6 czerwca 2010

2006 październik, listopad, grudzień

01 października 2006
Czterolistna koniczyna
  

"Najlepszy przyjaciel jest jak czterolistna koniczyna, trudno go znaleźć i przynosi szczęście."

 Dzisiaj dziękuję Bogu za moich przyjaciół. Mam ich niewielu ale każdy z nich jest dla mnie na wagę złota. Każdego z nich kocham miłością braterską, o każdym z nich pamiętam i z każdym z nich chcę iść dalej przez życie. Dziękuję kochani za to, że jesteście bez was na pewno nie dałabym rady. Znowu idą dla mnie trudne chwile a wy jesteście przy mnie jak zawsze i wiem, że dacie mi siłę by stawić czoło nadchodzącym dniom, bo jesteście moim szczęściem.

04 października 2006
Borys

   Dziś opowiem wam o moim małym kotku, który jak już się słusznie domyślacie został nazwany Borysem, bo skoro Tiger ma swój post to Boryskowi on się też należy. Jednak zanim to zrobię chcę wam podziękować za to, że się o mnie martwicie i troszczycie. Moje trudne dni się nie skończyły, jest mi ciężko na sercu bo bliska mi osoba żegna się właśnie z życiem po ciężkiej chorobie i dlatego, że cały czas się odzywają stare problemy, ale dzięki wam i moim przyjaciołom jakoś sobie z tym radzę. Piszę wam dziś o Borysku, żebyście mogli się trochę rozweselić i żeby już tu nie było tak smutno. Powoli dochodzę do siebie i staram się zrozumieć, że każdy koniec jest początkiem czegoś nowego. Muszę wam powiedzieć, że moje Borysiątko jest zupełnym przeciwieństwem Tigera. Różnią się prawie wszystkim (chyba łączy ich tylko to, że są kotami:) Borys uwielbia burczeć i mruczeć wystarczy go pogłaskać na karku po główce i już słychać słodkie mmrrrrbrrrrr Tiguś prawie wcale tego nie robi. Mały zjada wszystko DOSŁOWNIE, duży jak arystokrata ma swoje widzimisie i oprócz kociego jedzenia nie je praktycznie nic. Borys jest huraganem energii wszędzie go pełno i ciągle broi. Ostatnio musiałam zlikwidować kwietnik w pokoju i położyć wszystkie kwiaty z niego do góry na regał bo urządził sobie z niego ściankę wspinaczkową  i zjadał mi rośliny po  uprzednim łamaniu ich liści. Tiger spałby tylko cały dzień jak Bonifacy z Przygód kota Filemona. Mały uwielbia czuć cudze ciepło więc zasypia  często na stopach (nawet jak sobie spokojnie stoisz to potrafi na nie legnąć i weź tu się potem rusz;) gdzieś pod pachą w fotelu czy przy twarzy na poduszce. Duży obowiązkowo w fotelu i nigdzie więcej. No już chyba starczy tych porównań, bo miało być tylko o Borysku:) Jest naprawdę kochanym kotem chociaż ogromnym urwisem. Uwielbia zapasy z Tigerem, hmm... może uczono go judo? :) Jak się naje do pełna a jeszcze ma coś w misce to koniecznie się stara to ukryć, najlepiej by to zakopał, ostatnio zamaskował swoje resztki przykrywając miskę dywanikiem łazienkowym:) Zazwyczaj szaleje cały dzień z małymi przerwami na 15 minutowe drzemki z których budzi się ze zdwojoną energią:) Hmm... a może oni tam do kociego jedzenia jakiś żeń-szeń dodają;) Ma wielką umiejętność rozśmieszania rodzinki ostatnio wszyscy płakaliśmy ze śmiechu jak zjadał makaron nitki, normalnie wciągał je jak te pieski z Zakochanego kundla aż mu się uszka trzęsły:) Najśmieszniej wygląda po przebudzeniu jak wygina się na wszystkie strony, potem siada, robi szpagat z tylnej łapy i zaczyna się myć, normalnie jakby z gumy miał kości i kręgosłup:) Najlepiej go wymęczyć jak już jest padnięty od zabawy, bo wtedy da ze sobą wszystko zrobić i wytulić i wygłaskać i wycałować, bo jak jest przytomny to za nic się nie da żywioł jeden:) Uwielbia polować na nogawki od spodni zawsze się na nie zaczaja gdzieś w kącie, a potem mało co nie doprowadza ich nosiciela do zawału kiedy tak znienacka je zaatakuje:) Wymyślił też swoisty sport: wkłada głowę i przednie łapki w kapeć tak głęboko, że na bank nic nie widzi i z prędkością światła pruje przez pokój odpychając się tylko tylnymi łapkami, wygląda to jak mały czarny bolid na zawodach:) Kolejną jego namiętnością jest podgryzanie wszystkiego i wszystkich i próbowanie nowych smaków zupełnie jak w reklamie snickersa (czy marsa już nie pamiętam). Ostatnio próbował jak smakuje kępa sierści Tigera,  którą ten zgubił na podłodze, swoją drogą trzeba było widzieć jak się krzywił od tych włosów:) Jest naprawdę pocieszny i wierzcie mi, że wrósł już na dobre w Majtrejkowy dom. Każdemu z was życzę jakiegoś zwierzaka, który rozjaśni każdego dnia jego szarość swą radością bez powodu i niespożytą energią.

07 października 2006
Ludzka życzliwość

   Mam bardzo wielu sąsiadów. Są wśród nich ludzie sympatyczni, mili, chorobliwie ciekawscy, plotkarze i plotkarki i ludzie zwyczajnie bezinteresownie życzliwi z dobroci serca. Jak nietrudno odgadnąć tych ostatnich cenię sobie najbardziej. Wśród nich zdecydowanie wyróżnia się młoda para sąsiadów z poddasza. Oboje bardzo ciężko pracują są w domu o nieludzkich godzinach, a mimo to zawsze są uśmiechnięci, życzliwi i gotowi do pomocy. Wprowadzili się do nas niedawno a ja już nie wyobrażam sobie jakby nasz dom bez nich wyglądał. Dlaczego? Bo mi zawsze i wszędzie brakuje takich właśnie ludzi i bardzo się cieszę, że do nas trafili. On jest piekarzem, ona sprzedawcą. Oboje pracują niedaleko. Ona zawsze powie czy warto kupić dany towar nawet obcej osobie, zawsze jest miła i uprzejma w swojej pracy chociaż jak nietrudno się domyślić nie jest za nią należycie wynagradzana. On bardzo często wstaje w nocy, albo w nocy pracuje, a mimo to jeszcze nigdy mimo zmęczenia nie był dla nikogo niemiły. Jednak nie tylko na byciu sympatycznym polega ich życzliwość. Z racji jego zawodu dostaje on dużo pieczywa i słodkości typu drożdżówki, pączki z budyniem itp. Sąsiedzi są tylko we dwoje więc wiadomo, że nie są w stanie tego zjeść sami i tak dzielą się tym, co mają z innymi. Z dziećmi z rodziny patologicznej z podwórza i z nami swoimi bliższymi sąsiadami. Nie muszę mówić co dostawa słodkości znaczy dla dzieci, u których w domu chleb bywa rzadkością już nie raz widziałam te uśmiechnięte buzie i powiem wam, że widoku takiej radości się nie zapomina. Mało tego pomyślcie jaki to dobry przykład dla nich, które tak rzadko z jakąkolwiek się życzliwością spotykają. Nie powiem, że nikt im nie pomaga, bo już nie raz nie dwa chociażby moja rodzina im pomagała, nie w formie pieniężnej, bo wiemy na co by te pieniądze poszły, ale rzeczowej, jednak to są bardzo odosobnione przypadki jak na liczbę sąsiadów wokół. I tak wyobraźcie sobie, że od miesięcy praktycznie moja rodzina nie kupuje chleba ani niczego do tzw. kawy. Już o 9 rano przed drzwiami stoi sąsiadka lub sąsiad z dostawą świeżych bułek/ chleba/bułki paryskiej i słodkościami. Nieraz dają nam tego cały kartonik. I jeszcze jedna rzecz, która się z tą życzliwością wiąże ona się mnoży. Bo moja rodzina jest nieduża  i my z kolei przekazujemy część z otrzymanych darów innym i tak kochani każdego dnia dzieje się mały cud bezinteresownej pomocy drugiemu i to jeszcze w czasie kiedy ceny pieczywa skoczyły w górę. Wierzcie mi dla każdego obdarowanego taki dar jest bardzo ważny i odciąża w dużym stopniu codzienne wydatki, zwłaszcza rodzin z dorastającymi dziećmi, które jak wiadomo potrzebują sporej dawki energii dla właściwego rozwoju. Moi sąsiedzi są naprawdę kochani pomagają nam wszystkim nie oczekując nic w zamian. Ich życzliwość promienieje poprzez nas na innych i dzięki temu dobro krąży od człowieka do człowieka się mnożąc. Szkoda tylko, że tak wielu ludzi bezinteresowna życzliwość tak wiele kosztuje, bo ma ona naprawdę wielką moc.



11 października 2006
Wieści różnej treści

Majtrejkowy światek przeżywa ostatnio małe trzęsienie ziemi. Dzieje się tyle różnych rzeczy, że ja już nie nadążam i znów mi się zaczyna zmęczenie materiału. W niedzielę zmarła osoba o której wam pisałam i jest mi ciężko na sercu z myślą, że jej już nie ma i już nie zobaczę jej uśmiechu i w oczach i na ustach. Poza tym stare nowe problemy, choroba, którą na szczęście się udało opanować i notoryczne zmęczenie. Za dużo się ostatnio dzieje w moim życiu muszę się zatrzymać i spokojnie pomyśleć jaki mu nadać kształt. Bo czuję, że tak dalej już być nie może za wiele się zmieniło. Dlatego wzięłam sobie urlop i od piątku do piątku mnie nie będzie. Wyjeżdżam do moich przyjaciół na południe u nich zawsze najlepiej odnajduję siebie i najgłośniej słyszę swój własny głos, który tu tak łatwo zagłuszyć. Potrzebuję tego odpoczynku jak powietrza. Moje energetyczne baterie są puste. Czuję, że jakbym się położyła to spałabym tydzień. Muszę sobie wszystko jakoś poukładać w głowie, dojść do ładu ze samą sobą. Przepraszam was, że tak mnie tu mało ostatnio, mam nadzieję, że jak wrócę to się poprawię opowiadając wam jak było na urlopie:) A muszę powiedzieć, że jeszcze mi się leniwy urlop w życiu nie trafił:) Na pewno wiele się będzie działo i będę musiała odrobić w weekend syndrom pourlopowy, czyli odespać urlop:) Będzie mi brakowało odwiedzania was w waszych małych światkach blogowych, ale obiecuję, że wszystko skrzętnie nadrobię jak wrócę:) Jeszcze nikomu odcięcie od sieci na tydzień nie zaszkodziło, przypadków śmiertelnych nie odnotowano:) Trzymajcie za mnie kciuki, żeby mi się udało jutro wszystko pozałatwiać i z powodzeniem zapakować Majtrejkowy dobytek;)

20 października 2006
Dialogi z drogi


Wróciłam moi kochani cała i zdrowa:) I na początek relacji urlopowych zamieszczam garść dialogów z podróży:)

-Co to mi tu tak świeci?
-No nie wiem co ci może świecić
-A no tak słońce przecież wschodzi:)

-O zobacz jaki piękny murek
-Nie ty, ty na drogę patrz:)

-Nie no najpierw kominek do grilla zbudowali a teraz dopiero dom zaczęli
- A co ty myślisz, żeby robić trzeba jeść:)

-Kurcze co mnie dziś tak razi? Już wiem, okulary przecież wczoraj wyczyściłem, trzeba będzie znów zabrudzić:)

-O zobacz przy drodze wóz drabiniasty z kapustą, może  kupimy dla K.?
-A co ty myślisz, że oni tam kapusty nie mają? A poza tym gdzie ty byś tą kapustę włożył jak mamy bagażnik pełen po brzegi?:)

-Co oni tam przed nami na tej drodze robią, że tak wolno jedziemy?
-Roboty drogowe przecież są
-No ale bez przesady zobacz tu jest ograniczenie do 70 km/h a my 20 jedziemy
-Ale zaraz będzie do 50km/h tam jest znak
-Mimo wszystko 20 km/h to już przesada, przecież przed nami słonia nie prowadzą:)

-Który to jest hamulec, a który gaz?
-Ty serio pytasz?
-No serio bo nie pamiętam
-Mówiłam, że będziecie żałować, że mi daliście poprowadzić:)

-Nie wiem czy to był dobry pomysł wyprzedzać tą furmankę z obornikiem
-Dlaczego?
-Bo my właśnie teraz z góry jedziemy a nad nami kupa gnoju w co by nie było mówić niepewnym pojeździe
-Fakt ale by była jazda jakby to wszystko na nas teraz zleciało:)

-Zobacz wichrowe wzgórza!
-Co!?
-No tam nad nami osiedle Spółdzielni Mieszkaniowej Wichrowe Wzgórza
-Ale wymyślili jak na górce to od razu wzgórza i jeszcze wichrowe:)

-Ty weź jedź ostrożniej
-Jak tak będę jechał to się nigdy tych pająków z ruchy wydechowej nie przegoni:)

Mam nadzieję, że udało mi się tymi kilkoma dialogami oddać wesołą atmosferę podróży i wprowadzić w panujący nastrój. Kochani co to był za urlop...:) Jak odrobię zmęczenie po 16 godzinach jazdy ciąg dalszy relacji nastąpi:)

22 października 2006
Z cyklu raporty z podróży part one:)

Hmm... zastanawiałam się od czego by tu zacząć i doszłam do wniosku, że najlepiej od początku:) Otóż tym razem z powodu okoliczności niezależnych od Majtrejki zakupy przedwyjazdowe, załatwianie pilniejszych spraw i pakowanie połączone z praniem odbyło się na tzw. ostatnią minutę. W swoim czwartkowym przedwyjazdowym zakręceniu Majtrejka pobiła wszelkie rekordy. Żebyście nie uznali jej za całkowicie niepoczytalną przytoczy tylko jeden przykład zupełnego odejścia od rozumu:) Otóż skończyła jej się odżywka do włosów i wchodząc do Rossmanna na ostatnią chwilę przed zamknięciem robiła zakupy na pamięć i tak kupiła zamiast odżywki szampon do włosów, a żeby było zabawniej wcześniej kupiła 400ml butelkę owego szamponu więc w zupełności nie był jej potrzebny i do tego wcale się nie zorientowała w pomyłce i wieczorem biorąc kąpiel nałożyła na włosy szampon myśląc, że to odżywka i tylko sekundę myślała przy ich spłukiwaniu czy aby ta odżywka się za bardzo nie pieni, ale doszła do obłędnego wniosku, że może zmienili skład:) Potem już na urlopiku zobaczyła napis na butelce i wyobraźcie sobie, że jeszcze się nie połapała, że taką pomyłkę poczyniła bo doszła do kolejnego obłędnego wniosku, że pewnikiem siostrze w ferworze pakowania z półki szampon zabrała a odżywka stoi w domu:) Nie muszę mówić jakie było jej zdziwienie po powrocie:) Także kochani cały czwartek upłynął mi  w biegu i oczywiście do końca ze wszystkim się po prostu NIE DAŁO zdążyć  więc siłą rzeczy zostało jeszcze sporo do zrobienia na piątek - nota bene dzień wyjazdu. Nie wiem co mnie pokusiło, że wcześniej pomyślałam, że skoro wyjeżdżam w piątek po południu to przecież mogę spokojnie iść do pracy tego dnia. Taaa to była genialna myśl brzemienna w skutkach. Dlaczego? No bo to był piątek 13-tego, a ja mam daleko z pracy do domu, a w domu pranie oczywiście wilgotnawe na lince do spakowania i cała masa rzeczy do zrobienia. Ale od początku. Naprawdę próbowałam wszystko zamknąć w czwartek i skończyło się na tym, że poszłam o bardzo nieprzyzwoitej godzinie spać więc nie muszę mówić jak nieprzytomna wstałam rano, oczywiście biegiem do pracy, w pracy kołowrotek zakończony zostaniem DŁUŻEJ niż przewidywałam w tym przybytku. Całe szczęście szef dostrzegł objawy paniki w moich oczach i słusznie stwierdził: "A pani przecież dzisiaj wyjeżdża", po czym spojrzał na zegarek, wyrzucił mnie od komputera i powiedział: "Ja pani już tu nie widzę i dobrej zabawy życzę" i zabrał się za kończenie mojej pracy normalnie bym go uściskała w tym momencie gdyby nie to, że byłam na niego zła:) Panika jednak była uzasadniona i  Majtrejka musiała skorzystać z telefonu do przyjaciela - czyli niezawodnej mamci:) Która to podjechała po córcię do pracy, bo nie było szans by pieszo dotarła do domu i się wyrobiła. Po obiedzie na stojąco w tempie godnym konkursu na to kto szybciej pochłonie jadło, Majtrejka utknęła w dalszym ciągu pakowania i standardowo stwierdziła, że nie ma gdzie włożyć butów i co na siebie włożyć bo szybko wyeliminowała nieuschnięte rzeczy. Drogą selekcji jednak udało się coś na ubranie przeznaczyć i uchronić Majtrejkę od paradowania po południu kraju nago, co by się niechybnie aresztowaniem skończyło i upchnąć buty do śpiwora (zwanego od pamiętnego biwaku śpirowem:) Kiedy wszystko już było zapakowane Majtrejka z iście godnym podziwu rumieńcem świadczącym bynajmniej o zdrowiu a raczej o niezdrowym pośpiechu legła na kanapę by złapać oddech przed marszem z tobołami na dworzec pkp, no bo oczywiście żaden autobus nie pasował. Wiadomo piątek trzynastego:) Całe szczęście jakoś dotarła na stację bez objawów przedzawału tylko z lekką zadyszką i nawet bilet kupiła bez problemu i jeszcze na dodatek pociąg się nie spóźnił:) Pewnie się teraz dziwicie jaki pociąg, przecież Majtrejka samochodem jechała na południe. Spokojnie jeszcze nie zwariowałam wiem co piszę:) Otóż podróż Majtrejki odbywała się dwuetapowo najpierw w piątek pociągiem do Dobrodziejów, którzy zechcieli taką gadułę ze sobą zabrać, a później samochodem. Podróż pociągiem minęła szybko i na szczęście nie w towarzystwie dresiarzy, którzy uwielbiają tą trasę, tudzież dziadków piwnych ziejących na zadziwiające odległości alkoholem czy grup wycieczkowych bijących rekordy decybeli przy wypowiadaniu się:) Kochani Dobrodzieje odebrali zakręconą Majtrejkę z dworca i przygarnęli pod swoje opiekuńcze skrzydła. W ich domowym ognisku także panował ferwor pakowania w którym Majtrejka pomogła sprawnie, bo w końcu nic prócz pakowania nie robiła od dwóch dni i lepiej zawsze się przecież kogoś pakuje:) W końcu zmęczeni pakowacze zasnęli słodko próbując zebrać siły na sobotnią dziesięciogodzinną jazdę. I tak minął dzień pierwszy w podróży:)

24 października 2006
Z cyklu raporty z podróży part two:)

 W sobotę Majtrejka, dobrodzieje i ich pociecha wstali nawet jeszcze nie bladym świtem tylko ciemną nocą i zaczęli przygotowywać się do wyjazdu. Spokojnie przyrządzili kanapki, termos z herbatką, zjedli śniadanko i znieśli z wprawą doświadczonych tragarzy bagaże, tobołki i pakunki, którymi wypełnili po brzegi samochód. Jeszcze trochę zaspani zajęli swoje miejsca w aucie i ruszyli w dziesięciogodzinną podróż. Każdy z was kto kiedyś miał okazję spędzić tyle czasu w zamkniętej puszce na czterech kółkach wie co się dzieje z umysłem podróżnych w trakcie takiej długiej drogi. I tak z braku innych aktywności  człowiek stara się wymyślić sobie jakieś zajęcia (jakby było coś do roboty w samochodzie:) poza obserwacją krajobrazu co po godzinie staje się więcej niż nużące. Co prawda można próbować spać, czytać lub rozmawiać, ale wierzcie mi żadnej z tych czynności nie da się rozciągnąć na dziesięć godzin, nawet jak się jest taką gadułą jak Majtrejka:) Więc zaczęłyśmy z pociechą dobrodziejów w którejś z kolei nużącej godzinie jazdy obserwować samochody, a dokładniej ich rejestracje. Spytacie co w tym ciekawego a otóż to, że po reformie terytorialnej rejestracje samochodowe zaczęły mówić:) Tak kochani do takich właśnie wniosków dochodzi się w podróży i niech mi ktoś powie, że one nie kształcą:) I tak siedzimy sobie i dobrodziej mówi ciekawe jak dojedziemy a samochodowa rejestracja na to najpierw WY a potem OK:) Dalej jedziemy i rozmawiamy na jakiś temat i pada zdanie i co tu w tej sytuacji można zrobić a rejestracja poliglotka na to CRY:) Mało tego jak się okazuje nie tylko my wpadliśmy na to, że rejestracje mówią ale inni też i na dodatek zaczęli robić to co im mówią czego dowodem niech będzie autko o rejestracji WAL z kompletnie wgniecionym tylnym zderzakiem:) Ogólnie rzecz biorąc droga była męcząca ale bez przeszkód i wyraźnie się poprawił stan nawierzchni od ubiegłego roku no przynajmniej do pewnego momentu. Na miejscu byliśmy już koło szesnastej. Także zdążyliśmy się wszyscy powyściskiwać i powycałowywać i jeszcze spędzić miły wieczór na typowych dla nas gawędach ciągnących się w noc. Kiedy się ma okazję raz do roku spotkać z ludźmi, którzy są jak druga rodzina to zmęczenie znika w mgnieniu oka a zastępuje je radość bycia razem i spokój, który normalnie jest stanem trudnym do osiągnięcia. A jak jeszcze ma się tak piękną oprawę tego spotkania to już naprawdę wierzcie mi nie może być lepiej. Bo co może być piękniejszego niż słoneczna i ciepła złota jesień w górach z przyjaciółmi za którymi się tęskni cały rok? Na pewno niewiele jest takich rzeczy. Zawsze powtarzam, że ludzie, którzy mają swoich przyjaciół blisko siebie mają wiele szczęścia, bo oni są naszym szczęściem. Zawsze lubiłam ciszę, która zapada po zmroku w górach i to, że widać gwiazdy na niebie i prawdziwą ciemność w domu a nie tą kupioną roletami, które blokują światło latarni, które i tak je przebija. Zupełnie inaczej się tam zasypia i inaczej śpi, chociaż wszyscy mówią, że to zasługa powietrza to ja myślę, że to jest bardziej złożona sprawa. Miejsca mają swój określony klimat, który tworzą ludzie ze swoim otoczeniem ich przestrzeń jest tym, co jest dobre dla duszy. I w takim właśnie miejscu mieszkają moi przyjaciele, zawsze widzę w nim coś z magii gdziekolwiek się nie obejrzę. To jest niesamowite uczucie budzić się w przestrzeni przesiąkniętej miłością i obecnością natury. Tam dopiero naprawdę można usłyszeć swój głos, tam nic nam nie przesłania samych siebie i innych. Tam właśnie spędziłam niedzielę na rozmowach, odwiedzinach i popołudniowo-wieczornym domowym kinie w doborowym towarzystwie z popcornem i Gingersem w ręku. Powiecie zwykły dzień, zwykły wieczór filmowy, ale nie dla mnie dla mnie to był prawdziwy odpoczynek, prawdziwe rozmowy (nie informacyjne wymiany zdań), prawdziwy śmiech i prawdziwy spokój wynikający z obecności bliskich ludzi. A w poniedziałek ruszyliśmy w drogę, ale o tym w części trzeciej:)

26 października 2006
Z cyklu raporty z podróży part three:)

 Mogłabym wiele powiedzieć o poniedziałkowej wyprawie w góry, ale nie zawsze słowa są konieczne. Zabieram was na spacer ze mną moimi ścieżkami pełnymi myśli i pokonywania własnej fizycznej i psychicznej słabości.













  

A na koniec zostawiam was z obrazem domu świętego ascety, który wiedział co naprawdę w życiu ważne i mimo niewielkiego wzrostu był wielki swoją duszą, bo potrafił nią ogarnąć wszystkich cierpiących.







27 października 2006
Z cyklu raporty z podróży part four:)

     Po górskim dniu pełnym wysiłku i radości wynikającej z pokonywania siebie i własnych słabości w cudownym zbliżeniu do natury przyszedł wtorek. Dzień na pewno niezapomniany. Dzień tylko dla Majtrejki i jej przyjaciela. Dzień spędzony w jedynym mieście, które kocham bezwarunkową miłością, chociaż nie chciałabym w nim żyć. Dzień dla kogoś kto jest wyjątkowy chociaż siebie za takiego nie uważa. Dzień rzadkiej fizycznej obecności kogoś bliskiego duchem a dalekiego kilometrami. Dzień spokoju, słońca i prawdziwej rozmowy. Dzień prawdziwie pełen wytchnienia i radości, a reszta jest milczeniem;) W środę natomiast dalej ruszyliśmy w drogę. Odwiedziliśmy dom kogoś kto otrzymał go w darze od narodu za zasługi zdobyte swym pisarstwem. Wyjątkowe miejsce, które do dziś jest sceną wielu wydarzeń kulturalnych. Jednak to nie dom w którym jest muzeum robi największe wrażenie a jego otoczenie. Piękny park mieniący się tęczą jesiennych kolorów, szum płynącej niedaleko wody, ławki zapraszające do odpoczynku, aż się chciałoby usiąść na nich z książką i zapomnieć o całym Bożym świecie. Kiedyś ludzie naprawdę potrafili docenić wyjątkowych pisarzy i szanowali ich tak bardzo, że byli zdolni dać im coś od siebie w zamian za to, co otrzymali od nich zaklętego w słowa. Szkoda, że dziś już się takich dobrych gestów w stronę twórców nie robi i za to, co od siebie dają nie mają niczego tak pięknego, co przypominało by im o ich misji pisania i o miłości czytelników każdego dnia. Dzisiaj już niczego i nikogo tak się nie docenia, a szkoda, bo każdy zasługuje by być docenionym za swoją pracę i cały trud jaki się w nią wkłada bez względu na to, co robi. Po powrocie z kolejnego magicznego miejsca nadszedł czas ostatnich przed wyjazdem spotkań, długich rozmów i lepszego jeszcze poznawania się z tymi, których się widzi tylko raz w roku. Wieczór pełen rozmów na wiele nurtujących tematów, prawdziwej wymiany myśli i przemyśleń w cieple domowego ogniska w towarzystwie dzieci, które są tak niezwykłe na swój wiek jak to tylko możliwe, które mają swoje zainteresowania i pasje zupełnie nie związane z bronią, samochodami, lalkami Barbie, grami komputerowymi, które potrafią docenić bliskość natury i prawdziwie ją kochać, które pochłaniają książki. Wieczór przebywania w prawdziwym domu pełnym miłości, szacunku i radości z bycia razem w rodzinie. Cudowny dom, w którym się chce być, oddychać tą atmosferą. Dom, który przyjmuje gości z radością. Prawdziwym szczęściem jest móc przebywać z tymi ludźmi i być częścią ich świata. A po powrocie od nich znów szał pakowania i szykowania się tym razem na czwartkową szesnastogodzinną jazdę. Zawsze wracamy do domu inną drogą, bo zahaczamy o Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach i Częstochowę. Dwa święte miejsca, które mają swoje szczególne miejsce w moim sercu. Dwa miejsca - wytchnienie w podróży, źródła siły, nadziei i miłości. Dwa miejsca gdzie ładuję baterie wewnętrznej siły na cały rok. Dwa miejsca o których nie jestem w stanie pisać, bo to, co się czuje w nich przebywając wymyka się niedoskonałej formie słów. I na odwiedzinach w nich i dotarciu najpierw do Dobrodziejów, a potem w piątek do mojego domku kończy się moja podróż i urlop a z nią i raporty:)   




30 października 2006
Intuicja.


Kiedy zdajemy się na intuicję, jesteśmy jak rozgwieżdżona noc: spoglądamy na świat tysiącem oczu.
   Clarissa Pinkola Estes

Wielu rzeczy w moim życiu nie można wytłumaczyć. Wielu przekonań, zachowań, wyborów nikt nie zrozumie, bo zostały podjęte pod wpływem intuicji. Często zdarza mi się, że bez żadnej logicznie uzasadnionej przyczyny coś czuję i robię, bo w głębi duszy wiem, że tak powinnam. Moja intuicja odzywa się zawsze w najmniej spodziewanych momentach i sprawia, że zaczynam patrzeć nie tylko oczyma, ale i wszystkimi zmysłami i każdą częścią mojego ja, to są moje nieograniczone oczy, które widzą więcej niż ktokolwiek poza mną, a czasem i ze mną włącznie jest w stanie pojąć. Intuicja często pozwala zobaczyć kogoś takim jakim jest naprawdę i przez to nas chroni, jeśli tylko odważymy się jej zaufać, co nie jest rzeczą prostą, bo nie przychodzi łatwo. Wiele czasu zajęło mi nauczenie się tego by jej słuchać. Całe mnóstwo ludzi twierdzi, że nie ma czegoś takiego jak intuicja, ale oni są w błędzie. Jest bardzo wiele sytuacji w których się odzywa, żeby nas przestrzec. Na pewno niejednemu z was się kiedyś zdarzyło, że po prostu nie potrafiliście komuś zaufać chociaż nie było żadnego racjonalnego powodu by tego nie robić, a potem okazywało się, że ta osoba naprawdę nie była godna zaufania. Albo czuliście, że nie powinniście wracać do domu jakąś drogą, albo zostać w tym miejscu gdzie jesteście dłużej, albo gdzieś iść, a później okazywało się, że mieliście rację w swoich na pozór bezpodstawnych obawach. Jednak intuicja nie działa tylko jako środek ostrzegawczy, w wielu przypadkach jest też bodźcem do zaufania, spojrzenia na jakiś problem z innej nieoczekiwanej strony, zrobienia czegoś nieoczekiwanego co przynosi zdumiewające efekty. Intuicja jest jakby częścią wiedzy o nas samych, świecie i innych, tą częścią, której się nie da ogarnąć rozumem, tą częścią bez której ogół wiedzy jest niekompletny jak kompas bez strzałki wskazującej kierunek. Przynosi nam część wewnętrznego przekonania o tym, co jest dobre, co złe i w jaką pójść stronę. Intuicja jest tym, co pozwala prawdziwie widzieć, a nie tylko patrzeć. Zamykanie się na nią to skazywanie siebie na wieczne błądzenie po ścieżkach życia.

 


01 listopada 2006
...



Śpieszmy się

 Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
 zostaną po nich buty i telefon głuchy
 tylko co nieważne jak krowa się wlecze
 najważniejsze tak prędkie że nagle się staje
 potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
 jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
 kiedy myślimy o kimś zostając bez niego

 Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna
 zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
 przychodzi jednocześnie jak patos i humor
 jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
 tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu
 jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
 żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
 chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć
 kochamy wciąż za mało i stale za późno

 Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
 a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny

 Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
 i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
 czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą

 ks. Jan Twardowski

03 listopada 2006
Odpowiedź

 Często ludzie kiedy lepiej mnie poznają pytają mnie z mniejszą lub większą życzliwością, co taka kobieta jak ja robi sama, dlaczego nie mam przy sobie mężczyzny, gromadki dzieci, które tak kocham. Zawsze trudno mi odpowiedzieć na to pytanie i każda z moich odpowiedzi zawsze okazuje się dla pytających niezadowalająca. Jednak teraz czytając mojego ukochanego pisarza znalazłam taką odpowiedź, która pasuje do mnie idealnie. Carroll pisze swój blog od 2004 roku ja zaczęłam go czytać stosunkowo niedawno, a teraz wpadła mi w ręce jego książkowa polska wersja "Oko dnia" i to właśnie tam znalazłam odpowiedź, przeczytajcie może to wam pomoże mnie zrozumieć.

"21.10.2005
Wyimek z listu. Przyjaciele i rodzina rozmawiali o pewnej niezwykłej kobiecie, której z jakiegoś tajemniczego powodu nie szczęści się w miłości. Ktoś kto ją dobrze zna powiedział co następuje:
<<Ona pragnie tego, co niewielu potrafi dać. Pragnie rzeczy prostych. Mało kto potrafi jeszcze robić to, co proste. Chce jeść domowe kanapki z topionym serem, moczone w ketchupie i podane na papierowym talerzyku, a nie obiad w luksusowej restauracji. Chce siedzieć na plaży o zachodzie słońca, a nie spędzać urlop w egzotycznych krajach. Otrzymywać skreśloną własnoręcznie kartkę z napisem <<Zależy mi na tobie>>, zamiast jubilerskiego cacka kupionego przed trzema laty. Chce, abyś ją uczesał, a nie posyłał na cały dzień do salonu piękności.
Ona pragnie rzeczy jeszcze prostszych. Takich, o których można by sądzić, że o nich zapomnieliśmy. Chce, abyś spytał ją o zdanie, nim pocałujesz ją po raz pierwszy i drugi. Chce, abyś trzymał ją za rękę, kiedy będziecie oglądać stare filmy na kanapie. Chce, abyś przy rozmowie patrzył na nią. Tak wielu z was, chłopaki się myli. Wydaje się wam, że chodzi o to, gdzie ją zabierzecie, co jej kupicie na urodziny i Boże Narodzenie, wydaje się wam, że wystarczy rozszyfrować jej myśli. Wydaje wam się, że chodzi o to, abyście zostali jej najlepszym kochankiem, i o to, co sądzi  o waszej karierze. przyjaciołach, rodzinie, wydaje wam się, że chodzi o to wszystko, co nigdy nie będzie miało dla niej znaczenia.
Nie ma nic przeciw temu, abyś wychodził z kumplami tak często, jak ci się podoba. <<Chce>>, abyś się cieszył życiem. Możesz pracować poza domem i wyjeżdżać służbowo. Chce, abyś był szczęśliwy w pracy i odnosił sukcesy. Nie musisz być super kochankiem. Chce poznać twoje ciało i nauczyć cię swojego. Od czasu do czasu możesz być zachłanny, egoistyczny i wymagający. Chce dojść z tobą do porozumienia. Chce w pełni wykorzystać dany wam czas.
<<Czego ona chce?>> - ktoś zapytał. Chce tylko być kochana, po prostu. Tak samo jak kocha wszystko w swoim życiu. Nie kieruje się żadną skomplikowana formułą. Wszystko jest proste i łatwe, bo wszystko pochodzi z serca. Chce, abyś ją kochał sercem. Jak dotąd nikt jej tak nie kochał, bo ludzie poświęcają czas na rozmyślania i analizy, na robienie głupstw i wynajdywanie powodów, by nie kochać sercem.>>
Co rzekłszy, wstał i wyszedł. Nikt się nie odezwał."

06 listopada 2006
Miara sukcesu

 Niewiele udało mi się w życiu osiągnąć  z rzeczy ogólnie przyjętych za osiągnięcia. Nawet zamierzonych przez siebie celów nie zrealizowałam. Życie ciągle weryfikuje moje plany. Nie byłam jakoś nigdy specjalnie ambitna i spragniona uznania. Wielu ludzi jednak wręcz żyje po to, by stać się ludźmi sukcesu w ich mniemaniu. Zaharowywują się na śmierć dla awansu, rezygnują z życia osobistego, zaniedbują rodziny, odmawiają sobie odpoczynku, a wszystko to w imię osiągnięcia sukcesu. Ale czym on w ogóle jest? Kolejnym szczeblem kariery? Kolejną założoną spółką? Kolejnym zerem na koncie? Ten szczyt marzeń większości ludzi jest dla mnie za drogi, za wiele kosztuje dotarcie na ten samotny szczyt, który nie zapewni niczego oprócz pustki, bo po jego osiągnięciu zniknie cel, któremu się podporządkowało życie. Ja mam inną miarę sukcesu całkowicie zgodną ze słowami poety:

R. W. Emerson

 Success
 Śmiać się często i wiele
Zdobyć sobie szacunek ludzi inteligentnych
i miłość dzieci;
Zyskać uznanie uczciwych krytyków
I znieść zdradę fałszywych przyjaciół;
Cenić piękno, znajdywać w ludziach to, co najlepsze,
Zostawić świat nieco lepszym - czy to za sprawą zdrowego dziecka,
ogrodowej grządki czy też społecznej naprawy;
Wiedzieć, że choć jedno życie oddychało lżej,
dlatego żeś ty żył. Oto miara sukcesu.

08 listopada 2006
Być sobą - niemożliwe?

Bądź sobą, a nie będziesz musiał pamiętać kim jesteś.
Jesse Ventura, były gubernator Minessoty, zawodowy zapaśnik.

Tak łatwo jest zgubić samego siebie, tak łatwo być kimś kim chcą od nas żebyśmy byli, albo kim chcielibyśmy być, nic prostszego od włożenia maski. Życie to dla niektórych grecka tragedia gdzie kilka zupełnie różnych ról gra ta sama osoba i tylko zmiana maski sygnalizuje kim jest w danym momencie przedstawienia.  Każdy aktor ma przynajmniej kilka wcieleń w ciągu swoich pięciu minut na scenie jak każdy z tych ukrytych za sztucznym tworzywem ludzi w prawdziwym życiu. Dla mnie jednak istnienie i poruszanie się w świecie to nie gra, żadne przebranie nie zmieni tego kim się jest. Dostosowywanie się do ról narzucanych przez innych czy to społeczeństwo czy rodzinę czy nawet tych, których kochamy zabiera nam siebie, a przecież tylko siebie mamy tak naprawdę. Pewnie, że każda maska jest piękna i zmienia nas w kogoś kim łatwiej być, nadaje nam całkiem nowy wyraz, kolory i aurę inności. Kiedy się chodzi w cudzej skórze to ktoś inny popełnia błędy nie ty więc nie jesteś za nie odpowiedzialny, a tylko jedno z twoich licznych wcieleń. Życie ma zupełnie inny ciężar kiedy nie musisz dźwigać jego odpowiedzialności przerzuconej automatycznie na maskę. Łatwo powiedzieć w pracy jestem szefem i tak się muszę zachowywać bo bym nie przetrwał, w domu jestem kochającym mężem, w hotelu niestrudzonym kochankiem, z doskoku dobrym ojcem. A ja pytam kiedy jesteś człowiekiem?  Bo prawdziwego człowieka nie tworzy sytuacja on jest jednolitym tworem, który na nią reaguje a nie na odwrót. Gdyby Bóg chciał żebyśmy byli kameleonami nie stwarzał by ludzi. Czasami mam wrażenie, że żyję w teatrze wypełnionym postaciami, które zmieniają skórę jak węże, bo chcą i tymi, których się w tą skórę wtłacza na siłę próbując tym samym z szarej myszki zrobić tygrysa i nie muszę mówić, że takie działanie ją zabija stwarzając w jej miejsce coś, czego nawet nie umiem nazwać. Udawanie kogoś innego ma dla wielu coś z magii, ale magia się kończy w momencie w którym maska chciana czy też nie przyrasta do twarzy na stałe i nie sposób rozpoznać siebie w lustrze. Jak wtedy żyć z kimś kto jest nam prawdziwym zupełnie obcy? Nie wiem dlaczego bycie sobą jest dla takiej rzeszy ludzi niemożliwe, nie rozumiem jaki sens ma rozszczepianie własnej osobowości czy zmuszanie kogoś do przejmowania innej niż własna. Każdy poszczególny człowiek jest małym cudem, nie ma drugiego takiego na świecie, jego wyjątkowość to jego wartość, jest równie unikalny jak dzieło sztuki. Każdy człowiek jest potrzebny, każdy wnosi sobą coś innego, każdy jest niezastapiony. Nawet najpiękniejsza maska nie dorówna pięknem ciepłemu uśmiechowi i blaskowi oczu, bo to z samym sobą jest nam najbardziej do twarzy. Bycie sobą w każdej sytuacji jest możliwe wystarczy tylko chcieć i nie bać się własnej odrębności, bo to właśnie ona jest istotą człowieczeństwa.

10 listopada 2006
Pozwolić umrzeć...

 Naszym zadaniem jest zrozumieć rytm życia i śmierci i pozwolić umrzeć temu, co musi umrzeć, a żyć temu, co powinno żyć. 
Clarissa Pinkola Estes

Jak wiecie układam sobie wszystko w życiu od nowa, staram się odnaleźć równowagę  i zmienić to z czym mi niewygodnie. Wiele się dzieje ostatnio w moim świecie i to wymaga ode mnie reakcji. Ciągle przewartościowuje swój system, dużo myślę, mało śpię. Staram się znaleźć swoje miejsce i rozwiązanie, które pozwoliło by mi wyjść z sytuacji w jakiej jestem. Najbardziej przeszkadzam w tym sobie sama. Sama sobie jestem najgorszym wrogiem. Chcę ocalić coś co nie ma racji bytu, bo wydaje mi się, że dam radę, a potem przekonuję się, że sama siebie oszukuję. Nie da się tak żyć jakbym chciała. Nie da się uniknąć zmian. Zmian, które będą wymagały ode mnie wiele siły, której ciągle mi brakuje. W moim życiu przyszedł czas na śmierć, muszę pozwolić umrzeć czemuś, co chciałam za wszelką cenę utrzymać przy życiu. Muszę wziąć swój los w swoje ręce i pójść na wojnę a przedtem wyprawić pogrzeb. Złożyć głęboko w ziemi to, czym żywi się mój wewnętrzny drapieżca, który stara się sprawić bym czuła się małym, nic nie wartym i nikomu niepotrzebnym człowiekiem. Muszę zabić w sobie wszystko to, co wzmacnia jego głos, który ciągle mi powtarza, że się nie uda, że nie dam rady sama. Muszę zwalczyć swoją słabość by ocalić to, co jeszcze ze mnie zostało, bo jeśli tego nie zrobię, będzie mnie z każdym dniem coraz mniej i mniej aż kiedyś zniknę. Pozwolę żyć temu, co spychałam na samo dno duszy sądząc, że przetrwa bez mojej pomocy skoro samo w sobie jest wartością. Wydobędę na światło to, co we mnie najlepsze i bezlitośnie zrzucę w otchłań to, co nie pozwala mi żyć w zgodzie z sobą. Przygotuję się do walki i stanę się mordercą by samej nie zginąć. Odzyskam siebie i swoje życie bym potem mogła je komuś ofiarować. 

 


 13 listopada 2006

Kolejny etap

  Zawsze trzeba wiedzieć kiedy się kończy jakiś etap w życiu. Jeśli uparcie chcemy w nim trwać dłużej niż to konieczne, tracimy radość i sens tego, co przed nami.
Paulo Coelho
 Życie każdego z nas można podzielić na etapy. Wcale nie jest trudno je wyróżnić i właściwie ocenić z perspektywy czasu. Wiele się wydarzyło w moim życiu i tak naprawdę przez lata całe nie miałam szansy tego uporządkować. Moje życie wewnętrzne było jak ogród, który w różnych etapach mojego życia różnie wyglądał. Stopniowo stawał się coraz bardziej zaniedbany aż chwasty i wszelkie szkodniki rozrosły się do takich rozmiarów i zadomowiły na dobre tak bardzo, że zaczęły zabijać wszystkie piękne kwiaty i nie pozwalały rosnąć warzywom. Ścieżki się zatarły, nie można było już dostrzec grządek, nikt nie nawoził i nie podlewał roślin zostały same zdane na siebie bez żadnej pomocy. Przez jakiś czas sobie radziły, bo ziemia długo była zadbana, nosiła w sobie ślady wody i odżywczych składników. Jednak z czasem przetrwanie stawało się coraz trudniejsze, potrzebne były ręce, które włożyłyby serce w pracę nad przywróceniem ogrodu do jego świetności, jednak te były na to jeszcze za słabe. Bardzo długo nabierały sił aż w końcu wróciły do formy i stanęły na progu czegoś, co już zupełnie ogrodu nie przypomina, ale pączki na drzewach i nieśmiałe zalążki roślin przebijające chwasty dały dłoniom nadzieję, że ich praca może jeszcze przynieść owoce wbrew wszelkiej logice. Zaczęły więc walkę od wyrywania chwastów ze spokojem i siłą płynącą z wiary, że jeszcze nie wszystko stracone, że jeszcze nie jest za późno, bo lepiej zacząć wszystko od początku kolejny raz niż zabić to, co tworzy twój wewnętrzny ogród. Stara prawda, że "czasami trzeba długo iść, żeby dojść do siebie" ma w moim przypadku pełne odniesienie. Nie martwcie się o mnie kochani ja tylko robię porządek w moim wewnętrznym ogrodzie by żyć w zgodzie z sobą.

16 listopada 2006
Pożegnanie z trującym bluszczem

  
 Półmrok, ostatni promienny uśmiech słońca blednie na horyzoncie. Stoję przy oknie chłonę przez skórę nieznaczne drgania poruszonego powietrza, zwiastun twojej obecności. Uśmiecham się do swoich myśli kiedy ze zgrabnością słonia w składzie porcelany skradasz się za moimi plecami zapominając jak zwykle, że czuję za każdym razem, że jesteś w pokoju w trójwymiarze. Kiedy jesteś blisko o centymetry wyciągam rękę i trafiam czubkami palców prosto w twoją skroń nadal stojąc twarzą do okna. Odwracam się do ciebie wtulonego w moją dłoń, całujesz po kolei każdy czubek mojego palca i każde zgięcie kości potem zaczynasz od wybijającego szalony puls nadgarstka wędrówkę ust do samego ramienia. W żyłach zamiast krwi już tylko lawa. Oplatasz moimi rękoma swoją szyję, pochylasz głowę do mojej piersi i pocałunkami znaczysz szlak do ust, kiedy unosisz głowę wplatam ci palce we włosy a ty smakujesz zgięcie mojej szyi jak czekoladę, całujesz delikatnie za uchem błądząc dłońmi pod moją koszulką. Ocierasz twarzą moją twarz wsuwasz palce we włosy i badasz moje półprzymknięte oczy z lekkim uśmiechem kiedy ja tonę w twoich widząc każdy ich szczegół nawet ciemną kropkę na tęczówce i łapię się na myśli, że pasujemy do siebie idealnie, zupełnie jak dwie łyżeczki. Powoli delikatnie odchylasz moją głowę i całujesz z czułością, która po chwili przeradza się w coraz głębsze pragnienie. Nie mówisz nic, ale obrysowujesz końcem języka serce na moim podniebieniu. Potem odrywasz się ode mnie i czuję niemal fizyczny ból zanim usłyszę twoje ciche zachrypnięte słowa prosto do ucha: "Jestem z powrotem i już się nigdzie nie wybieram."

19 listopada 2006
Wyrwałam pokrzywy

   
Wszystko jest tylko kwestią zwalczenia pokusy. I wyboru. Niczym więcej.
Paulo Coelho

Przez trzy dni i trzy noce wyrywałam pokrzywy słów wrośniętych we mnie głęboko korzeniami. Cudzych słów jak  te rośliny palących i parzących jak ogień, pozostawiających najpierw pęcherze a potem blizny. Wypieliłam cale pole na kolanach bez rękawic ochronnych bez jednej przerwy na głębszy oddech bez wytchnienia mięśni w morderczym tempie bez zwracania uwagi na pot i łzy. Walczyłam wiedząc, że nie ma odwrotu - albo one albo ja. Znosiłam wywoływany przez nie niewyobrażalny ból, parzące pęcherze tnące mi dłonie przy pękaniu i płynącą z nich krew nie traciłam czasu na opatrunki. Wyrwałam je do ostatniego maleńkiego korzenia, zebrałam w stos i podpaliłam. I teraz siedząc przed tym płonącym żywym ogniem stosem patrzę na siebie bez sił, całą w brudzie, poranioną, ze śladami zaschniętej krwi na całym ciele, z błotem za połamanymi paznokciami, z zaschniętymi łzami na policzkach i nie wiem już czy to moje ciało płonie z bólu i wyczerpania czy te palące pokrzywy słów. Wszystko ma swoją cenę. Wstaję  i nie odwracając się za siebie wracam wlokąc nogę za nogą do domu, który tak naprawdę nigdy nie był moim domem. Muszę zmyć brud i opatrzyć przesilone ciało i zapaść w sen niepamięci by móc jutro zebrać się w sobie do sprzątnięcia popiołów.  Myślałam, że zginę w tej walce, nie spodziewałam się, że będzie aż tak trudno. Sama sobie jestem winna, pozwoliłam pokrzywom rosnąć za długo, zabrały całą moją siłę, ale na szczęście już ostatni raz, nie dam im już więcej wyrosnąć. Już nie ulegnę pokusie by się zastanawiać czy nie ma w cudzych  parzących słowach prawdy, nie dam im przetrwać, wybieram wolność od sądów ludzi, którzy nic o mnie nie wiedzą. Do mojego ogrodu zaczyna wracać światło.

21 listopada 2006
Światowy Dzień Życzliwości i Pozdrowień
   
Kochani mamy dziś Światowy Dzień Życzliwości i Pozdrowień i z tej okazji i z tego miejsca serdecznie wam dziękuję za to, że jesteście, wspieracie mnie w moich życiowych potyczkach i podnosicie z kolan w ogródku. Każdy wasz mail, każde ciepłe słowo jest dla mnie jak promień słońca, który ogrzewa duszę, dajecie mi każdego dnia bardzo wiele - część swojego światła. Zawsze wam będę za to wdzięczna. Ściskam was wszystkich bardzo mocno posyłam buziaki Majtrejkowym Murzynkiem częstuję
 i z serca pozdrawiam.

                                             Wasza Majtrejka

 

23 listopada 2006
[...]

    


*Po tragedii w kopalni Halemba

25 listopada 2006
Nocą.
      
         ZamiastPosłuchaj piosenkiPosłuchaj piosenkiPosłuchaj piosenki

Ty, Panie tyle czasu masz,
Mieszkanie w chmurach i błękicie
A ja na głowie mnóstwo spraw
I na to wszystko jedno życie.
A skoro wszystko lepiej wiesz
Bo patrzysz na nas z lotu ptaka
To powiedz czemu tak mi jest,
Że czasem tylko siąść i płakać

Ja się nie skarżę na swój los
Potulna jestem jak baranek
I tylko mam nadzieję, że...
że chyba wiesz, co robisz, Panie.

Ile mam grzechów? któż to wie...
A do liczenia nie mam głowy
Wszystkie darujesz mi i tak
Nie jesteś przecież drobiazgowy
Lecz czemu mnie do raju bram
Prowadzisz drogą taką krętą
I czemu wciąż doświadczasz tak
Jak gdybyś chciał uczynić świętą.

Nie chcę się skarżyć na swój los
Nie proszę więcej, niż dać możesz
I ciągle mam nadzieję, że...
Że chyba wiesz, co robisz, Boże.

To życie minie jak zły sen
Jak tragifarsa, komediodramat
A gdy się zbudzę, westchnę - cóż
To wszystko było chyba... zamiast
Lecz póki co w zamęcie trwam
Liczę na palcach lata szare
I tylko czasem przemknie myśl
Przecież nie jestem tu za karę.

Dziś czuję się, jak mrówka gdy
Czyjś but tratuje jej mrowisko
Czemu mi dałeś wiarę w cud
A potem odebrałeś wszystko.
Ja się nie skarżę na swój los
Choć wiem, jak będzie jutro rano
Tyle powiedzieć chciałam ci
Zamiast... pacierza na dobranoc

sł. Magda Czapińska
muz. Włodzimierz Korcz
wyk. Edyta Gepert


27 listopada 2006
"Milczenie to najtrudniejsza rozmowa."



  Cisza jest głosów zbieraniem.  C. K. Norwid

 Milczę od kilku dni. Zamykam w sobie różne głosy. Te których nie należy wypowiedzieć pakuję w pudełka, zamykam i zawiązuję ostrzegawczą czerwoną wstążką, te które należy czekają w kolejce po przepustkę na wolność, te które są złe od razu wyrzucam, te które są dobre pielęgnuję jak najcenniejsze rośliny i pozwalam im się rozwijać. Tworzę na nowo swój głos, składam go z wielu w jedną całość, bo chcę, żeby był czysty i wolny od innych głosów niż te pochodzące z serca. Chcę usłyszeć ten jeden jedyny prawdziwy wewnętrzny głos by potem już tylko nim się wypowiadać. To wymaga czasu, pracy, skupienia i milczenia, bo tylko w ciszy można usłyszeć to, co zepchnięte w głąb już tylko szepcze słabo - jestem. Przemówię kiedy będę na to gotowa. Własny głos też wymaga troski. Zdziwiłam wszystkich tą ciszą, niewygodnie im z nią, boją się usłyszeć własne myśli. A ja po prostu nie mam nic do powiedzenia, pierwszy raz od bardzo dawna, moje gadulstwo tak naturalne zupełnie ucichło, teraz jest czas na słuchanie siebie. Spokój dobry jak chleb zaczyna do mnie wracać.

30 listopada 2006
Tworzenie



       Bycie jest tworzeniem: nie tylko rzeczy wielkich, rodziny, książki, biznesu, ale też kształtu, jaki nadajemy dzisiejszemu popołudniu, rozmowie przyjaciół, posiłkowi.  Frank Bidart

  Dojrzewanie człowieka przypomina lepienie z gliny. Trzeba się schylić, a często i uklęknąć, sięgnąć głęboko do ziemi, czegoś ciemnego i brudnego, co jest w nas i wydobyć to na powierzchnię. Potem zbudować maszynę z wartości, wiary i nadziei by za jej pomocą przemienić nieokreślone w coś, nadać mu kształt. Ale sam mechanizm nie wystarczy trzeba dodać jeszcze jeden element najczystszy ze wszystkich - serce, bo to z niego wypływa  życiodajna woda, ze źródła serca każdego z nas. Wtedy można zacząć pracę nad stwarzaniem siebie z tego, co na pozór bezużyteczne i słabe a jednak mające w sobie zadatki na coś pięknego i trwałego. Trzeba włożyć dużo pracy i siły w to by przemienić glinę w piękny dzban, który jest czystym źródłem wody dla innych. Trzeba swój kruchy twór w ogniu doświadczeń i cierpienia wypalić, by potem już zmężniałym nadać mu właściwy sobie wzór, ozdobić go wewnętrznym pięknem duszy. A potem tylko już chronić przed potłuczeniem, bo co raz stłuczone trzeba na nowo stworzyć przechodząc cały bolesny proces  tworzenia od początku, nie można skleić czegoś, co się rozpadło na kawałki. Mój dzban jest już gotowy, przeszedł przez ogień i zahartowany czeka już tylko na zdobienie. Porzuciłam poprzednią niedbale sklejoną skorupę, bo przepuszczała wodę i każdego dnia było jej coraz mniej i mniej a z nią mnie. Jestem inna. Czas pokaże czy lepsza, ale na pewno silniejsza i nie stracę już więcej ani kropli siebie, bo znam swoją wartość.

03 grudnia 2006
Bądźmy dla siebie bliscy
    
  Ernest Bryll
Bądźmy dla siebie bliscy bo nas rozdzielają

 Bądźmy dla siebie bliscy bo nas rozdzielają
I co chwila nam ziemia pęka pod stopami
A te okrawki
Kraju na którym stoimy
Z hukiem od siebie w ciemność odpływają

Bądźmy dla siebie bliscy kiedy się boimy
Gdy byle kamyk może poruszyć lawiny
Bądźmy dla siebie bliscy kiedy ciemne góry
Odpychają nas nagle swoim ciałem zimnym

Bądźmy dla siebie wierni kiedy rosną mury
Bo tyle w nas jest siebie ile ciepła tego
Które weźmiemy od kogoś drugiego
A drugi od nas weźmie i w sobie zatai

Bądźmy dla siebie bliscy bo nas rozdzielają
wiersz z 12 V 1985


05 grudnia 2006
Mikołajkowo
      

 Już Mikołaj grzeje sanie
Czego pragniesz niech się stanie
Każde z marzeń skrytych w głębi
Spełni święty Dziadek z sercem gołębim
A Majtrejka nie ma takich możliwości
Więc ze swojej strony ofiaruje moc słodkości ;)



06 grudnia 2006
Winna

     
Wysoki Sąd: Zapoznaliśmy się już z zarzutami wobec oskarżonej oraz materiałem dowodowym, wysłuchaliśmy zeznań wszystkich świadków. Panie prokuratorze czas na mowę końcową.
Prokurator: Dziękuję za głos Wysoki Sądzie. Niniejszy proces zmierzający do nieuchronnego rozstrzygnięcia wykazał jednoznacznie winę oskarżonej. Zebrane dowody oraz oświadczenia świadków popierają zasadność zarzutów. Udowodniono oskarżonej niezbicie co następuje:
-zawsze stawiała innych przed sobą, człowiek był dla niej najważniejszy
-pieniądze nie miały dla niej żadnego znaczenia, na dobrą sprawę mogłyby nie istnieć jej słowami
-nie zwracała w całym swoim życiu uwagi na to jak ktoś wygląda, co posiada i jaki poziom wiedzy ogólnej sobą reprezentuje, ale na to jakim jest człowiekiem dla innych
-kierowała się zawsze sercem i jej słowami dalej zamierza to robić
-dzieliła się wszystkim i pomagała każdemu bez względu na stopień zażyłości nie oczekując nic w zamian
-była szczera i nikogo nie udawała i zamierza o zgrozo pozostać sobą do końca życia
-nie ukrywała swoich poglądów i inteligencji
-kochała całym sercem, całą duszą, całym umysłem i ciałem
-wybaczała zło
-okazywała wszystkim zrozumienie
-zawsze wiedziała za dużo i potrafiła za wiele przewidzieć, nie dała się nikomu zwieść i właściwie odczytywała cudze zamiary
-uratowała nie jedną rodzinę przed zniszczeniem dzięki umiejętnościom mediacyjnym
-nigdy nie pragnęła wiele i nie miała wielkich ambicji
-nie wykorzystywała swojej wiedzy przeciw nikomu
-nikogo nie osądzała
-dochowywała tajemnic, przyrzeczeń i obietnic, szanowała dane słowo
-nie miała żadnych wrogów, nikomu źle nie życzyła
-była samodzielna i niezależna od cudzych opinii, zawsze miała swoje zdanie i nie zachowywała go dla siebie
-wymagała dużo przestrzeni i wolności do życia
-szanowała pracę swoją i innych, sumiennie wykonywała swoje obowiązki
-często powtarzała proszę, dziękuję i przepraszam
- nie ukrywała swoich błędów i brała za nie odpowiedzialność
-kochała dzieci i bardzo szanowała starszych
-nie dała się nikomu kontrolować wykazując daleko posuniętą samokontrolę.
Jak wynika z powyższych przykładów zachowanie i życie oskarżonej jest żywym odzwierciedleniem stawianych jej zarzutów. Mało tego nie wykazuje ona żadnej skruchy i twierdzi, że gdyby miała szansę przeżyć własne życie od nowa przeżyłaby je dokładnie tak samo. Zasługuje na najwyższy wymiar kary i o taki się zwracam do Wysokiego Sądu. Dziękuje za uwagę.

Wysoki Sąd: Dziękuje panu prokuratorowi. Czy pan obrońca ma coś do dodania?

Obrońca: Nie wysoki sądzie, materiał dowodowy jest tak przytłaczający, że nie zostawia miejsca na obronę, proszę tylko o złagodzenie wymiaru kary do częściowego zakresu, a nie zupełnego z uwagi na wątpliwą równowagę psychiczną mojej klientki. Dziękuję za głos Wysoki Sądzie.

Wysoki Sąd: Ogłaszam 10 minutową przerwę po której ogłoszę wyrok.
Strażnik: Proszę wstać Sąd idzie.
Po przerwie.
Strażnik: Proszę wstać Sąd idzie.

Wysoki Sąd: Oskarżona proszę wstać. Czy oskarżona chce coś jeszcze powiedzieć?

Oskarżona: Moje życie nie było może najszczęśliwsze, ale nie stracone i przeżyłam je jak najlepiej potrafiłam. Nie żałuję tego jak żyłam. Dziękuję to wszystko, co miałam do powiedzenia.

Wysoki Sąd: Proszę zebranych o powstanie Sąd wygłosi wyrok. Oskarżona jest wobec porażających faktów, dowodów i zeznań winna zarzucanemu jej odstępstwu od ogółu społeczeństwa. Jej postawa rozbija jego całość i przeczy obecnemu wychowaniu świadomych obywateli a tym samym stanowi zagrożenie dla jego stabilności. Sąd postanawia w związku z absolutnym brakiem skruchy i pragnienia poprawy odstąpić od częściowego zakresu kary i powołując się na 6 poprawkę  Konstytucji Ogólnej wymierza dożywotni zakres kary skazując oskarżoną na wieczną samotność, co dla  niej tak kochającej ludzi będzie adekwatną do czynów karą. Proszę odprowadzić oskarżoną na pustynię. Sąd ogłasza posiedzenie za zamknięte.
 Strażnik: Proszę wstać Sąd idzie.




 

08 grudnia 2006
Samotność

  
    (...) uświadamiamy sobie, że kiedy jesteśmy po prostu sobą, inni często wyrzekają się nas, ale kiedy ulegamy innym, to my wyrzekamy się samych siebie.             Clarissa Pinkola Estes

 Dusza ludzka potrzebuje ciepła drugiego człowieka jak ciało pokarmu. Samotność jest jak głód. Równie intensywna, dokuczliwa i nieunikniona. Ogarnia cały organizm. Najpierw odbiera siły i jasność myślenia,  potem stopniowo energię życiową i poczucie sensu aż wreszcie zabija. Nikt nie jest lepszym od niej mordercą duszy. Nie można żyć bez jedzenia i nie można żyć bez wielu odcieni miłości drugiego człowieka. Samotność może przybierać różne formy. Można czuć się samotnym wśród ludzi z powodu swojej odmienności, wyjątkowości jako człowieka jedynego w swoim rodzaju kiedy nie znajduje się choćby jednej osoby w swoim otoczeniu, która czułaby już nie tak samo, ale chociaż podobnie do nas. Niezrozumienie jest cegłą poczucia samotności podobnie jak odrzucenie.  Samotnym jest się też wtedy kiedy ludzie od nas odchodzą z różnych powodów, bo cegłą miłości jest obecność. Czasem samotność jest stanem chorobowym duszy jak anoreksja czy bulimia dla organizmu. Wyrzekanie się człowieka i jedzenia wcale się nie różni w swych objawach. Wszystko ma początek w psychice, która już nie chce dłużej borykać się z pragnieniem i je z pełną świadomością odrzuca. W przypadku bulimii nie jest to jednak zupełna z niego rezygnacja, czasami zaspokaja się je zachłannie tylko po to by zaraz się od niego odciąć, pozwalając sobie na krótkie intensywne  doznanie ukojenia głodu jedzeniem czy przygodnymi kontaktami z ludźmi, które zostawiają za każdym kolejnym razem człowieka bardziej poranionego i słabszego z poczuciem zupełnej klęski. Rezygnacja z pragnienia pożywienia i przyjemności jedzenia nie odbiega wiele od rezygnacji z pragnienia kontaktu z drugim człowiekiem. W obu przypadkach jest ucieczką od cierpienia i bólu, które zadaje drugi człowiek - swoim brakiem akceptacji i odrzuceniem. Samotność jest moim przekleństwem od lat.


 


11 grudnia 2006
Natura kobiety
         
Paradoks bliźniaczej natury kobiety polega na tym, że jedna strona jest chłodna, druga - gorąca. Jedna jest zdolna do trwałych i bogatych związków, druga może być wręcz lodowata. Często jedna jest radosna i elastyczna, druga sama nie wie czego chce. Jedna - słoneczna i uśmiechnięta, druga - smutna i zadumana. Te dwie kobiety w jednej  to oddzielne, ale zjednoczone elementy, które w psychice mogą tworzyć tysiące kombinacji.

Clarissa Pinkola Estes

 Każda kobieta jest złożoną osobowością. Każda jest inna. Każda na swój sposób niezrozumiała dla innych i dla samej siebie. Mężczyzna powie: "Kobieta jest zagadką, której nie rozwiąże nikt." Tak naprawdę jednak chodzi nie o to by ją rozwiązać, ale zawsze kochać w całej jej istocie. W te dni kiedy na pytanie co jej jest odpowiada nic i w te kiedy cicho płacze kiedy myśli, że śpisz, i te kiedy jest nieobecna, i te kiedy naprawdę nie można już z nią wytrzymać. Po prostu kochać. Wysłuchać jeśli o to prosi, pomilczeć razem, przytulić do serca i ukołysać w ramionach. Pozwolić jej przez ten trudny dla niej czas być kimś kogo słabiej znasz. Nie analizować, nie drążyć tematu, nie szukać rozwiązań, nie wściekać się i nie wychodzić z trzaskiem drzwi. Być dla niej, zostawić jej przestrzeń dla ciemnych dni, bo one są drugą stroną jasnych. Kobieta jest po prostu inna, nie gorsza, nie lepsza, ale inna. Nosi w sobie żywioły, sprzeczne siły, ogrom miłości i ciepła, ale też smutku, zadumy i bólu, który czasem po prostu musi znaleźć swoje ujście. W zupełnie odmienny sposób odbiera świat i uczy cię patrzeć na niego swoimi oczami tak jak ty uczysz ją własnego sposobu widzenia, tylko wasz wspólny obraz jest pełny. Nie zostawiaj jej więc samej kiedy jej nie rozumiesz, bo nic nie wypełni pustki jaką po sobie zostawisz, bo jesteś jej integralną częścią. Nie dziel waszego świata na dwoje on jest jeden i należy tylko do was. Bądź światłem po jej ciemnej stronie i zaakceptuj ją tak jak akceptujesz istnienie dnia i nocy, które razem tworzą dobę.

13 grudnia 2006
Lepszych dni...

The Goo Goo Dolls

Better days

I pytasz mnie czego chcę w tym roku
a ja próbuję wyjaśnić ci to z dobrocią i jasno
chcę po prostu szansy, że być może znajdziemy lepsze dni
bo nie potrzebuję pudełek zawiniętych we wstążki,
i zaprojektowanej miłości i pustych rzeczy 
po prostu szansy, że być może znajdziemy lepsze dni

Więc weź te słowa i wyśpiewaj je głośno
bo wszyscy wybaczają  teraz
bo tej nocy jest ta noc kiedy ten świat zaczyna się na nowo

Potrzebuję jakiegoś prostego miejsca gdzie moglibyśmy żyć
i czegoś co tylko Ty możesz dać
a to jest wiara i zaufanie i pokój  tej chwili kiedy dane jest nam żyć
To jedno ubogie dziecko ocaliło ten świat
i dziesięć milionów więcej  prawdopodobnie mogłoby

jeśli  my wszyscy  po prostu zatrzymalibyśmy  się i zmówili  za nie modlitwę  

Więc weź te słowa i wyśpiewaj je głośno
bo wszyscy wybaczają sobie teraz
bo tej nocy jest ta noc kiedy ten świat zaczyna się na nowo

Chciałbym, żeby wszyscy czuli się  kochani tej nocy
i w jakiś sposób zatrzymać te niekończące się walki
po prostu szansy, że być może znajdziemy lepsze dni

Więc weź te słowa i wyśpiewaj je głośno
bo wszyscy wybaczają sobie teraz
bo tej nocy jest ta noc kiedy świat zaczyna się na nowo
Bo tej nocy jest ta noc kiedy świat zaczyna się na nowo

Zawsze przed świętami słucham tej piosenki. Jej słowa są gdzieś we mnie głęboko zapisane. Mam w sobie to pragnienie szansy na odnalezienie lepszych dni, proste życie i miłość wzajemną i do ludzi. Nie potrzebuję materialnego wymiaru i całej tej błyszczącej otoczki świąt, najważniejsze jest dla mnie to, co się dzieje z sercami ludzi w tym czasie. Kocham te małe cuda ludzkiej życzliwości, zaniechania sporów, przemiany serc w zdolne do przebaczenia. Prezenty mogłyby dla mnie nie istnieć, bo dla mnie największym i najpiękniejszym darem jest to ubogie dziecię, które ocaliło ten świat i nas.

15 grudnia 2006
Pierniczki przedświąteczne

Dzieci bardzo przeżywają każdy dzień zbliżający je do Świąt Bożego Narodzenia, nie mogą się wprost ich doczekać. Dlatego moja mama postanowiła kiedyś umilić im czekanie. I czas kiedy już można czuć atmosferę nadchodzących świąt ale jeszcze nie można się nimi cieszyć ogłosiła czasem pieczenia pierniczków. Jest przy tym zajęciu mnóstwo zabawy dla dzieci, a dom wypełnia się zapachem korzennych przypraw i ich śmiechem. To takie nasze rodzinne święto przed świętami. Dziś już mama nie piecze pierniczków z dziećmi, ale ja przejęłam przysłowiową pałeczkę i rodzinna tradycja została zachowana. Bardzo lubię coś majstrować w kuchni słowami mojego taty, a praca w niej z dziećmi sprawia mi dwa razy więcej przyjemności. Uwielbiam patrzeć na moją malutką siostrzenicę (wiem, że ma siedem lat i już nie powinnam jej tak nazywać, ale ona zawsze będzie dla mnie malutka chyba jestem niereformowalna :) ubraną w fartuszek w kwiatki, całą pomazaną mąką jak ugniata ciasto, potem je ze skupieniem rozwałkowuje i na koniec z wielką radością wycina różne kształty foremkami i układa je na blasze, a potem zjada efekt swojej pracy uśmiechając się przy tym. Tak niewiele trzeba by sprawić dziecku radość i samemu poczuć znajome ciepło w okolicy serca. Dokładnie rok temu pomagałam pewnej rodzinie z dwójką dzieci, często z nimi przebywałam i widząc, że one też już nie mogą się doczekać świąt zaproponowałam ich mamie, że upiekę z nimi pierniczki, żeby ją odciążyć a im dać trochę radości, ucieszyła się tą propozycją i zgodziła się od razu. Świetnie się bawiliśmy przy tym. Wyobraźcie sobie niemal rocznego chłopca i trzyletnią dziewczynkę jak w kuchni tworzą, przerabiają i wycinają ciasto, był to prawdziwie niezapomniany widok szczęśliwych i promiennych buzi. Niedawno zadzwoniła do mnie ich mama i powiedziała mi, że jej córeczka spytała ją właśnie czy ciocia Majtrejka w tym roku też przyjdzie i będziemy piec pierniczki z miodem, normalnie łezka mi się zakręciła w oku. Kochana malutka tak dokładnie wszystko zapamiętała, nawet składniki i podobało jej się tak bardzo, że chce to jeszcze raz przeżyć.  Poprosiłam ją do telefonu i powiedziałam, że z nią mogę piec pierniczki kiedy tylko zechce i mimo tego, ze mam mnóstwo pracy ostatnio wykroję dla niej ten jeden wieczór, bo wiem, że dla każdego dziecka warto to zrobić. Dlatego kochani (tak panowie też ja nie dyskryminuje nikogo i pamiętam o tym, że podobno najlepsi kucharze na świecie to mężczyźni) przygarnijcie pod swoje skrzydła dzieci, zabierzcie je ze sobą do kuchni i spędźcie razem niezapomniany wieczór na wspólnej pracy i radości, żeby wam to ułatwić zostawiam przepis i zapewniam, że to wcale nie jest takie trudne.

 Pierniczki pyszne

 Składniki:
 3 szklanki mąki 1 szklanka cukru pudru (zamiast cukru pudru można użyć zwykłego cukru, ale wtedy kryształki będą widoczne w pierniczkach) ¾ szklanki miodu 120 gram masła lub margaryny 1 jajo 1 ½ łyżeczki sody oczyszczonej 2 łyżki stołowe przypraw korzennych do piernika
 Wykonanie:
 Przesianą mąkę wymieszać z sodą, zrobić wgłębienie na środku wlać miód, dodać przyprawy korzenne, cukier, masło i jajo. (Miód można też wcześniej podgrzać razem z cukrem i przyprawą korzenną, a potem przestudzić i połączyć z mąką) Zagnieść ciasto i wyrabiać aż będzie gładkie i jednolite w przekroju, potem rozwałkować. Ciasto można rozwałkować na dowolną grubość (standardowa grubość to od 3-8 milimetrów). Pierniczki powinno się piec w nagrzanym piekarniku ok. 10 minut. Trzeba uważać, żeby nie zarumieniły się zbyt mocno, bo mogą stać się zbyt twarde i nabrać goryczki. Można je lukrować i dowolnie ozdabiać. Nadają się do powieszenia na choince.
Smacznego :) 


 

18 grudnia 2006
Droga do nieba

Nie możemy zrobić ani kroku w stronę nieba. Taka podróż w pionie przekracza nasze możliwości. Jeśli jednak przez długi czas patrzymy w niebo przychodzi Bóg i zabiera nas do góry. Podnosi nas z łatwością. 

Simone Weil

 Każdy kolejny rok jest patrzeniem w niebo z wyczekiwaniem. W każdym upadamy bardzo nisko. A mimo to od dwóch tysięcy sześciu lat On przychodzi i niezmiennie nas podnosi. Przygarnia nas do siebie. Tej jednej nocy, nocy świętowania Jego pierwszego przyjścia, odsłaniamy swoje uczucia i otwarcie dzielimy się miłością - kawałkiem nieba na ziemi. Jego przyjście zabiera nas do góry. Pytanie tylko dlaczego nie potrafimy dzielić się miłością przez cały rok, dlaczego nie widzimy Jego przyjścia w ciągu roku w drugim człowieku? Na pewno każdy ma swoją odpowiedź. A ja bym chciała, żeby kiedyś nie było podstaw tego pytania, żeby ludzie potrafili sprowadzać niebo miłością każdego kolejnego dnia a nie od święta. Wiem, mało realne, wręcz nieprawdopodobne, bo niektórzy nawet ten jeden dzień w roku nie potrafią wykrzesać z siebie uczucia. Widać jest w nas tylko pragnienie sięgnięcia nieba, a nie chęć jego realizacji. A tymczasem droga do nieba jest bardzo prosta - wystarczy kochać. Dlaczego to takie trudne? Bo jak powiedziała C. Estes - Miłość kosztuje. Jej ceną jest odwaga. A my niczego tak się nie boimy jak miłości.

20 grudnia 2006
Wigilia przedwigilijna

 Dębowy stół a na nim piękna serweta i wazon z jodłą przystrojony złotymi gwiazdami betlejemskimi, wokół sześć krzeseł w pobliżu cud choinka i ozdobione ściany. Atmosfera radosna już od tygodnia, mury co raz przyjmują zdrową dawkę śmiechu, życzliwość codzienna wzbogaciła się o prostą radość niecodzienną. I chociaż ręce zmęczone, nogi odmawiają posłuszeństwa, oczy podkrążone i pracy jak zawsze tyle samo to jednak magia świąt działa i zaczyna się widzieć tylko te dobre strony. Całe biuro i przyległe miejsca pracy oddychają jakby inaczej. A jutro ubierzemy się odświętnie, zrobimy ponad godzinną przerwę w pracy, przełamiemy się symbolicznym chlebem i będziemy sobie życzyć z serca wszystkiego dobrego. Zasiądziemy do tego pięknego stołu  z Majtrejkowym Murzynkiem w wydaniu świątecznym (tzn. w czekoladowej polewie i z białymi gwiazdkami, choinkami i serduszkami na niej), piernikiem w kształcie choinki i pleśniakiem koleżanek z pracy, wypijemy kawę, porozmawiamy, bo mamy to szczęście, że zawsze mamy o czym, mimo różnicy pokoleń, pośmiejemy się i poczujemy, że teraz to już święta tuż tuż naprawdę. A na pożegnanie wyściskamy się wszyscy, bo część z nas już jutro ma swój ostatni dzień pracy i na pewno z radością wrócimy do tego miejsca po świętach, bo wypełniają je ludzie, którzy tworzą zawsze niesamowicie ciepłą i życzliwą atmosferę. Czasami patrzę na nas jak pracujemy i jak dobrze się ze sobą dogadujemy i myślę sobie, że mam wielkie szczęście, że tu trafiłam, że poznałam tych wyjątkowych ludzi, przebywam z nimi na co dzień cały czas ucząc się od nich czegoś nowego i że mam takiego dobrego szefa. Mam nadzieję, że i u Was w pracy znajdzie się czas chociaż na prostą ludzką życzliwość przedświąteczną jeśli nie na chwilę na podzielenie się opłatkiem, wspólną rozmowę i kawę. Wigilia przedwigilijna jest tym, co cementuje więzi i dlatego każdemu z Was życzę aby zawsze było dla niej miejsce gdziekolwiek będziecie.

23 grudnia 2006
Niezapomnianych Świąt Bożego Narodzenia....

            
 „Życzymy sobie w Noc Betlejemską,
 Noc szczęśliwego rozwiązania,
 By wszystko się nam rozplątało,
 Węzły, konflikty, powikłania,
By anioł podarł każdy dramat
Aż do rozdziału ostatniego,
Kładąc na serce pogmatwane jak na osiołka
Kompres śniegu...”
  
A ja Wam życzę moi kochani
Niech te święta Bożego Narodzenia przyniosą Wam spokój duszy,
 Ogrzeją swym ciepłem zmarznięte serca
Wniosą do Waszych domów radość i pokój,
Niech sprawią swą mocą wielką cud przebaczenia i zapomnienia win
 przywołując uśmiech na nawet najbardziej zawziętych twarzach,
 Niech ogarnie Was ciepło wigilijnej świecy,
a jej blask zamieni się w żywe iskierki w Waszych oczach,
Niech życzenia składane z opłatkiem w ręku spełnią się w całości
 Niech samotność odejdzie w niepamięć,
Niech dobro otula Was jak zima ziemię białym puchem,
 niech będzie dla serca jak ciepły koc przy kominku dla utrudzonego ciała,
 Niech bieluteńkie gwiazdeczki skrzypią wesoło pod Waszymi butami
 na wieczornym spacerze z bliskimi.
Niech dobry Bóg namaluje szczęście na Waszych twarzach
 i sprawi by z Wami zostało na cały nadchodzący Nowy Rok,
 Niech miłość dotyka Was delikatnie,
 lecz bez ustanku i zawsze gości w waszych sercach,
Niech Wasze marzenia płyną wysoko w górę
 i spełniają się...
  
 Oddaleni jesteście ode mnie, ale opłatkiem, chociaż tylko w myślach mogę, z każdym z Was z osobna, tym ujawnionym i tym ukrytym czytelnikiem się dzielę.



 


25 grudnia 2006
Dzisiaj w Betlejem


Betlejem
 Dzisiaj w Betlejem przyszedł na świat Bóg – Człowiek. Uniżył się tak bardzo jak tylko można przyjmując postać ludzką z miłości do nas. Jego narodziny zmieniły wszystko, Jego miłość uzdrowiła nasze serca, Jego poświęcenie wybawiło nas od ciężaru grzechu. Urodził się w skromnej grocie w nieprzypadkowym mieście, mieście rodzinnym Dawida, miejscu namaszczenia go na króla Izraela. Mieście zaledwie trzydziestotysięcznym, mieście cudownym, bo położonym około 800 m. n.p.m. na skraju Pustyni Judzkiej, a mimo tego otoczonym urodzajnymi wzgórzami i dolinami od których wzięło swoją nazwę – Betlejem - co znaczy „dom chleba.” Dziś zwyczajna grota będąca świadkiem uniżenia Boga wobec człowieka jest miejscem kultu a nad nią wzniesiono Bazylikę Narodzenia Pańskiego,


Bazylika Narodzenia Pańskiego
 a trzy kilometry dalej od niej nadal umiejscowione jest Pole Pasterzy, którym dane było jako pierwszym usłyszeć radosną nowinę. 


Pole Pasterzy skąd przyszli oddać pokłon Dzieciątku, tam nic się nie zmieniło od dwóch tysięcy lat, nadal pasą się tu owce i kozy.
  Betlejem leży w środkowej części Palestyny, w Judei, w obszarze Zachodniego Jordanu, o którym tak często słyszymy w coraz bardziej ponurym kontekście, jest częścią Autonomii Palestyńskiej. Od 2002 roku kiedy to Bazylika Narodzenia była przez pięć tygodni okupowana przez bojowników palestyńskich, którzy po jej opuszczeniu zostawili w niej ładunki wybuchowe miasto Narodzenia Pańskiego jest innym miejscem. Dzisiaj w Betlejem panuje zaostrzona kontrola z blokadami dróg i okresowym wprowadzaniem godziny policyjnej a życie toczy się tam od tego roku w cieniu ośmiometrowego muru, którym je otoczono. Miasto cudów żyzności i narodzin Boga jest dziś zupełnie innym miastem niż dwa tysiące lat temu. Tylko ta uboga grota nadal jest taka sama, nadal otwarta dla ludzi, bez miejsca na mury i podziały, na przemoc i walki, wypełniona miłością, wiarą i nadzieją na lepsze jutro, nadal magiczna w swej prostocie, nadal dająca siłę. Cudownie naznaczona obecnością Dzieciątka Jezus, które stale przychodzi do każdego bez względu na okoliczności i sytuację danego miejsca na ziemi. 

  
Grota Narodzenia 

 Pozwólmy Mu się dziś narodzić w nas, otwórzmy nasze serca na miłość, którą On jest i bądźmy taką świętą grotą, która trwa w zawierusze dziejów niewzruszona i jest źródłem wiary, siły i nadziei dla drugiego człowieka.

28 grudnia 2006
Jestem dziwadłem i dobrze mi z tym

  Dlaczego jestem dziwadłem? Już wyliczam. Po pierwsze jestem kobietą dwudziestopięcioletnią (no jeszcze przez parę miesięcy) i nie wyszłam za mąż, mało tego, w ogóle nie szukam męża, ani usilnie, ani z desperacją, ponoć właściwą mojemu wiekowi. Nie biorę udziału w wyścigu pt. wyjść za mąż i urodzić dziecko przed trzydziestką za wszelką cenę. Moje życie to dla mnie za wysoka cena. To jest mój największy grzech przeciw ludzkości. Nie wyszłam za mąż dla samego wyjścia za mąż. Potrafię żyć sama i cieszyć się życiem mimo stanu wolnego. Nie będę pochopnie wybierać sobie partnera na całe życie po presją „uciekającego czasu.” Wiem, co cenię w mężczyznach i to jest podstawą mojego wyboru. Jeśli zdecyduję się z kimś związać to zrobię to, jeśli nie to nie. Nikt poza mną nie ma prawa decydować o moim życiu i próbować mi narzucać swoich poglądów. Nie przeraża mnie tykający zegar biologiczny, nie muszę rodzić dzieci, żeby być matką. Chciałabym mieć własne, ale jeśli znajdę mężczyznę, który będzie potrafił być moim partnerem i tatą a nie tylko ojcem, kiedy już nie będę mogła ich mieć, to zaadoptuję te, które niczego tak nie pragną jak własnego domu i rodziny. Właśnie dlatego, że tak kocham i szanuję dzieci nie narażę ich na wychowywanie się z przypadkowym facetem, który nie będzie w stanie sprostać roli ojca. Dziecko potrzebuje obojga rodziców równie mocno. Rodzina to nie jest twór losowy, to jest coś, co się buduje z pełną świadomością i odpowiedzialnością tak by przetrwało długie lata. Kolejnym moim grzechem niewybaczalnym jest samodzielność i dążenie do niezależności. Zamiast pracować (wcześniej studiować) powinnam szukać sobie bogatego męża, który by mnie utrzymywał. Wszystko, co nie jest skierowane na ten cel jest stratą czasu według większości. Tak prawdziwą zbrodnią jest zarabiać i inwestować w siebie inaczej jak w akrylowe paznokcie, solarium i kosmetyczkę, a już najgorsze, co może być, to się rozwijać i awansować. Jestem dziwadłem, bo kocham swoją pracę i jedną i drugą, bo mam dwa zawody, bo chcę pracować i się usamodzielnić, bo nie wyobrażam sobie przerzucenia całego ciężaru utrzymania rodziny na mężczyznę. Jestem dziwadłem, bo biorę pełną odpowiedzialność za własne życie. Przyznaję się do swoich błędów, naprawiam je i mówię przepraszam. Potrafię podejmować wiążące decyzje i przyjmuję ich konsekwencje. Świadomie kieruję swoim życiem, nigdy nie byłam niczyją marionetką. Jestem dziwadłem, bo pieniądze nie są dla mnie najważniejsze i potrafię się nimi dzielić. Nie poświęcę dla nich siebie, swoich przekonań i innych ludzi. Nie marzę o bogactwie, a tylko o stabilizacji. Nie potrzebuję pieniędzy do szczęścia i nie pragnę ich chorobliwie. Jestem dziwadłem bo dla mnie zawsze ludzie są najważniejsi i dla nich jestem w stanie poświęcić wiele swojego czasu, sił i uczucia. Pomoc innym przynosi mi radość nieporównywalną do żadnej innej radości. To ludzie są prawdziwym skarbem tego świata a każdy człowiek jest wyjątkowym darem i zasługuje na szacunek i szczęście. Jestem dziwadłem bo żyję w zgodzie z sobą i jestem sobą w każdej sytuacji. Nie widzę sensu w udawaniu kogoś kim nie jestem. Nie kryję swoich poglądów, zawsze mówię to, co myślę. Nie poświęcę tego, kim jestem dla niczego i nikogo. Jestem dziwadłem, bo potrafię być prawdziwym przyjacielem i mam prawdziwych przyjaciół. Bo kiedy słucham to słyszę, bo kiedy patrzę to widzę i potrafię siebie dać drugiemu. Bo dla mnie przyjaźń jest wartością bezcenną, bo dochowuję powierzonych tajemnic, nie zazdroszczę, ale cieszę się szczerze cudzym szczęściem. I na koniec jestem dziwadłem bo mam w sobie wiarę w miłość, tą prawdziwą, tą która ma tysiące odcieni, która zmienia ludzi swym dotykiem odmieniając ich życie. Wierzę, że ona jest w każdym z nas i wierzę, że moim obowiązkiem jest się nią dzielić. Wierzę, że ta miłość, którą od siebie daję wróci do mnie kiedyś ze zdwojoną siłą, bo miłość się mnoży kiedy się nią dzieli. Wierzę, ze jeszcze kiedyś dotknie mnie jeszcze raz i znów wywróci mój świat do góry nogami, kiedy będę na to najmniej przygotowana. Nie zamieniłabym tej wiary na nic innego. Bo jestem dziwadłem i dobrze mi z tym.

30 grudnia 2006
Noworocznie


 Kochani w Nowym Roku
 Życzę Wam
nieulegania logice proporcji
mniejsze może być warte milion razy więcej niż ogromne
tak jak wnętrze człowieka może być większe niż Wszechświat
Życzę Wam
umiejętności rozpoznawania miłości
w oczach i gestach, które na pozór niewiele znaczą
w szorstkiej dobroci
w promieniu słońca
w kwitnących dla Was kwiatach
Życzę Wam
absurdalnego i nielogicznego szczęścia
które pozostaje przy Was nawet w ciemne dni
szczęścia niezależnego od aktualnych wydarzeń
od Waszego nastroju
Życzę Wam
ciągłego zachwytu
światem, ludźmi i sobą
i odkrywania co dzień na nowo cudu życia.
Majtreji
 Byłabym zapomniała jeszcze noworoczna lampka szampana i buziak :* dla każdego z Was

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz