaraz jak przyszedł pożegnaliśmy się już teraz naprawdę  co nie przeszkadzało nam żartować jeszcze przez domofon:) Potem sobie pogadałyśmy z Bastkiem, który zrobił wrażenie sympatycznego faceta, Polly wręczyła mu Instrukcje obsługi Tośka wierszem (żałujcie, że nie czytaliście, postulowałam publikację na blogu, niestety bezskutecznie) i oddała z ciężkim sercem (mając mroczną wizję potrawki z królika przed oczyma;) słodziaka w jego ręce. Dalej ją spakowałam i padłyśmy do łóżek coś po północy chyba. Resztę tego tygodnia spędziłyśmy już tylko we własnym towarzystwie robiąc to co już opisałam:)

Pierwszego dnia kolejnego tygodnia zaraz po przyjeździe i zrzuceniu portfolio fotek Polly i ‘kilku widoczków’ wybrałyśmy się na proszony obiad do jej mamy dla niewtajemniczonych sułtańską ucztę smaków i zapachów złożoną z dwóch dań z deserem. Nie muszę chyba mówić, że uwielbiam kuchnię mamci Polly i prawie wylizałam talerz tak mi smakowało. Oczywistą sprawą jest również to, że jak trzy gaduły się spotkały i każda miała do opowiedzenia swój urlop i w laptopie fotki w ilości hurtowej do obejrzenia to rozstały się o baaaardzo późnej porze czując jeszcze niedosyt, bo nie zdążyły sobie wszystkiego opowiedzieć, co chciały, ale w końcu kiedyś trzeba spać niestety... W tak miłym towarzystwie czas płynie zdecydowanie za szybko...

Następnego dnia byłyśmy ‘z lekka’ zmęczone podróżą poprzedniego dnia i późnym pójściem spać, a na dodatek nie miałyśmy już ciuchów na zmianę więc postanowiłyśmy sobie dać dzień na odpoczynek, który to podczas mojego pobytu w łazience zmienił się w dzień Aqua Parku z Bastkiem. Nie dziwcie się u nas tak zawsze nic nie jest stałe w świecie czarownic;) Tego dnia miałam go więc okazję bliżej poznać. I powiem Wam kochani, że pierwsze wrażenie jak zwykle mnie nie zawiodło. Mało tego Bastek nie tylko jest sympatyczny, ale ma spore poczucie humoru czego na pierwszy rzut oka nie widać. Przyznam Wam szczerze, że Polly była z nami biedna, bo ciągle z niej żartowaliśmy a zaczęło się jak już Polly pisała od jej kreacji na basen, potem Bastek zażartował, że jak mamy Polly to radia nie trzeba włączać i tak przez całą drogę mieliśmy za jej przyczyną mnóstwo śmiechu:) Zresztą na podróży się nie skończyło:) Jak kiedyś zobaczycie na You Tube trójkę dwie kobiety i mężczyzna w Aqua Parku wyczyniających różne ‘dziwne’ jak na ich wiek rzeczy to bankowo będziemy to my:) A zaczęło się już od wejścia. Jak już Polly opisała  urządzenie typu bramka nie chciało nas wpuścić naszymi kluczykami (pewnie dlatego, że nasza moc zakłóca działanie urządzeń elektrycznych;) a my zamiast się poirytować tudzież szukać kogoś z obsługi dostałyśmy głupawki i na zmianę przykładałyśmy swoje chipy, które za nic nie chciały zadziałać mając przy tym niezłą zabawę. Oczywiście nie muszę mówić, że naszym śmiechem rozbawiliśmy całą kolejkę:) Zanim zupełnie popsułyśmy biedną maszynę Bastek nas wybawił z opresji swoim kluczykiem, który o dziwo zadziałał. Po czym poprowadził nas do przebieralni (tego dnia podjął się roli przewodnika, bo ani Polly ani ja nie byłyśmy w tym konkretnie Aqua Parku wcześniej a każdy jest budowany choć podobnie to inaczej) Jak już Polly pisała miałyśmy w tej przymierzalni również niezły ubaw nie mogąc znaleźć zamknięcia, które to jakiś bystrzak umieścił niemal przy podłodze. Oczywiście Bastek szlachetny rycerz tego dnia wybawił nas z opresji słysząc z sąsiedniej kabiny jak głośno myślimy wpakowując się nam do naszej i pokazując gdzie jest zasuwka. (Niech Was wyobraźnia nie ponosi byłyśmy jeszcze wtedy ubrane;)  Potem spakowaliśmy nasze ciuchy do szafek i ruszyliśmy pod prysznic. I tu muszę pochwalić architekta, bo dobrze zaplanował wejście i umieścił po obu stronach korytarza natryski dzieląc je na męski i damski nie tak jak w Krakowie. Dlaczego o tym wspominam? Bo Polly nie omieszkała wspomnieć jakie to ja mam doświadczenie w odwiedzaniu męskich pryszniców. Otóż kochani to doświadczenie sprowadza się do jednej wpadki właśnie w krakowskim Aqua Parku. Tam to jak się wychodzi z przebieralni staje się na wprost ściany (zamkniętej bez żadnego korytarza) z napisem prysznice bez widocznych oznaczeń podziału. No to co zrobiła Eris poszła sobie tam gdzie było bliżej od szafek, zupełnie nie zauważyła znaczka męski i kiedy już stała przy drzwiach z ręką na klamce usłyszała za sobą rozbawiony głos pana mam dwa metry wzrostu – Halo, proszę pani tu jest MĘSKI prysznic. Na co Eris wybąkała – Tak?! A to przepraszam nie zauważyłam, mając nad głową prawie billboard z odpowiednim oznaczeniem. Zobaczyć wtedy moją minę i rumieńce to musiało być bezcenne:) A żeby było zabawniej oczywiście nie byłam tam sama a z trójką dobrych znajomych płci żeńskiej i żadna z nich nawet nie trafiła pod te drzwi. Umówiłyśmy się, że się spotkamy pod prysznicami i tam właśnie na mnie czekały. Tak wiem ja to potrafię:) Ale wracając do tematu po wyjściu z WŁAŚCIWYCH płciowo natrysków weszłyśmy wreszcie do wody. Najpierw wybraliśmy się na zewnętrzny basen bo pogoda była cudna, a jak wiadomo nie ma to jak poleżeć w wodzie na słoneczku. Oczywiście nie mogliśmy normalnie przejść w to miejsce i po drodze Polly lekko zniosło w sztuczny prąd, który UWAGA! był wtedy wyłączony :D Myślałam, że Bastek się rozsypie ze śmiechu jak się zorientował co się dzieje ale rycersko wyratował damę z opresji:) Potem sobie popływaliśmy i poleżeliśmy w słońcu na bąbelkach czując się bardzo odprężeni. Jednak jak to my w jednym miejscu za długo nie usiedzimy więc wkrótce przeszliśmy na teren zjeżdżalni. Ja nie zjeżdżam z takich urządzeń, bo mam klaustrofobię, ale Bastek i Polly nie mają więc zaraz ruszyli na górę.  Jechali dwoma różnymi rurami i równie śmiesznie wylądowali. Po czym Bastek zaczął Polly zachwalać swoją czarną rurę jako lepszą, że niby to jej taka dla cieniasów a tam w tej jego to są zupełnie inne wrażenia no i naiwna Polly mu uwierzyła i postanowiła tą jego wypróbować. Szczegół, że w bastkowej rurze panują egipskie ciemności, szczegół, że jest tam prąd o dużo większej sile, szczegół, że Polly waży tyle co nic. Wierzcie mi było na co popatrzeć po tym zjeździe;) Polly wypadła z rury z siłą wodospadu ledwo zatrzymując się w określonych granicach przyrurowego basenu krztusząc się wodą z rozrzuconymi na wszystkie strony kończynami:) Bastek miał taki ubaw, że ledwo się na nogach trzymał, oczywiście do czasu kiedy Polly go dorwała po wyjściu z wody. Uzyskał obietnicę zemsty z jej strony (nie muszę mówić co to znaczy w ustach czarownicy;) i dostało mu się słownie oczywiście, że jej nie uprzedził co ją czeka. Lęku z jego strony jednak nie odnotowano a tylko rozbawienie:) Mimo wszystko Polly podobały się te zjazdy i po chwili oboje do nich wrócili a ja udałam się na basen olimpijski, bo jak wiadomo uwielbiam pływać a rzadko mam okazję. Tam ze zdziwieniem stwierdziłam po trzeciej długości, że  muszę odpocząć. Nigdy wcześniej nie czułam takiej potrzeby przed piątą. Pomyślałam sobie Eris normalnie się starzejesz… A jak wiadomo żadna kobieta nie chce się szybko zestarzeć więc zamierzam częściej się tu u siebie wybierać na basen, żeby poprawić kondycję pływacką. Wracając do tematu ciężko mnie było Polly i Bastkowi z tego olimpijskiego ściągnąć, bo zmysłowy dotyk wody i miarowa praca mięśni mnie relaksują jak nic innego. Toteż popływaliśmy sobie jeszcze razem i dopiero potem poszliśmy na sztuczną falę. Kurcze jak kiedyś wygram w totka to chcę taką samą:) Mieliśmy tam taki ubaw skacząc przez coraz wyższe fale albo dając się im nieść, że aż się nam inni przyglądali:) Potem kiedy ku naszemu niezadowoleniu wyłączyli falę przeszliśmy do takich wodospadów masujących a Bastek do takiej dziupli z natryskiem. Do dziś pluje sobie w brodę biedak, bo to właśnie tam Polly zrobiła striptease a właściwie to wodospadzik ją rozebrał swoją siłą z niemal całej górnej części kostiumu :D Całe szczęście ma dziewczyna refleks i nikt nie miał kina z cyklu BB. W ogóle muszę tu wspomnieć o tym kostiumie słówko. Otóż Polly jest właścicielką NIEWIDZIALNEGO kostiumu. Tak dobrze czytacie:) Jej strój kąpielowy ma bardzo cielisty kolor i tylko delikatny nadruk z przodu dlatego jak się na nią patrzy z tyłu z niewielkiej odległości wygląda jakby stała NAGO :) Zauważyłyśmy to w ubiegłym roku nad morzem na fotosach a teraz zauważyli to również i bywalcy Aqua Parku;) Kochana masz szczęście, że nie wyprosili Cię stamtąd pod pretekstem gorszenia młodzieży;) Na koniec wybrałyśmy się do solanki gdzie woda była bosko ciepła jak w wannie i tak sobie pomyślałam, że jednak człowiek dużo traci jak ma tylko sam prysznic w domu, bo wanna jednak daje o wiele więcej przyjemności i można poczuć zupełnie w innym wymiarze opływającą wodę, ale niestety o wannie to ja mogę tylko pomarzyć przy moich rozmiarach łazienki…No i znów zboczyłam z tematu:) Z solanki wychodzi się na pojedynczy prysznic, żeby zmyć sól oczywista. No i tu kochani nastąpiła standardowa procedura czyli Polly wpadła w czarną dziurę opłukując się wodą. Naprawdę nie ważne, że woda tam była wydzielana przyciskiem tzn. spływała określona do mycia ilość i koniec. Polly przyciskała go co najmniej kilka razy aż Bastek jej stamtąd nie przepędził mówiąc, że on też by się chciał jeszcze dziś umyć:) Potem już sprawnie wyszliśmy trafiając pod właściwe prysznice, do właściwych szafek a nawet zamykając tym razem sprawnie przebieralnię;) Uśmiałam się jeszcze tylko przy okazji suszarek do włosów. Wyobraźcie sobie moje włosy i suszarkę wielkości szczotki do odkurzacza o oszałamiającym podmuchu siły… wydychanego powierza:) Jak żyję takiego słabego strumienia w suszarce nie uświadczyłam. Darowałam więc sobie suszenie, bo byśmy musieli tam w przeciwnym razie zostać do… emerytury:) Na dworze było bardzo ciepło, w samochodzie też więc nie był to żaden problem.  Polly też dała spokój i zostawiła sobie fryzurę ala  mokra Włoszka:) Tym razem już wyszłyśmy bez problemów ale i tak oczywiście było nam wesoło:) Muszę przy okazji tej drogi samochodem (w obie strony) Wam powiedzieć, że przyglądałam się Bastkowi, bo jestem uczulona na to jak kto jeździ tą machiną i zyskuje sobie wielkiego minusa u mnie ten, kto to robi bez wyobraźni i na pokaz prędkości, ale okazało się zupełnie niepotrzebnie, bo jest świetnym kierowcą i teraz już wiem, że podczas ich licznych wycieczek dowiezie Polly wszędzie bezpiecznie. No i tak nam upłynął kolejny dzień i oczywiście znów położyłyśmy się spać bynajmniej z kurami.

Z samego rana wybrałyśmy się na Sabat w Krakowie z naszymi zaprzyjaźnionymi czarownicami - Kasią Amerykanistką i Iką Weron. Dziewczyny już opisały ten dzień u siebie możecie sobie o nim poczytać TU   i TU   a i Polly coś niecoś rzekła w tym temacie. Ja ze swojej strony wspomnę tylko o tym, o czym one jeszcze nie napisały. Oczywiście PKP spowodowało nasze olbrzymie spóźnienie na umówione spotkanie (ale o tym w innym poście będzie), dotarłyśmy na miejsce 25 minut po czasie. Jak żyję w życiu się tak nigdzie nie spóźniłam, nienawidzę wręcz się spóźniać i podobno można według mnie regulować zegarki, ale to w normalnym świecie nie tym z innej bajki pt. PKP. Głupio mi było strasznie, że tyle się dziewczyny naczekały, ale na szczęście nie miały nam tego za złe. Cała ta droga tak mi zeżarła energię i wyczerpała zapasy kofeiny, że musiałam zaraz się zaopatrzyć w colę, która ją zawiera. Tak to prawda, że działam na płynne paliwo ale nie jest nim zazwyczaj cola tylko kawa:) Potem poszłyśmy sobie na lody i tu ukłon w stronę Kasi naszej przewodniczki, która zabrała nas w to miejsce niebiańskich rozkoszy. Tak kochani nie ma drugiego takiego miejsca na świecie jak Starowiślna, tak warto tam stać w kolejce nawet godzinę, tak NIE MA takich drugich lodów na świecie, tak ich smak nie jest do opisania – po prostu trzeba spróbować, tak nic z tego, co się o nich mówi nie jest przesadą. Z całą odpowiedzialnością polecam każdemu z Was się tam wybrać jak będziecie w Krakowie w sezonie. Dalej również dzięki Kasi poznałyśmy Muzeum, do którego link macie z lewej przy zdjęciach. Jak czytaliście ich relacje już wiecie co robiłyśmy w jego bynajmniej skromnych progach. Dziewczyny nie napisały tylko o tym, że przy mierzeniu mocy okazało się, że jesteśmy z Polly chodzącą anomalią. Otóż jest tam urządzenie z czterema łapkami, żeby zmierzyć napięcie trzeba położyć każdą dłoń na łapce z innego materiału, bo jak się położy na tych samych nie będzie reakcji… TEORETYCZNIE bo my z Polly miałyśmy w tym przypadku niezły odczyt:) Do tego Polly okazała się jedyną osobą, która potrafi jechać na rowerze pedałując tylko jedną nogą drugą w tym czasie mając uniesioną:) Powinna ten styl jazy opatentować;D Oczywiście nie byłybyśmy sobą gdybyśmy nie wykorzystały stojącej tam szklanej kuli do odprawienia czarów

   

Każda z nas wybrała sobie również własny środek transportu z szeroko tam prezentowanych



Nasza przewodniczka zabrała nas również w bardzo klimatyczne miejsca na Kazimierzu jak bardzo sami zobaczcie poniżej

 

A Ika podzieliła się z nami własnoręcznie wykonanymi Nimbusami 2012 Rose Mini ofiarowując je nam na pamiątkę spotkania. Sami zobaczcie jakie z nich cudeńka

 

 Uwaga: Wszelkie prawa zastrzeżone wykorzystanie części bądź całości prototypu projektu grozi wysokimi sankcjami ze strony Naczelnej Rady Czarownic;)


Powiem Wam moi kochani, że długo nie spędziłam tak miło dnia jak na naszym Sabacie. Śmiałam się tak często, że wyrobiłam normę co najmniej miesięczną. Rozmawiało nam się też cudnie i nigdy nie zabrakło nam tematu. Dziewczyny są naprawdę wyjątkowe. Kasia ze swoim temperamentem i talentem do snucia opowieści, które za sprawą jej słów ożywają nabierając realnych kształtów ( zgadzam się z każdym słowem Polly na jej temat:), ze swoim zaraźliwym zamiłowaniem do Krakowa a szczególnie Kazimierza ze swoją radością, ciekawością i poczuciem humoru. Ika ze swoimi zwariowanymi pomysłami, powalającą umiejętnością przedstawienia wszystkiego tak, że człowiek płacze ze śmiechu, ze swoimi licznymi przygodami, które opowiada jak nikt inny, z otwartością i szczerością, a także jakże by inaczej z ciepłem od niej bijącym na kilometr. Mogłabym spróbować napisać jak bardzo się cieszę z tego spotkania, ale wątpię by jakieś słowa mogły to wyrazić. I jeśli jest coś czego żałuję to to, że ten czas razem nam tak szybko upłynął i że mieszkam za daleko od nich by móc je widywać częściej. Już mi Was brakuje dziewczyny… pocieszam się jednak tym, że co prawda w bliżej nieokreślonym czasie, ale zawsze, spotkamy się na naszej górze macierzystej o niezwykłym uroku.
Strasznie trudno nam było się pożegnać, ale niestety musiałyśmy… Potem każda z nas wsiadła w odpowiedni środek transportu by po dłuższym lub krótszym czasie dotrzeć do domu (oczywiście to zdanie mnie nie dotyczy, bo mój dom był za daleko;) A potem spędziłyśmy czas do grubo po północy na pakowaniu i wysyłaniu sobie zdjęć. Muszę tu jeszcze wspomnieć, że Ika to rasowy paparazzi specjalizujący się w fotach z zaskoczenia:) Kiedy już wszystko zostało obejrzane i przesłane udałyśmy się na zasłużony spoczynek;)

Kolejnego dnia odwiedziłyśmy naszą kochaną Mleczkową. Ubolewaliśmy niezmiernie, że junior jeszcze na wczasach i nie możemy go live widzieć, słyszeć i czuć. Pan Mleczko również nie mógł przybyć więc spędziłyśmy to popołudnie i wieczór w ściśle damskim towarzystwie:) Mleczkowa jest kolejną taką bratnią duszą bez której odwiedzin nie wyobrażam sobie mojego pobytu na południu. Wyściskałyśmy się na powitanie i usiadłyśmy do kawki kiedy to zupełnie mnie zastrzeliła przynosząc na stół nic innego jak Murzynka i to na dodatek z jabłkami… Pamiętała, że to moje ulubione ciacho i zorganizowała je specjalnie dla mnie normalnie brak słów by powiedzieć jak bardzo jest kochana. My ze swojej strony przyniosłyśmy litrowe lody z adwokatem (niestety Polly nie powtórzyła numeru z cyklu gofr chociaż adwokat był;) i wstyd się przyznać ale wciągnęłyśmy je całe bez problemu. Nasz pobyt u Mleczkowej polegał w ž na nieustannym gadaniu a w ź na oglądaniu wzajemnych fotek (no oczywista, że zabrałyśmy płytę z naszymi;) Miałyśmy przy tym mnóstwo zabawy zwłaszcza opowiadając urlopowe przeboje i oglądając jak przeuroczy Marecki nauczył się pozować do zdjęć. Nie zabrakło również dobrego wina (kurcze kochana musisz mi kiedyś spisać listę nazw tych win co u Ciebie piłam, bo są rewelacyjne:) i znów ciężko się było rozstać. Wychodziłyśmy więc na tramwaj dosłownie na styk a ten skurczybyk jechał całe 4 min wcześniej i nie dałyśmy rady go dogonić. Następny miał być za bagatela 40 min. Czyli dokładnie tyle ile zabrało by nam dojście do domu pieszo. Zdecydowałyśmy więc, że nie ma co czekać po nocy na przystanku i marznąć i ruszyłyśmy w drogę. Oczywiście Polly nie omieszkała mnie poinformować o wszystkich rozbojach mających miejsce w tej okolicy o tym jak to za chwilę dojdziemy do miejsca gdzie już latarnie się nie palą i o tym, że nikt normalny tędy o tej porze nie chodzi, ale luz, najlepsze zostawiła na koniec od niechcenia rzuciła - A może byśmy sobie drogę skróciły przez CMENTARZ. Tylko Polly może mieć takie pomysły:)  Całe szczęście jednak cmentarz był zamknięty:) Po drodze zaszłyśmy jeszcze do Marketu, bo stwierdziłyśmy, że jak już jesteśmy w pobliżu to kupimy chleb, żeby jutro rano nie musieć po niego specjalnie chodzić. No i jak już byłyśmy tam to z tego marszu naszła mnie ochota na ciastka. Wybrałam sobie takie podobne do Piegusków z bakaliami za 3,60 tyle, że po odejściu od kasy okazało się, że 3,6 tzn. 5 zł. A ja jeszcze naiwnie zapytałam Polly - Co ten CHLEB TAKI DROGI? Ale to jeszcze nic doszłyśmy do domu otworzyłam ciastka a tam w sporym kartoniku leży ciastek sztuk 9. Normalnie nas ta ilość powaliła:) Ubaw miałyśmy po pachy. A morał z tego taki, żeby nigdy nie kupować ciastek z Marketu:) I uwaga tym razem poszłyśmy spać o w miarę normalnej porze tak dla odmiany;)

Co robiliśmy po tym dniu zgodnie z ustaleniami zachowujemy tylko dla siebie. Powiem tylko tyle, że to miejsce, które odwiedziłyśmy to takie moje prywatne źródło siły i pobyt tam uzmysłowił mi jedną bardzo osobistą i bardzo dla mnie ważną rzecz.

No i niestety nadszedł  nasz ostatni wspólny dzień przed wyjazdem. Postanowiłyśmy go spędzić zupełnie na luzie nie wstawać rano, nigdzie się nie spieszyć, nie gotować obiadu a poświęcić czas na przyjemności. I powiem Wam, że o mało co byśmy tego planu nie zrealizowały, bo byśmy dzień przespały gdyby nie mama Polly, która szczęściem obudziła nas sms-em:) Doprowadziłyśmy się już przebudzone do porządku i wybrałyśmy się na zakupy, bo chciałam się rozejrzeć z jakąś sukienką czy spódniczką no i książką na drogę, bo przez tyle godzin siedzieć bez zajęcia to koszmar. Sukienkę kupiłyśmy i owszem ale dla Polly:) Ja ograniczyłam się do książki:) Obładowane jak tybetańskie muły (zaliczyłyśmy też spożywczy, a  że lodówkę miałyśmy wymiecioną to trochę się tych sprawunków nazbierało;) dotarłyśmy do naszej ulubionej Ptasiej restauracji na obiadek gdzie narobiłam Polly smaka na piwo ze Spritem (jeśli nie piliście polecam), które oczywiście sobie zamówiłyśmy do ogromnej pizzy (nazywa się średnia ale chyba tylko dla kamuflażu;) którą zjadłyśmy na pół, bo nie ma takiej opcji byśmy ją zmieściły w całości. Jak wróciłyśmy to była już pora mojego pakowania i potem tylko starczyło nam czasu na ostatnie nocne rozmowy przed wyjazdem.

Zawsze ciężko mi z południa odjeżdżać nie dlatego, że jestem zakochana w jakichś konkretnych miejscach (nie mówię tu o górach) czy że mi się tam szczególnie podoba. Nie, jest tam zupełnie zwyczajnie, ale za to ludzie są zupełnie nadzwyczajni. To Ci ludzie czynią to miejsce upragnionym celem podróży wartym tych godzin jazdy, zmęczenia i użerania się z PKP. To do tych ludzi mnie ciągnie cały rok, to za nimi tęsknię już w pociągu powrotnym. Dlatego zawsze jak tam z nimi jestem gromadzę wspomnienia radosnych chwil by potem je poukładać w piękny album, który mogę otworzyć zawsze jak jest mi źle i czuje się bardziej sama niż zwykle. To oni są radością mojego życia i moim szczęściem.

07 września 2008
Urlop retrospekcja - Podróże małe i duże PKP

W zasadzie w ciągu roku bardzo rzadko jeżdżę koleją, można nawet powiedzieć, że prawie wcale jednak latem ten stan rzeczy się zmienia. O tej porze roku ruszam w Polskę a że póki co ani prawa jazdy ani samochodu ani funduszy na rosnące w galopującym tempie ceny paliwa nie posiadam jestem skazana na PKP. Tak kochani na ten przybytek z którym z roku na rok jest coraz gorzej. Jak już wcześniej pisałam zanim w ogóle wyruszyłam z domu już mi ciśnienie skoczyło na skutek ich praktyk zupełnie sprzecznych z logiką. Do takich zaliczam usuwanie jedynego bezpośredniego pociągu dalekobieżnego na okres letni, brak miejscówek w pociągach pospiesznych i gwarancji miejsca siedzącego mimo wykupionego biletu. Jednak jak się okazuje to jeszcze nic, bo PKP ma w zanadrzu cały wachlarz niespodzianek dla swoich klientów. I tak zaczynając od mojej podróży na południe zaskoczyło nie jednego tym, że w pociągu jadącym przez całą Polskę w wagonach drugiej klasy na trzeciej bodajże z kolei stacji nie było gdzie szpilki wcisnąć. Szczęściem kupiłam pomna wcześniejszych doświadczeń bilet na pierwszą klasę i usiadłam spokojnie w dobrym towarzystwie ale reszta ludzi musiała się tłoczyć jak sardynki w upale... Kolejną sprawą jest stan bezpieczeństwa i higieny w pociągu jadącym jakby nie było niemal cały dzień. Nie ma takiej opcji by zostawić bagaż i pójść do toalety jeśli się podróżuje samemu, bo ciągle po korytarzach się ktoś kręci i tylko czeka na okazję a jeśli już się ktoś na to zdecyduje ufając współpodróżnym to to, co zastaje w miejscu szumnie zwanym toaletą jest nie do opisania i pozostawię to bez komentarza. Odradzam również spanie w takiej podróży, żeby się nie obudzić lżejszym o stan posiadania. Najlepiej również usiąść na miejscu odwrotnym do kierunku jazdy (rada starego kolejarza) bo niejednokrotnie zdarza się, że ktoś rzuci cegłą bądź kamieniem w okno pociągu i wtedy całe szkło i odłamki lecą na tych, którzy siedzą zgodnie z kierunkiem jazdy. Rzeczą oczywistą jest również to by nie zabierać ze sobą za wiele gotówki na drogę umieścić dokumenty w walizce nie w portfelu ubrać się skromnie i starać się nie zwracać niczyjej uwagi. Do tego jeśli to jest pociąg nocny należy zablokować drzwi, (bo służba ochrony kolei jedzie w co dwudziestym pociągu), konduktorzy są do tego przyzwyczajeni i pukają by sprawdzić bilety. W tym miejscu niejeden z Was sobie pomyśli matko to się w głowie nie mieści tudzież no przecież nie może być aż tak źle - macie do tego prawo, ale wierzcie mi trochę już się pociągami najeździłam i wiem co mówię. PKP wykształciła w swoich klientach coś w rodzaju niepisanych zasad bezpiecznego korzystania jeśli się człowiek do nich stosuje to może być spokojny. Moja podróż minęła w miarę spokojnie ludzie w przedziale się zmieniali w trakcie drogi i tak  na najdłuższy odcinek jazdy zostałam w przedziale sama z ... piątką młodych mężczyzn:) Nie powiem konduktor jak do nas wszedł był z lekka skonsternowany:) A mnie taki stan rzeczy odpowiadał raz, że wśród mężczyzn czuję się bezpiecznie dwa, że już skład przedziału się nie zmieniał. Uśmiałam się tylko w duchu z tych naszych dzisiejszych panów, bo jeden na MP3 słuchał muzyki z Dirty Dancing i starych hitów Maraiah Carey  na tyle głośno, że wszyscy słyszeli, drugi czytał z kolei CKM z roznegliżowanymi panienkami i tytułem z okładki coś w stylu – Orgazm na plaży dokładnie nie pamiętam, trzeci mi się przyglądał na bezczelnego jak czytam i chyba zastanawiał się, który z kolei to mój facet, czwarty spał, a piąty coś wyraźnie zestresowany był bo średnio co 20 minut szedł palić. Same skrajności jak widać wśród panów:) Oczywiście Polly sytuację skomentowała tak: Nie no pięciu młodych facetów a Ty wysiadłaś bez jednego numeru telefonu? No cóż powiedziałabym, że się starzeję, ale to nie tak, po prostu żaden z nich nie wyglądał na kogoś z kim miałabym o czym porozmawiać jak mi się w połowie drogi ku mojemu ubolewaniu książka skończyła. Kolejną niespodziankę kolej zgotowała nam przed samym wyjazdem w góry. Jak dojechałam do Polly kupiłyśmy od razu bilety do górskiej miejscowości gdzie się wybierałyśmy podałyśmy pani w kasie dokładną godzinę wyjazdu i datę spytałyśmy czy to pociąg bezpośredni i czy nie ma jakichś zmian otrzymałyśmy informację, że wszystko ok. Jakież było nasze zdziwienie kiedy okazało się w domu, że naszego pociągu nie ma w internetowym rozkładzie. Kolejny skok ciśnienia dzięki PKP. Musiałyśmy dzwonić do informacji przy czym przełączono nas dobre kilka razy zanim dowiedziałyśmy się ze pociąg na który kupiłyśmy bilety jeździ tylko w weekendy mimo zapewnień pani z okienka. Normalnie ręce opadają. Dobrze, ze już godzin wyjazdu się nie wbija, bo by się jeszcze okazało, że kupiony bilet nieważny. Tak to musiałyśmy jechać późniejszym pociągiem, który mimo nazwy przyspieszony wlókł się tak że rower by go wyprzedził. Zakładam, że było tak z powodu złego stanu torów, bo żaden normalny kolejarz nie jechał by w takim tempie na dobrych. Mało tego jak się zatrzymywał nigdy nie wiadomo było gdzie się jest, bo stacja była oznaczona tylko w środku peronu i naprawdę nieważne, że ludzie z tyłu i z przodu składu jej nie widzieli. Ale to i tak była komfortowa sytuacja, bo zawsze można się było wychylić, żeby sprawdzić kłopot jednak w tym, że uwaga nie każda stacja była w ogóle oznaczona a oprócz tego na pewnym odcinku drogi ktoś dowcipny inaczej zamalował kolorowym sprayem nazwy miejscowości (bodajże 5 z kolei). I jak tu człowiek ma dotrzeć do celu jak nie jest stamtąd? Ja wiem, że można sobie wydrukować listę stacji (gorąco to polecam jak gdzieś jedziecie pierwszy raz) ale bez przesady to nie powinno być koniecznością i do jasnej nie każdy ma taką opcję. Farba, dwa słupki i kawałek płyty nie kosztują przecież milionów. Jednak widać PKP nie potrafi się wywiązać nawet z oznaczenia stacji. Szczęściem my byłyśmy w tej sytuacji, że Polly już nie raz jechała tą trasą, ale należeliśmy do wyjątków. Większość ludzi z popłochem w oczach dopadała okien by zobaczyć co to za stacja i jeszcze pytała się innych podróżnych. Normalnie taka podróż to porażka. Jak wybrałyśmy się z Polly do Krakowa wcale nie było lepiej. Z kupionymi biletami czekałyśmy na peronie na to by otworzono drzwi bo pociąg stał nawet z wypisanym Kraków z przodu. Stoimy i stoimy, ludzie grupkami ustawieni przy drzwiach mija godzina odjazdu nic, mija pięć minut po godzinie odjazdu odzywa się w tempie karabinu maszynowego pani z głośnika prosimy o przejście wyjątkowo na peron o innym numerze. No to ludzie, którzy usłyszeli w te pędy zmienić peron reszta stoi i patrzy co się dzieje. Normalnie masakra. Pociąg się zjawił o 15 min opóźniony i tak też odjechał. W drodze nabrał opóźnienia do 25 min. Nie muszę wspominać chyba, ze był upał i każda minuta dłużej w tym nie klimatyzowanym miejscu była przegięciem. Mało tego konduktor na pytanie podróżnego dlaczego ten pociąg się dziennie spóźnia o 20 min. odpowiedział uwaga cytuję – Ja nie wiem ja tu dopiero wsiadłem. Chyba jednak jestem blondynka, bo nie rozumiem jak można nie wiedzieć o której się ma odjechać z pierwszej stacji pracy i zauważyłabym, że to jest 20 min później. Normalnie bez komentarza. Jednak kochani najlepsze nas czekało przy kasach kiedy chciałyśmy kupić bilet powrotny. Wystałyśmy swoje 10 min w kolejce i Polly prosi o bilety upewniając się czy wszystko jest tak jak w necie a pani ją odsyła do informacji, bo pociąg nasz nie jedzie do X tylko do Y. No to stoi Polly w kolejce do informacji a ja do drugiej kasy. Dziewczyny czekają w upale. Mija pięć minut i Polly dowiaduje się -  co za niespodzianka, ze w necie wszystko było ok. i pociąg nasz jedzie do X przez Y. Normalnie ręce opadają. Stoimy kolejne 10 min. do kasy i kupujemy u innej kasjerki bilety bez żadnego problemu. Normalnie PRL panuje w tym przybytku. A najgorsze jest to, że w trakcie wyjaśniania naszych zawiłości biedna staruszka dowiedziała się, że jej pociąg odjechał z innego peronu, bo źle ją poinformowano, mało tego dziś już nie ma żadnego bezpośredniego do domu i zamiast być  na miejscu o 13 będzie o 16 z przesiadką 40 min. gdzieś po drodze i będzie na następny pociąg czekać trzy godziny. Normalnie żal serce ściska jak się patrzy na taka biedna staruszkę i nóż w kieszeni otwiera na to [biiiiiiiiip cenzura] PKP. Jak ktoś cierpi na niskie ciśnienie szczerze polecam kilka podróży PKP.  Takie paradoksy jak brak możliwości obsługi w języku angielskim w kasie międzynarodowej, komunikat opóźniony pociąg ekspresowy czy opóźnienie może ulec zmianie to tylko u nas. Podobnie jak i cała masa innych rzeczy, które się ludziom po prostu w głowie nie mieszczą. Dajmy na to we Francji jak pociąg się spóźni to idzie się do kasy i zwracają pieniądze w wysokości zależnej od opóźnienia. Kurcze gdyby u nas tak było byłabym milionerką. Ja nie wiem naprawdę co się dzieje z tymi niemałymi pieniędzmi za bilety. Ja nie wiem czy Ci ludzie w zarządzie mają  w ogóle mózgi, że tak to wszystko organizują a raczej nie organizują. Ja nie wiem dlaczego normalny człowiek nie może spokojnie korzystać z publicznego środka transportu. I pewnie nigdy się nie dowiem, bo jak tak dalej pójdzie to naprawdę (chociaż zupełnie nie widzę siebie za kółkiem) zrobię to prawo jazdy (pewnie za dwudziestym podejściem) i zacznę odkładać na samochód. Naprawdę mam już szczerze dosyć takich sytuacji kiedy wszystko jest nie tak a jedyną reakcja jest komunikat ZA UTRUDNIENIA PODRÓŻNYCH PRZEPRASZAMY bo on NIC nie kosztuje.

11 września 2008
"Między ciszą a ciszą słowa się kołyszą"

Cisza. Myśli trzepoczą niejasnością jak ptaki skrzydłami, jak one zataczają kręgi i kluczą po całej głowie bez wytchnienia. Jedna myśl goni drugą druga goni trzecią a trzecia czwartą i tak w nieskończoność. Jednego dnia tworzą kalejdoskop płynących wspomnień, drugiego przekraczają swą pustką ogólne spustoszenie, następnego ogrzewają zmarznięte serce. Kapryśne do granic możliwości przybierają wszelkie możliwe formy. Nie są ani dobre ani złe tylko moje i jak ja jakieś nieposkładane. Może to ta jesień pukająca deszczem do okiem szumiąca wiatrem w liściastych włosach drzew okrywająca niebo szaro-czarną kołdrą chmur. Może to ten płacz sprzed kilku dni, którego wilgotne ślady na policzkach nie chcą wyschnąć. Może to to zimno przenikliwe płynące od środka, którego nie potrafią pokonać żadne grube skarpety, ciepłe podkoszulki, kurtka i buty. Może to ten smutek bezbrzeżny, który postanowił zacumować sobie przy moim boku. Może to moje paranoje a może coraz dziwniejsze nastroje. Może to to, co rani serce coraz głębiej. Może to ten czas płynący  z prędkością światła. Może słońca brak. Może moja własna głupota. Sprawiają, że ostatnio można mnie utopić w łyżeczce wody. Cichnę, cichnę tak, że nie da się tego nie zauważyć. To tak do mnie niepodobne, że nikt nie wie jak się przy mnie zachowywać i wszyscy wokół chodzą na paluszkach. A nie stało się  przecież NIC. Poza tym, że zobaczyłam swoją resztę życia patrząc na tu i teraz i tam wtedy. Jest we mnie potwornie paskudny lęk, że NIGDY NIE BĘDZIE LEPIEJ. I tak cholernie trudno mi z nim żyć, że czasem po prostu mnie przygniata. Myśl, że cały czas się będę tak szarpać i spalać poświęcając prawie cały swój czas na to by przeżyć zamiast żyć zabiera mi sen. Coraz bardziej krucha nadzieja, że to moje życie prywatne się kiedyś poukłada odbiera mi powietrze. Tempo w jakim kurczy się moja niezachwiana wiara mnie poraża. Zawisłam gdzieś w strefie cienia pomiędzy dziś a jutro nie mogąc żadną miarą sprawić by z pierwszego płynęło światło na drugie. Wszystkie wyjścia prowadzą do nikąd i chociaż nie wiem jak bardzo bym się starała trafiam ciągle nie do tych drzwi, których szukam stale zastanawiając się czy w ogóle istnieją.

16 września 2008
Czasami trzeba odejść by móc wrócić

Czasami dopada mnie wielka czarna dziura. Z reguły skrada się dniami, tygodniami, miesiącami wypełniając mnie czarnymi plamkami wielkości główki od szpilki, które z czasem się łączą w jedną wielką plamę wciągającą mnie w otchłań czerni. Muszę wtedy odejść. Od wszystkich, siebie też. Nie myśleć, nie analizować, nie mówić, nie czuć, bo z niczym w tym czasie nie jestem sobie w stanie poradzić. Przeczekać aż czerń osłabnie by móc przegnać ją światłem dobra od ludzi i świata. Czas przeczekiwania to czas zbierania wszelkich maleńkich promyków – dobrego słowa, miłego gestu, ludzkiego ciepła, chłonięcia piękna natury, by mogło we mnie zaistnieć i pokonać to, co mnie niszczy.

Ciężki dla mnie ten rok. Jak patrzę  na to, co pisałam  teraz i rok temu, to widzę, że  w tym roku ewidentnie zrobiłam z tego miejsca smutną przestrzeń. Nie chciałam by tak się stało. Za dużo przeniosłam z mojej rzeczywistości tu do tego zakątka, który miał być azylem dla tego co, dobre i dlatego jest jak jest. Coraz trudniej mi być ponad to, co się dzieje wokół mnie. Chyba muszę na nowo nauczyć się nie brać tego do siebie i spróbować po raz kolejny bardziej zajmować się sobą niż innymi.

Postaram się pisać już tylko o tym, co ważne i dobre tak, by coś do Was płynęło z moich słów a nie tak by ze mnie wypływało przynosząc mi ulgę a Wam nie dając nic. Nie będę zarażać już nikogo moimi nastrojami. Nie po to stworzyłam tą przestrzeń by wylewać tu moje smutki.

Wróciłam do siebie i do Was. Teraz będę pisać już tylko tak, jak dawniej.

20 września 2008
Kochać - prosty plan?


Hillar Małgorzata

Wieża cierpliwości

Przeobrażała się
w wieżę cierpliwości
w jej cieniu
odpoczywał
w bramę mądrości
przez nią wchodził
do ogrodu światła

Zamieniała się
w miękką owcę
dla jego rąk
w świerszcza
grającego na rzęsach
w jabłko
dla jego warg

Była
upalnym wiatrem
rozdmuchującym płomień
gorącą trawą
w której się zanurzał
gwałtowną rzeką
porywającą niebo i ziemię

Przekształcała się
w drzewo ciszy
rodzące sen
w georginię
rozjaśniającą ciemności
w ptaka
przynoszącego dzień

Stawała się
lustrem
by mógł oglądać
swoją doskonałość
koszykiem
w nim chował
samotność
ziemią
po której szedł
na księżyc

Gdy odchodził
zamieniała się
w siebie
okrytą szczelnie
jego ciężkim
cieniem



Miała na życie prosty plan – kochać. Kochać życie samo w sobie, każdy jego najdrobniejszy nawet przejaw. Kochać ludzi takimi jakimi są. Kochać naturę od promieni słońca po głębokie błoto. Kochać świat w całej jego urodzie i niedoskonałości. Nie przewidywała przeszkód.
Pokochała mężczyznę. Oddała mu całe swoje kochanie nie zostawiając miejsca w sercu na inne. Stała się miłością do niego. Nosiła w sobie tylko ją. Wypełniła nią każdą komórkę ciała i każdy centymetr sześcienny duszy. Nie zostawiła miejsca dla siebie. Nie mogła się już odnaleźć bez niego. Oparła na nim wszystko.

Nie wytrzymał ciężaru.

Odszedł.

Została sama z ciężkim płaszczem miłości, którą jej oddał. Przygniótł jej ciało jak niedawno jego. Wypłakała oczy. Wyleczyła rany. Podzieliła swoją miłość rozpraszając ją jak promienie światła rozbijając jej skupiony ciężar. Zrozumiała za cenę bólu, że miłości się nie gromadzi, bo tak nie da się jej udźwignąć, a się nią dzieli by ją mnożyć.

Kochanie nie było jednak takim prostym działaniem.

25 września 2008
Efekt AXE


Kolejny dzień w pracy dobiegł końca. Pozamykała wszystko  wyszła łapiąc ostatnie promienie słońca na twarzy. Jak zwykle nie szła do domu. Zawsze znajdowało się coś, co trzeba zrobić po pracy zanim do niego dotrze. Czasem ignorowała te sprawy, bo po prostu chciała odpocząć jak każdy normalny człowiek. Niestety długo się tak nie dało, bo wtedy następowała kumulacja i to nie tak korzystna jak w Dużym lotku. Tego dnia właśnie musiała się z taką zmierzyć. Uporządkowała w myślach kolejność miejsc, do których musiała pójść. Zaczęła od najprostszego zadania. W miarę sprawnie jej to poszło. Idąc  zaczęła się uśmiechać do swoich myśli. Wtedy zobaczyła, że ogląda się za nią pewien mężczyzna. Uśmiechnęła się i poszła dalej. O dziwo w kolejnym miejscu przyglądało jej się z zainteresowaniem następnych dwóch panów. Pomyślała sobie no proszę zwykły uśmiech i od razu takie zainteresowanie. Wyszła i już w wejściu zobaczyła kolejne oczy w nią wpatrzone oczywiście męskie. I tu zaczęła się zastanawiać, co takiego dziś ma na sobie, że przyciąga wzrok. Hmm… płaskie niemal buty, długie spodnie, beżowy sweter z golfem, czarna zamszówka i spięte włosy. Pomyślała, że bardziej antyuwodzicielsko nie można wyglądać i właśnie w tym momencie zobaczyła kolejnych dwóch facetów jej się przypatrujących. Zupełnie nie miała pojęcia o co chodzi. Jednak zbyt wiele tego męskiego zainteresowania na raz świadczyło o braku zbiegu okoliczności. Nagle ją olśniło. No tak Eris Ty tu myślisz o swojej urodzie a pewnie masz rozmazane  tuszem oko tudzież gdzieś jesteś brudna a taktowni mężczyźni Ci tego nie powiedzą wprost jak kobiety. Szczęściem niedaleko stało lustro w którym zobaczyła, że jest zdecydowanie najczystszą osobą w tym pomieszczeniu a tusz zdobi jej  rzęsy a nie policzki mało tego że patrzy na nią kolejny przedstawiciel płci przeciwnej. Co jest grane?! Zupełnie już skonsternowana przeszła w odpowiednie miejsce by zakończyć załatwianą sprawę. Nagle zauważyła, że wpatruje się w nią… KOBIETA. Tego już było za wiele jak na jeden dzień roboczy. Czym prędzej odebrała co miała i udała się już w ostatnie przed domem miejsce czytaj sklep spożywczy. Oczywiście i tu mężczyźni zwracali na nią szczególną uwagę. Już nie zastanawiała się nad tym fenomenem  tylko wrzucała co miała do koszyka i zaczynała tęsknić za domem wyciętym z tej dziwnie surrealistycznej rzeczywistości. Stanęła w kolejce do kasy a za nią sznurek mężczyzn - czuła się co najmniej nieswojo. Kiedy już zastanawiała się czy oni jak wyjdzie też będą za nią szli poczuła, że ten stojący tuż za nią zdecydowanie przekracza granice dobrego wychowania i stoi za nią w odległości centymetra. Odwróciła się by spiorunować go wzrokiem i… ją zatkało. Facet miał zamknięte oczy i wąchał jej rękaw! Kiedy je otworzył i zobaczył, że na niego patrzy jego twarz przybrała kolor burgunda i powiedział:

- Przepraszam bardzo, ale Pani przesiąkła zapachem swojego mężczyzny a używa tak niesamowitej wody toaletowej, że nie mogłem się oprzeć, żeby powąchać.

Pomyślała -  Mojego mężczyzny?! Przecież ja nie mam mężczyzny! Jednak w ułamku sekundy zorientowała się o co chodzi i podziękowała, oczywiście w myślach, Bogu, że nie powiedziała tego na głos.

- Nic nie szkodzi zapach faktycznie piękny – powiedziała i uśmiechnęła się do niego. 

 Przecież nie będzie obcemu tłumaczyć dlaczego tak pachnie;) A w duchu pękała ze śmiechu  powodowanego nagłą świadomością własnej głupoty i braku zdolności kojarzenia faktów. Kiedy się już odwracała mężczyzna z jeszcze o ton ciemniejszą twarzą nieśmiało zapytał

- A przepraszam bardzo mogłaby mi Pani zdradzić jak się nazywa ta woda toaletowa?

Już ledwo powstrzymując wybuch śmiechu, który byłby zupełnie nie na miejscu odpowiedziała:

- Jeden z trzech  Hugo Bossa nie powiem panu, który konkretnie, bo nie wiem, który akurat Pan czuje.

- Aha – westchnął zakłopotany Pan

Tu uśmiechnęła się do niego najpiękniej jak potrafi, żeby biedak nie czuł się bardziej głupio niż do tej pory i odwróciła się do kasjerki, która się jej przyglądała z zainteresowaniem.

Spakowała zakupy, zapłaciła i poszła tym razem już do domu całą drogę się uśmiechając. Że też nie przyszło jej do głowy, że pierwszym miejscem, które odwiedziła była perfumeria, gdzie kupowała prezent urodzinowy dla szwagra w postaci wody toaletowej. (Jest jedynym znanym jej mężczyzną, który uwielbia takie prezenty, kiedy wszyscy inni mówią,  że to za banalny upominek i umieszczają go na pierwszej pozycji listy znienawidzonych przez facetów prezentów.) Tam to testowała trzy zapachy (więcej się nie da bo po trzecim traci się zdolność rozpoznawania zapachu) Hugo Bossa, którego szwagier bardzo lubi i faktycznie dosyć sporo  płynu z tych testerów trafiło na jej skórę dłoni i nadgarstka. Uśmiechnęła się do siebie i pomyślała, że jest żywym dowodem na to, że człowiek nie czuje swojego zapachu w przeciwieństwie do otoczenia i że kojarzenie faktów przychodzi mu po ośmiu godzinach pracy z wyraźnym trudem.  Zabawne ile śmiechu może przynieść świadomość  własnej głupoty:)

30 września 2008
Dobra Pani Jesień


Przyszła kiedy już wszyscy zaczynali zapominać jak wygląda. Uwolniła niebo z ołowianych chmur, przegnała wiatr i rozpromieniła ziemię słońcem. Oszołomiła swoją urodą i ciepłem. Wybuchła ferią kolorów. Zakwitła kasztanami, głogiem i jarzębiną. Pokazała się na jabłoni z brzemiennymi gałęziami. Zaszumiała wielobarwną kołdrą szeleszczących liści. Odurzyła jedynymi w swoim rodzaju zapachami wilgotnej ściółki i świeżego ostrością powietrza poranka. Przyniosła miliony uśmiechów i wielką ulgę od szarości przeplatanej szarością i czerni czernią przepełnionej  osuszając cebry łez wylewanych przez niebo. Wniosła nadzieję, odświeżyła i oczyściła umysły przeciążone, wytrzepała z odrętwienia. Rozpieściła ciepłym dotykiem słońca na twarzy, otuliła sobą. I ... odeszła kapryśna jak to  kobieta. Wszystko wróciło do poprzedniego stanu zostawiając nieodparte wrażenie, że tylko nam się śniła byśmy o niej tak całkiem nie zapomnieli... Niby zupełnie zwyczajne kilka dni polskiej złotej jesieni a jednak bardzo niezwykłe ze względu na magię, którą wniosły. Razem z nią odeszła cała energia. Znów nie chce się nic tylko tą złą jesień przespać. A w głowie echem odbijają się słowa piosenki

Coraz krótszy wstaje dzień
Świat składa głowę do snu
I nic nie zatrzyma już jesieni
Tak pragnę uśpić swą pamięć,
Zmysłom czujność odebrać,
By jakoś jesień tę przetrwać
Przetrwać ją...

E. Górniak, Nie proszę o więcej


1 komentarz:

  1. Bardzo ładny blog:) Podoba mi się szata graficzna. Nie jestem pewny czy nie maczała palców w tym jakaś agencja reklamowa. Wrocław oferuje dużo usług tego typu:) Piszę o Wrocławiu bo ja jestem z Wrocławia. Ale naprawdę super:) Pozdrawiam i gratuluje:)

    OdpowiedzUsuń