12 czerwca 2010

2007 lipiec, sierpień, wrzesień

01 lipca 2007
Śpiąca nie-królewna



   Dulcis est somnus operanti
 (Słodki jest sen dla pracującego)
 Kohelet

 Wróciła do domu w piątek późnym wieczorem zamykając tym samym kolejny tydzień bardzo wytężonej pracy z zaledwie kilkoma godzinami snu na dobę. Usiadła w fotelu w butach z torebką w ręku tak tylko na chwilę, żeby się nie przewrócić zanim dojdzie do kuchni by zrobić coś z tym żołądkiem przyklejonym do kręgosłupa i... zasnęła na pół godziny. Obudziło ją uderzenie spadającej na stół głowy zerwała się i...była święcie przekonana, że jest rano i zaspała do pracy dopóki nie zobaczyła, że jest ubrana i trzyma dalej w ręku tą nieszczęsną torebkę dopiero wtedy wróciła jej pamięć. Wyklinając własną głupotę i pocierając obolałe czoło dowlokła się do łazienki i schłodziła twarz usiłując oprzytomnieć. Zakręciła wodę wyrzucając sobie, że tyle jej zmarnowała na cucenie kiedy po przeciwnej stronie półkuli ludzie cierpią suszę i wtedy usłyszała niesamowity dźwięk coś pomiędzy warkotem silnika odrzutowca a odgłosem spływającej z wulkanu bulgocącej lawy. Minęła pełna minuta nim dotarło do niej, że to nie atak terrorystyczny tylko jej własny żołądek dopomina się o swoje prawa. Zamyśliła się usiłując dociec kiedy miał miejsce jej ostatni posiłek, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć więc zaniechała dalszych wysiłków oszczędzając tym samym energię. Poszperała po kuchni i odmówiła modlitwę dziękczynną za to, że nie mieszka sama, bo w tym wypadku zamiast obiadu znalazłaby w lodówce światło. Pochłonęła wszystko, co czekało na nią przygotowane plus trzy kawałki ciasta i gigantyczny kubek kawy ala zawałowiec. Przetoczyła się do pokoju w błogostanie, rozłożyła się na kanapie z zamiarem obejrzenia filmu i... zobaczyła może z pierwsze trzy sekwencje nim zupełnie odpłynęła w sen. Obudziła ją przerwa na reklamę bombardująca uszy zdecydowanie za wysoką skalą decybeli. Jako, że zupełnie straciła wątek postanowiła wyłączyć gadające pudełko, zajrzeć do blogowej rodzinki i pójść spać. Jak pomyślała tak zrobiła. Przykładając głowę do poduszki spojrzała na zegar wskazujący 21.30 świat oszalał albo ja, przemknęło jej przez głowę sekundę przed zaśnięciem. Obudziło ją dotkniecie szorstkiego języczka Borysowego na policzku (czyli koci test pt. żyje czy nie;) Odsunęła go i powiedziała - Borys jeśli myślisz, że wstanę o tej nieludzkiej godzinie, żeby Ci dać jeść to się grubo mylisz i przewróciła się na drugi bok. Po chwili jednak tknięta przeczuciem, że coś jest nie tak, bo przecież mamcia karmi koty rano i nie mogą być głodne skoro myszak dał jej tak łatwo spokój odwróciła się w stronę zegara otworzyła szerzej oczy i zobaczyła, że nie jest za dziesięć szósta jak myślała a wpół do jedenastej, nie uwierzyła jednak własnym oczom tak od razu i przetarła je pieczołowicie przed następnym rzutem oka na zegar – wynik lustracji czasomierza był co najmniej oszałamiający i niewiarygodny, nie to niemożliwe - przespałam TRZYNAŚCIE godzin?! Zaraz po tym odkryciu usłyszała zgrzyt zamka w drzwiach i zobaczyła mamę z zakupami, która na jej widok powiedziała – No dobrze dziecko, że się obudziłaś, bo już się zastanawiałam czy Ci nie będzie trzeba zastosować reanimacji, a najstarsza chciała sprawdzić czy żyjesz metodą akupunktury. Jak widać humor nie opuszczał jej rodziny w żadnej sytuacji. Ja im dam reanimacja i akupunktura przemknęło jej przez myśl kiedy się przeciągała budząc mięśnie z letargu. Wstała i brnęła przez dzień zwyczajnych zajęć jak w pół śnie. Późnym popołudniem poobiednią porą usiadła sobie wygodnie z książką w ręku i kawą na stole planując zrealizować długo oczekiwany relaks. Wszystko szło dobrze do czwartego rozdziału, potem literki zaczęły tańczyć kankana i zlewać się w jedną mrówkopodobnąrzekę. Nie - powiedziała do siebie - nie będziesz znów spać, bez przesady, weź się w garść. Dopiła resztę kawy, spoliczkowała twarz i ujarzmiła powódź literek. Czytała i czytała jak we mgle, postacie jakieś takie żywe się nagle stały i właśnie wtedy usłyszała głos zza światów – Dziecko idź się połóż jak człowiek a nie śpij na siedząco w tej karkołomnej pozycji, bo się jeszcze nie wyprostujesz później. Ocknęła się i zdała sobie sprawę, że śniło jej się, że czyta, nie no kompletnie mi odbija stwierdziła po czym poddała się i powlokła do łóżka. Spała i spała śniła i śniła potem się przebudziła na doładowanie baterii jedzeniem i wpadła na chwilę do blogowiska by po kilkunastu minutach znów odpłynąć w sen. Niedziela powitała ją śladowymi objawami normalnej przytomności JUŻ koło dziewiątej zabrała się więc za wszystkie zaległe przez przespany dzień sprawy i funkcjonowała w miarę normalnie do godziny szesnastej kiedy to powiedziała do mamy – Mama nawet nie wiesz jaka ja śpiąca jestem.


04 lipca 2007
Free at last :D


   Człowiek ma z gruntu inną naturę niż zwierzęta. Zawiera się w niej władza samostanowienia opartego na refleksji i przejawiającego się w tym, że człowiek działając wybiera, co chce uczynić. Władza ta nazywa się wolną wolą.
Jan Paweł II

 Skreśliłam ostatni dzień starego i stoję u progu nowego. Teraz dopiero czuję się wolna i cieszę się ogromnie tą zmianą. Jestem bardzo zmęczona, ale szczęśliwa. Ostatnie trzy dni były ciężkie do granic możliwości, dużo niedobrego się po drodze wydarzyło jeszcze w starej pracy, co utwierdziło mnie w przekonaniu o właściwości podjętej decyzji. Mam nieodparte wrażenie, że w tym miejscu się już nic nie zmieni. Dobrze, że od dziś już mnie nic z nim nie łączy. Jutro czeka mnie pierwszy spokojny dzień, bez biegu na autobus, bez nerwowej atmosfery, bez tego balastu, który mi coraz bardziej ciążył. Wiele spraw zaniedbałam przez to całe zamieszanie, notoryczne zmęczenie i niedosypianie. Dobrze, że nie możecie zobaczyć w tej chwili mojego pokoju, a zwłaszcza szafy z ciuchami;) Od jutra kończę z tym bałaganem pod każdym możliwym względem. Będę odgruzowywać mieszkanie, pogotuję troszeczkę (zanim zapomnę jak to się robi;) i solennie sobie obiecuję, że się wyśpię, żeby być wreszcie w przyzwoitej formie przypominającej człowieka a nie cień. Mam do tego podwójną motywację, bo w piątek i sobotę będę gościć moich kochanych przyjaciół z południa :DDD Już się nie mogę doczekać :D Także kochani troszeczkę Was zaniedbam, ale tylko troszeczkę;) Do niedzieli będę wpadać tylko na chwilkę, ale za to potem powinnam mieć systematycznie coraz więcej czasu także mam nadzieję, że mi wybaczycie:) No a teraz zmykam pocieszyć się wolnością;)

08 lipca 2007
Frends will be friends:)


   Czym sen dla ciała, tym przyjaźń dla ducha – odświeża siły.
 Cyceron

Posłusznie melduję, że cała i zdrowa jestem, przyjaciele wyściskani od stóp do głów, nocne Polaków rozmowy odhaczone, relaks zupełny uskuteczniony, a czas przeciekł mi przez palce w szaleńczym tempie. Tylko szkoda wielka, że nie mogą częściej być blisko i zostawać na dłużej. Jakoś tak mi dziwnie jak pomyślę, że być może już w tym roku ich nie zobaczę. Dzięki Bogu za telefony i światłowody, bo gdyby nie one nie wiem jak bym znosiła tą odległość i czy w ogóle byłaby do zniesienia. Z cyklu rzeczy dziwnych, śmiesznych i ciekawych dowiedziałam się, że sąsiadka mojej przyjaciółki po moim ostatnim odjeździe od nich zaczepiła ją i spytała czy ja wolna jestem, bo ona dwóch fajnych synów ma. Matko ja nie wiem czy mi kiedyś dadzą spokój z tym swataniem i nie wiem skąd tej skądinąd sympatycznej kobiecie przyszło do głowy, że jestem dobrym materiałem na synową skoro zamieniłyśmy ze sobą może dwa, trzy zdania o pogodzie. Aż strach mi teraz będzie tam pojechać, bo kto wie co jeszcze jej wpadnie do głowy skoro nie dała się przekonać mojej przyjaciółce, że ja na pewno zainteresowana nie będę. Chyba pozostanie mi przemykanie bocznymi drogami poza zasięgiem wzroku, bo jak już będę mogła to na pewno sobie odwiedzin u moich przyjaciół nie odmówię z tego powodu:) Weekend minął mi bardzo miło i powiem Wam szczerze, że pierwszy raz od bardzo dawna nie denerwuję się jakimiś sprawami służbowymi i jestem zupełnie spokojna i prawie wcale nie zmęczona, co zakrawa na kolejny mały cud:) Także kochani poniedziałek przywitam na 99% z uśmiechem i tego samego Wam z serca życzę zostawiając <malutki> niedźwiedzi uścisk dla dodania sił przed kolejnym tygodniem;)
 Bez odbioru:)



11 lipca 2007
Leniwiec

 
Leniwiec pstry (Bradypus variegatus)

 10 przykazań człowieka szczęśliwego

 1.Człowiek rodzi się zmęczony i żyje aby odpoczywać.
2. Kochaj swe łóżko jak siebie samego.
 3. Odpoczywaj w dzień abyś mógł spać w nocy.
 4. Jeśli widzisz kogoś odpoczywającego, pomóż mu.
5. Praca jest męcząca więc należy jej unikać
6. Co masz zrobić dziś zrób pojutrze - będziesz miał dwa dni wolnego.
7. Jeśli zrobienie czegoś sprawia ci trudność, pozwól zrobić to innym.
 8. Nadmiar odpoczynku jeszcze nikogo nie doprowadził do śmierci.
9. Kiedy ogarnia cię ochota do pracy, usiądź i poczekaj aż ci przejdzie
 10. Praca uszlachetnia, lenistwo uszczęśliwia.

 Mam lenia domowego. Wstępuje we mnie po przekroczeniu progu mieszkania. Ogranicza ilość zajęć i wszelkich ruchów do minimum. Skutecznie niweluje jakiekolwiek próby podjęcia wszelakich wysiłków szepcząc: jeszcze czas, zdążysz, jutro, przecież nie musisz teraz. Ogarnia błogim nicnierobieniem, cieszy odzyskanym czasem, przedziwnie relaksuje świadomością, że już nie ma pracy w domu. Dobrze mi z nim, pomaga odzyskać spokój, tworzy przestrzeń odpoczynku. Pierwszy raz od wieków mogę sobie na niego pozwolić bez wyrzutów sumienia. Wszystko w domu leży, maile do odpisania, pranie do wyprania, rzeczy do wyprasowania brrrr:{ porządek do zrobienia i na końcu ja z dwoma pilotami;) Obrazki przemykają, muzyka gra, ludzie wchodzą i wychodzą ja nie robię nic, pardon jednak nie do końca nic, bo gadam, ale na to nigdy nie jestem zbyt leniwa więc się nie liczy;) Polubiłam mojego leniwca, bo dzięki niemu niekontrolowane zaśnięcia ustały, a myślenie zeszło na drugi plan i nareszcie nie jestem zmęczona, bo nie mam czym się męczyć. Chyba pozwolę mu jako dzikiemu lokatorowi jeszcze zostać na trochę i od czasu do czasu u mnie pomieszkać, bo wnosi równowagę do tego wiru pracy zwanego życiem.

15 lipca 2007
Dobry czas

     
  Co jest w życiu dobre? Umiłowanie pracy, którą lubisz wykonywać dla niej samej, umiłowanie śmiechu i bliskości z ludźmi, do których się nie przywiązujesz, nie uzależniasz emocjonalnie, choć ich towarzystwo przynosi cię radość. Dobrze jest oddać się takiemu działaniu, w które możesz zaangażować się całym sobą; działaniu, które przynosi tyle radości, że sukces, aprobata po prostu nie mają żadnego znaczenia. Pomocny może też okazać się powrót do natury. Porzuć tłum, idź w góry i w ciszy obcuj z drzewami, kwiatami, zwierzętami, ptakami, z morzem, chmurami, niebem i gwiazdami.
Anthony de Mello, Przebudzenie

  Mam to, co w życiu dobre i to mi daje siłę. Zaczynam żyć tak jak zawsze chciałam. I chociaż wiele jeszcze problemów zostało spokojniejsza jestem. Wraca do mnie wiara, że być może uda mi się zrealizować choć cześć z moich marzeń. Pozwoliłam sobie ostatnio na pełen luz po tych tygodniach napięcia. Leniuchowałam niezmiernie i nawet w weekend nie nadrobiłam zaległości (Aga obiecuję, że jutro w końcu zrobię to pranie, bo mi wjechałaś na ambicję;) zamiast sprzątać, prać i gotować robiłam sobie małe przyjemności takie jak drobne zakupy dla siebie, spacery, seanse filmowe, spanie do 9, miłe spotkania a dziś grill i opalanie:) Gdyby nie to, że do pracy chodzę czułabym się prawie jak na wakacjach:) I chociaż wyglądem przypominam teraz frytkę (broń Boże nie mylić z niejaką Frykowską;) i mój pokój wygląda jak po wybuchu bomby atomowej a jutro umówiona jestem już zaraz po pracy czyli mogę zapomnieć o obiedzie to nie żałuję, bo nareszcie mam czas by odpoczywać, by korzystać z pogody i jest spora nadzieja, że już nie usłyszę, że łatwiej o audiencję u papieża niż o spotkanie ze mną. A do tego mam Was, którzy wybaczacie mi moje zaniedbywanie bloga, dajecie mi całe mnóstwo ciepła, dzielicie się ze mną swoimi radościami (w tym miejscu wielki buziak dla Poli:* ) i wspieracie każdego dnia. Wielką szczęściarą jestem a Wy częścią mojego szczęścia.

20 lipca 2007
O miłości inaczej

      Gdyby ci nikt nie powiedział, że nie będąc kochanym jest się nieszczęśliwym, byłbyś szczęśliwy. Jeszcze jedno złudzenie: że zewnętrzne zdarzenia lub inni ludzie mogą cię zranić. Nie mogą. To ty im dajesz taką władzę nad sobą.
 Anthony de Mello, Przebudzenie

Przeczytałam sobie pierwsze zdanie z tego cytatu i pomyślałam bzdura, taka była moja pierwsza reakcja – zaprzeczenie. Zaraz potem jednak zaczęłam myśleć o naszym ludzkim kulcie miłości w jej wszystkich przejawach, o tym jak dziewczynki od małego bawią się lalkami w dom, o tym jak miłość pojawia się we wszystkich piosenkach, książkach, filmach, w poezji, a nawet na kartkach pocztowych. Pomyślałam jak się tą miłość wszędzie pokazuje i wiecie co już nie byłam tak do końca przekonana, że powyższe słowa są nieprawdziwe. To jak postrzegamy wiele rzeczy w naszym życiu zależy od tego jak się nas od małego nauczy na nie patrzeć. Weźmy na przykład ciemność. Od dzieciństwa wszczepia nam się lęk przed nią, opowiada niestworzone historie o wychodzących z ciemności stworach, uczy, że jest groźna i niebezpieczna. A ja się pytam czy ciemność komuś zrobiła kiedyś krzywdę? To nie ona jest zła a ludzie, którzy korzystają z jej zasłony by czynić zło. To, że istnieje nie jest wystarczającym powodem by się jej bać. Podobnie jest z miłością tylko w drugą stronę. Od zawsze się ją idealizuje, wskazuje jako sens życia, samo dobro, a już małżeństwo i dzieci to szczyt szczęścia. A ja się pytam co z tą całą masą nieszczęśliwych, głęboko raniących miłości, ze zdradzonymi uczuciami? To przecież też jest miłość. Ale o niej się nie mówi, taka miłość jest tabu. Podobnie jak to, że małżeństwa się nie udają i nie są receptą na szczęście tak samo jak i dzieci. Znam wielu ludzi, którzy nie są nieszczęśliwi pomimo tego, że nie kochają i bardzo wielu ludzi nieszczęśliwych właśnie dlatego, że kochają. Całkiem możliwe, że potrzebujemy dla swojego życia jakiegoś celu, uzasadnienia i stąd ta cała ideologia miłości i jej znaczenia. Być może nadajemy miłości zbyt wielką wartość, bo tak nas nauczono. Jednak to nie znaczy, że ona jest bez znaczenia, przeciwnie ma bardzo duże znaczenie. Jednak nie tylko ona się w życiu liczy i nie jest warunkiem koniecznym szczęścia, chociaż często jego przyczyną. Być może właśnie dlatego mamy tak wielu nieszczęśliwych samotnych ludzi, że skupiają się na tym, że brakuje im czegoś co przedstawia się jako gwarant szczęścia. Być może, że gdyby przestali myśleć, że bez miłości nie można osiągnąć prawdziwego szczęścia znaleźli by w swoim życiu inne powody do bycia szczęśliwymi. Całkiem prawdopodobne, że jednostronne ukazywanie miłości jako tej zawsze dobrej czyni każdego dnia komuś krzywdę. To, że nie mówi się głośno albo nawet i wcale o jej drugiej, złej stronie powoduje, że cała rzesza ludzi wierzy, że ona nie istnieje albo jest taką rzadkością, że nas nie spotka. A tymczasem jest na odwrót, bo to szczęśliwie zakochanych mamy jak na lekarstwo a nieszczęśliwie pod dostatkiem. Taka wiara w konfrontacji z rzeczywistością przynosi ból, zadaje rany, zostawia blizny. Być może czas już stanąć w prawdzie o tym, że miłość nie jest bajką z wbudowanym happy endem i nie pokładać tylko w niej nadziei na własne szczęście i spełnienie a zacząć cieszyć się takim życiem jakie się ma i znaleźć w nim tyle radości ile to tylko jest możliwe.
 A TU zostawiam dla Was do posłuchania i poczytania piosenkę o drugiej stronie miłości dla odmiany.

  Nazareth, Love hurts

  Love hurts, love scars, love wounds
Miłość rani, miłość zostawia blizny, miłość kaleczy
And mars, any heart
 I mami, dowolne (każde) serce
 Not tough or strong enough
 Nie wytrzymałe czy wystarczająco silne,
 To take a lot of pain, take a lot of pain
By przyjąć mnóstwo bólu, mnóstwo bólu
 Love is like a cloud
 Miłość jest podobna do chmury
 Holds a lot of rain
Która niesie ze sobą wielki deszcz
 Love hurts......ooh, ooh love hurts
Miłość boli, miłość boli

 I'm young, I know, but even so
Jestem młody, ja wiem, ale nawet jeśli to
 I know a thing or two
 Znam jedną czy dwie rzeczy
And I learned from you
 I nauczyłem się od Ciebie
 I really learned a lot, really learned a lot
 Naprawdę nauczyłem się wiele, naprawdę nauczyłem się wiele
 Love is like a flame
 Miłość jest podobna do płomienia
 It burns you when it's hot
 Który wypala Cię kiedy jest gorący
 Love hurts......ooh,ooh love hurts
 miłość boli, miłość boli
 Some fools think of happiness
 Niektórzy głupcy myślą o szczęściu
 Blissfulness, togetherness
 Rozkoszy, wspólnocie
Some fools fool themselves I guess
 Niektórzy głupcy sami siebie oszukują, tak przypuszczam
 They're not foolin' me
Oni mnie nie oszukają
 I know it isn't true, I know it isn't true
 Ja wiem, że to nie jest prawdziwe, Ja wiem, że to nie jest prawdziwe
Love is just a lie
Miłość jest tylko kłamstwem
Made to make you blue
 Wymyślonym by Cię przygnębić
Love hurts......ooh,ooh love hurts
 Miłość rani... miłość rani
 ooh, ooh love hurts
 miłość boli
  
23 lipca 2007
Kobieta dziwny twór - wyjątkowo okiem mężczyzny
    
     Tekst efektem rozmowy z moim dobrym kolegą, ( tym samym, którego niektórzy stali czytelnicy pamiętają z ciekawości tego, co kobieta robi tyle czasu w łazience i posta o tym samym tytule) z którym uwielbiam rozmawiać, bo jest zawsze szczery i jak coś go ciekawi to pyta wprost. Ostatnio wzięliśmy na tzw. tapetę temat tego jak widzą mężczyźni kobiety i co ich w nas dziwi. Za jego zgodą umieszczam tu jego spostrzeżenia na nasz temat. Miłej lektury:)
  Kobieta dziwny twór

  
  1. Jada 1/4 z tego, co mężczyzna, a ma dwa razy więcej energii i siły. Potrafi jednego dnia załatwić tysiące spraw, ogarnąć dom i dzieci (przynieść małego, który waży 15 kg. do domu od opiekunki pokonując 300 metrów z nim na rękach po 8 godzinach pracy) ugotować obiad i zrobić kolację a w nocy dać Ci tyle wrażeń, że prawie Ci serce wysiądzie. I to ma być słaba płeć?
2. Co dzień statystyczna kobieta wypija hektolitry mocnej kawy a to statystyczny mężczyzna najczęściej umiera na zawał
3. Spędza cały dzień z przyjaciółką a zaraz po powrocie do domu ma jej jeszcze tyle do powiedzenia, że rozmawia z nią pół godziny przez telefon
4. Spędza trzy godziny w łazience tylko po to by po wyjściu z niej wyglądać jakby dopiero co wyszła z łóżka, bo jest moda na naturalność
5. Szykuje się do wyjścia cały wieczór i kiedy skończy nie jest już piękna kobietą jak co dzień a boginią, której po prostu NIE DA SIĘ przeoczyć w tłumie i taki był cel jej zabiegów, ale niech tylko obcy facet zwróci na nią uwagę, powie komplement, będzie chciał postawić drinka w uznaniu dla jej urody to się wścieknie i powie: Za kogo on mnie ma za pierwszą lepszą?
6. Nie ważne, że dobudowałeś jej garderobę i ma trzy szafy pełne ubrań (nie licząc tej w przedpokoju) kobieta NIGDY NIE MA CO NA SIEBIE WŁOŻYĆ. Nie ważne, że ma 20 par butów i 30 torebek zawsze potrzebuje kolejnej.
7. Im piękniejsza kobieta tym ma więcej kompleksów, a 3/4 z nich jest zupełnie bezpodstawnych. Facet nigdy nie jest w stanie wymyślić tyle złego o budowie kobiety ile ona sama w sobie widzi.
8. Jedzenie przygotowane przez kobietę musisz pochwalić już od progu po samym zapachu bez spróbowania, bo inaczej uzna, że nie masz na nie ochoty lub Ci nie smakuje i naprawdę nie ważne, że jeszcze ani kęsa nie miałeś w ustach.
9. Dla faceta seks jest związany z późnowieczorną bądź nocną porą i nie ma nic wspólnego z dniem. Logika kobiet zaś łączy te dwie pory doby. Jeśli w ciągu dnia nie zrobisz czegoś co jej sprawi przyjemność (może to być drobiazg miłe słowo, gest, sms, czy coś podobnego) albo co gorsza zrobisz coś co jej się nie spodoba to możesz być pewien, że jak przyjdzie co do czego to będzie bolała ją głowa. Tak na seks moi drodzy trzeba sobie u kobiety zapracować w ciągu dnia.
10. Jeśli zabronisz czegoś kobiecie możesz być pewien, że to zrobi, nie dlatego, że chce, ale by Ci udowodnić, że nie pozwoli byś dyktował jej co ma robić i nie ważne, że to czysta głupota.
11. Zmienność kobiety przekracza wszystkie możliwe granice – w porównaniu z nią pogoda jest stała.
12. Nie pamięta żadnych istotnych dat historycznych, ale za to wszystkie daty urodzin przyjaciół i rodziny z obu stron, terminy Twoich i dzieci wizyt u dentysty, ceny WSZYSTKICH produktów, tysiące szczegółów na które facet NIGDY by nie zwrócił uwagi.
13. Zawartość jej torebki to połączenie małego sklepu kosmetyczno-higienicznego, apteczki, schowka na telefony, portfel, parasol (nawet kiedy nie pada) wszelkie możliwe klucze (Gerwazy może się schować), organizer, wszystkie karty członkowskie, bilety do środków komunikacji trzech sąsiednich miast, archiwum dokumentów i rachunków, wszelkich kwitów, paragonów i potwierdzeń i wszystkich tych pozostałych rzeczy, których noszenie ze sobą żadnemu facetowi nie przyszłoby do głowy
14. Kiedy kobieta na pytanie: Co Ci jest? odpowie: Nic. Możesz być pewien, że to NIC = WIELKIEMU COŚ i odpuszczenie sobie po tej odpowiedzi dalszego pytania nie zostanie Ci zapomniane.
15. Kiedy kobieta powierza Ci swoje problemy, mówi o kłopotach to uwaga NIE OCZEKUJE, żebyś je rozwiązał, ale żebyś jej wysłuchał i EWENTUALNIE coś doradził, bo chce mieć poczucie, że poradziła sobie z tym sama.
16. Jak nikt inny potrafi Ci tak dopiec do żywego i powalić na kolana używając do tego celu minimum słów, ale też nikt inny jak ona nie potrafi Cię tak szybko podnieść.
17. Istnieją trzy magiczne zdania dzięki którym można żyć długo i szczęśliwie w związku z kobietą (najlepiej się ich nauczyć na pamięć i powtarzać jak najczęściej) a brzmią następująco:
- Przepraszam
- Kocham Cię
- Miałaś rację
18. Kobietę można tylko kochać, bo zrozumienie tego dziwnego tworu jakim jest to FIZYCZNA NIEMOŻLIWOŚĆ dla każdego faceta.
 19. Kiedy kobieta Cię pokocha tak naprawdę to będziesz miał jej miłość na dobre i na złe (chyba, że po drodze coś tak bardzo spieprzysz, że nie da się tego naprawić, a wtedy do końca życia będziesz sobie w brodę pluł, że straciłeś taką kobietę) i będziesz czuł się kochany nawet na tygodniowym wygnaniu na kanapie.

27 lipca 2007
Zróbmy sobie dzidziusia

 
     Dzieci nie będą dopiero, ale są już ludźmi, tak, ludźmi są, a nie lalkami, można przemówić do ich rozumu, odpowiedzą nam, przemówmy do serca, odczują nas.
J. Korczak

 Nie sztuka mieć dzieci trzeba jeszcze mieć czas je wychować.
Erich Emanuel Schmitt

 Szlag mnie trafia jak patrzę na podejście ludzi do dzieci. Chcą mieć dzieci, bo tak trzeba, bo już czas, bo koleżanka ma to ja też chcę, bo przecież siedzę w domu bez zajęcia to zrobimy sobie dzidziusia, żeby mi się już nie nudziło. I już na wstępie popełniają błąd. Dziecka trzeba naprawdę wspólnie (tak kochani obie strony - to bardzo ważne jeśli nie najważniejsze) chcieć z całego serca z głębokiej potrzeby duszy by dać mu życie i wziąć za nie odpowiedzialność. Dzieci to nie zabawki. Myślą, czują i widzą o wiele więcej niż się dorosłym wydaje. Nie będą pięknymi kopiami swoich rodziców, nie będą wiecznie czyste, grzeczne i ułożone jak oni zakładają. To nie zwierzęta, nie da się ich wytresować, można jedynie starać się kształtować. Będą miały swoje zdanie, będą ulegały wpływom, będą potrafiły być niewdzięczne i pyskate. Żeby je wychować trzeba poświecić bardzo wiele energii, czasu a przede wszystkim siebie. Tak całego siebie trzeba włożyć w to zadanie. Nie wystarczy powołać człowieka do życia. Nie na tym kończy się rola rodzica. Nie ma opcji zostałam matką/ojcem zaraz wracam, rodzicielstwo to kontrakt na całe życie, 24h na dobę, 7 dni w tygodniu. Do tego by być rodzicami trzeba dojrzeć przede wszystkim emocjonalnie. A tymczasem coraz bardziej niedojrzali i coraz młodsi ludzie mają dzieci. Dzieci, które potem wychowuje cała rodzina oprócz rodziców. Efekt - zagubione, bez poczucia bezpieczeństwa za to z poczuciem bycia dzieckiem niechcianym i niekochanym, niestety nie pozbawionym podstaw, cierpią i nie mogą się odnaleźć. Wchodzą w życie ze skrzywionym obrazem rodziny i do jego kresu pozostają okaleczeni. Takie bezmyślne rodzicielstwo przypomina mi zasadzenie rośliny i zostawienie jej samej sobie bez opieki, bez pielęgnowania, wyrywania chwastów wokół, bez pokarmu w postaci nawozu, który buduje silne korzenie, bez wody, na pastwę żywiołów, na zatracenie. A tacy rodzice to dla mnie parafrazując niedzielni ogrodnicy, którzy biorą się za coś o czym nie mają pojęcia i jeszcze nie potrafią tego doprowadzić do końca. Najgorsze jest jednak to, że konsekwencje ich działań ponosi niczemu winne dziecko. Pamiętam jak w filmie 9 mcy Hugh Grant grający psychologa dziecięcego powiedział mniej więcej takie zdanie: Na wszystko trzeba mieć zezwolenie, zdawać egzaminy z umiejętności a jak przychodzi do dzieci to okazuje się, że każdy idiota może być ojcem. Dodałabym od siebie, że każda idiotka też. Czasem myślę, że niektórym ludziom naprawdę powinno się zakazać mieć dzieci.   

30 lipca 2007
Złe podejście do miłości
     
 Łatwo znaleźć składniki miłości, ale wszystko zależy od tego, jak się je miesza. Potrzeba ogromnej pracy. (...) Po pierwsze, trzeba umieć rozumieć i akceptować. Potem trzeba być najlepszym przyjacielem. Zawsze. Trzeba pracować nad pokonywaniem tego, czego w tobie nie lubi druga osoba. Potrzeba wielkiego serca, mimo że tak łatwo jest po prostu być małym człowiekiem w tak wielu sytuacjach... Czasami iskra zapalająca miłość jest z ludźmi od początku. Ale wielu tę iskrę bierze za płomień, który - jak uważają - będzie trwał wiecznie. To dlatego tak wiele ognia i żaru serc ludzkich po prostu się wypala i w końcu gaśnie. Nad prawdziwą miłością trzeba pracować diabelnie ciężko.
  Jonathan Carroll, Śpiąc w płomieniu

  I znów rozmawiałam na temat miłości, była to dobra prawdziwa rozmowa jakich u ludzi coraz mniej. I znów pytanie do mnie najpierw dlaczego tak jest, że coś co na początku było piękne się rozpada, potem dlaczego tylu ludzi cierpi i jeszcze czyja to wina. Powiem Wam dlaczego, dlatego, że mamy do miłości złe podejście. Uważamy, że się nam należy bez względu na wszystko, że możemy ranić do woli a i tak nam wybaczą, bo przecież miłość wszystko wybacza. A tymczasem jest inaczej, pięknie to ujęła Arundhati Roy w swojej książce Bóg rzeczy małych napisała: Wiesz, co się dzieje, kiedy kogoś zranisz? Kiedy kogoś zranisz, zaczyna Cię mniej kochać. Taki skutek mają nieostrożne słowa. Ludzie zaczynają Cię mniej kochać. Zgadzam się z nią w zupełności - to od słów się zaczyna początek końca, od tych słów, których nie można cofnąć, które ranią bardziej niż nóż. Bo ludziom się wydaje, że jak już zdobyli czyjąś miłość to potem ten ktoś jest ich własnością jak mebel i mogą go sobie używać jak chcą do odreagowywania słowami na nim też. Wydaje im się, że miłość jest jak grom z jasnego nieba raz trafia w nas i już na zawsze zostaje wraz z pojawieniem się naszego księcia/królewny, którzy wypełnią sobą nasz świat i zawsze będzie różowo bez żadnego wysiłku z naszej strony. Jak myślę o tych co w to wierzą to mi się przypomina dowcip: Był sobie dobry człowiek, który po śmierci trafił do nieba. Wszędzie pięknie ładnie, spokojnie, chóry aniołów i cisza. Znudzony włączył w pewnym momencie telewizor a tam transmisja na żywo z piekła - bar hawajski, palmy, morze, laseczki, drinki i impreza 24 godziny na dobę. To on w te pędy do Boga i pyta: Panie a czy ja bym tak mógł do piekła? Bóg mu na to: Synu jesteś pewien? Jak już tam trafisz nie będzie powrotu. On mu na to: Tak Panie. Bóg zdziwiony spojrzał na niego, pokręcił głową i powiedział: Proszę te drzwi na prawo i schodami w dół. Uradowany człowiek zbiegł co sił w nogach na dół kołacze do bramy, otwiera mu jeden z diabłów i mówi: Nazwisko. Ten przedstawia się on sprawdza na liście i odpowiada: Trzeci kocioł na lewo. Na to człowiek zdziwiony: Ale jak to przecież miały być laski i niekończąca się impreza. A diabeł mu na to odpowiada: A to była stary reklama. Tak samo jest z miłością co dzień mamy do czynienia z jej reklamą, co dzień pokazuje nam się jej niepełny obraz i obyci z tym widokiem wierzymy, że jest prawdziwy. Tymczasem jak Carroll słusznie zauważył miłość zaczyna się od iskry, która jest zalążkiem dojrzałego i pełnego uczucia. Nie można się cieszyć iskrą póki świeci i dać jej zginąć, trzeba ją podtrzymać i dołożyć do niej drzewo naszej pracy by uczynić z niej płomień, który przetrwa długie lata. Trzeba dbać nieustannie by nie zabrakło opału, pilnować dniem i nocą by ogień nie wygasł, utrzymywać go na odpowiedniej wysokości. Bez tego płomień i owszem się tli jeszcze jakiś czas, ale potem zupełnie wygasa. A kiedy kończy się coś z czym wiązaliśmy wielkie nadzieje ból i cierpienie są nieuniknione i nie ma w tym niczyjej winy poza naszą. Oczywiście nie mówię tu o przypadku kiedy jedna strona cały czas starała się podtrzymać ogień bo ona jest niczemu winna, sam nikt nie da rady podtrzymać tego płomienia, do tego trzeba dwojga. Także kochani związki najczęściej rozpadają się z powodu naszych mylnych wyobrażeń o miłości lub o partnerze, my sami ponosimy za to odpowiedzialność. Chciałabym tylko, żeby ludzie jeszcze umieli uczyć się na błędach i kiedy znów dana im będzie iskra umieli ją w pełni wykorzystać by dać życie pięknemu płomieniowi. Wiem naiwna jestem, bo ludzie wolą żyć od iskierki do iskierki, od dreszczyku do dreszczyku niż włożyć w coś tyle wysiłku i pracy i sprawić by trwało. Pocieszam się jednak tym, że nie wszyscy i że częściej będę mogła oglądać ogień.



03 sierpnia 2007
...
     
 ...nie widziałem jeszcze ludzi, którzy spotkaliby się w dobrym miejscu życia. Takiego miejsca w życiu nie ma i być nie może. Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno, czy zbyt wcześnie. Że zbyt wiele doświadczenia, albo że zbyt mało. Zawsze coś stoi na przeszkodzie. To nie może mieć znaczenia....
Marek Hłasko, Ósmy dzień tygodnia

  Często się zastanawiam co tak naprawdę mnie hamuje przed próbowaniem, podejmowaniem ryzyka rozczarowania, zaufaniem sobie i drugiemu człowiekowi. Dlaczego tak trudno jest mi pozwolić mu nawet zaistnieć w moim życiu, a co dopiero zgodzić się na to by stał się jego częścią. Wiem, że moje doświadczenia ani czas nie powinny mieć na mnie wpływu i że Hłasko ma rację pisząc, że nie istnieje coś takiego jak odpowiedni moment. I tak gdzieś głęboko już długo zdaję sobie sprawę, że nie mają na mnie wpływu a mimo to nadal ich używam jako wymówki. Nie wiem czy to przyzwyczajenie czy pragnienie spokoju czy po prostu chęć panowania nad swoim życiem dyktuje mi te słowa jak przysłowiowy iksiński pyta. Ktoś mi ostatnio powiedział ( i miał tyle racji, że na moment wbiło mnie w ziemię z zaskoczenia ), że tak naprawdę to się po prostu boję, ale nie tego, co wszyscy czyli cierpienia i bólu spowodowanego złym wyborem, ale cierpienia i bólu, który mogę zadać komuś swoim odejściem jeśli stwierdzę, że to nie to, czego chciałam. Nie pomylił się w mojej ocenie, nie wybaczyłabym sobie gdyby ktoś mojego powodu przeszedł przez to, co ja musiałam przejść. To, co myślę najlepiej oddają słowa ks. kardynała Wyszyńskiego - Człowiek jest odpowiedzialny nie tylko za uczucia jakie ma dla innych, ale i za te, które w innych budzi. Nie mogę sobie zaufać na tyle by stwierdzić, że w pewnym momencie się nie wycofam. Tego się nie da przewidzieć. Czasem przyczyną rozstania jest drobiazg, jedna rzecz, która nie daje spokoju i nie może być zaakceptowana. I co wtedy? Wtedy okazuje się, że jesteś przyczyną czyjegoś cierpienia, że Twoja decyzja go zmienia i to nie na dobre. Nie umiałabym z tym żyć. Wiem, że dla niektórych to głupie, ale nie dla mnie. Wiem, że żyjąc tak jak teraz wiele tracę, ale wolę, żebym to ja była ta stroną, która traci niż tą, która zabiera. Zdaję sobie sprawę z tego, że takie podejście sprawi, że się nigdy nie przekonam czy coś mogłoby się udać gdyby pozwolić się temu rozwinąć. Mam pełną świadomość wszystkich moich lęków w tym i tego, wiem, że mnie ograniczają. Całkiem możliwe, że nie chcę i nie potrafię z nimi walczyć dlatego, że według mnie mają solidne uzasadnienie. To, co czuję i myślę znów pokazuje jak bardzo się różnię od innych ludzi. Kiedy wszyscy wokół boją się pokochać ja boję się pozwolić komuś na to by mnie pokochał.

  Kochać jest łatwo. To, można powiedzieć, jak z samochodem: wystarczy włączyć silnik, dodać gazu i wyznaczyć sobie cel podróży. Ale być kochaną to tak jak przejażdżka z kimś innym, jego samochodem. Nawet, jeśli uważasz tego kogoś za dobrego kierowcę, zawsze pozostaje ten podskórny strach, że może się pomylić, a wtedy w ułamku sekundy wystrzelicie oboje przez przednią szybę na spotkanie śmierci. Być kochaną może oznaczać największy koszmar. Bo miłość to rezygnacja z panowania nad własnym losem. A co się stanie, jeśli w połowie drogi postanowisz zawrócić albo skręcić w bok, a nie masz na to jako pasażer żadnego wpływu?
 Jonathan Carroll, Kości księżyca

07 sierpnia 2007
Usprawiedliwienie

Uprzejmie proszę blogową rodzinę o usprawiedliwienie mojej nieobecności w świecie wirtualnym, a w szczególności za zaniedbywanie odwiedzin, komentowania i niedostępność komunikatorową. Prośbę swą motywuję tym, że:

-  wykonuję w pracy swoje obowiązki i koleżanki, która jest na urlopie (tak fala zastępstw i mnie dosięgła) i kiedy wracam do domu to czuję się jakbym przepracowała nie osiem a 12 godzin w związku z czym mam tylko dwa proste pragnienia jeść i spać

- wybieram się wkrótce na urlop i pierwszy raz od dłuuuuuuugiego czasu go zaplanowałam dlatego muszę jeszcze sporo przygotować, zrobić pranie odbębnić prasowanie grrr;{ sprzątanie domu, znaleźć coś w co się da mnie spakować, załatwić transport, zrobić konieczne zakupy i wiele wiele innych rzeczy a to wszystko po powyższej ilości pracy

- do tego muszę jeszcze załatwić kilka pilnych spraw służbowych przed urlopem i swoich prywatnych też i NAPRAWDĘ  nie mam pojęcia kiedy zdążę to zrobić skoro doba ma zaledwie 24 godziny

- mało tego okazało się, że jestem niezastąpiona dla wszystkich członków mojej rodziny i PILNIE, NATYCHMIAST, TERAZ, ZARAZ , JUŻ potrzebna do stu milionów spraw naraz i w ogóle to jak ja mogę nie mieć  czasu dla rodziny więc poza swoimi zawirowaniami obsługuję jeszcze cudze ale co to dla mnie

- jestem już zmęczona o 6 rano jak wstaję więc nie pytajcie mnie jak się czuję później

- moje zakręcenie bije wszelkie rekordy Guinnes ma za małą skalę dla niego dla przykładu wczoraj rozładował mi się telefon w nocy więc rano zapakowałam go do torebki celem podłączenia w pracy i co a no to, że W OGÓLE  o nim zapomniałam i dopiero po powrocie do domu naładowałam nie pytajcie o której godzinie i ile było wiadomości, acha tak dla przypomnienia to mój telefon prywatny jest też służbowym i MAM OBOWIĄZEK być pod telefonem.

- naprawdę nie jestem w stanie sklecić za wielu logicznych zdań ostatnim czasem a głupot Wam nie będę pisać z szacunku dla Was

Z góry dziękuję za pozytywne rozpatrzenie mojej prośby
Zakręcona i przemęczona
Majtrejka


09 sierpnia 2007
Nadchodzi Polly :DDD
  

 Uwaga, uwaga wszystkich czytelników o słabych nerwach, źle znoszących nieoczekiwane zwroty akcji prosimy przed rozpoczęciem lektury o zajęcie możliwie najwygodniejszej pozycji siedzącej, odłożenie na biurko wszelkich napojów, szczególnie wyskokowych i pokarmów o wysokim stopniu kruszliwości mogącej stać się przyczyną zadławienia oraz policzenie do dziesięciu w kolejności malejącej w celu uspokojenia nerwów. Już? Ok, no to zaczynamy:) Niniejszym ogłaszam, że Pola i Majtrejka zsynchronizowały swoje tegoroczne urlopy by móc odpoczywać w swoim towarzystwie. Innymi słowy POLA PRZYJEŻDŻA DO MAJTREJKI :DDD Tak, tak dobrze czytacie, wzrok Was nie myli, proszę nie regulować odbiorników, ewentualnie można się cofnąć o jedno zdanie i przeczytać jeszcze raz;) Dwie magiczne siostrzyczki będą występować od soboty w duecie sił:) Oj będzie się działo;) Na początek będą mogły się wreszcie nagadać do woli bez uczestnictwa przedmiotów trzecich w postaci światłowodów, komórkowych fal radiowych, komunikatorów, a zamiast na emotikonki będą mogły patrzeć na swoje buzie:) Potem Majtrejka ma w planie kontrolowane uprowadzenie Poli w najpiękniejsze i najbardziej bajkowe miejsca północy celem rozkochania jej w swoich rodzinnych stronach i zwabienia tu na stałe. (Raport z przebiegu akcji i wyniku misji w odpowiednio późniejszym terminie;) Dalej wyruszą nad Bałtyk, na którego uwodzicielską moc jako środka do pogłębienia efektów wcześniejszej misji Majtrejka z pewnością może liczyć:) Tam zatrzymają się w miejscu gdzie nikt z Was by ich nie znalazł, bo jest maleńkie, magiczne i urocze, a na dodatek wolne od tłumów turystów i będą uskuteczniać LENISTWO kontrolowane:) A polega ono na równomiernym rozłożeniu czasu na opalanie, pływanie, leśne spacery, słuchanie szumu morza i cieszenie oczu pięknem obecnym na każdym kroku i wszystko, co tylko przyjdzie im do głowy. (A głowy mają pomysłowe;) A na koniec osiądą znów w Majtrejkowie i zaplanują kolejny wspólny urlop co by osłodzić sobie rozstanie i znów rozpocząć wiadome odliczanie:)

11 sierpnia 2007
Urlopowo :)


  
Wrócę 20. 08. 2007 :)

21 sierpnia 2007
W telegraficznym skrócie

Kochani STOP  pogoda dopisała cudnie STOP jestem z powrotem cała, zdrowa, wypoczęta i o trzy tony bardziej brązowa STOP Pola jest Aniołem uśmiechu i nie jestem w stanie wyrazić jak bardzo się cieszę, że był nam dany ten czas razem STOP  o urlopie mogłabym napisać dziesięciotomoą sagę, ale chyba jednak Was oszczędzę ;) STOP zwłaszcza, że niestety w domu przywitała mnie awaria internetu, więc nie mogę póki co niczego Wam opowiedzieć, a wierzcie mi jest co opowiadać;) STOP zdjęcia są a jakże, ale muszą jeszcze przejść przez cenzurę nim do Was trafią ;) STOP Obecnie jestem w trakcie przestawiania się z trybu urlopowego na codzienny STOP uwijam się jak mróweczka nadrabiając zaległości domowe/pracowe/koleżeńskie STOP nie mam pojęcia kiedy zdążę Was poodwiedzać by znów być na bieżąco, ale postaram się jak tylko wreszcie odzyskam dostęp do sieci, bo się za Wami stęskniłam toteż jestem głodna wieści;) STOP Ściskam Was wszystkich razem i każdego z osobna STOP
 Majtrejka
               z  pracy

23 sierpnia 2007
Polly wróć

Wiele różnych niesamowitych, ciekawych, magicznych i niespodziewanych rzeczy przytrafiło mi się w życiu dlatego zawsze powtarzałam, że nic mnie już nie zaskoczy. A jednak zaskoczyło. Zupełnie nie spodziewałam się, że spotkam kogoś aż tak do mnie charakterologicznie podobnego i niezwykłego jak Pola. Wiedziałam, że bardzo wiele nas łączy, a czasem nawet myślimy zupełnie tak samo (co wyraża się tym, że jedna może skończyć zdanie drugiej), w końcu znamy się nie od dziś i żadnej z nas w głowie udawać kogoś, kim się nie jest, ale kiedy dane nam było się teraz spotkać i pobyć razem zobaczyłam jak dalece mam w niej pokrewną duszę. Obie gadamy bez przerwy, czasem nawet ja więcej niż ona (pierwszego dnia kiedy się spotkałyśmy gadałyśmy do północy i to tylko dlatego tak krótko, że Poli się już oczy kleiły;), w większości spraw mamy dokładnie to samo zdanie, śmiejemy się z tych samych rzeczy, obie nie usiedzimy za długo na jednym miejscu i mamy podobny sposób patrzenia na świat i ludzi. Z rzeczy zewnętrznych obie chodzimy tym samym tempem, na które narzeka cała rzesza naszych znajomych i krewnych (ponoć Korzeniowski może się schować;), jemy i pijemy kawę o tych samych porach, wstajemy o podobnych godzinach, lubimy podobne obuwie na płaskiej podeszwie i myjemy włosy w dokładnie ten sam sposób. A to tylko garstka z ogromnej listy podobieństw, która mi akurat przyszła do głowy. Jeśli spotykają się dwie osoby takie jak my to możecie być pewni, że odpoczynek murowany. Dlaczego? Bo nie ma mowy o tym, żeby ktoś marudził, że za dużo trzeba chodzić, że za wcześnie wstajemy, że za późno jemy obiad, bo jednej gadule nie przeszkadza gadanie drugiej gaduły, bo  w tych samych momentach dostaje się głupawki i śmieje do bólu brzucha ( tak na marginesie zobaczyć i usłyszeć na żywo jak Pola się śmieje - bezcenne:), bo można razem pomilczeć i nie będzie to ciężkie milczenie, bo można porozmawiać o wszystkim i o niczym, a czas spokojnie upływa na robieniu tego, na co akurat ma się ochotę. Nie pamiętam już kiedy tak dobrze wypoczęłam na urlopie. Dotychczas wracałam do domu mniej lub bardziej zmęczona zamiast w pełni zrelaksowana jak teraz. A wszystko to zawdzięczam Poli, temu, że mam w niej taką niezwykłą przyjaciółkę, temu, że mnie zmobilizowała, żeby wziąć urlop i pojechać nad morze, temu, że mogę przy niej się czuć zupełnie swobodnie i temu, że jest prawdziwym Aniołem uśmiechu. Polluś jesteś prawdziwie niezastąpiona, nie jestem w stanie wyrazić słowami jak bardzo jestem Ci wdzięczna i cieszę się, że po prostu jesteś. Wielkieś nam tu pustki uczyniła na Pomorzu tym zniknieniem swoim. Nie ma Cię dopiero chwilę a już nam Ciebie brakuje ogromnie i mamcia i uwiedzione przez Ciebie kociaki włącznie z terminatorem i oczywiście taka jedna Majtrejka będą Cię tu wyczekiwać z utęsknieniem póki znów do nas nie wrócisz, na co bardzo liczymy. A z Twojego zakochania w północy wnosimy, że już niedługo czekać będziemy na odwiedziny i wkrótce znów nasze nogi pójdą wspólną drogą:)
 A tu dla Was kochani uwaga, uwaga zupełnie realny kawałek Majtrejki i Poli czyli stopy stuprocentowych czarownic, których śladami Was poprowadzę:) To tyle tytułem wstępu do naszej podróży;)


 Ps: Chyba nie macie wątpliwości czyje nogi do kogo należą? ;)
 Ps2: Z cyklu niewiarygodne, ale prawdziwe awaria netu została naprawiona, ale za to po kilku godzinach komputer mi padł, prawdopodobnie zasilacz albo co gorsza płyta główna, jak trzeci raz będę musiała sobie ściągać moją muzykę i stracę znów zdjęcia i całe dane to się normalnie chyba zastrzelę, ale twarda kobietka jestem więc nawet to nie powstrzyma mnie przed pisaniem dla Was, tym bardziej, że w czasie awarii napisałam dwie notki, które posłałam Poli i dzięki temu ocalały także będziecie mieć co czytać, bo opublikuję je w pracy:) Tylko z odpisywaniem na komentarze będę mieć poślizg, ale wiem, że mi to wybaczycie;)

26 sierpnia 2007
Śladami Polly i Majtrejki Part one

Wiekopomne pierwsze spotkanie
 Jak doskonale pamiętacie obie z Polą miałyśmy przed urlopem prawdziwe urwanie głowy, dlatego też praktycznie na ostatnią chwilę kończyłam przygotowania do naszego wyjazdu i przyjazdu Poli. I jak ona biegła prawie spóźniona na pociąg tak ja biegałam w tym samym czasie dopinając wszystko na ostatni guzik. Robiłam ostatnie zakupy, (bo dzień wcześniej nie udało mi się ich dokonać, po pracy za późno było by coś kupić gdzieś indziej niż w Markecie, który zresztą odwiedziłam wierząc naiwnie, że tam załatwię wszystkie sprawunki, a tymczasem nie mogłam prawie NIC znaleźć z tego, co mi było potrzebne w sklepie rozmiarów trzech stodół i mało co nie miałabym z czego zrobić ciasta, bo śmietana kremówka to najwyraźniej towar rarytasowy) kończyłam sprzątać, gotowałam obiad i myślałam o tym wszystkim, czego jeszcze na pewno zapomniałam. W efekcie wyrobiłam się na ostatnią minutę na dworzec i dzięki Bogu byłam przed pociągiem:) Początkowo nie mogłam odnaleźć wzrokiem na peronie naszej kochanej Polki, rozglądałam się z którego wagonu mogła wysiąść i tak zobaczyłam najpierw uśmiech wart milion dolarów a potem całą resztę jej osoby:) Zaraz też się uśmiechnęłam  i pobiegłam ją uściskać. Niesamowite uczucie spotkać wreszcie kogoś tak bliskiego, a tak bardzo kilometrami oddalonego, coś na kształt wymieszania wszystkich pozytywnych emocji naraz, inaczej nie potrafię tego nazwać. Oczywiście nietrudno się domyślić, że jak się spotkały dwie gaduły naszego pokroju to zaraz zaczęły gadać i tak przegadały drogę do Majtrejkowa, obiad, kawę z Rafaello (o cieście nie będę pisała, bo Pola będzie mieć więcej do powiedzenia na jego temat niż ja;) i kolację. I pewnie gdyby nie to, że Polka zmęczona była gadałybyśmy do rana, bo tematów nam nigdy nie brakuje:) Nie wiem czy zauważyliście, ale prawdziwe rozmowy, które mają TREŚĆ są rzadkością i stąd pewnie takie nasze rozgadanie. (Dobra może i się troszkę oszukuję, bo gadulstwo mamy wrodzone, a Pola już nawet wie po kim ja je mam;) Kiedy się tak rozmawia czas ucieka niespostrzeżenie, śmiechu jest mnóstwo i ciągle jeszcze coś się chce w jakimś temacie dopowiedzieć. Taka rozmowa to czysta przyjemność:) Przyznaję się bez bicia takich rozmów nie mam nigdy dość i jak ktoś tak umie ze mną rozmawiać jest biedny, bo często będę szukać jego towarzystwa i mogę go zagadać na śmierć;) Zupełnie nie wiem jak Poli się udało wytrzymać ze mną i moim gadaniem tyle czasu i przeżyć;) Całe szczęście, że ocalała i wróciła cała i zdrowa do domu, bo już widzę co byście ze mną zrobili gdyby było inaczej:) A wracając do tematu opowieści po krótkim śnie ruszyłyśmy w drogę, ale o tym już w następnej części:)

28 sierpnia 2007
Śladami Polly i Majtrejki Part two

Operacja UPP (Uwieść Polę Pomorzem, kryptonim ściśle tajny;) Faza pierwsza - Gdańskie klimaty

 Po szczegółowej selekcji miejsc nadających się idealnie do zrealizowania misji przegłosowano jednogłośnie trójmiejskie klimaty jako pierwszy środek do osiągnięcia celu. Wybrano strategiczny termin i porę dnia przeprowadzenia akcji i wykonano ją ze szwajcarską precyzją właściwą ściśle tajnej agentce Majtreji, głównodowodzącej całym przedsięwzięciem. Zebrane przez nią informacje tj. półtoraroczny wywiad wstępny mający na celu inwigilację Poli, zdobycie jej zaufania i zwabienie na północ kraju, rozeznanie terenu, czasu w którym jego warunki mają największy wpływ na otoczenie i danych pogodowych okazały się niezwykle cenne i przyniosły już pierwszego dnia efekty. Siła Jarmarku Dominikańskiego, o którym raport znajduje się TU , klimat gdańskiej Starówki i piękna pogoda już na wstępie oczarowały uwodzoną. Uwodzenie przeprowadzano etapami. Najpierw podziałano na jej zmysł wzroku zabierając w najpiękniejsze i określane jako najbardziej magiczne miejsca Starówki, oprowadzono po Jarmarku pełnym cudów rękodzieła i wszelkich możliwych artykułów, którym żadna kobieta nie może się oprzeć. Dalej zapoznano z niewielkimi fragmentami historii, żeby nie wzbudzać podejrzeń zbyt dużą wiedzą. Zabrano na punkt widokowy, gdzie agentka Majtreji wykazała się sporymi umiejętnościami aktorskimi udając brak kondycji fizycznej przy wchodzeniu na zaledwie dwieście stopni, aż nie zapoznany z misją dozorca dał się nabrać i śmiał z sapania, które zrzucił na karb 30 stopniowego upału i ironicznie polecał sąsiedni punkt o dwa razy wyższej wysokości do zwiedzania. Potem pod pretekstem ochłody przeprowadzono kolejny etap uwodzenia, tym razem smakiem. Zabrano Polę na LODY SOPRANO i w tym miejscu w zasadzie nie powinno się już nic dodawać, ale z uwagi na różne miejsca pochodzenia agentów wyjaśnimy czym są dla wszystkich Pomorzan te lody. Otóż są to lody jakich wszędzie indziej na świecie próżno szukać, mają charakterystyczny wygląd 16 cm stożków (w wersji małej porcji, agentka Majtreji nie odnotowała śmiałka, który by zażądał porcji dużej w ciągu 26 lat swojej działalności na Pomorzu), które formuje się przy specyficznym sposobie porcjowania niebiańskiej masy z maszyny do zwykłego wafelka. Wygląda to mniej więcej tak jak na przedstawionej poniżej fotografii:

  
Mają dwa niezwykle orzeźwiające smaki: wanilii z niespotykanym śmietankowym posmakiem i niesamowicie oryginalnej czekolady, przy czym szczególnie efektywne jest zaserwowanie uwodzonym wymieszania obu smaków. Dla opisania ich niezwykłego działania powstała cała obszerna rozprawa agenta Pasibrzucha, do której odsyłamy zainteresowanych. Jak nietrudno przewidzieć pola uległa zniewalającemu działaniu lodów. Dalej przystąpiono do realizacji etapu zauroczenia ludźmi, konkretnie artystami wszelkiej maści. Od aktorów przebranych za rzesze postaci z różnych epok, filmów, stron świata, poprzez rzemieślników, szczególnie zaś jednego rzeźbiarza, którego dzieła o zmysłowych kształtach bardzo działają na wyobraźnię płci pięknej a na ulicznych muzykach prezentujących klasykę czy blues i jazz w znakomitym wykonaniu i śpiewakach operowych, rockowych, indiańskich i ludowych kończąc. Ostatnim przeprowadzonym etapem było utrwalenie wszystkich wrażeń i kluczenie miedzy uliczkami tak by uwodzona poczuła się jak w innym, zupełnie magicznym i prawdziwie pięknym świecie z którego nie chce się wracać do swojej rzeczywistości południowej. Ze słów Poli w trakcie trwania akcji wywnioskowano nie bezpodstawnie, że osiągnięcie celu misji jest bardzo prawdopodobne, tym bardziej, że nawet po powrocie do Majtrejkowa była dalej zauroczona i samo Majtrejkowo też jej się bardziej podobało w tym momencie niż Pollyannowo. Ten cel został osiągnięty bardzo sprytnym dostarczeniem na stół ulubionego ciasta uwodzonej o nazwie Rafaello i kolejnymi długimi wręcz późnonocnymi rozmowami o różnych nurtujących treściach. Tym samym spieszę donieść, że pierwsza faza operacji zakończyła się sukcesem.

Sekretarz ściśle tajnej agentki Majtreji
z kwatery głównej w Majtrejkowie

31 sierpnia 2007
Śladami Polly i Majtrejki Part three

Operacja UPP faza druga - Sopockie wpadki i przypadki

 Kontynuując misję przy wykorzystaniu dla jej celów trójmiejskich klimatów w fazie drugiej przeprowadzono kolejną akcję na terenie Sopotu. Warunki meteorologiczne jak i ostatnim razem były sprzyjające tak jak rozluźnienie i ciekawość uwodzonej toteż od razu przystąpiono do realizacji planu. Agentka Majtreji po uprzednim sukcesie działania urokliwych miejsc postanowiła przypuścić zmasowany magiczny atak i zabrała Polę od razu do Krzywego Domku. Informacje wywiadowcze o tym miejscu zebrane przez Szpiegów z Krainy Dreszczowców załączam TU i TU Zgodnie z przewidywaniami głównodowodzącej Domek wywarł na uwodzonej piorunujące wrażenie już samym frontem, (a front to dopiero przystawka do głównego dania jakim jest wnętrze) Tuż po przekroczeniu progu Polę urzekł tekst powitania wypisany wprawną ręką artysty:

  
 potem dostrzegła stylizację morskiej piany przy krawędziach pięknych, stylowych schodów:

  
 a pod nimi ozdobną stylizację głębin morskich:

  
dalej unosząc wzrok aż westchnęła patrząc na ściany ozdobione cudną, magiczną grafiką i już wiadomo było, że kolejny punkt planu akcji ma wielkie szanse powodzenia, bo to była zaledwie sień budynku o niezwykłym działaniu. Im głębiej agentka Majtreji wprowadzała Polę do środka tym więcej zachwytu widziała w jej oczach i uśmiechała się coraz szerzej widząc bliskie osiągnięcie celu misji. I urocza maleńka księgarnia z przepastną kanapą dla klientów i niewielka kawiarenka i galeria fotografii wpłynęły bardzo swoją magią na uwodzoną i wprowadziły zgodnie z planem w stan zauroczenia. Dalej zabrano ją na sopockie molo, o którym wszelkie niezbędne informacje oraz galerię zdjęć załączam TU Jak wiadomo jest to bardzo urokliwe miejsce i powinno być świetnym kolejnym punktem realizacji planu. Niestety nieudolność wywiadowcza agentów tego rejonu spowodowała, że nie poinformowano nas, iż w trakcie trwania akcji będzie przeprowadzany remont głównej drogi, której rozkopanie będzie stanowiło baaaaaardzo brzydki akcent w tle widokowym, jak i o tym, że powstaje nowy budynek obok Grand Hotelu, którego szkielet w budowie szpeci molo i odbiera mu jego swoisty klimat. Niekompletność danych spowodowała, że powodzenie akcji w jednej chwili stało się zagrożone. Na szczęście jednak wyjście na spacer w morze suchą nogą i umiejętności odwracania uwagi agentki Majtreji uratowały sytuację podtrzymując klimat magii, którego nawet odwiedzenie kupieckich stoisk z trzy razy większą marżą niż w Gdańsku nie było w stanie zniszczyć. Jednak nie tylko te cechy naszej agentki należy pochwalić ale też i jej sukces walki z nałogiem (który jak wiadomo zwalczała od lat)  i silną wolę, którą udowodniła dwukrotnym ominięciem bez mrugnięcia okiem miejsca największej dla niej pokusy czyli:

  
 znajdującej się na słynnym Monciaku. Ale wracając do treści raportu dalej w przyjemnej atmosferze zabrano się za realizację kolejnego punktu planu akcji czyli zabrano Polę do Opery Leśnej, o której niezbędne dane i galerię zdjęć dołączam TU Przez całą drogę miastem a potem pod górę lasem humor dopisywał uwodzonej znakomicie. Jednak z chwilą zobaczenia przez nią obiektu znikł o zgrozo w błyskawicznym tempie. Amfiteatr, który miał sprzyjać misji sprawił, że zawisły nad nią naprawdę czarne chmury. Opera Leśna okazała się być WIELKIM ROZCZAROWANIEM, a dane o niej powyżej zamieszczone nieprawdziwe, tendencyjne i okraszone sporą dawką mitologii. Z tak wielką rozbieżnością rzeczywistości i wyobrażeń nawet tak wytrawna agentka jak Majtreji nie mogła sobie poradzić. Pola stwierdziła "NORMALNIE KASZANA" i nie było z czym polemizować, tym bardziej, że obiekt okazał się malutki i pozbawiony jakichkolwiek dekoracji, a garderoba i zaplecze koncertowe swoim wyglądem wołało o pomstę do nieba i wręcz błagało o remont, proszę tylko spojrzeć na to zdjęcie a wszystko stanie się jasne:

  
Do tego widownia składała się z ławek zbudowanych wieki temu a pod nogami, co jest aż normalnie niewiarygodne, był piasek i nie uświadczyło się nawet jednego bloku chodnikowego, no chyba, że w loży dla VIP-ów. W związku z czym proponuje przykładnie ukarać cała sopocką komórkę wywiadowczą brakiem premii i przymusowym szkoleniem w placówce na Syberii za daleko posuniętą niekompetencję. Całe szczęście, że to akurat agentka Majtreji przeprowadzała akcję, bo dzięki jej spostrzegawczości i refleksowi zobaczyła po drodze na górę porażki góralską chatę Harnaś o swojskim klimacie, do której zabrała wracając rozczarowaną uwodzoną. Udało jej się nawet ją rozbawić i w tym urokliwym miejscu przywrócić jej naturalną wesołość. Dlatego też zamieszczam TU zebrane przez nią dane na jego temat i galerię zdjęć, dla uzupełnienia bazy danych o miejscach o dobrym wpływie na uwodzonych. I spieszę donieść, że akcja mimo punktów kryzysowych i załamania planu w Operze została przeprowadzona sprawnie i błyskawicznie w odniesieniu do zastanych warunków zmodyfikowana. Trudno mówić tu o powtórzeniu spektakularnego gdańskiego sukcesu, ale uwodzona wróciła szczęśliwa do Majtrejkowa, gdzie opowiadała jak bardzo ją zauroczył Krzywy Domek i że w Sopocie też jej się podobało mimo operowej wpadki.
 Sekretarz ściśle tajnej agentki Majtreji
z kwatery głównej w Majtrejkowie   

03 września 2007
Śladami Polly i Majtrejki Part four

Operacja UPP faza trzecia - Nadmorskie klimaty

 Po szczegółowej selekcji nadmorskich miejsc nadających się idealnie do zrealizowania celu misji przegłosowano jednogłośnie malowniczo położoną maleńką miejscowość znaną niewielu wybranym. Agentka Majtreji od lat inwigilowała te okolice i znała je bardzo dobrze, co widać w jej raporcie na ich temat. Trzeba tu zaznaczyć, że informacje przez nią zebrane były bardzo dokładne i odpowiadały stanowi rzeczywistemu w stu procentach (w przeciwieństwie do danych sopockich agentów). To przepiękne miejsce wolne jest od dzikich tłumów turystów, milionów stoisk z tandetą, wielkich ośrodków wypoczynkowych i hoteli, licznych kiepskich barów i zawyżonych cen. Wszystko tutaj charakteryzuje umiar. Są ludzie, ale nie tylu, żeby nie było gdzie ręcznika na plaży położyć, są małe kramiki, ale nie tyle, żeby nie można było przejść drogą bez potykania się o sprzedawców i kupujących, są nie liczne bary a kilka uroczych restauracji z naprawdę dobrym jedzeniem W KAŻDEJ z nich i jedna naprawdę dobra pizzeria, gdzie to jak powstaje Twoje danie możesz obserwować od podstaw, podziwiając wprawne ręce kucharza. Plaża jest bardzo czysta z cudownie miałkim i białym piaskiem , w wodzie nie uświadczysz ani wodorostów, ani śmieci z których słyną co poniektóre nadmorskie miejsca, a dookoła rozpościerają się wydmy porośnięte sosnowym lasem. Jest wystarczająco dużo miejsca na to by każdy z plażujących zachował swoją prywatność, nie ma mowy o tym by ludzie leżeli rozłożeni w odległości metra od siebie każdy i słyszeli nawzajem swoje rozmowy. Z reguły tworzą małe kolorowe wysepki osłonięte od wiatru parawanem na rozległej plaży. Lokalizacja akcji więc wręcz wymarzona a okoliczności wyłącznie sprzyjające. W dniu wyruszenia na miejsce akcji pogoda była wręcz optymalna zgodnie ze żmudnymi obliczeniami meteorologicznymi, a poziom dobrego nastroju znacznie przekraczał normę czyli sytuacja wyjściowa idealna. Po stosunkowo krótkiej podróży uwodzona wraz z naszą agentką znalazły się na miejscu. Tam zastały tzw. problem pokojowy otóż okazało się, że ze wszech miar niekomunikatywna właścicielka miejsca wynajmu kwater (o jej niezdolności do logicznych krótkich wypowiedzi i konieczności powtarzania trzy razy tego samego by potwierdzić, że rozumie donosiliśmy już wcześniej przy okazji rezerwacji, niestety jak się okazuje od tego czasu nic się nie zmieniło) przez własną głupotę nie spisała telefonu wynajmujących a oni nie pojawili się na czas by zwolnić pokój i chwilowo musi umieścić przyjezdne w innym. Oczywiście ona nie przedstawiła tej sytuacji w tak logiczny sposób jak ja a zbombardowała zdziwione kobiety serią informacji bez związku od niesłowności ludzkiej i własnego zdenerwowania przez zaznaczenie jaki to wielki problem dla niej teraz a na bredzeniu coś o szóstce kończąc ( jak się później okazało był to nr pokoju zastępczego) jednak chwała Bogu przy rozmowie obecna była pani zajmująca się sprzątaniem po gościach i migiem wyklarowała sytuację kończąc słowami to idziemy do szóstki dziewczyny kiedy jeszcze okaz niekomunikatywności coś mówił niezrozumiale dla nikogo. Kwatery były zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami bardzo dobrze położone, wyposażone i utrzymane. Aby zmyć lekko niekorzystne pierwsze wrażenie spowodowane spotkaniem z żywym reliktem niezdarności i niekomunikatywności ( bo zakręceniem pokojowym nikt się nie przejął, miejsce snu nie robi przecież nikomu normalnemu różnicy) agentka Majtreji zabrała Polę do razu na plażę. Od pierwszych kroków postawionych na leśnej drodze prowadzącej nad morze magia otoczenia zaczęła działać zgodnie z oczekiwaniami. Bajkowy las pachnący morską bryzą, soczysta zieleń drzew i czyste powietrze stały się z miejsca sprzymierzeńcami akcji. Zanim Pola dotarła na plażę była już w głęboko zaawansowanym stanie zauroczenia, a kiedy się na niej znalazła nic już nie mogło uratować jej przed dokumentnym uwiedzeniem. Piękne czyste niebo bez jednej chmurki, ciepły dotyk słońca na ciele, delikatna bryza we włosach, miękkość piasku pod stopami, szum morza jak najcudniejsza muzyka i zmysłowy dotyk lekko chłodzącej wody odsunęły wszelkie uroki południa daleko w niepamięć. Praktycznie bez wysiłku ze strony agentki Majtreji (oczywiście poza rekonesansem wstępnym i przygotowaniem akcji) cel misji został osiągnięty, pozostało tylko utrwalić jego efekty. I od tej chwili do tego właśnie dążono. Skupiona dalece na swoim zadaniu głównodowodząca nawet w wodzie stale zachowywała kontakt werbalny z uwodzoną, do tego stopnia, że nie zauważyła nawet zbliżającej się fali, która zakryła całą jej sylwetkę od stóp do głów (hmm... chociaż właściwie na odwrót od głów do stóp;) w najmniej oczekiwanym momencie, co wywołało niepohamowany atak śmiechu początkowo tylko Poli, a chwilę potem otrząśniętej z zaskoczenia Majtreji i wywołało wpadnięcie w głupawkę zakończone kolejnym niespodziewanym zalaniem naszej agentki. Uwodzona stwierdziła, że zobaczyć minę Majtreji w momencie przykrycia jej falą i zaraz po - bezcenne. Potem oczywiście zalało i Polę, która równie wciągnięta w dialog nie zauważała fal zbliżających się nie dość, że do agentki to jeszcze i do siebie. Po wodnych szaleństwach przyszła pora na opalanie się czytaj smażenie na piaszczystej patelni w stylu dowolnym. Dla niezorientowanych istnieje kilka stylów opalania na plaży:
a - na schaboszczaka tj. zaraz po posmarowaniu się specyfikiem do opalania z filtrem położenie się na ręczniku i w nanosekundzie pokrycie CAŁEJ powierzchni ciała piaskiem za pomocą morskiej bryzy (niekiedy mimowolne;)
b - na frytki w oleju tj. posmarowanie się olejkiem, odczekanie na stojąco aż się wchłonie w ciało i dopiero wtedy położenie się na ręcznik
c - na rybkę w rękawie (informacja dla nie gotujących agentów rękaw - aluminiowy przyrząd do pieczenia na parze;) tj. posmarowanie się specyfikiem do opalania z filtrem i położenie się na ręczniku osłoniętym parawanem 
Oczywiście bohaterki naszego raportu opalały się w stylu A lekko zmodyfikowanym tzn. ścierały z siebie piasek co jakiś czas śmiejąc się, że mają kilka zabiegów pilingowych dziennie gratis. Tuż przed zapadnięciem mroku agentka wraz z Polą wróciły do kwatery, gdzie okazało się, że zakręcenie pokojowe mają z głowy i mogą się przenieść do właściwego lokalu, który im obu przypadł do gustu. Kiedy uwodzona zmywała z siebie piasek pod prysznicem agentka Majtreji rozmieszczała cały sprzęt wywiadowczy, kamery, fotokomórki i mierniki nastroju znalazły się błyskawicznie w miejscach im przeznaczonych toteż od razu otrzymano łączność z pozostałymi agentami. Kiedy już uśmiechnięta od ucha do ucha Pola zwolniła łazienkę agentka poszła w jej ślady z tą różnicą, że nim przystąpiła do mycia wyskoczyła cicho przez łazienkowe okno, przeczołgała się pod parapetem i przemknęła między samochodami, by zdać raport współpracownikom. Potem już w stroju wieczorowym (czytaj piżamie;) swoim zwyczajem chciały przeprowadzić nocne Polaków rozmowy jednak jak się okazało nie było to możliwe z powodu inwazji tubylców zamierzających być dzikimi lokatorami i dzikich lokatorów już zadomowionych w postaci ciem, kilku muszek i jednego cherlawego pająka. Wytrenowana we wschodnich sztukach walki Majtreji już wcześniej trzema sprawnymi ruchami nogi, ręki i paznokcia powaliła trzech nieproszonych gości toteż i teraz przypuszczenie zmasowanego ataku nie sprawiło jej żadnych trudności - jeden sus na tapczan z wykopem, potem przytrzaśnięcie sandałem połączone z wyrzuceniem ręki w półobrocie i było po kłopocie;) Pola zaś okazała swą pomoc antykomarową wkładając Raid do kontaktu, no cóż tak też można. Kolejne dni i noce wypoczynku upłynęły sielsko i swobodnie na typowo nadmorskich czynnościach czyli plażowaniu, opalaniu się i pływaniu wymieszanymi ze spacerami, drobnymi zakupami, ucztami podniebienia i ogromną ilością gadania. Niektórzy nie przywykli do takiej ilości rozmów agenci musieli włączyć w słuchawkach tryb cichy i brać tabletki uspokajające, ale jak to się mówi trochę treningu i do wszystkiego można przywyknąć;) Niestety odnotowano też dwa przypadki dywersji wrogich sił południowców, co oznacza, że i oni poszerzają obszary swej działalności. Najpierw podrzucono do kwatery agentki Majtreji i Poli pająka pluskwę monstrualnych rozmiarów by obrzydzić jej pobyt na północy, a później podrzucono cała hodowlę meduz do morza infekując ich obecnością wody przy plaży bardzo dokładnie. Jednak dzięki agentce Majtreji obie próby zostały wykryte a ich działanie zniwelowane. A pisze ona o nich tak:
Pierwszy atak
Późno wieczorną porą w trakcie rozmowy z Polą już w negliżu poczułam nagle na sobie czyjś intensywny wzrok, odwróciłam się, ale nie dostrzegłam początkowo nikogo przez otwarte na zewnątrz drzwi. Dałam sygnał agentom by wzmożyli czujność ufając swej niezawodnej intuicji i z udawanym spokojem dalej żartowałam z uwodzoną. Po chwili uczucie powtórzyło się więc nieznacznie bardziej wychyliłam się z tapczanu by zobaczyć w lustrze intruza, którego obecności teraz już byłam pewna, jednak nie zobaczyłam nic. Wysłałam jednak oddział na patrol używając kodu M. Po chwili zobaczyłam jak Pola zmienia się na twarzy, blednie, a jej oczy poszerzają się i palec zaczyna wskazywać coś niewyraźnego na framudze drzwi do których siedziałam plecami. Zaraz potem jeszcze w szoku powiedziała - "Majtrejka zobacz jaki wielki pająk FUUUUJ!!! Weź coś zrób bo normalnie nie zasnę z tym czymś w pokoju!!!" Od razu domyśliłam się co to za pająk dlatego zamiast przystrzelić mu z buta (mówiąc potocznie;) udałam miłośniczkę zwierząt i wypchnęłam go ze stoickim spokojem czubkiem sandała za drzwi, ku ogromnej uldze Poli wycofał się  z zajmowanej wcześniej pozycji w bliżej nieokreślonym kierunku. Natomiast agentom przykazałam przechwycenie obiektu wrogiej technologii jednocześnie zamykając drzwi i uspokajając uwodzoną, że takie wielkoludy na pewno nie chodzą stadami i że to na pewno jakaś anomalia była. Moje słowa podziałały na nią kojąco i wkrótce zasnęła spokojnie. Niestety agenci zgubili pająka w mroku. Jednak udało mi się go odnaleźć rano i udokumentowałam jego wygląd tą oto fotografią:

  
 a potem agenci zabrali go do laboratorium.
 Atak drugi
O optymalnym na plażowanie czasie dotarłyśmy z Polą nad morze i jak zazwyczaj chciałyśmy zacząć nasz pobyt tu od kąpieli. Już stając na brzegu miałam jakieś niejasne złe przeczucia. Rozglądałam się za obcymi agentami i wchodziłam coraz głębiej do wody kiedy uwodzona krzyknęła: "Majtrejka uważaj MEDUZY!!!" Meduzy były wszędzie. W wodzie, na mieliznach, na mokrym paśmie piasku i o zgrozo w rękach dzieci, które się nimi BAWIŁY jak maskotkami. Wiedziałam, że to nie przypadek, że pojawiły się akurat teraz i lawirując między tym obrzydlistwem dostrzegłam znak rozpoznawczy Południowego oddziału pomarańczowego czyli kolor pomarańczowy, którym zabarwili meduzy by dać o sobie znać.
Proszę tylko spojrzeć:

  

 Stanęłam na brzegu i myślałam jak rozwiązać problem ich obecności jednocześnie rozśmieszając Polę i poprawiając jej nastrój, który się lekko zważył brakiem możliwości kąpieli. Zapewniłam ją, że nie ma problemu, bo ochlapać się przy brzegu zawsze można i powiedziałam, że może do popołudnia wiatr przegna meduzy. I to pomogło w utrzymaniu jej dobrego nastroju. Póki co poszłyśmy się opalać, a właściwie uwodzona się opalała gdy ja kodem Faziegio przekazywałam instrukcje oddziałom. Od razu wpadłam na pomysł nocnej akcji siepaczy zwanych też siewcami (od ich broni - sieci). Poleciłam ich zatrudnienie w celu oczyszczenia wody w późnych godzinach nocnych, zgodzili się ochoczo z braku innych zajęć i potrzeby treningu. Potem wysłałam agenta Alana na zwiad celem ustalenia czy dalej w tajnym lokalu organizacji podają te nieziemskie szarlotki na ciepło z bitą śmietaną i lodami i nie muszę chyba wspominać jak się ucieszyłam z wieści, że tak. Bo oczywiście zdawałam sobie sprawę, że meduzy nie odpłyną z wiatrem i po południu trzeba będzie zrobić coś by utrzymać dobry nastrój Poli, a nic do tego nie nadawało się lepiej niż szarlotki, których działaniu jeszcze nikt się nie oparł a w połączeniu z pięknym zachodem słońca ich efekt jest rewelacyjny. I tak jak przewidywałam akcja dywersyjna południowców nie poczyniła dzięki naszym zabiegom szkód w nastroju Poli, a siepacze spisali się znakomicie, bo następnego dnia po meduzach nie było śladu.
 Raportami agentki Majtreji kończę moją przydługą relację z przebiegu fazy trzeciej operacji.
 Sekretarz ściśle tajnej agentki Majtreji
z kwatery tymczasowej w tajnej nadmorskiej miejscowości

05 września 2007
Śladami Polly i Majtrejki Part five

Serdecznie przepraszam wszystkich, którzy skomentowali poniższy post, z powodu mojej pomyłki został usunięty wraz z Waszymi komentarzami. Posty zapisuję więc mogłam odtworzyć treść tego, co napisałam, ale Waszych słów niestety nie mogę, bardzo mi przykro z tego powodu, jeszcze raz przepraszam
Majtreji

Dopisek z 08.09.2007
Nie wiem jak to się stało, ale Wasze komentarze się jednak zachowały tyle, że pod następnym postem, a jeszcze wczoraj nigdzie ich nie było. No cóż "Są na Ziemii rzeczy o których nie śniło się filozofom" ;) Ja się cieszę nie ważne gdzie, ale ważne, że Wasze słowa ocalały:)

Operacja UPP faza czwarta finalna – Oliwskie klimaty czyli magiczny świat ogrodów z dotykiem tropików w tle

Wyjazd z nad morza i świadomość schyłku  czasu na północy, którą uwodzona zgodnie z planem misji pokochała, podziałały na Polę melancholijnie. W planie akcji przewidziano taką możliwość i zaplanowano środki zaradcze w postaci kolejnego wypadu do bardzo klimatycznego i magicznego miejsca w trójmieście czyli oliwskiej dzielnicy Gdańska,  celem poprawy nastroju i utrwalenia efektów misji. Dane o miejscu akcji dzięki uprzejmości tamtejszych agentów załączam TU Zgodnie z przewidywaniami pomysł ostatniej wyprawy spodobał się Poli toteż od razu przystąpiono do realizacji ostatniego etapu akcji. Agentka Majtreji dobrze zorientowana w zaletach i właściwościach magicznych miejsca  postanowiła wprowadzić uwodzoną do parku jednym z bocznych małych wejść zamiast główną bramą wiedząc, że ten zabieg przyniesie od razu efekt wrażenia przejścia do innego świata gdyż to wejście ma swoisty urok, zresztą sami zobaczcie:



Kiedy Pola stanęła w alejce aż westchnęła z wrażenia. A im dalej wchodziła było coraz lepiej. Najpierw zachwyciła się obecnymi wszędzie zbiornikami wodnymi i ich mieszkańcami - różnokolorowymi rybkami o różnych rozmiarach i uroczymi kaczymi rodzinami. Potem zdumiały ją ogromnej wysokości ściany żywopłotu, dalej zauroczyły małe magiczne ścieżki między skupiskiem Magnolii i mnogość kwitnących roślin wokół od drobnych fiołków i stokrotek, przez begonie a na wielkim egzotycznym kwiecie z kielichami wielkości mojej głowy kończąc. Prosto z kwietnych alei zabrano uwodzoną znajdującą się już w głębokim stadium oczarowania do dżungli pobliskiej niewielkiej acz bardzo klimatycznej palmiarni. Tam poczuła się jak w prawdziwych tropikach otoczona dziwacznymi egzotycznymi kwitnącymi roślinami, mnogością wszelkiego rodzaju rozłożystych palm w tym ogromnego bananowca pozbawionego o dziwo bananów (na miejscu administratorów zainteresowałbym się sprawą ich zniknięcia, bo najwyraźniej ktoś je musiał podprowadzić) i uległa magii pełnego słońca, zieleni, specyficznej wilgoci i ciepła pomieszczenia mając wrażenie przemieszczania się pomiędzy światami z których jeden był piękniejszy od drugiego. Zaklętą niepowtarzalnym urokiem przestrzeni, w której się poruszała, uwodzoną zaprowadzono dalej nad cudnej urody potok z wodospadem i do zabytków kultury pięknie wkomponowanych w krajobraz w tym do znanego ze swej urody w świecie pałacu:



i przylegających do niego ogrodów. Są one dziełem bardzo zdolnych ogrodników pasjonatów, którzy utrzymują  je w doskonałym stanie przez cały rok. To właśnie oni stworzyli piramidy z krzewów, niespotykane wzory kwietnych dywanów o regularnych kształtach i otoczyli pobliską fontannę kobiercem z róż o delikatnej bladoróżowej barwie. Jak nietrudno zgadnąć ogrody pogłębiły u uwodzonej stan permanentnego  zauroczenia. Zwieńczeniem zabiegów agentki Majtreji było zabranie uwodzonej do Grot Szeptów. Jest to niezwykłe miejsce w którym znajdują się dwie stojące dokładnie naprzeciw siebie niewielkich rozmiarów groty znane ze swej niezwykłej akustycznej właściwości a mianowicie jeśli przebywa w każdej z nich jedna osoba i jest zwrócona do tej drugiej plecami to wszystko co powie każda z tych osób nawet szeptem dokładnie odbije się od ścian i trafi do uszu drugiej. Stanie w nich i słuchanie drugiej osoby tak dokładnie jakby mówiła nam do ucha daje niesamowite magiczne wrażenie. Jak nietrudno przewidzieć Pola wracała do Majtrejkowa kompletnie zauroczona. Stan ten nie przeszedł jej zgodnie z naszymi planami do dnia wyjazdu, który ją smucił, ale dzięki agentce Majtreji już nie tak bardzo, bo uwodzona wiedziała, że zawsze może wrócić kiedy tylko będzie miała ochotę i że będzie witana na północy z otwartymi ramionami. Toteż przy pożegnaniu wspominała już o planie kolejnej wizyty i powiedziała: „MAJTREJKA NORMALNIE SIĘ ZAKOCHAŁAM W TWOIM POMORZU.” Tym samym potwierdzając, że misja UPP zakończyła się spektakularnym sukcesem. Donoszę również, że agentka Majtreji, co raczej dla niej niezwykłe naprawdę szczerze zaprzyjaźniła się z Polą i zamierza z nią utrzymywać stałe kontakty, a nawet odwiedzić wrogie tereny południowców i zebrane o nich dane przekazać  do ściśle tajnej głównej kwatery  zrzeszenia północników.  Tymi doniesieniami kończę finalny raport i udaję się do kolejnego miejsca przeprowadzania akcji północnych.

Sekretarz ściśle tajnej agentki Majtreji
z tymczasowego miejsca przegrupowania oddziałów

08 września 2007
Tobie


 Kobieta jest złożonym instrumentem. Nie prostym jak flet, bębenek czy cymbałki. Ona jest jak fortepian. Piękna, elegancka, smukła i zmysłowa. Skonstruowana solidnie, oparta na żelaznej podstawie odpornej na ogromną siłę napięcia, a jednocześnie pełna delikatnych strun wrażliwych na nacisk młoteczków i tłumika wyciszającego ich drganie, zamknięta ramą z drzewa w którym mieszka zaklęta dusza. Drewniane skrzydło jej istoty nie zawsze odsłania piękno wnętrza, harmonię wielu tak odmiennych tonów. Czasem jest zamknięte na świat i muzykę. A czasem rozpostarte wysoko jakby zaraz miało unieść ciężar całej istoty, zbliżyć ją do chmur i wypełnić niezmierzoną przestrzeń czystym dźwiękiem zniewalająco pięknej melodii. Nie wystarczy znajomość nut, budowy instrumentu, a czasem i nawet talent by wydobyć dotykiem palców z fortepianu to, co w nim najpiękniejsze. By to się udało trzeba znaleźć przejście do jego duszy i oddać mu swoją bezgranicznie, tak by dwie stały się jednością. Można grać na wielu instrumentach, ale tylko jeden jest stworzony wyłącznie dla Twoich palców, tylko one mogą trafić do jego wnętrza otwierając Waszym duszom drogę spotkania. To jak bardzo kochasz ten instrument NIE MA ZNACZENIA jeśli to nie jest właśnie ten z którym możliwe jest obopólne zespolenie. To boli. Wiem. Jednak jeśli fortepian i muzyk nie są ze sobą idealnie zestrojeni  nie ma mowy o tym, by mogła powstać ta jedna jedyna najpiękniejsza ze wszystkich wspólna melodia. To NIE TWOJA WINA, że pokochałeś nie ten instrument. One są z założenia do siebie podobne i bardzo łatwo się pomylić. Możesz myśleć, że Wasza melodia jest tą jedyną, bo czujesz każdy element fortepianu całym sobą, co przesłania Twoim uszom oczywistą dla wszystkich innych prawdę - ona nie odpowiada Twojej melodii, grasz bez jego udziału. I chociaż z Twoim słuchem wszystko w porządku długo jeszcze nie będziesz zwracał uwagi na wszystkie fałszywe tony i dysonanse o coraz większej rozległości aż pewnego dnia po prostu nie da się dalej udawać, że wygrywacie wspólną melodię. Pełna świadomość przynosi okrutną prawdę - to NIGDY NIE BYŁ TWÓJ FORTEPIAN  mimo całej Twojej miłości do niego. Minie sporo czasu nim zaczniesz patrzeć na swój błąd jak na coś DOBREGO, co sprowadziło Cię z powrotem na drogę poszukiwań. Tak się stanie jak zdasz sobie sprawę z tego, że gdzieś tam JEST TWÓJ FORTEPIAN, który czeka byś go odkrył. Ból ma jedną zaletę - zawsze mija. Nie trać serca, posłuchaj jego głosu i idź tam gdzie Cię zaprowadzi, nawet jeśli to będzie z pozoru podejrzana okolica. To, co dobre często wymyka się oczom, ale nigdy sercu. Głęboko wierzę, że będziesz jeszcze szczęśliwy, za Ciebie też.

12 września 2007
Szarość

 
 Kiedy padało woda przenikała mi do duszy.
Julio Cortazar, Gra w klasy

 Zapanowała szarość. Rozprzestrzeniła się niezauważalnie pochłaniając najpierw niebo popielatymi chmurami, potem powietrze szarym deszczem by zakończyć dzieło zniszczenia na ziemi dekorując ją srebrnymi kałużami odbijającymi poszarzały świat z lustrzaną dokładnością potęgującą wrażenie szarzyzny. Przenikała stopniowo do jeszcze broniących się dusz targanych wiatrem i przemokniętych ludzi by w końcu zagościć na ich twarzach i w ich domach pozbawionych dotyku słońca. Wszystko zwolniło swój naturalny rytm codzienności. We dnie podobne do siebie szarością jak dwie krople wody wkroczyła ospałość, roztargnienie i rozdrażnienie. Uśmiechy stopniowo nikły za zapłakanymi szybami chowając się głęboko pod ciepłe koce, szukając kominków by zapewnić sobie przetrwanie. Sen stał się najbardziej nadużywanym lekarstwem. Ofiary przedawkowania snuły się przez ciąg godzin szarością zalanych od snu do snu nie pamiętając drogi przez dzień modląc się z żarliwą intensywnością choć o promyk słońca. Stale płaczące niebo wywołało z ukrycia melancholię. Nikt nie mógł przejść obojętnie obok jego bezbrzeżnego smutku nie zabierając chociaż maleńkiej jego części ze sobą. Przyczepionej do rąbka płaszcza, zahaczonej o brzeg kieszeni, przyklejonej z deszczem do włosów, ciągnącej się za mokrymi sznurowadłami butów. Smutek nieba jest najbardziej zakaźną chorobą na ziemi. Kiedy niebo tonie we łzach radość znika zatopiona słonym deszczem. Świat opanowuje chłód przenikający ciało i duszę na wskroś. Życie zamiera w powolnym wyczekiwaniu na ukojenie bólu niebios. Dopiero kiedy minie zza ich oczu znów wyjrzy światło słońca odmrażając zastygły w oczekiwaniu ziemski padół i przywracając równowagę rozchwianym ludziom.





15 września 2007
Taki czas...

 
 ...wszyscy jesteśmy inni chociaż lubimy udawać, że tak nie jest
wewnątrz jesteśmy dziwni,
uczymy się maskować swoją inność w miarę jak dorastamy.
 Annie Prollx, Kroniki Portowe

Czas płynie bardzo powoli. Dużo za dużo go upływa bez najmniejszego pożytku. Wieczność między jednym a drugim ruchem sekundnika. Zbyt wiele wolnego czasu mi szkodzi. Nie mogę się odegnać od nieodpartego wrażenia, że za chwilę go przedawkuję. Z wolna zastygam bez ruchu. Wszystko płynie obok bez mojego udziału. Zapominam się. W mojej głowie wojna. Nieposkładanych myśli pszczeli rój atakuje. Nie słyszę nic prócz szumu. Razem z jesienią przyszła tak znajoma pustka. Przyniosła pamięć odsuwaną tak daleko jak tylko się da. Zalała falą słodko-gorzkich wspomnień. Sprowadziła tak znajome obrazy zamykane w szufladzie na klucz. Zawarła pakt z wyobraźnią i zaprojektowała przyszłość w swoich szaro-biało-czarnych barwach. Ukłuła bólem, wytargała wiatrem, spoliczkowała lodowatym deszczem, zabrała odporność. Odebrała światło poranka, skróciła dnie pogrążając w mroku. Pragnę dobrej złotej jesieni z całym jej ciepłem, światłem i kolorami, nie tej, która była tłem dla mojego bólu tyle razy. Dzięki niej niechciane emocje wracają korzystając z chwilowej słabości. Dzięki niej znów czuję jak bardzo inna jestem, jak wiele przepaści między mną a innymi, jak kruche mosty, które stawiam z takim trudem próbując otworzyć szlak. Tak łatwo było by po prostu przestać. Postawić znak ROAD CLOSED. Nie ma większej pokusy niż ta. W odmęcie sprzecznych uczuć lawiruję przez dni bezradnością zalane. Brakuje mi sił, żeby się wydobyć z tego stanu. Zmęczona jestem, czasami tak bardzo zmęczona... Głuche pytania bez odpowiedzi odbijają się w głowie echem. Taki czas... kolejny już raz przyszło mi go przetrwać...



 
18 września 2007
List do mojego kota

    
 Tekst z książki Hubertusa von Schoenbecka, Kocham siebie takim jakim jestem.

 List do mojego kota

 Codziennie obserwuję istotę, którą uważam dla siebie za wzór: mojego kota. Uczę się od niego (choć on o tym nie wie i wcale nie chce mnie pouczać - to ważna różnica!) i stwierdzam ku mojej wielkiej radości, że już bardziej jestem kotem niż kiedyś. Mój nauczyciel leży teraz rozluźniony, zwinięty w kłębek na bujanym fotelu i nie dba wcale o to, ile dla mnie znaczy. Chciałabym być jeszcze bardziej podobna do ciebie:

Nie chcę już analizować i wyjaśniać, lecz po prostu być - jak ty, kiedy wygrzewasz się w słońcu, nie wiedząc nic o prognozie pogody.

Chciałabym z poczuciem bezpieczeństwa zbliżać się do ludzi i móc odchodzić od nich, kiedy nie są dla mnie dobrzy - jak ty, kiedy bez wahania unikasz, faworyzujesz, kochasz, opuszczasz.

Chciałabym potrafić zdobywać sobie czułość i miłość, kiedy ich potrzebuję - jak ty kiedy delikatnie wskakujesz na moje kolana.

Chciałabym potrafić dyskretnie i nie narzucając 'dobrych rad' pocieszać jak ty, kiedy po prostu przychodzisz do mnie i słuchasz, bo widzisz, że jestem smutna.

Chciałabym unikać narzucanej mi 'miłości' i zbyt wielu roszczeń kierowanych do mnie - jak ty, kiedy spokojnie wstajesz i odchodzisz, jeśli obdarzam cię pieszczotami w nadmiarze.

Chciałabym potrafić się bronić - jak ty, kiedy pokazujesz pazury, jeśli nie rozumiem znaków dawanych mi przez ciebie delikatniej.

Chciałabym móc bez poczucia winy wyróżniać i 'niesprawiedliwie' dzielić swoje względy - jak ty nocą, kiedy B. wraca do domu, wstajesz z mojego łóżka i idziesz do jej pokoju - nie zastanawiając się, czy nie sprawia mi to przykrości.

Chciałabym móc zawsze przede wszystkim troszczyć się o siebie i siebie uważać za najważniejszą; jak ty, który stale robisz coś tylko dla siebie - i wspaniale jest kiedy nasze życzenia zgadzają się.

Chciałabym ufać mojej sile i być pewną moich możliwości - jak ty, który zawsze dobrze oceniasz swój skok i dokładnie wiesz, co jest dla ciebie zbyt niebezpieczne, czego nie osiągniesz.

Chciałabym potrafić być uważną i ostrożną, stąpać swoją drogą, niczego nie niszcząc - jak ty, kiedy spacerujesz po moim pełnym parapecie niczego nie przewracając.

Chciałabym być pełna wdzięku, silna, harmonijna i piękna - jak ty, kiedy nie zastanawiasz się, czy na pewno jesteś bardziej uroczy, piękny... Jak ty, który nie napinasz się, ponieważ na nic nie naciskasz.

Chciałabym radzić sobie przy pomocy mniejszej ilości słów - jak ty, kiedy ufasz temu, że wystarczająco cię lubię, aby rozumieć cię również bez słów; jak ty, kiedy robisz, co chcesz, nie pytając o pozwolenie, ani nie usprawiedliwiając się.

Chciałabym potrafić głośno domagać się tego, co uważam za moje prawo - jak ty, kiedy rano domagasz się swojego śniadania.

Chciałabym potrafić głośno się skarżyć, zamiast przyjmować wszystko z westchnieniem - jak ty, kiedy zbyt brudna jest dla ciebie twoja podstawka z piaskiem.

Chciałabym tak po prostu móc kłaść się do łóżek innych ludzi i nie wątpić o mojej wartości, kiedy mnie tam nie chcą, jak ty.

Chciałabym być ciekawa i odważyć się na wszystko - jak ty, dla którego nie ma miejsc zbyt ciemnych czy niesamowitych.

Chciałabym w moim otoczeniu odkrywać wciąż nowe zjawiska, ludzi, okazje do radości, partnerów do pieszczot, podniecające sprawy do zbadania i zabawy - jak ty, który nigdy się nie nudzisz.

Chciałabym bez ograniczeń móc oddać się rozkoszy, kiedy dana jest mi miłość - jak ty, który nigdy nie liczysz, ile pieszczot jesteś mi winien, nigdy nie zastanawiasz się, czy jutro również będę cię jeszcze pieścić i jak mógłbyś zdobyć tego gwarancję, co powinieneś w tym celu zrobić i kogo oprócz ciebie pieszczę...

Chciałabym pozwolić sobie być próżną i godzinami zajmować się sobą - jak ty, który tak dokładnie i z przyjemnością myjesz się dla siebie.

Chciałabym żyć w zgodzie z wszystkimi moimi cechami i żadnej się nie wypierać - jak ty, który nigdy nie pytasz sam siebie, czy polowanie na myszy jest moralne; który nie posądzasz się o schizofrenię tylko dlatego, że jesteś jednocześnie i delikatny, i okrutny.

Chciałabym trzymać się z dala od obcych spraw i nie zastanawiać się, co jest dla innych dobre - jak ty, który nie zabraniasz mi palenia papierosów czy picia Coca Coli.

Chciałabym być bezpieczna, nie poddawać się manipulacji ani wychowaniu - jak ty, który chodzisz tylko swoimi drogami, tylko siebie słuchasz, tylko do siebie należysz.

Nie chciałabym pytać innych, co zrobić - jak ty, który nigdy nie wpadłbyś na pomysł, by zapytać innego kota, co powinieneś zrobić.

Nie chciałabym już więcej szukać, lecz po prostu żyć - jak ty, który bezczelnie kładziesz się na mojej książce i zakrywasz druk, w którym ukrywało się być może moje zaklęcie, i pokazujesz mi: Tu jest życie, teraz!



21 września 2007
O skrzywionym obrazie samej siebie

   
 Najprzenikliwszy mężczyzna na świecie nie potrafi powiedzieć o kobiecie tyle dobrego ani tyle złego, ile one same o sobie myślą.
Honore de Balzac

 Nie ma dwóch takich samych kobiet. Każda z nas jest inna. I tak możemy spotkać takie, które mają siebie za chodzący ideał, co z reguły nie jest zgodne z prawdą, takie, którym się wydaje, że są nic nie warte i kompletnie do niczego się nie nadają, co również zazwyczaj nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i wreszcie takie, które widzą u siebie i cechy ideału i nieudacznika w różnych proporcjach. Każdy z tych sposobów widzenia siebie niesie określone zagrożenia. Każdy wypływa z wpojonego kobietom dążenia do doskonałości. Za każdym stoi odrębna historia dojrzewania do bycia kobietą, lata kształtowania wszystkiego, co się kryje pod pojęciem kobiecości, pielęgnowania jej w sobie. Najtrudniej jest kobiecie stanąć wobec tego, co sama na swój temat myśli i zweryfikować ile z tych puzzli składających się na jej obraz we własnych oczach jest prawdziwych. Większość kobiet gdy spyta się je jak siebie widzą odpowie automatycznie - 'Jestem gruba i brzydka'. Nie wierzycie? Spróbujcie kiedyś spytać a DOKŁADNIE to usłyszycie. A zaraz potem litanię niedoskonałości własnego ciała, dalej charakteru i sposobu życia. Z reguły mamy chorobliwe podejście do tego kim jesteśmy i jak wyglądamy, bo żadna z nas nie jest IDEAŁEM, a wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że tak winno być. Powinnyśmy być piękne, zadbane (nie ważne czy o 5.30 czy o 23.30), szczupłe, zawsze radosne i pełne sił. Sprawdzające się jako doskonałe żony, kochanki, matki, pracownice, koleżanki - na każde zawołanie tego kto akurat woła. W zestawieniu siebie z tą listą idealnych cech fizycznych i charakterologicznych każda kobieta wypada mniej lub bardziej blado. Stąd nasze zupełnie bezpodstawne złe myślenie o samych sobie i niska samoocena. Nie możemy dostrzec piękna tego kim jesteśmy, bo jak patrzymy na siebie widzimy tylko to, czego nam 'brak'. Stąd problemy z weryfikacją swojego rzeczywistego obrazu. Bardzo trudno jest przełamać taki nieprawdziwy obraz siebie, bo bardzo trudno uwierzyć komuś kto Ci mówi - 'Jesteś piękna', kiedy Ty patrzysz w lustro i widzisz brzydulę. Lata zadręczania się większymi czy mniejszymi niedoskonałościami wyglądu robią swoje. A tak naprawdę to nasz nieprzekłamany obraz i prawdziwe piękno nie tkwią w naszej powierzchowności tylko we wnętrzu. To prawdziwe wewnętrzne piękno promieniuje z nas bez względu na to jakimi warunkami fizycznymi obdarzyła nas natura. To właśnie ono sprawia, że mówi się o nas - Ona ma w sobie to 'coś'. Naprawdę nieważne jest, że nie wpasowujemy się tym, kim jesteśmy w model ideału danego czasu, ważne, że jest w nas piękno, które tylko czeka byśmy je zobaczyły i dzięki niemu dostrzegły swój prawdziwy obraz porzucając krzywe zwierciadło niedoścignionego ideału. 

25 września 2007
Dieta zakochanej kobiety

    
 (...) jeśli się uśmiechniesz, mogę oddychać; jeśli się roześmiejesz, mam dość pokarmu, aby przetrwać następne kilka dni.
Jonathan Carroll, Dziecko na niebie

 Jeśli obudzę się przed Tobą i będę mogła patrzeć, choć przez chwilę, jak spokojnie śpisz, nakarmię Tobą zmysły. Oczy Twoją spowitą snem tak kochaną twarzą, uszy melodią Twojego miarowego oddechu, nos twoim zapachem, dłonie dotykiem odgarnianych z czoła zagubionych kosmyków włosów i usta smakiem pocałunku w sam środek nosa.
 Jeśli otworzysz oko i uśmiechniesz się do mnie na dzień dobry będę miała siłę, żeby wstać.
 Jeśli przygarniesz mnie do siebie, wtulając się zupełnie w moje ciało, nie zważając na to, że oboje jesteśmy już spóźnieni, zapomnę o śniadaniu i o całym świecie.
 Jeśli wyciśniesz pastę do zębów na moją szczoteczkę i zostawisz ją dla mnie na umywalce w łazience jak będę robić kawę wywołasz ciepło i uśmiech, który nie będzie już schodził z twarzy cały dzień.
 Jeśli schowasz mi do torebki paczkę ulubionych herbatników kiedy jeszcze będę w łazience w trosce o to bym jednak nie żyła tylko miłością, kiedy je znajdę wywołasz ciepło w okolicy serca, które da mi więcej energii niż tabliczka czekolady.
 Jeśli pocałujesz mnie na do zobaczenia wieczorem, nie na odczepnego w policzek tylko bez pośpiechu naprawdę czule i delikatnie jak tylko Ty potrafisz, będę mieć dość siły by przetrwać dzień.
 Jeśli w ciągu dnia wyślesz mi smsa treści tęsknię/chodź idziemy razem na wagary/mam na Ciebie ochotę, zapomnę o jedzeniu na resztę dnia i będę mieć tyle siły jakbym zjadła dwudaniowy obiad z deserem.
Jeśli po powrocie pocałujesz mnie tak jakbyś mnie rok nie widział urosną mi skrzydła i dasz mi tyle energii, że będę mogła Ci uchylić nieba bez żadnego wysiłku.
 Jeśli zasnę ze spokojnym rytmem bicia Twojego serca w uchu do niego przyłożonym nasycona Tobą niczego więcej nie będę już pragnąć.

28 września 2007
Tacie

 
   Umarłych wieczność dotąd trwa,
dokąd pamięcią się im płaci.
 Wisława Szymborska


 Jedenaście lat temu byłam najsmutniejszym dzieckiem świata...