3 czerwca 2010

2006 styczeń, luty, marzec

8 stycznia 2006
Samotność

Tak jak szczęśliwym się bywa a nie jest, tak samotnym się jest a nie bywa... Nieważne, co się dzieje akurat w twoim życiu samotność zawsze ci towarzyszy, czy jesteś sam, czy kogoś masz, czy jesteś towarzyski czy nie. Samotność jest nieodłączną częścią naszego istnienia, jest ceną, którą płacimy za swą szeroko pojętą niezależność.

19 stycznia 2006
Odrębność
Odrębność człowieka jest tym, co go stanowi, tym, co sprawia, że jest tym kim jest. Jestem jaka jestem i nie próbuję tego zmienić, bo moja odwaga w podejściu do życia polega na byciu sobą w każdej sytuacji. Czym bylibyśmy będąc wszyscy jednakowi, dalej sobą ?

20 stycznia 2006
Miłość
Miłość jest jak mżawka, nim zdążysz się spostrzec,  jesteś cały mokry. Dopiero przemoknięty do kości zaczynasz  ją czuć. A wtedy jest już za późno na reakcję, na nic zmokniętemu parasol, stajesz się chodzącą miłością i nie pozostaje miejsca na nic innego, nawet na jedną suchą niteczkę. 

21 stycznia 2006
Ten jedyny...

Ten jedyny... Wyobraź sobie, że go spotykasz i jest lepiej niż kiedykolwiek myślałaś, że może być. Na początku myślisz sobie, że śnisz, że to nie może być prawda, że on cię pokochał, że rozumie ciebie lepiej niż cała reszta świata. Potem widzisz, że czas mija i wcale nie jest gorzej, ba nawet jeszcze lepiej. Czujesz, że żyjesz energia cię rozpiera, masz swój prywatny kawałek nieba tu na ziemi w swoim i jego sercu. Nie możesz oderwać od niego swoich myśli, oczu, rąk...  Leżycie sobie razem ze splecionymi dłońmi, słyszysz jak bije mu serce i nie potrafisz wyrazić tego, co czujesz gdy zaczyna mówić o waszej wspólnej przyszłości, o ślubie, domku z ogródkiem, dzieciach... I kiedy myślisz, że naprawdę nie może być lepiej, kiedy już ledwo możesz udźwignąć ciężar swojego szczęścia ten jedyny mówi ci zupełnie nieoczekiwanie, że nie jesteście dla siebie i odchodzi. A ty stoisz i patrzysz na zamykające się za nim drzwi i nagle nie wiesz jak oddychać. Czujesz, że zabrał ci powietrze i sypiesz się tak, jak żadna kobieta nie powinna się nigdy posypać, sypiesz się tak bardzo niebezpiecznie, że wiesz, że możesz się już nigdy nie poskładać w jedną całość. Resztkami sił próbujesz z tym walczyć, zapomnieć, ale to niemożliwe, nie można zapomnieć nieba... Uczysz się żyć na nowo bez niego i usiłujesz nie zwariować. Wtedy dobra dusza mówi ci naucz się o nim pamiętać, tylko tak sobie z tym poradzisz. Zaczynasz więc zapamiętywać, mimo tego, że boli tak bardzo, że znów nie możesz oddychać i czujesz się tak jakby ci ktoś w otwarte rany sypał sól. Zajmuje ci to ogromnie dużo czasu i sił, przestajesz już przypominać siebie. Jednak w końcu ci się udaje, pamiętasz wszystko, każdą sekundę spędzoną razem. Pierwszy raz od długiego czasu świadomie wychodzisz na świat, myślisz najgorsze mam już za sobą. Aż tu nagle widzisz na słupie ogłoszeń zapowiedź meczu jego ulubionej drużyny i bach poraża cię żywe wspomnienie, bierzesz głęboki oddech i jeszcze wierzysz, że przetrwasz, potem natykasz się na bilbord zwiastujący film, na który zamierzaliście się wybrać i zaczynasz szybko łapać oddech, ale idziesz dalej i wtedy dopada cię jego zapach, tak wyraźny jak to tylko możliwe, adidas dynamic. Zaczynasz płakać na środku ulicy, bo twoje serce nie jest w stanie już dłużej utrzymać ciężaru. Nagle stajesz się widowiskiem, chociaż to ostatnia rzecz, na którą masz teraz ochotę. Starasz się zapanować nad własną słabością, ale ci to nie bardzo wychodzi, zmuszasz nogi do szybkiego marszu, pokonujesz grymas twarzy, ale łez nie jesteś w stanie zatrzymać. Docierasz do domu i błogosławisz twoje cztery ściany. Kiedy już dochodzisz do siebie dokonujesz kolejnej heroicznej próby poradzenia sobie z sytuacją, uczysz się nie reagować, stajesz się mistrzynią w powstrzymywaniu łez. Silna na nowo uboższa o kolejny wielki kawał czasu żyjesz - wygrałaś. Tylko, że masz mały problem, bo w środku czujesz się martwa i tak naprawdę to nie wiesz czy twoje istnienie można jeszcze nazwać życiem.

22 stycznia 2006
Weekend

Nareszcie jest czas dla ciebie - całe dwa dni, szczyt marzeń. Nie trzeba wcześnie wstać i iść do pracy. Najpierw sobota - dzień pełen ruchu, sprzątanie tygodniowego bałaganu, pranie, zakupy, gotowanie. A od popołudnia czas dla przyjaciół i tak mija dzień. Wszystko jest w porządku kiedy zasypiasz, bo znów nie miałeś czasu myśleć o swoim życiu, odsunąłeś to do niedzieli. Tak niedziela to prawdziwa zmora. Budzisz się o dziewiątej i wiesz, że nie ma już szans, żebyś zasnął. Leżysz i myślisz, co ja zrobię z tym dniem, tyle czasu i nic do zrobienia, no i ten ciągły natłok myśli... Wypełniłeś swoje życie pracą, żeby nie myśleć o tym jak bardzo niewiele udało ci się osiągnąć w życiu osobistym. A niedziela nie pozostawia szansy na ucieczkę od siebie samego. Dociera do ciebie, że niedługo skończysz dwadzieścia pięć lat, a w twoim życiu nie ma mowy o jakimkolwiek związku, nawet przelotnym, bo już nie potrafisz ufać. Za dużo wydarzyło się w twoim życiu i życiu innych, żebyś mógł uwierzyć, że bycie razem się jeszcze komuś udaje. Wstajesz, no bo w końcu wybrałeś, że będziesz żyć, idziesz do Kościoła i na chwilę zapominasz, co cię tak naprawdę dręczy. Potem zjadasz grzecznie obiadek i liczysz ile ci jeszcze zostało godzin do wieczornej premiery HBO, niestety cała wieczność sześciu godzin. Znów pytanie, co robić? Wpadasz na pomysł, że zawsze przecież można pożyć życiem innych i odwiedzasz rodzeństwo lub sąsiada albo koleżankę, tracisz z radością kolejne trzy godziny, wypijasz herbatkę i zajadasz ciastka, udając, że wszystko jest o.k. no bo w końcu wszyscy ci zazdroszczą: "ty to masz dobrze nie masz męża i dzieci na głowie, święty spokój", "tobie to dobrze pracujesz przy komputerze, a ja się zaharowuję tam czy siam" ,  "ty to jesteś szczęściara na wszystko masz czas". Wracasz do domu i znów patrzysz na zegar, jasna cholera jeszcze trzy godziny, klniesz w duchu. I wtedy przypominasz sobie, że przecież nie skończyłaś czytać tej książki, którą zaczęłaś w ubiegłym tygodniu,  uśmiechasz się i uspokajasz, bo myśli teraz się skupią na czymś innym. Potem już cała spokojna odkładasz książkę i włączasz telewizor. Film cię dostatecznie męczy, kładziesz się przed północą, ale nie już w tak dobrym nastroju jak wczoraj, bo jednak znalazło się kilka chwil na to, by pomyśleć o swoim życiu. I tym sposobem od lat twój czas przecieka ci przez palce i nie chcesz się obudzić, bo twoje życie jest jak oczy szeroko zamknięte.

23 stycznia 2006
Marzenie...

Nigdy nie marzyłam o rzeczach wielkich, zawsze miałam tylko jedno życzenie, aby całe życie kochać i być kochaną. Myślałam, że jeśli będzie miłość, to jej siła da sens istnieniu, radę wszystkim przeciwnościom i szczęście. Twierdziłam tak wbrew wszystkim, których znam, mówili mi, że sama miłość nie wystarczy, choćby nie wiem jak była silna. Kiedy cierpiałam z powodu miłości, przychodzili do mnie i mówili "No i kto miał rację?". Jednak ja nawet wtedy wierzyłam, że to ja wiem lepiej, bo mój związek wyglądał zupełnie inaczej niż ich doświadczenia. Może to głupie i naiwne z mojej strony, ale nadal myślę, że miłość jest najważniejsza. Czasem dalej sobie marzę, że moje życie będzie jeszcze pełne  odwzajemnionych uczuć, że wróci do niego ta magia, której tak mi brak. Potem jednak zdaję sobie sprawę, że dziś już nic nie jest takie proste jak wtedy gdy pierwszy raz pokochałam kogoś całą sobą. Wiem, że jestem teraz kimś zupełnie innym niż wtedy, o wiele bardziej nieufnym, trzeźwo myślącym i zabieganym. Czy w moim życiu jest jeszcze czas na miłość? Naprawdę nie wiem, nie mam pojęcia czy znajdę jeszcze w sobie tyle siły by dać komuś siebie bez wahania i obaw z tą pewnością jaka towarzyszy zakochanym. Wiem, że jeszcze potrafię kochać, ale nie wiem czy jeszcze tak bez pamięci jak kiedyś. Bardzo chciałabym uwierzyć, że moje marzenie jeszcze się spełni. Jednak wiem, że na dzień dzisiejszy za mało we mnie wiary, tej wiary, której kiedyś nic nie było w stanie skruszyć. Dlaczego zawsze pragniemy tego czego nie możemy mieć? 

24 stycznia 2006
Dwa słowa o życiu przeszłością

Przeszłość jest nieodłączną częścią nas i lubimy często do niej wracać. Lubimy rozpamiętywać i te dobre i te złe chwile, skupiamy się na nich i zapominamy, że każdego dnia dostajemy niezwykły dar -  czas teraźniejszy, nie ważne, co było i będzie, ważne jest tylko  teraz. Bo tylko na to, co jest dziś tak naprawdę mamy wpływ, tylko dziś jest czymś konkretnym, bo nie jest wspomnieniem i zapowiedzią mglistego jutra. Myśląc o tym, co minęło i tym , co nadejdzie tracimy coś naprawdę bezcennego - czas, którego mamy tak niewiele. Wiem, że nie zawsze udaje się żyć tak, jak by ten dzisiejszy dzień był ostatnim dniem naszego życia. Wiem, że sama tracę bardzo dużo swojego czasu, ale robię to z wyboru, postanowiłam w tym momencie mojego życia skupić się na pracy, bo wiem, że moje życie osobiste musi odchorować wielką  niezawinioną stratę. Jeszcze wierzę, że będzie w moim życiu miłość. Nie należę do osób, które są z kimś tylko dla samego nie bycia samym, jak wcześniej pisałam, jest wiele rodzajów samotności, a takie egoistyczne trwanie przy kimś by tylko kogoś mieć jest jednym z nich. Myślę też, że najgorszym, bo zadającym obu stronom takiego związku rany nie do zagojenia. Przeszłość jest tylko moim cieniem, nie będę przywoływać tego, co najbardziej bolało, żeby się uchronić, słowami mojej znajomej,  "Od tej przeklętej miłości". To, że w przeszłości miłość była powodem wielkiego bólu, nie znaczy, że teraz będzie, bo to nie miłość zadaje nam ból tylko osoby, które kochamy. Nie będę żyć tym, co było, bo to już dawno odeszło, a teraz jest zupełnie inny czas i on jest najważniejszy. Skupiając się na czasie teraźniejszym nic nie tracisz, przeciwnie bardzo wiele zyskujesz. Szkoda mi tych, którzy tego nie dostrzegają. Życie przeszłością, a nie z przeszłością, jest stracone.

25 stycznia 2006
Przyjaciel

Przyjaciel  to taki ktoś, kto po prostu jest. To taka osoba, która wstanie o drugiej nad ranem ubierze się i przyjedzie do ciebie, bo bardzo, ale to bardzo potrzebujesz by ktoś cię przytulił, wysłuchał i podał swoje ramię do kompletnego przemoczenia łzami. To taki ktoś kto poda ci chusteczkę, kiedy płaczesz, podtrzyma kiedy  ledwie stoisz na nogach, bo próbowałeś zalać robaka, który niestety okazał się wspaniałym pływakiem. On nigdy nie powie " A nie mówiłem?". Nigdy nie będzie miał pretensji o to, że się spóźnisz, odwołasz spotkanie, nakrzyczysz na niego bez powodu. Jest jedynym człowiekiem, który zna ciebie lepiej niż ty sam. Rozumie, dlaczego zachowujesz się tak, a nie inaczej. Wie, że ludzie błędnie odczytują cię jako wzór siły, bo potrafi spojrzeć głębiej i kiedy na ciebie patrzy to masz pewność, że cię naprawdę widzi, ciebie takiego jakim jesteś. Przy nim zawsze jesteś sobą i nie boisz się opowiedzieć mu o tym, czego za żadne skarby nie powiedziałbyś nikomu innemu. Ufasz mu bardziej niż sobie, bo przez lata udowodnił setki razy swoją lojalność i nigdy cię nie zawiódł. Tylko on potrafi zrobić ci taki prezent jakiego naprawdę oczekujesz, tylko on potrafi zrobić z każdych twoich urodzin prawdziwe święto, bo to twój przyjaciel i nie musisz mu mówić, czego chcesz,  on to po prostu wie. Nawet kiedy milczycie razem nie jest to ciężkie milczenie, a po prostu stan, w którym nie trzeba mącić ciszy słowami, bo jest potrzebna, by nabrać oddechu. Takiego przyjaciela ma się tylko jednego  na całe życie i tylko wtedy kiedy się potrafi być takim samym przyjacielem dla niego jak on jest dla ciebie. Przyjaciel to światło po twojej ciemnej stronie.

26 stycznia 2006
Wróżba

Poszłam wczoraj do wróżki, którą znam od lat, tak w ramach usprawiedliwienia, że robię coś w kierunku tego, żeby dowiedzieć się co mam zrobić z całym tym bałaganem w moim życiu osobistym, poszukać drogi wyjścia, żeby nie oszukiwać już samej siebie, że jest super. Ta kobieta opowiedziała mi przy pierwszej wizycie, w ogóle mnie nie znając, całe moje dotychczasowe życie, ostrzegła mnie przed ludźmi, których uważałam za przyjaciół, a którzy okazali się nimi nie być, przepowiedziała, że Piotr odejdzie (i to był jedyny raz, kiedy w nią zwątpiłam), pomogła mi zrozumieć samą siebie. Może to głupie, ale jej ufam, może dlatego, że nigdy się nie pomyliła, a może dlatego, że kiedy spojrzała w moje karty nie chciała ode mnie pieniędzy i kazała mi przychodzić, kiedy tylko będę czuła taką potrzebę. Kiedy słyszę określenie " dusza człowiek" mam przed oczami jej twarz. Przywitała mnie jak zwykle ciepło i nie pytała dlaczego od roku u niej nie byłam, miałam dziwne wrażenie, że po prostu wie. Rozmawiałyśmy sobie spokojnie o rzeczach nieważnych i ważkich, kiedy stawiała moje karty. Jak zwykle z bezwzględną dokładnością powiedziała mi, co się u mnie działo przez ten rok, nie byłam wcale zdziwiona, potem powiedziała mi , co jest teraz i mówiąc miała zmartwioną minę,  potem jakby z lękiem przełożyła karty przyszłości jednak gdy tylko je rozłożyła jej twarz wręcz się rozpromieniła i tu poczułam pierwszy ślad niepokoju. Co ją tak ucieszyło? Nic innego jak moja wróżba. Już uspokojona zaczęła opowiadać o mojej pracy, zdrowiu, rodzinie, finansach i złych rzeczach, z którymi dam sobie radę, o ludziach, na których mam uważać, zalała mnie potokiem słów, które nauczyłam się już wcześniej przyswajać w błyskawicznym tempie, a potem zamilkła na dłuższą chwilę. Bardzo mnie to zdziwiło, bo takie milczenie zdarzyło jej się pierwszy raz, nigdy nie przerywała  raz podjętego wątku. Kiedy się odezwała powiedziała, że nie spodoba mi się to, co zaraz usłyszę, ale prosi mnie, żebym uważnie tego wysłuchała, bo od tego zależy moja przyszłość. Stałam się niespokojna, bo pani Róża nie była wróżką o teatralnych gestach, a na te zakrawało jej zachowanie. Nie pozostało mi nic innego jak zamienić się w słuch. Odezwała się po chwili powiedziała mi, że niedługo spotkam człowieka, który będzie, tym człowiekiem, na którego wielu czeka całe życie i nie doczekuje jego nadejścia. Powiedziała mi, że mam się czuć bardzo wyróżniona, bo spotkanie człowieka, który jest nam od Boga pisany jest przywilejem, którego dostępują tylko nieliczni. Powiedziała, że dopiero teraz poczuję, co to jest prawdziwa odwzajemniona i spełniona miłość, ona zawładnie  i mną i nim i będzie tym, co najlepsze w naszym życiu. Powiedziała też, że widzi tu małżeństwo i w dalszej przyszłości dzieci, konkretnie bliźnięta, chłopca i dziewczynkę. Dodała też, że znajdę w sobie siłę o jaką siebie nigdy nie podejrzewałam, a wypłynie ona właśnie z tego uczucia. Potem delikatnie starała się mi dać do zrozumienia, co powinnam zrobić, niczego nie narzucając, kiedy już mi wszystko powiedziała siedziałam dalej jak wmurowana, a ona się tylko uśmiechnęła i powiedziała uprzedzając moje pytanie, że nie weźmie ode mnie pieniędzy. Życzyła mi na koniec wszystkiego dobrego i uściskała mnie przed wyjściem, czego nigdy nie robiła. Powiedziałam więc tylko przez zaciśnięte gardło dziękuję i wyszłam. Pani Róża dobrze przewidziała, że nie spodoba mi się to , co od niej usłyszę. Usłyszałam właśnie to, czego usłyszeć nie chciałam. Ostatnią rzeczą jakiej teraz chcę jest nowa miłość, nie chcę już więcej tak bardzo się w kimś zatracić jak w Piotrze, a na dodatek ona daje mi do zrozumienia, że tamta  miłość w porównaniu do tej, która nadejdzie była niczym. Przeraziła mnie kompletnie, bo wiem, że znając siebie nie potrafię kochać inaczej jak całą sobą. A jeśli znów będzie coś nie tak i wszystko się skończy? Nie jestem pewna czy dałabym radę przeżyć to jeszcze raz. Wiem, że nie potrafię już ufać i gdzie tu może być mowa o nowej miłości? A co dopiero małżeństwie, ja w ogóle nie chcę wychodzić za mąż, a już zaufać komuś tak by urodzić mu dziecko, nie przepraszam dzieci! Matko Święta! Jeszcze dziś siedzę zaniepokojona i nie wierzę w ani jedno jej słowo. Gdyby się chociaż raz pomyliła byłabym spokojna. A tak siedzę i strach, że wróżba mogłaby się spełnić paraliżuje moją duszę. 

28 stycznia 2006
I znów spotkałam wczorajsze ślady moich stóp...

I znów nie ma dla mnie pracy. Pani X proszę oto pani pensja, w przyszłym miesiącu jednak nie przewidujemy dla pani zleceń pośrednictwa w takiej liczbie jak dotychczas, będziemy pani potrzebować, ale nie na tygodnie lecz na dniówki. Oczywiście, tak rozumiem, początek roku to nie najlepszy czas dla branży finansowej, proszę się odezwać, gdy zajdzie taka potrzeba, jak zawsze może pan na mnie liczyć. Mówię chociaż na końcu języka mam dla niego kilka słów prawdy, że zawsze wie gdzie mnie szukać tylko wtedy, gdy wszystko spieprzy właśnie dlatego, że znów chciał zaoszczędzić i mnie nie było. Wiem jednak, że mu tego nie powiem, bo faktycznie będzie mnie wzywał na dniówki i może zarobię chociaż na telefon. Nienawidzę tego poczucia zależności. Wiem muszę poszukać innej pracy znów zacznę, tylko, że gdyby mi się udało, to byłby prawdziwy cud. Bardzo źle się z tym czuję, a jeszcze gorzej z tym, że znów będę na głowie mamy. Dobija mnie to, że mimo swoich lat nadal bezskutecznie szukam stałej pracy. A najgorsze jest to, że to nie z powodu braku kwalifikacji, zdolności czy chęci, ale znajomości. Znów jestem bezrobotna i wracają do mnie wszystkie emocje, które przeżywałam rok temu, kiedy nie miałam pracy. Robię naprawdę wszystko, co tylko jest w mojej mocy by uniknąć braku pracy i zawsze w końcu kończę na ulicy z łzami na końcu nosa. Ciągle powtarza się ta sama sytuacja, jak już się wykorzysta do maksimum mój talent i zdolności, wprowadzi moje pomysły w życie ulepszy się, co tylko się da, dziękuje mi się za współpracę i odsyła z kwitkiem. Czasem wydaje mi się, że stoję w miejscu a tylko wydaje mi się, że coś się zmienia. Znów jestem tam gdzie byłam rok temu, wręcz widzę swoje wczorajsze ślady. Tak mnie dobiła ta sytuacja, że nie byłam w stanie wczoraj wykrzesać z siebie słowa, nie odezwałam się do nikogo, zamknęłam szczelnie w sobie swój ból i skłamałam mamie, że się dobrze stało, bo może wreszcie trafię na kogoś, kto doceni moje zdolności. Nie zmartwiła się bardzo, bo wie, że zazwyczaj sobie radzę, powiedziała tylko, że jeśli myślę, że jestem dla niej ciężarem to się mylę. Kochana jest i co dzień cieszę się, że ją mam. Jednak nie jest w stanie uleczyć mojego cierpienia. Nawet ona nie zasypie ogromnego dołu, w którym się znalazłam. Straciłam swój punkt zaczepienia i nie mam czym wypełnić mojego życia, właśnie wtedy kiedy myślałam, że już będzie lepiej. Wytrwałam rok w bardzo trudnej pracy i udowodniłam wszystkim, że jestem właściwą osobą na właściwym miejscu, myślałam, że już tam zostanę. Cóż popełniłam błąd ufając, że będzie dobrze. Tylko, co teraz, przecież nie mogę ciągle tak żyć, od pracy do pracy, bo to mnie wykańcza. Tracę siłę i nie wiem na jak długo jeszcze mi jej starczy, no bo w końcu ile razy można zaczynać od nowa z tego samego miejsca?

29 stycznia 2006
W obliczu tragedii

Jakoś tak jestem stworzona, że nie potrafię przejść obok ludzkiego cierpienia, tragedii. To, co widzę i słyszę od dwóch dni porusza mnie do głębi, współczuję każdej istocie poszkodowanej i straconej w tym wypadku, a już chyba najbardziej dzieciom. Serce mnie boli kiedy słyszę o tym, że dwoje z nich zginęło i że są wśród rannych z odmrożeniami stópek. Już taką mam bujną wyobraźnię, że od razu potrafię sobie to wyobrazić ze szczegółami, a te obrazy nie dają mi spokoju. Tyle bólu i rozpaczy z powodu braku rozsądku tak nielicznych. Tak liczne ofiary... żal każdego życia z osobna... bo każde było wyjątkowe i bezcenne... Jak bardzo prawdziwe są te słowa: "Tu jesteś, a za chwilę cię nie ma".  Tragedia wydarzyła się tak daleko ode mnie, a ja czuję się tak blisko, bo jestem tam sercem, sercem z matkami, żonami, ojcami, mężami i dziećmi, bo wiem, co to znaczy cierpieć i stracić, kogoś, kogo się kocha. W obliczu całej tej wielkiej krzywdy czuję się taka malutka i nic nie znacząca, bo tak mało mogę zrobić dla tych, którzy teraz przeżywają swój dramat aż do rozdziału ostatniego.
*Zawalenie się hali katowickiej


30 stycznia 2006
Telefon

Znów do mnie zadzwonił. Zastanawiam się po co to robi. Nie wiem, czego się po nim spodziewać. Niby tak tylko pyta, co tam u mnie słychać (jakby nie wiedział, posiadanie tych samych przyjaciół ma pewne wady), ale wiem, że chce powiedzieć, co u niego. Wie  doskonale, że mnie to nie interesuje, wie, że o niego nie wypytuję, a jednak ciągle dzwoni. Zupełnie jak gdyby chciał, żebym pamiętała, że jest gdzieś blisko. Tyle, że to nie ma dla mnie żadnego znaczenia, a poza tym doskonale sobie zdaję sprawę z tego, że wrócił na stałe do Polski. (Powiedziało mi o tym co najmniej trzydziestu "życzliwych" ) Czasem przeklinam Ankę, że dała mu mój numer telefonu, a potem sama jestem na siebie zła, bo przecież chciała dobrze. Za dobra jestem, że w ogóle jeszcze z nim rozmawiam, niestety nienawiść nie leży w mojej naturze. Chyba nigdy nie zrozumiem facetów. Jakoś mówienie prosto z mostu, że nie ma się ochoty na rozmowy z nimi, tym bardziej spotkania, nie działa. Nie wiem, co jeszcze mogę zrobić, żeby dał  mi spokój. Może gdybym potrafiła być wredna byłoby mi łatwiej. Powinien zostać w tej swojej Kanadzie na kolejne pięć lat, ożenić się i mieć dzieci, a nie wracać nie wiadomo po co i do czego. Zdecydowanie gatunek męski wymyka się mojej logice. Chyba tylko kobiety potrafią  przeżyć swoje i iść dalej d nie wracając do tego, co było, zostawiając za sobą stare przyjaźnie miłości i znajomości. Facetom jakoś to trudno przychodzi, o ile w ogóle. No i co ja mam z nim zrobić? Boję się, że w końcu mnie wyprowadzi z równowagi i powiem mu o parę słów za dużo. Mimo wszystko nie chcę go zranić, chociaż on nie miał skrupułów raniąc mnie. Za bardzo się przejmuję ludźmi, nawet tymi, którymi nie powinnam. Chyba po prostu muszę się wyrazić jeszcze jaśniej (pewnie łopatologia wskazana), że nie życzę sobie jego telefonów. Tylko co jeśli i to nie pomoże?

31 stycznia 2006
Facet

Facet to taka skomplikowana maszyna, którą kobieta często kupuje w ogóle nie znając się na obsłudze i myśląc, że przecież to nic trudnego się jej nauczyć. No a potem przychodzi zdziwienie, bo braknie jej życia, żeby to zrobić. Ciągle się uczy i wierzy, że się uda, ale machina jest bardziej przewrotna niż sądziła. Gdy już opanowała podstawowe menu obsługi, nagle zmieniają się wszystkie jego funkcje i musi wszystko odkrywać od nowa. A kiedy już odkryje on znów się zmieni i tak w koło. Nie dając jej szansy na to, by odkryła coś poza jego podstawą, nie pozwalając dotrzeć do głębi jaką oferują funkcje specjalne. Już tak jest stworzony, że nie ma szans na obejście jego zabezpieczeń, chyba, że jest się kobietą hakerem. Na szczęście mężczyzn takich kobiet jest bardzo niewiele. Są one bardzo wyjątkowe, posiadają niesamowity dar, który dociera wszędzie i pokonuje wszystkie systemy obronne gatunku męskiego. Ten dar zwie on intuicją, ale to niezbyt trafne określenie (cóż facet posiada pewne ograniczenia, trzeba mu wybaczyć), właściwsze było by nazwanie go darem patrzenia i słuchania. Jednak nie w sensie zwyczajnym, bo to patrzenie i słuchanie polega na tym, że gdy taka wyjątkowa kobieta patrzy to naprawdę widzi, a nie tylko spogląda, a gdy słucha to naprawdę słyszy, a nie tylko odbiera głos wcale go nie przyjmując. Kobiecy haker jest tym, czego mężczyźni boją się i czego pragną najbardziej, taka już ich sprzeczna natura. Ich strach wynika z tego, że przed taką niewiastą niczego się nie ukryje (a w szczególności zdrady i kłamstwa), a pragnienie z chęci bycia z kimś kto niemal czyta w twoich myślach i zawsze wie, czego najbardziej potrzebujesz. Niewielu mężczyzn ma odwagę być z kobietą hakerem, dlatego też są one najczęściej samotne. Jednak ich dar nigdy nie pozostaje niewykorzystany, bo są one wyrocznią dla innych kobiet, tak zwaną instytucją nie lubianej przez facetów przyjaciółki, która niestety zawsze ma rację. Przyjaciółka, po opisaniu sytuacji przez potrzebującą rady, zawsze znajdzie dla niej wytrych do otwarcia systemów zabezpieczeń własnego mężczyzny. Co niestety nie ułatwia jej życia, bo zostaje zesłana przez gatunek męski na towarzyską pustynię. To czego jej wszystkie kobiety zazdroszczą staje się dla niej przekleństwem i są chwile, w których by dała wiele, żeby pozbyć się tej wrodzonej instrukcji obsługi bardzo skomplikowanej maszyny o nazwie facet.

01 lutego 2006
Słonko

Wszyscy od niepamiętnych czasów mówili na nią Słonko. To pieszczotliwe przezwisko wymyślił jej pierwszy chłopak, który stwierdził, że jest jak promyk słońca, zawsze uśmiechnięta  i radosna. Każdy, kto ją znał, gdy tylko usłyszał, jak on się do niej zwracał, uznawał trafność tego określenia i sam zaczynał tak o niej mówić. Była prawdziwym słońcem dla przyjaciół, ale też i dla obcych ludzi, jej dobroć i radość życia promieniowała wokoło, była wręcz zaraźliwa. Podziwiano jej postawę wobec życia, jej mądrość i wyrozumiałość dla ludzkich błędów. Była chodzącym szczęściem, chociaż życie jej nie oszczędzało. Z czasem powolutku jednak zaczęła gasnąć wprowadzając wszystkich w przerażenie. Nikt nie wiedział, co tak naprawdę się dzieje, bo była raczej skrytą osobą. Zaczęto więc udawać, że nikt niczego nie zauważył, zachowywano się wobec niej tak, jak dawniej. Nikt nie czuł się w obowiązku, ani do tego upoważniony, by spytać, dlaczego smutek zaczyna przejmować nad nią władzę. Myślano, że cokolwiek ją trapi samo przejdzie. Jednak tak się nie stało. Minęło jeszcze kilka miesięcy i ze Słonka w oczach i duszy nie pozostało ani śladu. Niespostrzeżenie wszyscy zaczęli się do niej zwracać znów po imieniu, bo jakoś tak czuli jakby  wyrażenie Słonko nie było już na miejscu w stosunku do jej osoby. Nikt nie dociekał, co tak naprawdę się stało, nikt nie zauważył, że odpowiedź jest bardzo prosta. Człowiek tak długo promienieje szczęściem i wiarą w lepsze jutro, jak długo jest kochany. Słonko straciło swoją wielką, jedyną i prawdziwą miłość w wypadku spowodowanym przez pijanego kierowcę, zgasił jej światło, tak jak się gasi papierosa butem na chodniku, szybko, brutalnie i bez zastanowienia.

02 lutego 2006
Czarne dni

Czasem przychodzą takie dni, kiedy żałujemy, że się budzimy i na siłę próbujemy znów zasnąć, chociaż wiemy, że nic z tego nie wyjdzie. Leżymy i dopadają nas myśli, przed którymi bronił nas sen. Nie mamy absolutnie żadnej motywacji, żeby wstać, a kiedy już w końcu to zrobimy (pęcherz ma swoje prawa) błąkamy się bez celu po domu. Nie mamy ochoty jeść, myć się ubierać, najlepiej położylibyśmy się z powrotem do łóżka i nakryli głowę kołdrą. Rozsądek mówi nam, że zachowujemy się bez sensu i pora się wziąć w garść, ale zbolała dusza nie przyjmuje tego do wiadomości. Pękła tama, polały się łzy i smutek przejął panowanie. Pojawiło się zbyt wiele spraw, na które nie mamy wpływu, a nie ma nic gorszego od bezsilności. W końcu męczy nas to błąkanie się i zjadamy coś (nie pamiętając nawet co i nie czując smaku), bo tak trzeba. Nasze myśli dalej krążą po głowie jak stado kruków nad padliną, która jeszcze wykazuje ślady życia. Czujemy wielki ciężar, tak wielki, że nie jesteśmy już w stanie go unieść, wiemy, że już niedługo może za kilka sekund nas przygniecie, a my nawet nie mamy siły przed nim uciec (a może i nie chcemy). Wszystko jest inaczej. Już nie jest łatwo wmówić sobie, że będzie dobrze, z wiekiem to przychodzi coraz trudniej. Życie staje się czymś nie do przejścia, bo straciło dla nas znaczenie. Myślimy, że trzeba to przeczekać, że samo minie i czasem tak jest, ale tylko czasem... Czarne dni są częścią nas, elementem układanki, która nas tworzy, takim puzzelkiem, który tworzy cień na całym obrazku. Są dowodem naszego człowieczeństwa, naszej słabości i siły zarazem, bo czasem potrafimy się z nimi zmierzyć. Bez cienia obrazek nie byłby prawdziwy, bez części nas nie bylibyśmy sobą. Jest w nas wystarczająco dużo miejsca na ciemne i jasne punkty, musimy tylko ciągle się uczyć z nimi żyć. Bo cała rzecz w tym, żeby żyć...  stale, mimo, na przekór i wbrew.

03 lutego 2006
Spacer

Wybrałam się wczoraj na spacer, tak, żeby wyjść z domu i pooddychać prawdziwym powietrzem, a nie tym, które zalega nasze mieszkania. Było mi źle na duszy, bo znów się okazało, że nic nie mogę zrobić dla tych, których kocham. Przeżywają ciężkie chwile, a ja mogę tylko im mówić, że jestem. Poszłam nad rzekę, tak tam pięknie i cicho, woda płynie spokojnie i cieszy oko błękitem. Usiadłam na ławce i przestałam myśleć. Nie wiem czy kiedyś doświadczyliście nie myślenia, ale jest to wspaniałe uczucie. Jedyne, co wtedy jest ważne to to, co cię wypełnia, ta bliskość z naturą, jedność z tym, co cię otacza. Kiedy nie myślisz to stajesz się naprawdę wolny, wolny od pajęczych sieci zależności, smutku, bólu i wszystkich złych emocji. Bardzo mało jest w naszym życiu tak pięknych momentów, nie wiem czy jakieś słowa są w stanie je opisać, po prostu czujesz, że jesteś częścią duszy wszechświata i stanowisz z nią jedność. Trwa to krótką chwilę, ale daje bardzo wiele pozytywnej energii. Wycisza, pozwala dostrzec to, o czym się wcześniej nie miało pojęcia, bo w niesamowity sposób oczyszcza i rozjaśnia umysł. Potencjał słów jest zbyt ubogi by dało się opisać to, co się nie mieści w  żadnych ramach. Każdy taki moment jest bezcennym darem i bardzo się cieszę kiedy się zdarza, bo daje niezbędny dystans do wszystkiego, nie wyłączając własnej osoby. Taki moment leczy, bo realizuje się wtedy pierwsza rada w depresji "Oderwać się od myśli o własnej osobie." Myślę, że każdy wie jakie to trudne. Jakoś wczoraj uwierzyłam, że dam radę z wszystkim, co jest i ma nadejść i stałam się spokojna. Wyciszenie jest cudownym darem dla duszy.

04 lutego 2006
Kłamstwo

Zastanawiam się często dlaczego tak łatwo mi przychodzi kłamać. Chyba mam jakieś wrodzone zdolności:) Równie szybko kłamię jak oddycham, zmyślanie na poczekaniu jest banalnie proste. Jest bardzo niewielu ludzi, którzy wiedzą, kiedy kłamię. Muszę się przyznać, że ta zdolność bardzo przydaje się w życiu. Wręcz otwiera różne drzwi. A przecież jest moralnie niewłaściwa i często nie powinna mieć miejsca. Mimo tego jednak każdy kłamie i nie robi tego rzadko. Nie mówię tu o kłamstwie  bardzo krzywdzącym, ale takim codziennym, typu "Jutro to zrobię" - czytaj wcale nie mam zamiaru. Oszukujemy samych siebie i innych z naturalną zdolnością, tylko dlaczego? Tego niestety nie wiem. Prawda jest czasami równie dobra jak nie lepsza od kłamstwa, a jednak automatycznie wybieramy to drugie, zupełnie się nie zastanawiając. Kłamstwo jest jak wirus, jak raz się zarazisz, to mimo istnienia przeciwciał, zawsze będziesz miał go we krwi. Każdy  z nas ma sumienie, lepiej lub gorzej działające, a jednak je ignorujemy i w ogóle już nie czujemy, że robimy coś złego wypowiadając kolejne kłamstwo. Smutne, ale prawdziwe, ciekawe czy to się kiedyś zmieni, czy pozostanie jak jest, bo jak powiedział mój kolega "Kłamstwo ubarwia życie."

06 lutego 2006
Jestem

Jestem, stale, na przekór i wbrew. Zawsze mówię, to, co myślę, nie znoszę owijania w bawełnę, zawoalowywania prawdy, udawania i póz. Ludzi, którym się wydaje, że są ósmym cudem świata i wszystko im wolno. Moja niezależność myślowa i moja postawa wobec życia nie podoba się wielu, bo nie mają odwagi być sobą i zazdroszczą tej cechy mojej osobie. Nie gonię za cudzą akceptacją i nie przejmuję się tym, co powiedzą inni, bo wiem, że postępuję w zgodzie ze sobą. Moje życie zawsze było bardzo samodzielne i nikomu nie pozwalałam o mnie decydować, wolałam popełniać swoje błędy niż powielać cudze. Sama wydeptałam sobie własną pracą szlaki, którymi teraz podążam, nie korzystałam z cudzych ścieżek. Nie osiągnęłam wiele, ale to, co osiągnęłam zawdzięczam sobie. Miarą człowieczeństwa dla mnie jest postawa wobec drugiego, gotowość do niesienia pomocy i akceptacja każdego takim jakim jest. Nigdy nie zwracałam uwagi na to jak człowiek wygląda, ale zawsze na to, co myśli i czuje, jaki jest. Zawartość portfela nigdy nie była u mnie podstawową miarą oceny. Nie pasuję do żadnego schematu i jestem z tego dumna. Jednak wszyscy stale usiłują mi tą dumę wybić z głowy i zmienić mnie na swoje podobieństwo. Nie będę nikim innym niż jestem. Być może i mam trudny charakter, ale tyle samo wymagam od siebie, co od innych, więc nie jest tak, że żądam rzeczy niemożliwych. Zmienię się tylko wtedy, kiedy uznam, że zmiana jest konieczna, by dalej być w zgodzie ze sobą. Jestem  kim jestem i taka zostanę, czy to się komuś podoba czy nie.

07 lutego 2006
Wspomnienie

Album starych zdjęć przywołał echo pięknych minionych dni. Przeniósł do czasu gdzie wszystko było prostsze, gdzie było dużo miejsca na radość i szczęście. Zobaczyłam światło w swoich oczach i prawdziwe zadowolenie z życia. Cieszyłam się nim tak bardzo, że nie dało się tego ukryć. Już prawie zapomniałam, że potrafię być taka jak na tych zdjęciach. Dwa lata upłynęły od czasu ich wykonania, a czuję jakby to była cała epoka. Spojrzenie wstecz daje czasem do myślenia. Tak, po drodze do szczęścia zgubiłam szczęście i radość, jednak nie zupełnie, nie tak, żeby nie dało się ich odzyskać. Za mało czasu poświęcam na odnajdywanie siebie, bo ciągle gdzieś biegnę i nie mogę się zatrzymać, zupełnie jakby ktoś mi odłączył hamulce. Wspomnienie dawnych dni dało mi chwilę wytchnienia w biegu, pozwoliło zobaczyć, czego tak naprawdę potrzebuję. Przypomniało mi kim jestem, bym mogła zapomnieć kogo ze mnie uczyniono. Trzeba odciąć się od tego, co nas niszczy, bo jeśli raz siebie zgubimy to możemy się już nigdy nie odnaleźć. Wiem już, że za bardzo się oddaliłam od tego, co naprawdę ważne i jestem szczęśliwa, bo wiem w jakim kierunku pobiegnie teraz moje życie. Złożyłam elementy swojej układanki na nowo i tym razem wszystkie do siebie pasują. Zaczynam znowu uśmiechać się do swoich myśli, a to znaczy, że pora zrobić krok naprzód. Najważniejsze i zarazem najtrudniejsze to zrozumieć samego siebie.

08 lutego 2006
Lepszy model

Są takie dni, kiedy za nic nie mogę zrozumieć podejścia kobiet do mężczyzn. Ciągle coś im się nie podoba, są wiecznie niezadowolone, a prawda jest taka, że same nie wiedzą czego chcą. "Testują" mężczyzn jakby naprawdę byli kolejnymi modelami tego samego urządzenia. Jakby było możliwe zmienienie człowieka jak maszyny poprzez dodanie ulepszenia. Nawet w technice nie każda zmiana urządzenia wychodzi mu na lepsze, dlaczego więc miało by tak być w świecie ludzi? Kobiety myślą, że "nowy" mężczyzna  jest o niebo lepszy niż "stary", a prawda jest taka, że każdy ma swoje wady. Jedyna różnica między dwoma mężczyznami jest taka, że każdy z nich ma inne wady. Nie znajdzie się ideału choćby nie wiem jak bardzo się chciało, a poza tym poszukiwacz doskonałości sam nie jest przecież idealny. Tylko, że to jakoś do kobiet nie dociera, ciągle chcą więcej i więcej. Nie rozumieją, że to , co mają jest bezcenne, bo miłość mężczyzny nie ma ceny, podobnie jak kobiety. Przez całe swoje życie ranią i siebie i innych, niszczą dobrych ludzi, by w końcu zostać same i nieszczęśliwe. I po co to wszystko? Dlaczego nie akceptują swoich partnerów takimi jakimi są, przecież z ich strony to otrzymują. Nie rozumiem tego nieustannego dążenia by zmienić swojego mężczyznę. Przecież gdyby to się im udało (a nigdy się nie udaje), nie były by już z tym samym mężczyzną, którego pokochały, ale z kimś zupełnie innym. Okazuje się więc, że nie potrafią kochać realnego człowieka, tylko wyobrażenie o nim, takim, jakim chciałyby, żeby był. A to jest prawdziwy dramat, bo takie kobiety nigdy nie będą szczęśliwe w miłości. Nie to jest jednak najgorsze, a to, że przez to jak potraktowały swoich byłych, ci nie będą już mogli ufać tak bardzo jak przedtem i ich doświadczenia z kobietami tego typu wpłyną na ich późniejsze relacje z płcią przeciwną. Tym samym kobiety utrudniają życie innym kobietom, które mają o wiele więcej do zaoferowania niż tylko wieczne niezadowolenie, nakręcają machinę nieszczęść. A potem słyszymy, że miłość jest źródłem samych nieszczęść, co jest kompletną bzdurą, bo to nie miłość nas unieszczęśliwia, ale my sami, bo nadal nie potrafimy być wobec siebie szczerzy. Nie wiem czy jest coś, co mogłoby zapobiec fali nieudanych związków, ale mam nadzieję, że dla dobra nas wszystkich będzie ich jak najmniej.

09 lutego 2006
Nastoletnie mamy

Tyle się mówi o tym, że nasze społeczeństwo już jest liberalne,  odrzuca stare zahamowania i uprzedzenia, a to nieprawda. Dalej widzę jak się wytyka palcami, laskami staruszek, gromi wzrokiem i poniża szepcąc za plecami nastoletnie mamy. Za co są potępione? Otóż paradoksalnie za wiarę i odwagę by dać życie drugiemu nieplanowanemu człowiekowi. Aborcja dzisiaj nie jest niczym trudnym, wystarczy pojechać do niedalekiej Holandii na zabieg, albo tradycyjnie podpłacić lekarza w Polsce. Znam niestety rodziców, którzy brali na ten cel kredyty, by tylko uniknąć hańby, a córek nawet nie pytali o zgodę. Jakby macierzyństwo mieściło się w granicach hańby, jakby niemowlę było wstydem, jakby ciężarna córka była wcieleniem zła. To, że w nastolatkach budzi się seksualność nie jest niczym złym, złe jest to, że nadal się o tym z nimi nie rozmawia, że słowo antykoncepcja w rozmowie z dzieckiem nie przechodzi rodzicom przez gardło. Inicjacji seksualnej nie da się uniknąć, ale ciąży tak. Wiadomo, że najłatwiej jest wykorzystać nastolatkę, bo ufa, wierzy i myśli, że to wielka miłość. Nie zna prostej prawdy, że facet powie dziewczynie wszystko, żeby tylko poszła z nim do łóżka. Przekona, że kocha, powie, że nie może bez niej żyć, a nawet obieca, że się z nią ożeni. Dziewczyny w tym wieku są zazwyczaj naiwne i zbuntowane, dlatego tak łatwo je uwieść. Niestety często kończy się to właśnie poczęciem nowego życia, na które nikt nie jest przygotowany a zwłaszcza młoda mama. A co robi społeczeństwo w takiej sytuacji? Oczywiście kopie leżącego. Jakby tej dziewczynie było mało kłopotów z rodzicami, przyjaciółmi, którzy się wykruszyli, zmarnowanymi szansami na godziwą przyszłość, własnym poczuciem bezwartościowości  i opieką nad maleńkim dzieckiem, kiedy samemu się jeszcze nie dorosło. Wszyscy czują się od niej lepsi i znajdują satysfakcję w poniżaniu. Podziwiam te dziewczyny z oczami starych kobiet, tak doświadczone przez życie, poświęciły wszystko by być dobrymi matkami. Zawsze do nich podchodzę z uśmiechem i mówię: "Jaką pani ma śliczną córeczkę/synka, jak ma na imię?" wdając się w krótką pogawędkę, bo wiem, że jedyne czego im trzeba to odrobina ciepła i wsparcie, a na pogardliwych tak długo i sugestywnie patrzę, że w końcu to oni zawstydzeni odwracają wzrok.

10 lutego 2006
Ze słownika nastolatków

Ze słownika nastolatków:
"Gdyby mój pies cię zobaczył to by się o własną budę zabił"
"Jak cię widzę to jestem za aborcją"
Reakcja na kichniecie: "Ciesz się, że ci ryja nie urwało"
"Masz śmiech jakby koń na blachę lał"
"Gdzie ty byłaś jak Bóg rozum rozdawał?" Odpowiedź: "Stałam w kolejce po urodę"
"Idź looknij przez window czy mój car stoi na street – ie (czytaj stricie)"
"Bolało jak spadałaś z nieba?"
"Zawsześ taki wygadany czy tylko dziś ci się język nie mieści w gębie?"
Chłopak z ogoloną głową w dresie i adidasach do swojej dziewczyny ala lalka Barbie ze spódniczką rozmiaru wstążka: "Ale się w tobie zajebałem jak chuj" Reakcja Barbie: promienny uśmiech.
Może się niektórym wydawać, że to nieautentyczne teksty, ale gwarantuję wam, że są w stu procentach prawdziwe. Nie mam w sobie aż tyle inwencji twórczej, żeby coś takiego wymyślić Poruszam się trochę po mieście i słyszę często takie kwiatki z ust naszej młodzieży.  I muszę się przyznać, że chociaż niektóre aż wołają o pomstę do nieba to jednak czasem muszę się powstrzymywać od parsknięcia śmiechem. A przypadek dresiarza i chłopaczka, któremu się polski z angielskim wymieszał  każe mi się zastanowić czy ja aby jeszcze po polsku umiem, bo nic z tego co mówią nie rozumiem:) Czasem to mi aż ręce opadają. Każde pokolenie ma swój styl i język, ale czy żeby zabłysnąć musi to być aż tak przejaskrawione? A może się niepotrzebnie czepiam?;)  

12 lutego 2006
Nowoczesny związek

Dowiedziałam się ostatnio na czym polega nowoczesny związek. Otóż jest to bycie ze sobą wyłącznie dla seksu i wyłącznie nocą, a za dnia prowadzi się normalne życie, w którym bez żenady podrywa się inne/uwodzi innych, chodzi z nimi na randki, czasami też sypia, bo trzeba sprawdzić czy do siebie pasujemy, aż do momentu, w którym znajdzie się tą wymarzoną połówkę jabłka. Prowadzi się życie samotnego, mając partnera, co prawda tylko do seksu, ale zawsze. Przy czym seksualny partner nie jest czymś co ukrywamy, a czymś z czego jesteśmy dumni. No bo w końcu tam gdzieś jest facet, któremu tak dobrze z nami w łóżku, że chce ciągle z nami być. Nie  brakuje nam seksu jesteśmy z siebie zadowoleni i mamy większe szanse na to by ktoś nas dostrzegł, bo smutasów nikt nie lubi. To taka nowa filozofia związkowa. Jak na razie się szerzy i z tego co widzę cieszy powodzeniem. Tylko jakoś nie chce mi się wierzyć, że wszystko tak się odbywa bezboleśnie, że ani jedna ani druga strona się do siebie nie przywiązuje, że dobrze sobie radzi ze świadomością, że nie jest jedyna i z tym, że ciągle nie ma nikogo w pełni dla siebie. Takie układy sprawdzają się tylko do czasu, a ci co w nie wchodzą, najbardziej ranią samych siebie. Nie wiem po co to wszystko, takie namiastki szczęścia i bliskości, zadowalanie się kradzionymi chwilami. Wiem, że każdy pragnie szczęścia, miłości i udanego seksu, ale po co zadowalać się tylko jedną z tych rzeczy kiedy można mieć wszystkie? Dziwna ta nasza ludzka nowoczesność związkowa.

13 lutego 2006
Jak się poznaliście?

Kiedy się spotykamy w szerszym gronie i są tam ludzie, którzy nie mogą oderwać od siebie oczu i rąk, kiedy dowiadujemy się o zaręczynach, kiedy widzimy zakochanych znajomych zawsze w pewnym momencie pada z ust samotnej osoby sakramentalne pytanie: "Jak się poznaliście?" Dlaczego? Dlatego, że ci, którzy nadal szukają swojej drugiej połówki, poszukują też wskazówek jak ją znaleźć. Kolekcjonują odpowiedzi znajomych i przetwarzają je na zasady postępowania: chodź na imprezy, tam możesz znaleźć zawsze kogoś nowego, odpowiadaj na powitania nieznajomych na gg, nie bój się rozmawiać z ludźmi, którzy ci towarzyszą w podróży dalekobieżnym pociągiem, pozwalaj sobie postawić drinka nieznajomemu, nie protestuj jak chce się ktoś dosiąść do twojego stolika, pozwalaj się zapraszać na kawę/drinka komuś, kto pomógł ci pozbierać dokumenty na chodniku, gdy się potknęłaś i wszystko wyleciało ci z rąk, bądź miła dla każdego faceta, bo może wtedy zwróci na ciebie uwagę itp. itd. Tylko czy taki kodeks postępowania, kiedyś komuś pomógł w odnalezieniu miłości? Każda miłosna historia jest wyjątkowa, tak jak każdy człowiek jest wyjątkowy. Rzadko kiedy coś, co miało już miejsce się powtarza. Zamiast szukania własnej drogi do szczęścia, wybieramy wzorowanie się na cudzych doświadczeniach. Skupiamy się na intensywnych poszukiwaniach miłości, wzorcach postępowania samotnych, próbujemy  i próbujemy, wpatrzeni w niewidzialny cel - wielką miłość, kiedy ona czeka na nas za rogiem, a my nie potrafimy jej dostrzec.

14 lutego 2006
Mądrze o miłości...

Miłość jest pożądaniem czyjejś duszy.
St. Dygat
Kropla miłości znaczy więcej niż ocean rozumu.
Blaise Pascal
Tylko ten, kto kocha, widzi, co jest prawdziwe w człowieku.
Karl Jaspers
Miłość nie istnieje w sobie, ale w nas; jest naszym osobistym dziełem.
Marcel Proust
Kochać kogoś to znaczy widzieć cud niewidoczny dla innych.
F. Mauriac
Kochać to znaczy podziwiać sercem.
Teofil Gautier
Kochać - w kimś drugim siebie pokonać.
Ch. F. Hebbel
Miłość wyraża się w pragnieniu wspólnego snu.
Milan Kundera
Miłość – czuć w całym sobie istnienie drugiej istoty.
Simone Weil
Miłość jest dziką siłą. Kiedy próbujemy ją okiełznać, pożera nas. Kiedy próbujemy ją uwięzić, czyni z nas niewolników. Kiedy próbujemy ją zrozumieć miesza nam w głowach.
Paulo Coelho
Jest tylko jeden ratunek, jeden jedyny, dla zmęczonej duszy – miłość do drugiego człowieka.
Jose Ortega Gasset

16 lutego 2006
Ludzkie gadanie

Dlaczego ludzie nie mogą żyć własnym życiem? Dlaczego pakują się z buciorami w cudze? Nigdy tego nie zrozumiem. To ciągłe gadanie/obgadywanie, spekulowanie, podglądanie jest po prostu uwłaczające ludzkiej godności. Kiedy dziewczyna wychodzi za mąż to na pewno musi być w ciąży, a kiedy okazuje się, że nie była i mijają dwa lata od ślubu, a ona nadal nie ma dzieci to zaczyna się szeptanie, że musi na pewno być bezpłodna. Albo kiedy dziewczyna kończy 25 lat to wszyscy nagle zaczynają się interesować dlaczego ona jeszcze jest sama, no przecież powinna już być mężatką i zaczynają ją dręczyć przy każdej możliwej okazji pytaniem czy kogoś ma, aż w końcu zaczyna myśleć, że może faktycznie coś z nią nie tak. Albo jak dziewczyna ma chłopaka, który nie grzeszy urodą, ale za to ma super samochód, to od razu dostaje naklejkę takiej co to na kasę leci. Albo jak dziewczyna podejmuje kolejne studia to zaczyna się gadanie, że lepiej by sobie męża znalazła co by ją utrzymywał. Matko jedyna jakie bzdury potrafią ludzie wymyślać! Nigdy im przez myśl nie przejdzie, że można się pobierać z miłości,  że można planować rodzinę stosując antykoncepcję, że studia są tak absorbujące, że ledwo się ma czas na sen, a co dopiero mówić o miłości, że nie każdemu udaje się przed 25 rokiem życia znaleźć odpowiednią osobę do wspólnego życia, że istnieją głębokie rozczarowania mężczyznami, rany nie do zagojenia, że ktoś może nie chcieć zakładać rodziny przed trzydziestką, że można kogoś kochać za to kim jest, a nie jak wygląda, że nie każda kobieta liczy na to, że nie będzie musiała się sama utrzymywać, że myśli rozsądnie o przyszłości i planuje karierę. Nic z tych rzeczy nigdy nie zaświta w ich ciasnych umysłach. Będą gadać zawsze i wszędzie udając, że doskonale znają ludzi ze swojego otoczenia, a tak naprawdę nic o nich nie wiedzą. Moja rada dla wszystkich będących obiektem ludzkiego gadania - nie zwracajcie na nie uwagi, pewni ludzie są niereformowalni i cokolwiek byście nie robili czy mówili i tak zawsze to po swojemu przekręcą, by potem puścić w obieg.

17 lutego 2006
Ktoś wyjątkowy

"Bo ty to ktoś wyjątkowy" - usłyszałam i mnie zamurowało. Rzadko mi się to zdarza, a w zasadzie prawie wcale. Dlaczego mnie tak zatkało? Bo bardzo dalekie jest mi myślenie o sobie w kategoriach wyjątkowości, nie wierzę gdy mi się mówi takie rzeczy. Dla mnie ktoś wyjątkowy to ten, co poświęca swoje życie innym, dokonuje wielkich rzeczy, przełamuje bariery. A ja jestem po prostu sobą, całkiem zwyczajnie z małymi odchyleniami od normy;) Oczywiście nie omieszkałam mu tego powiedzieć, a on na to, że nie mogę być w większym błędzie niż teraz jestem, bo wyjątkowość nie polega na tym , o czym mówię, ale na tym, że jestem sobą. Powiedziałam, że to nic trudnego i nie rozumiem co w tym wyjątkowego. Zapytał mnie wtedy ilu znam ludzi, którzy nie grają kogoś kim nie są. I tu mnie zagiął, bo znam tylko dwie takie osoby: siebie (o ile w ogóle można powiedzieć, że się zna siebie samego) i jego, tylko my oboje z wielkiej rzeszy moich znajomych nie udajemy nikogo. Znów mnie zatkało (dwa razy jednego dnia to już rekord:) , a on spytał czy już teraz wierzę w jego słowa, a ja, jak to ja odpowiedziałam, że nie wiem. A on na to się tylko uśmiechnął i powiedział "Dobranoc wyjątkowa kobieto." Cały czas o tym myślę i nadal nie wiem czy bycie sobą stanowi o wyjątkowości człowieka. A wy jak myślicie?

19 lutego 2006
Typologia dzisiejszych facetów

Typ A
Charakteryzuje się tym, że do końca życia chce być na czyimś utrzymaniu i nie ważne czy to będzie mama czy babcia czy dziewczyna, ktoś musi na niego pracować. On może wszystko kobieta nic poza siedzeniem w domu i cieszeniem się, że go ma.
Typ B
Przystojny pracujący mężczyzna oczekuje od kobiety swego życia (która musi spełniać pewne warunki fizyczne i umysłowe), że po ślubie będzie siedzieć w domu z dziećmi i mu służyć. Nie pomoże jej w niczym, co się wiąże z domowymi obowiązkami, nie będzie pilnować dzieci, nie pozwoli jej się dalej uczyć i pracować, będzie kontrolował jej życie. Sam ograniczy się tylko do zapewnienia utrzymania rodziny i będzie oczekiwał peanów na jego cześć z tego powodu. On może wszystko (wyjazdy na ryby, siłownia i basen, koledzy i piwkowanie, mecze piłki nożnej itp.) ona może się zajmować nim, dziećmi i domem.
Typ C
Wiecznie nieobecny facet, co prawda ożeni się z kobietą, ale w domu będzie spędzał minimum czasu i traktował go jak hotel. To taki kawaler tylko z żoną, nie będzie chciał mieć dzieci, no może jak trochę dorośnie, nie pozwoli też kobiecie pracować i za często wychodzić. Dom nie jest wpisany w zakres jego obowiązków, więc go nie interesuje. Taki mąż od święta, wiecznie w pracy lub rozjazdach.
Typ D
Wspaniały mąż i ojciec, ideał dla kobiety tylko z jednym wyjątkiem nie potrafi być wierny. Romansuje już od następnego dnia po ślubie, a z powodu wyrzutów sumienia wobec żony staje się cudownym mężem i ojcem, zrobi dla niej i dzieci wszystko, na wszystko pozwoli, włączy się w domowe obowiązki i będzie jak do rany przyłóż. Nawet jeśli kobieta kiedyś się zorientuje w co on gra to i tak go nie opuści, no bo gdzie znajdzie drugiego takiego "wspaniałego" faceta?

Typ E
Najczęstszy i nieuleczalny przypadek - facet wieczne dziecko. Od chłopca różni go tylko cena zabawek. Jego pasja to samochody, komputery, komórki i wszelkie gadżety. Kobieta jest dla niego ozdobą, czymś czym się może pochwalić. Oczekuje od niej, że będzie się nim stale zajmować i go rozpieszczać, jest zazdrosny o własne dzieci, bo zabierają mu jej uwagę, a to przecież on ma być w centrum zainteresowania wiecznie chwalony i podziwiany. Nigdy nie można na niego liczyć, jest kompletnie nieodpowiedzialny. Jego żona ma przy nim i dzieciach tyle pracy, że na zawodową nie starcza już czasu.

Takich typów i ich kombinacji jest o wiele wiele więcej, a co jeden to lepszy. Stwierdzenie "prawdziwy mężczyzna" to chyba już dziś oksymoron*. No i z czego tu wybierać?

*oksymoron - zestawienie dwóch wzajemnie wykluczających się wyrazów np. gorący lód

20 lutego 2006
Droga do domu

Jest środek lata, idę krętą żwirową drogą przez rozległe złote pole otoczone drzewami, czuję się bardzo spokojna i bardzo szczęśliwa, wypełnia mnie ten szczególny rodzaj radości wypływającej ze świadomości bycia kochanym. Niespiesznie pokonuje odległość do domu wiem, że tam, za kolejnym zakrętem, jest mój dom, prawdziwie mój i że czeka tam na mnie ktoś, kto mnie bardzo kocha. Uśmiecham się do swoich myśli, lekki wietrzyk powiewa moją czerwono-białą sukienką i rozczesuje rozpuszczone włosy, a słońce ogrzewa mi twarz. Niosę wiklinowy kosz, ale nie zastanawiam się co jest w środku. Niebo jest cudownie niebieskie, wspaniale kontrastuje ze ścieżką do mojego domu, która po obu stronach jest usłana stojącymi na baczność słonecznikami lekko uginającymi się pod ciężarem nasion. Mój prosty drewniany dom z rabatkami przed gankiem i maciejką pod oknami uśmiecha się do mnie i wita swą przytulnością. Kiedy jestem już blisko otwierają się drzwi i nim zdążę zobaczyć kto w nich stoi budzę się ze snu. Chciałabym kiedyś odnaleźć to miejsce, mam nadzieję, że naprawdę istnieje w prawdziwym świecie, bo to jest miejsce, gdzie warto żyć i umrzeć. Czuję się w jakiś niewytłumaczalny sposób z nim związana, jakby było częścią mnie, jakby jego obraz był wpisany w moje serce, jakbym miała je odnaleźć. Nie wiem dlaczego, ale jego obraz ciągle do mnie powraca. Mam nadzieję, że kiedyś znajdę odpowiedź.

21 lutego 2006
Jak się porozumieć z płcią przeciwną?

W starym filmie poważny Indianin wtajemniczał białego człowieka w przyczyny nieporozumień między kobietą a mężczyzną. Robił to w sposób właściwy Indianom czyli za pomocą przypowieści. Mówił, że według ich wierzeń kobieta i mężczyzna kiedyś stanowili jedno ciało o czterech nogach i rękach, ale z powodu swojego nieposłuszeństwa i rozpasania bóg ich ukarał rozdzieleniem i rozrzuceniem rozdzielonych na krańce świata, tak by musieli siebie szukać całe swoje życie, a żeby okazać wspaniałomyślność pozostawił im możliwość ponownego złączenia się w jedno ciało, ale tylko już na chwilę. Jednak rozdzielenie przyniosło nie tylko konieczność poszukiwań swojej drugiej połowy, ale też i wynalezienia wspólnego języka dla obu płci. Nie była to sprawa prosta, bo dwie całkiem odrębne istoty nie potrafiły się nawzajem zrozumieć. Bardzo źle się działo wśród porozdzielanych ludzi dopóki jeden mędrzec nie wynalazł sposobu na porozumiewanie się. Orzekł on, że tylko język miłości nadaje się do rozmowy, która jest wymianą myśli i uczuć. Ludzie zaczęli więc się wreszcie ze sobą porozumiewać za pomocą języka różnych odcieni miłości i wtedy zapanował pokój. Dlaczego więc teraz go nie ma i kobiety i mężczyźni się wzajemnie nienawidzą? - zapytał wtajemniczany. Bo ludzie przestali ze sobą rozmawiać - odpowiedział Indianin.

22 lutego 2006
Prawdziwi przyjaciele

Myślałam, że mam niewielu prawdziwych przyjaciół, ale się myliłam. Muszę wyjechać jutro do szpitala na zabieg dla poratowania zdrowia, w zasadzie nic poważnego, ale jednak... denerwuję się jak każdy. Na samo słowo chirurgia mam dreszcze:) Moi przyjaciele o tym wiedzą i nie pozwalają mi o tym myśleć, telefony zaczęły się już wczoraj, a i dziś telefon się urywa. Dałam się nawet im namówić na wyciągnięcie dziś z domu, a powinnam się jeszcze spakować itp. Dobrze jest wiedzieć, że ludziom na tobie zależy, jakoś lepiej się wtedy robi na duszy. Mimo całego mojego rozchwiania i niespokojności potrafią mnie rozbawić. Wysyłają mi na maila wiadomości zatytułowane np. "Zdania, których nie chciałbyś usłyszeć na stole operacyjnym." Jednak najważniejsze jest dla mnie to, że o mnie myślą i modlą się za mnie. Kochani moi przesyłam wam z tego miejsca stado pędzących dzikich buziaków:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:* a was moi kochani bracia blogowicze przepraszam za mam nadzieję tylko kilkudniową nieobecność, trzymajcie się ciepło
wasza Majtreji

28 lutego 2006
Wróciłam

Wróciłam ze szpitala parę kilo lżejsza, słabiutka i zmęczona,  ze szwami, ale z obietnicą poprawy za jakieś pół roku. Wtedy to będę już mogła jeść wszystko na co mam ochotę i zacząć uprawiać sport. To bardzo niska cena jak na resztę życia w zdrowiu. Jestem wdzięczna wszystkim a zwłaszcza lekarzom i pielęgniarkom, rodzinie i przyjaciołom, sąsiadkom z sali i wszystkim, którzy ze mną byli w tych trudnych chwilach. Czeka mnie jeszcze parę wizyt u lekarzy, ale potem już nareszcie zapanuje błogi spokój. Dziś kocham cały świat, bo mogłam przespać całą noc (nie budziły mnie: wymioty pana za ścianą, głośny telewizor półgłuchej sąsiadki z naprzeciwka, dzwonki wzywające pielęgniarki, mierzenie temperatury o 5.35 właśnie kiedy zasypiałam), bo mogłam umyć włosy, bo mogłam posłuchać muzyki, bo mogłam zjeść coś co miało smak, bo przyszli do mnie ludzie, których kocham, bo na drodze do domu zdarzyła się tylko jedna dziura, która wywołała ból. Boże jaka jestem szczęśliwa, że jestem w domu. Tego się po prostu nie da opisać. Dziś naprawdę jest jeden z takich  bardzo nielicznych dni kiedy tak bardzo cieszę się, że żyję i mam to wszystko za sobą. Dziś dla mnie świeci słońce i wierzę, że wszystko będzie dobrze.


01 marca 2006
Jak wyrazić niewyrażalne?

Często łapię się na tym, że brakuje mi słów, żeby wyrazić to, co naprawdę mnie porusza, to, co jest dla mnie najważniejsze, to, co naprawdę czuję. Nie  wiem dlaczego tak się dzieje, może mam w sobie jakąś blokadę bezpieczeństwa, która nie pozwala mi powiedzieć zbyt wiele, żeby potem nie żałować. A może po prostu język jest zbyt ubogi by mógł wyrazić wszystko, co nam w duszy gra. Trudno mi powiedzieć. Staram się jakoś przełamywać ten brak słów, ale nie bardzo mi to wychodzi. No bo jak można wyrazić niewyrażalne? Jak można zamknąć w słowa lata bólu, cierpienia i samotności? Jak można opowiedzieć o tym, co do dziś zabiera nam oddech? Jak można wyrazić miłość matczyną i dziecięcą? Jak mówić o bohaterstwie? Jak wypowiedzieć to co stanowi twoją istotę drugiej istocie, która próbuje cię zrozumieć? Ja nie potrafię, a bardzo, ale to bardzo bym chciała. Jedyne, co mogę dać to obecność, czułość, wspólne milczenie, dotyk i troskę, ale czasem to nie wystarcza. Nie wiem jak sobie z tym poradzić, ale jeszcze mam nadzieję, że mi się uda i modlę się o to, bo nie mogę stracić kolejnej osoby, bo nie mogę stracić kolejnej części mnie. Nie mogę pozwolić, żeby mój świat ubożał, tak jak język ubożeje, muszę znaleźć inny sposób wyrazu, taki, który zostanie dobrze zrozumiany i pomoże przełamać barierę milczenia, przywróci do życia i da nadzieję na przyszłość. Tylko jak wyrazić niewyrażalne?

02 marca 2006
Czekam

Lata mijają a ja nadal czekam i chyba jeszcze wierzę, że warto zaczekać na prawdziwe uczucie. A może po prostu nie potrafię zadowolić się półśrodkami i dlatego nie tkwię w związku, w którym jest miejsce bardziej na przyjaźń niż na miłość, raniącym obie strony. Jakoś nie umiem sobie wyobrazić, że jestem z kimś tylko dlatego, że nie chcę być sama, a ktoś ze mną z tego samego powodu. Jakoś nie widzę siebie w roli tej, która pozwala na wszystko facetowi do którego nic nie czuje prócz odrobiny sympatii. Jakoś odrzuca mnie sama myśl, że mogłabym się zgodzić na coś takiego tylko po to by ktoś przy mnie był. Za wysoka cena jak dla mnie. Wiem, że już najwyższa pora by założyć własną rodzinę, ale nie wyobrażam sobie budowania mojej przyszłości bez udziału miłości. Każdego dnia dokonuję różnych wyborów, każdego dnia mijam tysiące mężczyzn, ale nie umiem trafić na tego właściwego. Pewnie gdzieś popełniam błąd, tylko żebym ja wiedziała gdzie. Wiem, że to nie tylko mój problem, ale to wcale nie jest pocieszające. Już chyba taka nasza ludzka dola, że szukanie tego, co dla nas najważniejsze przynosi nam najwięcej trudności. Może jest tak dlatego byśmy naprawdę potrafili to docenić, gdy już wreszcie to znajdziemy i umieć o to walczyć. Nie wiem, ale jeszcze mam nadzieję, że dobrze robię czekając i że moje cierpienie i samotność w oczekiwaniu zostaną  kiedyś wynagrodzone.

05 marca 2006
Promień światła

Od niepamiętnych czasów pamięcią sięgając kochałam słońce. Zawsze uwielbiałam lato. Nie wyobrażam sobie większej przyjemności niż siedzenie na leżaku na plaży z twarzą skierowaną ku słońcu wiatrem we włosach, piaskiem między stopami i szumem wody w uszach. Morze koi moje nerwy o każdej porze roku. Musiałam wyjechać w poszukiwaniu promienia światła, bo zrobiło się trochę za ciemno w mojej duszy. Czasem po prostu przychodzi taki moment kiedy nie można oprzeć się wrażeniu ogólnego rozbicia. Chyba ostatnio za dużo przeszłam i musiałam odreagować, wyciszyć się i poszukać siebie samej, żeby się nie pogubić do końca. Tylko nad morzem jestem w stanie idealnie skupić myśli i tylko wtedy kiedy świeci słońce. Tam potrafię odnaleźć jasne strony w całej tej ciemności życia i się uspokoić. Znalazłam swój promień światła i będę się go trzymać, bo ostatnia rzecz jakiej teraz chcę to zanurzenie się w mroku. Nie czas teraz na izolację i oddanie wszystkiego, co ma znaczenie bez walki, ale na poszukiwania siły, która za często drzemie, a za rzadko budzi się do życia. Za oknem teraz świeci słońce może to dobry znak, może z mojego promyka kiedyś wyrośnie naprawdę wielkie prawdziwe i silne światło, które będzie w stanie ogrzać nie tylko mnie, ale i tych, których kocham. Nie potrafię wyrazić jak bardzo bym tego chciała.

06 marca 2006
Układanka

Kiedy myślę o życiu zawsze mam przed oczami obraz układanki, której elementy leżą wszędzie porozrzucane. Widzę człowieka, który ślęczy nad puzzlami i nie wie, co do czego przyłożyć, co gdzie pasuje i czy tak będzie dobrze. Patrzę na jego wysiłek, zmęczenie i zwątpienie. Zawsze brakuje jakiegoś klocka i nigdzie go nie można znaleźć, a co to za układanka bez jednego lub kilku elementów, nie można się nią cieszyć. Kiedy już myśli, że ułożył całość obraz do ułożenia się rozrasta. Zdaje sobie sprawę, że potrzebuje pomocy, prosi więc o nią rodzinę i przyjaciół, ale żaden z tych ludzi nie potrafi znaleźć dla niego właściwego rozwiązania, bo każde pasuje do układającego, a nie do tego, który zaczął układać. Bardzo rzadko zdarza się osoba, która może coś dopasować za niego, dzieje się to tylko wtedy, gdy przykłada rękę do tego ktoś kto go naprawdę kocha. Najczęściej jednak człowiek zostaje sam ze swoją układanką i chociaż wie, że tylko on zna rozwiązanie to po prostu go nie potrafi dostrzec, elementy wymykają się jego kontroli, a wciskanie puzzli na siłę tam gdzie nie pasują nie daje nic prócz frustracji. Im dłużej układa swoją układankę tym bardziej wątpi, że kiedyś ją naprawdę ułoży, a lata jego życia są jak słupki graniczne oddzielające to, co ułożył od tego, co pozostało do ułożenia. Czasem udaje mu się dopasować 30 elementów w rok, a czasem 3. Ciągle brakuje mu sił i wiary w powodzenie, zaczyna wątpić w to, że wie jaki kształt ma mieć jego obraz układany przez tyle lat. I tylko dzięki kilku złożonym elementom, jego promykom słońca, wie, że warto dalej się starać, bo skoro to, co do tej pory ułożył jest tak piękne, to jak zachwycające będzie gdy dołączy do tego to, co pozostało. Dlatego ciągle wraca do pracy, do mozolnego wysiłku by ułożyć z siebie człowieka, z którego będzie dumny.

08 marca 2006
Piekło i niebo

Pewien człowiek w zamian za dobre czyny uzyskał szansę na spełnienie jednego życzenia. Poprosił, aby mógł zobaczyć piekło i niebo. Anioł zabrał go więc najpierw do piekła. Tam zobaczył wielki, suto zastawiony wszelkimi możliwymi przysmakami stół i siedzących przy nim nieszczęśliwych i zrozpaczonych  ludzi wychudłych aż do kości. Usiłowali oni zjeść cokolwiek ze stołu, ale niestety musieli jeść przy pomocy trzymetrowych pałeczek więc im się to nie udawało choćby nie wiem jak się starali. Obraz piekła przeraził człowieka. Roztrzęsiony podążał za aniołem do nieba. Bardzo wielkie było jego zaskoczenie kiedy znaleźli się na miejscu. Niebo wyglądało bowiem dokładnie tak samo jak piekło - wielki stół, bogactwo potraw i trzymetrowe pałeczki. Ludzie jednak byli uśmiechnięci i szczęśliwi, wyglądali dobrze i nie zdradzali żadnych oznak niedożywienia. Człowiek długo się w nich wpatrywał i wreszcie pojął na czym polega różnica w sytuacji ludzi w piekle i w niebie, dostrzegł, że w niebie ludzie karmią siebie nawzajem trzymetrowymi pałeczkami i dlatego żaden z nich nie jest głodny, za to wszyscy syci i radośni. Podziękował aniołowi za przewodnictwo i wrócił na ziemię bogatszy w coś, co wielu ludziom się nie mieści w głowach, w wiedzę, że tylko dzieląc się z innymi tym, co mamy możemy być naprawdę szczęśliwi.

08 marca 2006
Mądrze o kobietach...

Siła kobiet nie tkwi w tym, co mówią, ale ile razy to powtarzają.
M. Achard
Najprzenikliwszy mężczyzna na świecie nie potrafi powiedzieć o kobiecie tyle dobrego i złego, ile one same o sobie myślą.
Honore de Balzac
Kobieta jest zaproszeniem do szczęścia.
Ch. Baudelaire
Świat bez kobiet byłby jak ogród bez kwiatów.
P. de Brantome
Łzy słabej kobiety najsilniejszego mężczyznę zwyciężyć potrafią.
St. Brzozowski
A jeśli miłość jest największym kultem całej ludzkości, to pierwszą jej kapłanką była zawsze i jest kobieta.
K. Bukowski
Trzeba wybierać: albo kochać kobiety albo je znać. Tu nie może być nic pośredniego.
N. Chamfort
Dla mężczyzny kobiety są tym, czym żagle dla żaglowca – nie popłynie bez nich.
J. Chardonne
Mężczyźni zakochują się patrząc na kobiety. Kobiety, kiedy słuchają mężczyzn.
Zsa Zsa Garbor
Kobiety zgadują wszystko, jeśli się mylą - widać rzecz przemyślały.
A. Karr
Prawdziwej kobiecie większą przyjemność sprawia dawanie szczęścia mężczyźnie, niż doznawanie go.
N. Kazandrakis
Mężczyźni polują, kobiety łowią.
W. Hugo

09 marca 2006
Jest super
Zauważyłam, że pojawił się nowy gatunek człowieka - super człowiek. On nigdy nie przyzna, że jest mu źle, nawet gdy właśnie zbankrutował/a, żona/mąż wniósł/a o rozwód a mieszkanie zajął komornik, powie, że u niego/niej wszystko w porządku. Nie pozwala sobie na łzy, uśmiech ma przyklejony zawsze do twarzy, bo tak trzeba, nikt nie może wiedzieć, co tak naprawdę przeżywa. Nie potrafi się szczerze z głębi duszy śmiać, nie ma przyjaciół, bo nie umie być przyjacielem. Ma za to wielu znajomych, często nieocenione kontakty, współmałżonka na pokaz, dzieci jak z katalogu, ze wszystkim sobie radzi i nic nie jest w stanie go wytracić z równowagi. Ma idealne życie, ale tak naprawdę nikt nie wie jakim trudem je okupił i jak trudno mu je utrzymać na poziomie constans. Czasem ma wszystko, czasem wszystko traci, ale zawsze pozostaje niezmieniony. Wyprany z uczuć i wiecznie sztucznie zadowolony, stale z jednym sakramentalnym zdaniem na ustach: "Jest super" Niezniszczalny, wiecznie gdzieś pędzi, zawsze ma coś do zrobienia i nigdy nie odpoczywa, bo musi żyć na poziomie. Nie ważne dla niego jest, że przez ten cały pęd nie ma czasu żeby korzystać z tego, co osiągnął. Więc o co mi chodzi skoro jest taki szczęśliwy? O te emocje, których nie przeżywa, o to jak żyje, o to kim jest, a kim mógłby być, o to, że zatracił poczucie człowieczeństwa. Ale może ja się tylko czepiam, no bo przecież on jest super, a to, że jego oczy zgasły całe wieki temu to tylko szczegół.


10 marca 2006
Ulotka

Ona wręcza siebie każdemu jak ulotkę z adresem, numerem telefonu i godzinami przyjęć. Sama siebie oferuje prosząc o miłość. Delikatna i wrażliwa, bardzo krucha i ulotna... Naiwnie wierząca w dobroć ludzi i ich intencji, ciągle szukająca ciepła. Poznaje wiele osób, reagują na nią jak na wręczoną ulotkę, albo zamierzają ją wykorzystać albo od razu wyrzucają do kosza. Staje się coraz słabsza, bo daje z siebie wszystko nie otrzymując nic w zamian. Traci swoje piękno i światło, ale nadal wierzy i szuka. Błąka się wśród tłumu niedostrzegalna jak nikomu niepotrzebny papier. Nikt jej nie pokocha, bo była za szczodra dla tych, którzy nie byli tego warci, straciła szacunek i szansę na szczęście. Została zamknięta w szufladzie z napisem nie kochać, bo za bardzo ufała. Wspólnota ludzka odmówiła jej wartości i szacunku, bo nie pasowała do schematu, bo  statystycznie zbyt dużo popełniła błędów. Zbyt chętnie oddawała wielu to, co miała w sobie najlepszego, a tak się nie godzi według sądu gromady. Trafiła na towarzyską pustynię, bo była zbyt piękna i dobra by uwierzyć w zło obecne w człowieku. Nikt jej już nie odnajdzie, bo zaczęła myśleć o sobie w kategoriach innych. Pozostanie stracona bezpowrotnie, bo tłum nigdy nie wybacza. Zgaśnie równie szybko jak zapałka, zdeptana wielokrotnie jak leżąca w błocie ulotka. Ludzki sąd jest najokrutniejszym z sądów, bo nie ma litości i nie daje szans na poprawę, skazuje ludzi ulotnych na los ulotek. 

13 marca 2006
Małżeństwo - samotność we dwoje?

Małżeństwo z kilkuletnim stażem, dwoje dzieci, chłopiec i dziewczynka, jedno ma rok, drugie trzy lata.
ON
Prawie wcale nie bywa w domu, nie dlatego, że nie może, po prostu nie chce. Przedłuża godziny pracy, zaraz jak tylko zje obiad wymyka się do kolegów na piwo, na ryby, do mamusi na kawę, na siłownię, gdziekolwiek byle dalej od domu. Absolutnie nic nie robi w domu, w niczym nie pomaga, ogranicza się do zarobienia pieniędzy, nie wypuści nawet po sobie wody z wanny  i nie wyniesie brudnej bielizny do kosza na brudy. Nie rozmawia z żoną chyba, ze na tematy domowe typu trzeba dziecku buty kupić, rachunek za gaz coś duży, może zrezygnujemy ze stacjonarnego, bo za dużo nas kosztuje. Nie zauważa u niej zmiany fryzury, nowych rzeczy, patrzy na nią jak na stary mebel. Kiedy jest poza domem ogląda się za małolatami, kiedy jest w domu czaruje koleżanki żony, żeby nie powiedziały o nim złego słowa. Wiecznie zadowolony z siebie, wyspany, oprany i dobrze odżywiony z domem na wysoki połysk. Nie pozwala jej pracować , bo może pozna kogoś,  kto ją doceni i naprawdę będzie ją widzieć kiedy będzie na nią patrzeć, kto jej uświadomi, że niczym nie różni się już od niewolnika. Małżeństwo mu odpowiada, bo ma kogoś kto zapewni wszystko, kto będzie o niego dbał, ale samemu nie przejdzie przez myśl, żeby się tym samym odwdzięczyć.
ONA
Żyje przeszłością, czasem, kiedy on był naprawdę dla niej, przymyka oczy na wszystko, co jest teraz, bo przecież mogło być gorzej, mógł zdradzać, pić i bić, a przecież utrzymuje ją i dzieci, a czasem nawet na nią spojrzy. Jest wiecznie zagoniona, prawie nie sypia, bo dzieci nie nauczyły się jeszcze przesypiać całej nocy, często zapomina, że powinna coś zjeść, nie ma czasu by o siebie zadbać, pójść do fryzjera, na basen, na imprezę do znajomych, bo nie ma z kim dzieci zostawić. Opiekuje się dziećmi dba o ich zdrowie, czas wolny i wszelkie potrzeby, sprząta prawie bez przerwy, bo maluchy nie znają pojęcia porządek, a on nie znosi bałaganu, robi sterty prania, które potem po nocach prasuje, znosi do domu pełne siatki zakupów, bo on lubi dobrze zjeść, gotuje jednocześnie robiąc kilka innych rzeczy, pamięta o urodzinach wszystkich członków jego rodziny i zaspokaja wszelkie inne potrzeby ślubnego. Nie wie kiedy przestała się kontaktować z przyjaciółmi, porzuciła myśl o kolejnych studiach, zaczęła marzyć tylko o tym, żeby się wyspać. Małżeństwo okazało się czymś innym niż myślała, ale się już przyzwyczaiła i niczego nie zmieni, bo co ona pocznie sama z dwójką dzieci bez środków do życia?
Chyba już nie chcę wyjść za mąż, przestaję wierzyć, że małżeństwo to coś, co się może udać. Moja samotność w pojedynkę jest chyba lepsza od tej we dwoje.

14 marca 2006
Akceptacja

"Zaakceptuj mnie takiego jakim jestem bym mógł stać się lepszym."
 Nie wiem dlaczego akceptacja drugiego człowieka jest czymś tak bardzo trudnym dla niektórych ludzi. Przecież wszyscy jesteśmy niedoskonali, a ideały nie chodzą po naszym świecie. Nie wiem skąd się bierze ten pęd dążenia do nieosiągalnej doskonałości. Człowiek jest urządzeniem wadliwym - koniec kropka. Prosta prawda z którą większość nie może się pogodzić. To kim jesteśmy i jacy jesteśmy jest do zaakceptowania w większości przypadków, wystarczy tylko chcieć, pójść na kompromis, a zyska się o wiele więcej niż jest się w stanie wyobrazić. Człowiek, któremu ciągle wytyka się jego wady nie wierzy, że jest w stanie się zmienić. Jednak jeśli się kogoś zaakceptuje takim jakim jest, to da mu się siłę by walczyć ze swoją słabością. Każdy z nas jest inny i ma inne wady, ale w życiu nie chodzi o to, by ich nie mieć, ale o to by się ich nie wstydzić i akceptować siebie i innych takimi jakimi są. To wcale nie jest takie trudne jak się wydaje wystarczy tylko odrobina dobrej woli.

15 marca 2006
Trochę humoru:)

Ostatnio rozbroił mnie kompletnie pewien dowcip, dosłownie spłakałam się ze śmiechu dlatego postanowiłam się z wami nim podzielić, aby i wam dać odrobinę radości:)

Przez GG rozmawia blond piękność Joasia z panem Leszkiem.
Pan Leszek: Ach Joasiu jaka z ciebie cudowna kobieta, wprost nie mogę się nadziwić. Koniecznie musimy się spotkać w realu.
 Joasia: Ale u nas nie ma Realu u nas jest tylko Biedronka.

17 marca 2006
Nie potrafię...

Nie potrafię poukładać sobie życia
Nie potrafię ufać bezgranicznie
Nie potrafię żyć bez miłości
Nie potrafię zrozumieć tego świata
Nie potrafię już siebie dać
Nie potrafię nie myśleć
Nie potrafię się nie bać
Nie potrafię siebie pokonać
Nie potrafię się już prawdziwie cieszyć życiem
Nie potrafię nie tęsknić
Nie potrafię się w pełni otworzyć
Nie potrafię już wierzyć
Nie potrafię już zapomnieć
Nie potrafię już udawać
Nie potrafię już nieść
Jestem niedoskonałym człowiekiem
Potrafię tylko być bez ciebie

19 marca 2006
Mak

Czasami mi się wydaje, że jestem podobna do kwiatu maku. Równie wrażliwa i równie krucha. Ciężko mi przetrwać wśród tylu innych lepiej przystosowanych do życia chabrów. Ich płatki nie opadają przy zbyt mocnym dotknięciu, można z nich pleść wianki. Silne kwiaty z pięknym zimnym błękitnym oczkiem. Nie mają w sobie tyle ciepła makowej czerwieni, ale ich piękny kwiat jest trwalszy. Może właśnie chłodu mi brakuje, może jestem za bardzo uczuciowa. Może właśnie dlatego, że do wszystkiego wkładam serce i duszę tak często tracę siebie. Może wkrótce zostanie po mnie tylko łodyżka, która kiedyś nosiła piękny kwiat. Równie szybko jak mak traci płatki ja tracę wszystko to, co kiedyś było we mnie najpiękniejsze. Nie wiem ile jeszcze mnie zostało we mnie, noszę w sobie jednak cichą nadzieję, że jeszcze do końca nie umarłam ja - taka jaką chcę być. Nie podoba mi się to, co ze mnie uczyniono, ale nie mam w sobie tyle siły by z tym walczyć. Wiem, że znowu zrobię to, czego się ode mnie oczekuje zamiast tego, czego naprawdę chcę. Nie wiem, naprawdę nie wiem jak mam dalej żyć nie raniąc siebie tak głęboko.

20 marca 2006
Bunt

Zbuntowałam się i  pierwszy raz od bardzo dawna nie zrobiłam tego czego się ode mnie oczekuje. Znalazłam swój sposób na problem a cudzy odrzuciłam i jestem z siebie dumna. Wiem, że się nasłucham jak wrócą z pracy, ale guzik mnie to obchodzi. Mam dość mówienia mi co mam zrobić z własnym życiem. Kiedyś trzeba zacząć być asertywnym wobec własnej rodziny, która jak nikt potrafi wchodzić na psychikę i wymuszać to na co się nie ma najmniejszej ochoty. Czasami ci, których najbardziej kochamy zupełnie nie mogą nas zrozumieć. Ludziom zawsze wydaje się, że najlepiej wiedzą jak ma wyglądać nasze życie, a ze swoim sobie nie radzą. To prawda, że czasem sami nie wiemy co jest dla nas dobre, ale to nie znaczy, że oni wiedzą lepiej od nas. Postanowiłam, że już nie pozwolę więcej, żeby ktoś podejmował decyzje za mnie i jest mi z tym dobrze. Wreszcie zrobiłam coś czego naprawdę chciałam, a nie do czego byłam zmuszona. Trudno mi było uwierzyć, że sama tak naprawdę wiem, co jest dla mnie najlepsze, ale tak jest mimo tego, co mówią wszyscy inni. Droga do najprostszych prawd o sobie jest zawsze najdłuższa i najbardziej kręta, ale warto ją przejść, żeby odkryć kolejną część prawdziwej siebie, a nie takiej jaką cię widzą.

22 marca 2006
Ku przestrodze...

Jakimiś dziwnymi zrządzeniami losu zawsze jak czegoś szukam znajduję zupełnie co innego. W stercie moich papierzysk (ciągle obiecuję sobie, że zrobię z nimi porządek, ale jakoś mi się to nie udaje) natknęłam się na swój stary wiersz (tak pisałam kiedyś wiersze, ale to było bardzo dawno temu). Przeczytałam go i pomyślałam, że warto go tu przytoczyć ku przestrodze jak nie należy kochać. Ludzie powinni wiedzieć kiedy zabrną za daleko w coś, co nie powinno mieć miejsca, bo nie jest niczym dobrym i niszczy samego siebie. Oto "poetycka" relacja z tego jakim kiedyś byłam człowiekiem:
 Uzależnienie od...
 Czasami jestem dla Ciebie
Piłką
Lubisz mocno kopać mnie
Kochasz taką grę

Czasami jestem Twoim misiem
Przytulanką
Sypiasz ze mną
Bo ogrzewam Cię w nocy

Czasami chcesz abym była Twoim cieniem
Nie pozwalasz mi
Odejść
Ani na krok

Czasami opuszczasz mnie
By stać się moim
Obserwatorem
Śledzisz ruchy me

Czasami służę do rozrywki
Kochasz mym wnętrzem bawić się
Grasz długo
Na moich nerwach, zmysłach i uczuciach

Czasami jestem wycieraczką
Wciskasz we mnie brudy swe
Przecierasz butem
Po twarzy

Czasami szanujesz mnie
Gdy sama nastawiam się
Na cios
Nie okazuję bólu

Czasami zostawiam Cię
I długo nie powracam
By znów
Do bólu pragnąć Cię
                                                                        Penelopa*
 *Penelopa to mój stary pseudonim, już go nie używam


23 marca 2006
Jest we mnie wiele kobiet...

Jestem jedną kobietą a istnieje we mnie wiele kobiet, tylko tak mogę wytłumaczyć to kim jestem. Jakie są te kobiety? Bardzo różne. Podstawowe to zadatki na kochankę, żonę i matkę, ale są też inne jakby poboczne. Jest kobieta prawdziwa we wszystkim, pracująca, walcząca, domowa, przyjacielska, podróżująca, myśląca i kochająca. Ta na końcu, bo afiszowanie uczuć nie przychodzi mi łatwo. Jest element liberalny, ale też konserwatywny, jest równowaga i opanowanie, ale i spora doza szaleństwa, jest pragnienie stabilizacji i ruchu.  Same sprzeczności, ale o dziwo się we mnie uzupełniają , nie wiem jak to możliwe, ale tak jest. Wszystkie kobiety składające się na mój obraz są elementem jednej układanki. To, co mnie tworzy równoważy się wzajemnie. To, co we mnie jest zawsze ma swój odpowiednik np. słabości odpowiada siła. Chyba tak już musi być, żeby istniała harmonia w człowieku musi być złożony, nie może być prosty. Dlatego każda z tych kobiet, które we mnie są jest mną, a ja jestem nimi. Tak już zostanie bez względu na to jak wiele trudności to przysparza ludziom, którzy chcą mnie zrozumieć (w tym mnie samej:). Jestem więc składanką wielu różnych kobiet, a każda z nich jest mi tak potrzebna do normalnego życia (o ile życie w ogóle może być normalne) jak powietrze.




24 marca 2006
Rozwodnicy

Coraz bardziej się przekonuję, że nasze społeczeństwo jest chore. Wyklucza ze swojego życia osoby, które nie zrobiły nikomu nic złego. Pisałam już o tym jak się traktuje nastoletnie mamy, ale to pestka w porównaniu z tym jak się traktuje rozwodników. Podstawową prawdą o człowieku jest to, że jest omylny, ale w sprawach uczuć odmawia się mu do tego prawa zasłaniając się religią. Zmusza się młodych, którzy "wpadli" do ślubów, a potem się dziwi, że małżeństwo nie przetrwało. Jak może przetrwać coś co nie miało nigdy nic wspólnego z miłością, coś co zostało narzucone. Kto powiedział, ze nie można być dobrym ojcem/matką nie będąc mężem/żoną? Kto powiedział, że dla dziecka jest lepsze wyrastanie w domu pozbawionym kochających się rodziców, pełnym kłótni i nieporozumień? Skazywanie kogoś kto się rozwiódł na towarzyską pustynię, odmawianie mu prawa do miłości, bo kiedyś popełnił błąd to nieuzasadnione okrucieństwo. Osądzanie kogoś kto się związał z rozwodnikiem jako nieszczęśnika i stałe próby uświadomienia mu, że źle robi są kompletną bzdurą. Miłość pochodzi od Boga więc jeśli dwoje ludzi się kocha to nie ma w tym nic złego. Jasne, że jest im trudniej, ale nie dlatego, że tak wybrali, ale dlatego, że inni ich wciąż osądzają. Takie patrzenie na rozwodników sprawia, że często nie dostają od życia drugiej szansy, bo druga strona nie wytrzymuje tego ciągłego wytykania, wtrącania się, wchodzenia z butami w jej życie i w końcu jedyne czego chce to spokój. Rozstaje się z tym, kogo kocha i nabiera przekonania, że miłość jest czymś złym. Nic bardziej mylnego. Życie to nie prosty scenariusz telenoweli, a złożony proces. Nie można nikogo osądzać jeśli się nie było w jego sytuacji. Nie można kazać komuś przez całe życie pokutować dlatego, że jak był młody posłuchał rad starszych i "mądrzejszych" kiedy popełnił błąd. Nie można odmawiać nikomu prawa do szczęścia. Ludzie dorośnijcie wreszcie!

26 marca 2006
Gra świateł

Ciągle mi towarzyszy gra świateł. Raz jestem w pełnym słońcu szczęśliwa jak dziecko, raz w zupełnej ciemności na samym dnie rozpaczy, raz w półcieniu zawieszona między piekłem a niebem, a raz w cieniu zrezygnowana i nie czekająca już na nic. Stale w innym położeniu wobec światła. Zupełnie jak w grze planszowej: "wszedłeś na zakazane pole czekasz trzy kolejki w ciemnym lochu" albo " bonus za fantastyczny styl przenosisz się sześć pół dalej na słoneczne plaże Jamajki" albo "czekasz na pomyślny wiatr w cieniu portu" albo "stoisz między polami czas na podjęcie decyzji" Chyba nie ma takiej możliwości, która pozwoliłaby przejść do mety bez tej gry uzależnionej od rzutu kostką w ciemno. W grze jak w życiu drobiazgi decydują o naszym losie. Tylko czemu mam wrażenie, że ktoś dawno temu zaplanował każdy mój ruch, że dokładnie wydzielił mi dni światłości proporcjonalnie do ciemności i wszelkiego rodzaju cieni? Czasem chciałabym mieć większy wpływ na swoje położenie. Zmęczona już jestem tą grą, nawet nie wiem czy chcę jeszcze grać. Światło nie powinno być elementem gry, nawet jeśli pozwala ona uniknąć spalenia słońcem, czasem lepiej spłonąć niż przeżyć życie w epoce lodowcowej.


27 marca 2006
Wszystko w porządku naprawdę...

Wbrew pozorom wszystko w porządku naprawdę... Ja tylko czuję się jak ten kot powyżej rozłożona na łopatki, niedługo mi przejdzie to tylko taka duchowa grypa w związku z wiosennym przesileniem. Zaaplikuję sobie kilka prostych przyjemności i będzie lepiej. Cóż jeszcze mogę dodać spójrzcie na obrazek nic dodać nic ująć:)



28 marca 2006
Chcę być piękna...

Naprawdę rzadko oglądam telewizję, ograniczam się tylko do dwóch kanałów HBO i HBO2, ale ostatnio coś mnie podkusiło i obejrzałam program "Chcę być piękna". I bardzo źle, że to zrobiłam , bo się tylko zdenerwowałam. Nie wiem jak można sprzedawać ludziom takie bzdury, a co gorsza jak ludzie mogą je kupować. Kto normalny uwierzy, że cała masa operacji plastycznych i zarzynanie się na siłowni go uszczęśliwi. Przeszłam w życiu dwie operacje (oczywiście ze względów zdrowotnych) i naprawdę wierzcie mi nie ma w tym nic zabawnego. Budzisz się po narkozie z uczuciem jakby ktoś ci co najmniej skopał brzuch, pierwsze co czujesz po wybudzeniu to odruch wymiotny po eterze, więc zwracasz kilkakrotnie żółć i temu podobne płyny (nie ma nic gorszego jak wymiotowanie kiedy twoje ciało jest jednym wielkim bólem) potem cię podłączają do serii kroplówek, z brzucha ci wystaje rura ograniczająca twoje ruchy do minimum, z nosa zresztą też, więc ledwo oddychasz, nie masz siły wstać do toalety, jeśli masz szczęście to nie założą ci cewnika tylko zaprowadzą do toalety. Przez pierwszą dobę przeżywasz swój prywatny mały koszmar, bo leki przeciwbólowe nie załatwiają  zupełnie sprawy bólu, a jeszcze powodują bóle mięśniowe, że o rozbiciu psychicznym nie wspomnę. Dochodzenie do siebie po jakimkolwiek zabiegu chirurgicznym trwa od miesiąca w górę, a ten tydzień w szpitalu to przysłowiowy pikuś. W ogóle nie wyobrażam sobie przejścia kilku a nawet kilkunastu zabiegów od razu, przecież całe ciało musi wtedy boleć niemiłosiernie, a tym bardziej udania się zaraz po na siłownię by wylewać z siebie siódme poty, no bo przecież trzeba zrzucić określoną ilość kilogramów przed finałem. Przecież to jest chore! I jeszcze żeby dziewczyny zgłaszające się do programu były brzydkie, ależ skąd normalne kobiety, tylko, że odrobinę zaniedbane. Swoje zbędne kilogramy mogłyby zrzucić w swoim naturalnym tempie ćwicząc nawet w domu, w sprawie ubioru poradzić się przyjaciółki a wygląd twarzy zmieniłaby czasem tylko wizyta u fryzjera i odrobina opalenizny. Pytam więc po co narażać się na niewyobrażalne cierpienie, stres rozłąki z rodziną, publiczne przedstawianie swych kompleksów i niedoskonałego ciała? Jak przecież efekt tych zabiegów  w ciągu miesiąca może zniszczyć nieprawidłowa dieta i powrót do siedzącego trybu życia.  I co wtedy znów do programu? Przecież każda kobieta jest piękna, każda ma w sobie coś wyjątkowego, tylko po prostu nie wszystkie umieją to piękno w sobie odkryć. Przeraża mnie to, do czego ludzie są zdolni dla osiągnięcia określonego modelu wyglądu, przeraża mnie liczba kobiet, które zgłosiły chęć udziału w polskiej edycji tego programu (50 tysięcy), przeraża mnie to jak bardzo kobiety gonią za dopasowaniem się do wzoru anorektycznych modelek kształtowanych przez kreatorów mody na wieszaki. Kobiety kochane naprawdę wszystkie jesteście piękne i nie potrzeba wam żadnego programu do osiągnięcia szczęścia, a tylko odrobiny wiary w siebie i we własne możliwości.  

30 marca 2006
Inwazja

8.30 rano (czytaj środek nocy dla Majtreji , która zasnęła o 4.30) pierwsza próba otworzenia zespawanych ze sobą powiek kończy się fiaskiem (nie ma takiej możliwości, żeby się otworzyły) potem przebłysk przytomności umysłu - coś chyba dzwoni,  telefon? budzik? nie to  dzwonek do drzwi. Sukces jedno oko już otwarte, złość - cholera jestem sama w domu i nikt prócz mnie nie otworzy. Drugi dzwonek, oczy już otwarte choć nadal się kleją, kto u licha mnie budzi o tej porze. Heroiczna próba by zmusić ciało do reakcji i bach  z powrotem na łóżko. Złość narasta, oki, trzeba się zebrać w sobie by mieć siłę zabić tego, kto stoi po drugiej stronie drzwi. Najpierw jedna drewniana noga potem druga, super udało się wstać. Boso, w ślimaczym tempie, ale do przodu zmierzam do drzwi i nagle radosne ósemki mojego kota wokół nóg, co zapomniały do czego służą, atak paniki, zaraz runę jak kłoda, walka o równowagę kończy się zwycięsko tylko na odtańczeniu firestartera. Chwila radości pryska jak bańka gdy już prawie u drzwi trzeci dzwonek. Instynkty mordercze na poziomie krytycznym. Otwieram drzwi  myśląc, że to któraś z siostrzanych pociech i mając na ustach przygotowaną odpowiednią wiązankę i staję oko w oko z siostrą mojej mamy, sześcioma par oczu dzieci mojej kuzynki, dwiema parami oczu ich rodziców, a w tle z parą oczu ich dziadka. Chwila refleksji - mam na sobie długi do kolan wygnieciony t-shirt, fryzurę ala Cruella Demon i stoję boso przed najbardziej krytyczną częścią mojej rodziny i obcym facetem (mąż mojej kuzynki). Jednym słowem jest super. Pospiesznie bąkam dzień dobry ciociu i wpuszczam ich do środka. Obudziliśmy cię kochanie? ( idiotyczne pytanie, jak patrząc na mnie można mieć jakiekolwiek wątpliwości?) My tylko na godzinkę (czytaj zostaniemy cały dzień). No i zaczyna się akcja -  błyskawiczne doprowadzenie się do porządku, sprzątanie dużego pokoju, wstawianie wody na kawę, pokazywanie gdzie są resztki zabawek siostrzenic, sadowienie przy stole, szybka lustracja zawartości lodówki zakończona kolejnym atakiem paniki (nie ma tam nic czym by można wykarmić 7 osób). Jedyne wyjście telefon do przyjaciela - Siostra ratuj urwij się z pracy na chwilę i zrób mi zakupy. I tu następuje wiązanka odpowiednia do sytuacji - znów przyjechali bez zapowiedzi, pewni ludzie są niereformowalni, zobaczę co da się zrobić. Powrót do najeźdźców rozsadzonych przy resztkach drożdżówki sprzed trzech dni. Wszyscy usadowieni w najlepsze plotkują a ja uśmiecham się sztucznie i kiwam głową. Jakaś dzisiaj małomówna jesteś (och gdybyście tylko wiedzieli ile mam wam do powiedzenia).
9.30 Teoretyczny czas wyjazdu. Dzieci się rozkręciły na dobre, biegam tu i tam to ratując komputer to drukarkę to zastawę z segmentu, potykając się o zabawki, szczęśliwy kot ukrył się na szafce w kuchni. Kończy się jedzenie na stole. Uff siostra z odsieczą. Stół ponownie zapełniony, lodówka też i jest pomysł na obiad. Nadzieja, jakoś to przetrwam.
11.30 Niech oni już wreszcie pójdą! Wszyscy się rozkręcili i jest im u mnie zdecydowanie za dobrze. Podjedli popili i zaczęli rozprawiać o polityce, dzieciach, moim stanie cywilnym i wszelkich możliwych absurdach. Wymykam się, żeby zrobić obiad. TY nam nic nie rób do jedzenia my zaraz jedziemy (pobożne życzenie).
11.45 Kuchenna gehenna. Pomywanie naczyń po kawusi i ciasteczkach, obieranie ziemniaków dla siedmiu osób, dodawanie smalcu do frytownicy, bo oleju za mało, rozmrażanie de volaiów, robienie surówki z kapusty jak dla pułku, gotowanie kompotu z jabłek, które też trzeba obrać i pokroić. A wszystko to przerywane ciągłymi wizytami w pokoju by realizować kolejne zachcianki i ocalać rodzinny dobytek.
13.00 Jedzenie prawie gotowe tylko ugotować. Pozorna chwila oddechu w towarzystwie najeźdźców. Po co ty to wszystko robisz my zaraz jedziemy (taaaa na pewno). Wymuszona zabawa z dziećmi czytaj jakbym im nie znalazła zajęcia roznieśli by budę. Ty zobacz jak te dzieci się do niej kleją jak ona się umie nimi zająć (moje wieczne nieszczęście - dzieci i psy mnie kochają). Wujek - zamiast studiować tyle lat trzeba było sobie chłopa znaleźć to byś teraz swoje bawiła (pięknie dziękuję planowania mojego życia nie potrzebuję, trzeba znikać zanim się rozkręci ). Ucieczka nr 2 kuchnia moim azylem.
14.00 Obiad. Nakrywanie noszenie nakładanie i podawanie. Po 15 minutach wszystko znikło, nic absolutnie nie zostało, żadnych resztek. Znoszenie, zmywanie, nakrywanie pozostałości ciasta, kolejna kawa.
15.00 Kryzys dziecięcy - krzyk, płacz i rozpacz iks zabrał igrekowi zabawkę i popsuł, zet jest marudny bo dziś nie spał po południu. Wszyscy się wzajemnie nakręcają sytuacją - iks dostaje w dupę, igreka neutralizuje czekolada, zet zasypia. Pojechalibyśmy już no ale zet zasnął, a wiesz jaki sen jest ważny dla małego dziecka. Zrezygnowana już tylko potakuję. Opowieści rodzinnych ciąg dalszy, czytaj obgadywania całej rodziny.
16.30 Alleluja! Zet się obudził. Nadzieja rozbłyska, ale zaraz gaśnie po jego słowach - jestem głodny. Znoszenie, pomywanie, nakrywanie do kolacji. Dalsze słuchanie opowieści niesamowitych.
17.30 Wymarsz. Zbieranie, ubieranie, pakowanie. Zaczynam słyszeć muzykę:) Zamykam drzwi i patrzę na pokój. Nie, zdecydowanie jeszcze nie odpocznę, muszę najpierw odgruzować pozostałości po najeźdźcach. Z pokoju do kuchni do kolejnej pracy.
18.30 Relaks. Kakao, miska z wodą do nóg i muzyka. Kot na kolanach. Czuję jak każdy mięsień opuszcza napięcie. No nie było tak źle, dziś nie usłyszałam, że ja w twoim wieku miałam już męża i piątkę dzieci. I pomyśleć, że mówią "Gość w dom Bóg w dom."


31 marca 2006
Izolacja

W życiu bardzo wiele dzieje się poza naszą świadomością. Bezwiednie testujemy nowych znajomych, przejmujemy cechy naszych rodziców, zakochujemy się, stawiamy poprzeczki nie do przeskoczenia, a to tylko niektóre rzeczy z których nie zdajemy sobie sprawy. Jedną z najważniejszych z nich jest izolacja. Tak wszyscy się izolujemy od otoczenia, każdy ma swoją małą hermetycznie zamkniętą skorupkę w której się chowa. Nie to jednak mnie martwi, a to dlaczego to robimy. Niestety przeważająca większość ludzi ukrywa się by nikt tak naprawdę nie dowiedział się kim są. Szerzy się moda na udawanie kogoś kim się nie jest. Zjawisko to jest tak powszechne, że czasem mam wrażenie, że otacza mnie jeden wielki Big Brother. Ludzie zupełnie inaczej zachowują się kiedy są z kimś sami i kiedy są w towarzystwie. Przybierają tyle twarzy, że niejednemu należałby się Oskar. Kiedyś w moim życiu był taki okres, że też próbowałam być kimś kim nie jestem, nie skończyło się to dobrze, ale się skończyło całe wieki temu. Myślałam, że każdy w swoim życiu kiedyś przytomnieje i zdaje sobie sprawę z tego, że niszczy samego siebie gdy odgrywa innego człowieka dla potrzeb innych. Myliłam się, ludzie po prostu się sami gubią w swoich grach i nie wiedzą już kim tak naprawdę są, więc nie mogą dojść do prawdziwych siebie. Zupełnie jakby zamurowali prawdziwe ja gdzieś na dnie duszy tak by nie mogło już się uwolnić z zamknięcia. Izolacja samych siebie jest czasem konieczna, ale trzeba wiedzieć kiedy przekracza granice zdrowego rozsądku. Izolować trzeba się od niektórych ludzi, ale nie od samych siebie. To kim jesteś jest ważniejsze od tego, co sobie o tobie pomyślą inni. Odwaga bycia sobą w każdej sytuacji jest najważniejszym zadaniem dla Twojej duszy.