13 czerwca 2010

2008 styczeń, luty, marzec

04 stycznia 2008
Próba mikrofonu;)

  
Raz, raz, dwa, trzy, dziesięć... (No nie udawajcie zdziwionych przecież wiecie, że nie umiem liczyć;) Ok działa;) No to zaczynamy. Jestem już w domu cała i zdrowa, urlop z Polly był bardzo udany, na pewno niezapomniany i pełen wrażeń (prostuję jeśli ktoś z Was miał jakiekolwiek wątpliwości w tym temacie;) O urlopie oczywiście będzie później (chyba już nie ma wśród Was takiego naiwniaka, co by sądził, że to się da w próbie mikrofonu ująć;) tak na marginesie to dla mnie się jeszcze nie skończył bo do pracy idę dopiero w piątek :D  Normalnie szczęściara ze mnie :D Ale do rzeczy. Wpadłam tu kochani nie tylko by Wam dać znać, że jeszcze żyję ale i po to by Wam zostawić pod rozwagę wynik mojej wróżby noworocznej zainicjowanej przez Joannę (poczytacie o niej TU i TU) byście mieli zajęcie na czas zanim się przestawię na tryb północny i przejdę do opisywania wypoczynku;)

W moim jajku niespodziance było to:

 

(dla niezorientowanych obrazek przedstawia kompas dla dzieci;)

I powiem Wam szczerze, że interpretacji tej wróżby przychodzi mi tysiąc na myśl. Żeby nie było, że jestem gołosłowna dam Wam próbkę mojego toku myślenia:

-          jestem na właściwej drodze i nie mam z niej zbaczać
-          będę podróżować trzymając się właściwej drogi wyznaczonej kompasem
-          pomyliłam kierunki i potrzeba mi drogowskazu w postaci kompasu
-          bez pomocy nie trafię do celu
-          coś nada kierunek mojemu życiu
-          pogubię się i będę potrzebować pomocy
-          przestanę kierować się intuicją a zacznę rozumem
-          odnajdę  właściwą drogę
-          ktoś/coś pomoże mi się poruszać w warunkach dla mnie nieznanych
-          będę mieć przewodnika

Wierzcie mi to nawet nie jedna dziesiąta interpretacji, które przychodzą mi do głowy. A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że JA W OGÓLE NIE UMIEM POSŁUGIWAĆ SIĘ KOMPASEM! Ratujcie, bo nie wiem zupełnie jak to rozumieć. Liczę na wasze sugestie w komentarzach:)

Wasza powrócona Majtrejka
(nie mylić z nawróconą;)

Ps: Z(a)myślona siostrzyczko news specjalnie dla Ciebie – Stasiu ma wręcz boski baryton i żałuj, że nie słyszałaś go na żywo, a Marysia rano śpiewa wnuczce i to całkiem nieźle:)

Ps2: Pijana Słońce Ty moje gdzie ten obiecany botoks, bo jak tak jakby jestem już w wielkiej potrzebie po ostatniej mega dawce śmiechu;)

Ps3: (tak wiem, że to już przegięcie;) Brakowało mi Was kochani, bardzo



06 stycznia 2008
Przerywnik sponsorowany przez Pijaną powietrzem;)


Kochani znów klepnięto mnie łańcuszkowo, jednak tym razem po części z mojej winy, bo się przyznałam, że mi się ten łańcuszek podoba, a Pijana powietrzem to wykorzystała i teraz zamiast opowieści z podróży macie przerywnik. Jednak nie macie powodów do obaw relacja z urlopu w przygotowaniu, przygotowanie w toku;) A póki co miłej lektury łańcuszkowej:)

  
Gdybym była owocem, byłabym czerwonym twardym jabłkiem, niełatwym do rozgryzienia, które wewnątrz ukrywa słodycz soku, gęsty, delikatny miąsz i tajemnice pestek ukrytych za ostrymi skrzydełkami osłonek

Gdybym była kolorem, byłabym bordo, które uzyskuje się z połączenia błękitu nieba i czerwieni krwi w jedność

Gdybym była zwierzęciem, byłabym kotem, ze względu na swoją daleko posuniętą indywidualność, zmysłowość, tajemniczość, chodzenie zawsze swoimi drogami, ciepło i miękkość w dotyku i ostre pazurki;)

Gdybym była urządzeniem domowym, byłabym piekarnikiem, co wnosi do domu zapach ciasta, przyprawionego jedzenia i ciepło

Gdybym była książką, byłabym Majtreji Mircea Eliade

Gdybym była butem, byłabym z mgiełki tak, żeby nie było w ogóle mnie czuć na stopie, a ktoś, kto by mnie nosił czuł by się jakby chodził boso po świeżo zroszonej cudownie miękkiej porannej trawie

Gdybym była ubraniem, byłabym miękka, ciepła i przylegająca do ciała

Gdybym była biżuterią, byłabym takim pierścionkiem:

 

Gdybym była samochodem, byłabym bordowa, niezawodna, bezpieczna, małolitrażowa, o opływowych kształtach i dużych światłach

Gdybym była żywiołem, byłabym ogniem, co pomaga przetrwać zimę, obdarza niesamowitym ciepłem i światłem nie porównywalnym do żadnego innego, ale i potrafi też wszystko zniszczyć

Gdybym była drzewem, byłabym wierzbą płaczącą, ze względu na częstotliwość wzruszeń i długość moich włosów;)

Gdybym była napojem, byłabym kubkiem świeżo zaparzonej arabskiej kawy Lavazza o niepowtarzalnym smaku i aromacie

Gdybym była smakiem lodów, byłabym stracciatellą czyli połączeniem wanilii i kawałków czekolady

Gdybym była osobą, byłabym kimś pomiędzy Sofią Loren, Matką Teresą a Inspektorem Clouseau (a tak w ogóle to już jestem osobą – sobą:)

Gdybym była planetą, byłabym Marsem, nigdy do końca nie odkrytym

Gdybym była owadem, byłabym pracowitą pszczółką, która potrafi użądlić jak jej się wejdzie za skórę

Gdybym była środkiem transportu, byłabym ogólnie dostępna;)

Gdybym była piosenką, byłabym czymś pomiędzy Iris The Goo Goo Dolls a Let it rain Amandy Marschall a Dido Life for rent

Gdybym była filmem, byłabym Symfonią życia Stephena Hereka

Gdybym była porą roku, byłabym słonecznym latem pełnym kolorów, czasu dojrzewania i ciepła

Gdybym była kwiatem, byłabym skrzyżowaniem goździka i konwalii, bo to dwa moje ulubione kwiaty:)

Gdybym była kreskówką, byłabym Fraglesami (no dobra wiem, że to nie była kreskówka a bajka fabularna w odcinkach, ale żadna kreskówka do mnie nie pasuje)

Gdybym była miejscem, byłabym  zacienioną oazą spokoju i zieleni na miejskiej pustyni

Gdybym była podarunkiem, byłabym niespodziewanym drobiazgiem o bezcennym sentymentalnym znaczeniu

Gdybym była wspomnieniem, byłabym zatrzymaną w czasie niezapomnianą chwilą czystej radości i szczęścia

Gdybym była miastem, byłabym niewielką uroczą mieścinką, bo nie znoszę wielkomiejskiej dżungli

Gdybym była zmysłem, byłabym skrzyżowaniem wszystkich zmysłów w mnie tylko znanych proporcjach;)

Gdybym była grą, byłabym Scrabblami, bo słowa są budulcem rzeczywistości, ale też i fantazji i wyobraźni

Gdybym była słodyczem, byłabym porzeczkową czekoladą Wedla łączącą w sobie uwodzicielski smak czekolady, dojrzałych owoców czarnej porzeczki i masy waniliowej

Gdybym była porą dnia, byłabym słonecznym i ciepłym popołudniem pełnym kolorów

Gdybym była wynalazkiem, byłabym lekiem na nieuleczalną chorobę

Gdybym była częścią ciała, byłabym sercem, które zawsze czuwa i nieustannie pracuje, bo ponosi odpowiedzialność za życie całego organizmu i wskazuje mu właściwą drogę

Gdybym była krajem, byłabym Włochami z całą ich kulturą, klimatem, kuchnią, rodzinnością i pięknym prostym sposobem życia

Gdybym była sportem, byłabym pływaniem, broń Boże nie wyczynowym a tym, które przynosi relaks umęczonym mięśniom i niesie przyjemność zmysłom na koniec dnia

Gdybym była zapachem, byłabym czymś pomiędzy Moments Priscilli Presley a Touch of pink Lacoste a  Naomi Campbell Naomi Campbell

Gdybym była przedmiotem szkolnym, byłabym językiem polskim, bo tam się zawsze mogłam wygadać a gadulstwo mam wrodzone;)

Gdybym była flagą, byłabym bordowo-beżowo-czarna, bo to są moje kolory

Gdybym była budowlą, byłabym labiryntem, przez który można przejść tylko idąc za głosem serca

Gdybym była miesiącem, byłabym wrześniem łączącym w sobie dojrzałość słonecznego lata i zapowiedź ciepłej, kolorowej jesieni z nutką deszczu

Gdybym była gumą, byłabym cholernie niezdrowym niesamowicie słodkim i balonowym Kaczorem Donaldem, którego już na szczęście dla moich zębów nie produkują

Gdybym była zabawką, byłabym czymś pomiędzy klockami lego a puzzlami, bo z pierwszych można stworzyć najbardziej niesamowite i twórcze konstrukcje wyobraźni a przy drugich trzeba się sporo napracować by z części stworzyć jedną całość

Gdybym była materiałem, byłabym czymś pomiędzy zmysłowym jedwabiem a ciepłą i miłą w dotyku bawełną

Gdybym była figurą geometryczną, byłabym czworokątem ze względu na kanciastą budowę;)

Gdybym była odpowiedzią, byłabym dla kogoś rozwiązaniem i małżonką pytania;)

Gdybym była słowem, byłabym japońskim:

 

Gdybym była literą, byłabym chińskim:

 


PS: Nie wyznaczam kolejnych osób do łańcuszka, ale jeśli ktoś jest chętny zapraszam:) 


09 stycznia 2008
Kartka z pamiętnika - Pollyankowo


Mieszkamy tak daleko od siebie
 a jednak każda z nas
nosi cząstkę drugiej w sobie.
Zbyt długa cisza i każda zaczyna się martwić.
Musimy mieć pewność,
że ta druga gdzieś tam jest
-  zdrowa i bezpieczna, na tej samej planecie,
pod tą samą gwiazdą.
Więź, którą uplotłyśmy dawno temu,
jest cienka jak nić, ale mocna niczym stal.

Pam Brown

 Pollyankowo to niezwykłe miejsce, zupełnie jak jego właścicielka. Jak ona pełne ciepła, radości, kolorów, słów, muzyki i światła – piękne i wyjątkowe. Nie panują tu żadne sztywne zasady zachowania, można kłaść się spać tak późno jak się chce i spać ile się chce, swobodnie chodzić sobie boso (mimo, że kapcie się miało wcześniej przygotowane), gadać do woli, wpadać w czarne dziury w łazience, oglądać filmy z jedynymi w swoim rodzaju komentarzami Polly w tle,  pogotować w jej kuchni i wyjeść powidła śliwkowe a ona nie będzie mieć o to do Ciebie pretensji.

Nie musimy zadawać pytań.
Wiemy czy zrobić herbatę czarną, czy zieloną;
czy szpinak to przyjaciel czy wróg;
czy potrzebna jest szklanka ciepłego mleka,
by ukoić rozkołatane myśli przed zaśnięciem.
Wiemy jakie rozrywki lubi przyjaciółka,
Jakie książki, jaką muzykę. Wiemy jakie kwiaty
sprawią jej radość i jaki zapach ją oczaruje.
Znamy swoje dziwactwa. I tak każde nasze
spotkanie jest jak powrót do przytulnego domu.

Pam Brown

 To jedyne miejsce gdzie śniadanie dostawałam prawie do łóżka niemal codziennie i gdzie z łazienki wyciągał mnie niepowtarzalny aromat kawy. Gdzie rano budzi dotyk promieni słońca na twarzy a pierwszym widokiem zza okna jest pełen blasku piękny park skrzący się śniegiem tak rzadko spotykanym na północy. Gdzie można porozmawiać o wszystkim i o niczym, gdzie słowo rozmowa ma znaczenie rozmowy a nie informacyjnej wymiany zdań.

Dziękuję Ci za wytrwałe siedzenie
i przytakiwanie, gdy opowiadam jakąś historię
o niesprawiedliwości i podłym zachowaniu,
i gdy wpadam w gorączkowy słowotok.
I za zrobienie mi herbaty,
Gdy już wreszcie skończę.

Pam Brown

Gdzie można znaleźć wytchnienie w szaleństwie życia i naprawdę odpocząć ciesząc się niezastąpionym towarzystwem Polly.  Nie ma takiej opcji by w takim miejscu i z taką osobą mieć zły humor, od momentu wstania do momentu położenia się spać co chwilę ktoś się śmieje, a jak się akurat nie śmieje to na pewno uśmiecha. Cokolwiek by się nie robiło i gdziekolwiek nie było zawsze jest wesoło.  Polly jest jedną z bardzo nielicznych osób których obecność działa na mnie jak balsam dla zmęczonej duszy. Znając mnie wie czego mi trzeba i jak najlepiej wypoczywam. Wie jak dopasować do mojego nastroju film w kinie, wie gdzie mnie zabrać zanim zdążę pomyśleć, że chciałabym coś takiego zobaczyć, umie mi doradzić kiedy mam jakieś wątpliwości i nie denerwują jej moje cechy, których większość ludzi nie znosi we mnie, np. to, że nie usiedzę za długo na jednym miejscu czy że tyle mówię.
Akceptuje mnie taką jaką jestem.

Najbardziej ze wszystkiego
dziękuję Ci za to, jaka jesteś.
Niezmienna i życzliwa.
Cierpliwa i pełna przebaczenia.
Dzielisz ze mną moją drogę
i jesteś najlepszym ze wszystkich
Towarzyszem podróży.

Pam Brown

Potrafi wyprowadzić mnie z moich stanów przemęczenia, wydobyć z obaw, sprawić, że zaczynam znów wierzyć, że dam sobie radę, chwilę po tym jak w to zwątpię. Podarować mi swoją obecność zawsze wtedy, kiedy jej najbardziej potrzebuję.

Gdy czuję się beznadziejna, głupia i do niczego
-          nie odwracasz się zirytowana moim
narzekaniem, ale starasz się przywrócić mnie
do życia. Tak jakbyś mówiła „W porządku,
nie stoisz w kolejce do Nagrody Nobla”.
A kiedy wyniki egzaminu nie są takie,
jak oczekiwałam, mówisz z uśmiechem:
„On pewnie woli blondynki”.
Do kogo się zwracam, gdy wszystko idzie źle?
„Potrzebuję Cię” – mówię wtedy
a Ty zawsze jesteś.
Potrafisz sprawić, że uśmiecham się przez łzy
 i wracam do żywych.

Pam Brown

Każdy czas, który jest nam podarowany razem jest dla mnie bezcenny, szczególnie dlatego, że dzieli nas praktycznie odległość całego kraju. I tak naprawdę nie ma dla mnie znaczenia gdzie jesteśmy ważne, żebyśmy były razem i mogły chociaż od czasu do czasu dzielić się swoimi smutkami, radościami i swoim życiem twarzą w twarz.

Wspólniczko w obawach.
Wspólniczko w głupich żartach.
Wspólniczko w ekscytacjach.
Dziękuję Ci za wszystko.

Pam Brown

A szczególnie za to, że poświęciłaś mi tak wiele ze swojego wolnego czasu, że mogłam się czuć u Ciebie jak we własnym domu, że nasze stopy mogły się znów fizycznie spotkać przecinając jedną drogę i wejść wspólnie w Nowy Rok


 


12 stycznia 2008
Kartka z pamiętnika - Nie ma jak u mamy... Polly;)


Już przed wyjazdem do Polly wiedziałam, że jesteśmy zaproszone obie do jej mamy na niedzielny obiad i cieszyłam się, że będę mogła poznać jej rodzinę, o której tyle słyszałam i którą znałam do tej pory jedynie z opowieści. Wiedziałam podświadomie, że zobaczenie razem Polly, jej Młodszej Kopii i mamy - Oryginału, z którego obie wzięły swój początek, wspólnie będzie ciekawym doświadczeniem. I nie myliłam się. (Może faktycznie mam coś w sobie z czarownicy;) Trzy zupełnie różne charakterem kobiety tworzą tą wspaniałą rodzinę. Na pozór nie są one do siebie podobne z wyglądu, ale wystarczy, że się równocześnie roześmieją a ma się wrażenie, że się patrzy na trzy sklonowane osoby, które różnią się tylko kolorem włosów i fryzurą.  Z uśmiechem na twarzy uwydatniają się te same łagodne rysy twarzy i typ urody. Pięknie to uchwycił nieznany mi fotograf na zdjęciu z wesela Polly gdzie te trzy cudne kobietki są ze sobą razem ujęte i roześmiane. Właśnie chyba to najbardziej mnie w nich ujmuje, że mimo widocznych już na pierwszy rzut oka różnic między nimi są jednak ewidentnie częścią jednej kochającej się całości rodzinnej.

Mama Polly jest niesamowicie ciepła, gościnna i wygadana... zupełnie jak moja:) (także kochani, żeby nie było wątpliwości gadulstwo mamy obie wrodzone;) Przyjęła mnie u siebie jak członka rodziny, przygotowała dla nas prawdziwą ucztę a nie obiad (do dziś mi ślinka leci na myśl o jej kuchni) i spędziłyśmy u niej naprawdę miłe popołudnie snując opowieści przy Rafaello i kawie. Siostra Polly jest jej prawie zupełnym przeciwieństwem. Począwszy od zamiłowania do kuchni, poprzez upodobanie do chodzenia w spódnicy, a na skłonności do kolekcjonowania torebek kończąc. A mimo to świetnie się dogadują i słuchanie jak się przekomarzają między sobą sprawia, że aż się na nie miło patrzy i na sercu ciepło robi.   Niesamowite jak od razu udało nam się we czwórkę znaleźć wspólny język, jak zawsze w odpowiednim momencie któraś z nas wtrącała zdanie jakby kończąc to, które ktoś zaczął, jak śmialiśmy się w tych samych momentach i zupełnie tak samo reagowałyśmy na niektóre poruszane problemy. Można powiedzieć, że polubiliśmy się od pierwszego wejrzenia:)

Także kiedy się dowiedziałam, że mamcia Polly obchodzi w tym czasie urodziny i zaprasza nas ponownie do siebie, tym razem na kawę połączoną z kolacją, wcale mnie nie trzeba było prosić bym przyjęła zaproszenie:) Z prawdziwą przyjemnością moje nogi zawitały po raz drugi w te progi:) Tego wieczoru spotkaliśmy się już w nieco szerszym gronie, bo z przyjaciółmi mamy Polly i jej Przyszłym Zięciem. Oczywiście cała trójka była równie sympatyczna jak gospodynie:) I tu zatrzymam się na chwilę przy kwestii Przyszłego Zięcia i Szwagra, jeśli kobietki którakolwiek z Was zastanawiała się gdzie Ci mężczyźni prawdziwi tacy to mam dla Was odpowiedź mieszkają w stronach Polly hurtowo. Zarówno życiowy partner przyjaciółki mamy Polly jak i narzeczony jej siostry sprawili, że poczułam, że jednak mężczyzna nie należy do ginącego gatunku. Już Wam opowiadam dlaczego. Po pierwsze dlatego, że dla tych gentelmenów nie ma takiej opcji by kobiety nie puścić przodem i nie otworzyć jej drzwi, nie odsunąć krzesła, palić przy niej jeśli się wie, że tego nie lubi, nie odprowadzić/odwieźć jej do domu nawet kosztem rezygnacji z toastu urodzinowego. Dłużej miałam okazję poobserwować Przyszłego Szwagra Polly i powiem Wam im dłużej mu się przyglądałam tym bardziej się zastanawiałam czy jest prawdziwy. Jak już wiecie wszyscy doskonale zwracam uwagę na drobiazgi (takie schorzenie wrodzone u mnie) i oto co zwróciło moją uwagę:
-          niesamowite poczucie humoru – na stwierdzenie mamci Polly, że jemu nie stawia kieliszka do toastu, bo jest samochodem odpowiedział, że zasadniczo to on jest jednak człowiekiem, jak to powiedział to prawie się pod stołem znalazłam ze śmiechu :D
-          to, że widząc, że nie ma dwóch miejsc z oparciem przy stole wybrał to bez oparcia zostawiając z oparciem dla swojej narzeczonej, żeby jej było wygodnie wiedząc, że na pewno nie będziemy chwilę siedzieć przy stole a długo
-          to, że pomagał, że tak powiem technicznie przy zajmowaniu się gośćmi, znosił ze stołu, wycierał umyte przez narzeczoną naczynia
-          kiedy wychodziłyśmy z Polly i jej i mnie podał płaszcz i pomógł się ubrać (tu muszę przyznać, że mi szczęka opadła do podłogi z zaskoczenia, ostatni raz ktoś wykonał wobec mnie tak miły gest sto lat temu i był to facet po pięćdziesiątce, a nie młody człowiek)
-          kiedy nas odwiózł do domu z Polly (oczywiście nie widział opcji byśmy wracały same) zaczekał w samochodzie aż wejdziemy do klatki i dopiero odjechał
Nie wiem dziewczyny jak Wy, ale sądziłam do tej pory, że nie ma już takich mężczyzn. Oczywiście nie omieszkałam podzielić się swoją dobrą opinią na temat narzeczonego z siostrą Polly i pogratulowałam jej wyboru. Cieszę się, że mogłam poznać tak zakochaną i dobraną do siebie parę i zdziwić samą siebie pozytywnie w kwestii istnienia jeszcze w XXI wieku mężczyzn z prawdziwego zdarzenia. Ale się rozgadałam:) Ok. wracam do tematu urodzin:) Otóż kochani podobnie jak i za pierwszą wizytą tak i przy drugiej bawiliśmy się świetnie dużo sobie ciekawych historii opowiadaliśmy i zajadaliśmy się pysznym Orzechowcem w wydaniu mamci Polly i wręcz niebiańską Lasagne jej wykonania. A późnym wieczorkiem zagraliśmy sobie w karty i wreszcie po dwudziestu sześciu latach życia dowiedziałam się dlaczego tą grę nazywa się sportem:) Otóż kochani już tłumaczę, sport polega tu na tym by niezauważalnie nachylać/przechylać/odchylać się w stronę kart przeciwnika i bystrym wzrokiem wyłapywać jego słabe punkty:) Ubawiłam się setnie podczas tej gry. Na przykład wtedy kiedy Polly stwierdziła - A nie, nie mam tego koloru, a jej Przyszły szwagier na to stwierdził - Jak nie, Pola weź no wyłóż tą trzecią kartę z lewej, trzeba było widzieć jej zaskoczoną minę jak się okazało, że miał rację :D Czas nam dosłownie nie tylko przeciekał palcami ale tryskał strumieniami pomiędzy nimi. Aż żal się było żegnać...

Z żalem też muszę stwierdzić, że chociaż mam sporą rodzinę i w wielu miejscach u niej zdarza mi się gościć to nie mogę powiedzieć bym się w którymkolwiek z tych miejsc mogła czuć tak swobodnie i naprawdę jak u siebie jak u rodziny Polly i u niej samej. Może dlatego też jestem tak bardzo wdzięczna, że mogłam się poczuć tam jak u mojej prawdziwej mamy i a u Polly jak u siostry. Wiem, że żadne słowa nie oddadzą tego jak dobrze jest czuć, że ma się takie dwa miejsca, do których można pojechać by pooddychać ich niesamowitą atmosferą i pobyć z ich niezwykłymi twórcami czując się tam częścią rodziny więc nawet nie będę próbować zamknąć tego uczucia w słowa. Polluś dziękuję Ci z całego serducha za to, że podarowałaś mi nie tylko jako drugi dom swoje Pollyankowo, ale i  Twój rodzinny dom, to najpiękniejszy prezent jaki od kogokolwiek dostałam...


15 stycznia 2008
Kartka z pamiętnika - Ogórkowo


Pierwszym miejscem, które zobaczyłam zaraz po Pollyankowie było Ogórkowo. I cioteczkę Polly i mnie ciągnęło do dwóch tak bliskich nam osób więc nie było innej opcji jak zaraz następnego dnia po przyjeździe wybrać się do nich by ich wyściskać i nacieszyć się ich obecnością. Od progu przywitał nas nie kto inny jak Mareczek patrząc na nas z zaciekawieniem swoimi wielkimi cudnymi oczyma z ramion mamy. Nie muszę chyba mówić, że się jeszcze bardziej zakochałam (a wierzcie mi nie sądziłam, że to możliwe) w najpiękniejszym dziecku świata kiedy się do mnie uśmiechnął na powitanie zamiast rozpłakać jak w przypadku znajomych Ogórci, którzy byli ją odwiedzić poprzedniego dnia. Wie facet jak zauroczyć sobą kobiety;)

Bez najmniejszego problemu znalazłyśmy z Ogórcią wspólny język, co nie jest niczym dziwnym, bo ze świecą szukać drugiej tak niesamowicie gościnnej, ciepłej, wprost przesympatycznej i po prostu kochanej osoby jak ona. ( Kto nie był do tej pory świadom, że mamy u nas w naszej rodzince blogowej taki skarb niech żałuje i koniecznie nadrobi braki w wiedzy.) Już na wstępie bardzo mile mnie zaskoczyła, bo miała dla mnie przygotowany prezent gwiazdkowy trafiony w stu procentach, co się niewielu osobom zdarza, z niesamowicie oryginalnym dodatkiem w postaci limitowanej serii ekskluzywnego kalendarzyka z uwiecznioną na nim buzią Mareczka we własnej osobie, który teraz stoi sobie u mnie na półce z książkami i czeka aż znajdę dla niego odpowiednią ramkę, bo nie widzę takiej opcji by tak cudna minka mojego ulubieńca leżała gdzieś w ukryciu a nie na widoku.  (Już się połowa moich znajomych nim zachwyca:)

Kiedy tak sobie wspólnie siedziałyśmy i nie mogłyśmy się oczywiście nagadać pomiędzy kęsami cudnej Ogórkowej szarlotki i łykami pysznej herbatki Mareczek to bawił się prezentami świątecznymi to wspinał się na kanapę i trafiał w ręce mamy albo cioteczki Polly. Mnie się tylko przyglądał. A trzeba Wam wiedzieć, że ja nie z tych cioteczek co to ściskają maluszki niemiłosiernie i na siłę wycałowywują, sama tego nie lubiłam jako dziecko więc innym dzieciom nie funduję. I wyobraźcie sobie moje zdziwienie i radość połączone z niesamowitym ciepłem w sercu kiedy po jakimś czasie z kolan Polluśki same wyciągnęły się do mnie rączki  Mareczka. Wzięłam go na kolana oczywiście bez ociągania (a nuż by się chłopak rozmyślił;) i tak się bawiliśmy z nim nie przerywając rozmowy z dziewczynami. Spodobały mu się moje długie włosy i podrzucanie do góry. Mówię Wam kochani cudnie się wtedy śmieje, w ogóle uśmiech ma powalający nie sposób mu się oprzeć, przypuszczam, że nawet największego ponuraka by rozbawił. Nie bawiło długo a zupełnie się do mnie przyzwyczaił:) Niesamowite móc się tak obserwować go na żywo, słyszeć jak sobie gaworzy jedynie znanym sobie językiem. Zupełnie niezwykłe z niego dziecko jest bardzo grzeczny, wesoły, pięknie sam zasypia i się bawi. A kiedy się idzie z nim na spacer to pilnuje czy wszyscy idą przy wózku, jak się któraś z nas oddalała to zaraz się za nią odwracał i jej szukał. Ogórcia się śmiała, że sprawdza liczebność:) Jak miał nas wszystkie w zasięgu wzroku to sobie spokojnie siedział i obserwował świat, a jak gubił to szukał i odnajdywał zawsze. Prawdziwy z niego też miłośnik kąpieli i gdyby woda nie szła pa pa to pewnie do rana by w niej siedział, a ile ma radości w wodzie tego się po prostu nie da opisać to trzeba zobaczyć:) Jak widać jestem nim zachwycona:) Chciałabym, żeby jeśli kiedyś będzie mi dane mieć własne dziecko, żeby było chociaż trochę do niego podobne.
 
W Sylwestra kiedy Mareczek sobie spał miałyśmy więcej czasu na babskie pogaduchy nad lampką wina. (A gospodyni ma je bardzo dobre:) Naśmiałyśmy się za wszystkie czasy, naopowiadałyśmy przeróżnych historii i nawet kątem oka zdążyłyśmy zobaczyć w telewizorni włączonej ale zupełnie przez nas ignorowanej  totalnie luzacki występ Shaking Stevensa (nie wiem czy dobrze napisałam, jeśli źle fanów przepraszam:), gość nie dość, że nie potrafił trafić słowami piosenek w playback to jeszcze stał kilometr od mikrofonu i z każdym wyjściem na scenę był jakby to delikatnie ujmując mniej przytomny i w stanie wskazującym na spożycie pytanie tylko czego. Mówię Wam patrząc na niego i jego podrygiwania można było się uśmiać za wszystkie czasy tym bardziej, że jego żadne z tych wpadek nie ruszały, pełen luz:) Zupełnie niespostrzeżenie nadeszła północ wzniosłyśmy więc toast, złożyłyśmy sobie życzenia, zapaliłyśmy sztuczne  ognie, poobserwowałyśmy fajerwerki i wpuściłyśmy Nowy Rok przez otwarte okno. A jako że nie nagadałyśmy się jeszcze wystarczająco przegadałyśmy jeszcze dwie godziny zanim poszłyśmy spać.


Ten wspólnie spędzony  radosny i ciepły czas i świadomość jak wiele Polly i Ogórcia przeszły razem w ubiegłym roku i jak wielkim wsparciem była ich przyjaźń w tym trudnym czasie po raz kolejny uświadomiły mi jak wielkim darem są przyjaciele i jak bardzo bezcenna jest ich obecność w naszym życiu. Zawsze będę wdzięczna losowi za to, że postawił na mojej drodze takich ludzi jak one. To, że mogłam je poznać i cieszyć się ich i Mareczka obecnością, to, że mogę obserwować od pierwszego dnia jak rośnie i się rozwija i wspominać jaki jest realnie a nie tylko na zdjęciach jest dla mnie kolejnym cudownym prezentem.

 

Ooooooooo nowa cioteczka:)



18 stycznia 2008
Przerywnik rocznicowy


NIE BĘDZIE KRÓTKO. PRZED ROZPOCZĘCIEM CZYTANIA UPRASZA SIĘ O ODWIEDZENIE TOALETY, ZAPARZENIE KAWY WZGLĘDNIE HERBATY I ZAJĘCIE MOŻLIWIE NAJWYGODNIEJSZEJ POZYCJI PRZED KOMPUTEREM:)
 
Dokładnie dziś mijają dwa lata od założenia przeze mnie Majtrejkowa. Liczy ono wraz z tym postem dokładnie 368 stron, czyli ma pojemność mojej pracy magisterskiej razy trzy i jeszcze kawałek nadto. Jak spojrzałam dziś na tą liczbę przy archiwizowaniu to mnie z lekka zamurowało. Niektóre książki, które czytałam są krótsze... Na dodatek ja ciągle piszę czyli jeśli utrzymam średnią roczną to za rok liczba 368 urośnie do 542. O matko... toż to prawie encyklopedia! W życiu bym nie pomyślała, że moje gadulstwo przybierze aż takie rozmiary i że nie zabraknie mi słów na lata. Chciałam mieć tylko swój własny kawałek chociaż wirtualnej podłogi, przestrzeń dla mojego myślenia, tego, co wzrusza, porusza i denerwuje. Miejsce gdzie mogłabym wyrażać to, co w głowie i sercu siedzi kiedy zabrakło ludzi, z którymi się tym dzieliłam w realnym życiu, bo rozjechali się w cztery strony świata zostawiając po sobie literki raz na jakiś czas i rzadkie chwile rozmów. Nigdy nie pomyślałabym, że zamiast kawałka podłogi znajdę tu drugą rodzinę i najprawdziwszych przyjaciół. Przez myśl bym mi nie przeszło, że będzie do mnie zaglądać tyle osób, że będą dzielić się ze mną swoim ciepłem, myślami i przemyśleniami, że oddadzą mi tak wielki kawałek siebie. Nigdy bym nie uwierzyła wcześniej, że z drugiej strony monitora mogę otrzymać takie wsparcie, tyle siły i zrozumienia, że jeszcze jest tylu dobrych ludzi. I za to już tradycyjnie chcę Wam dzisiaj przy okazji blogowych urodzin podziękować. Nie było by mnie tu gdyby nie Wy.

Dziękuję Ci Jacku za to, że jesteś tu cały czas nieodmiennie wpadając do mnie na poranną kawę prawie od samego początku, za to, że jako jedyny z moich pierwszych czytelników nie zniknąłeś. Za to, że sprowadziłeś do mnie Zielonooką Adiesę Pollyannę. Za to, że przy całym Twoim zabieganiu i mnóstwie obowiązków potrafisz znaleźć czas by życzyć mi miłego dnia piosenką. Za to, że dzielisz się ze mną Twoimi radościami i sukcesami. Po prostu za to, że jesteś i jaki jesteś.

Dziękuję Ci Zielonooka Adieso Pollyanno za Twoją bezcenną przyjaźń. Za te prawie dwa lata nieustannej obecności. Za te dwa cudne urlopy w Twoim towarzystwie. Za uśmiech, w którego wywoływaniu jesteś specjalistką:) Za zbieranie mnie w całość kiedy leżę na podłodze i krzyczę, że masz mnie zostawić rozsypaną. Za to, że przekonałaś mnie nie tak całkiem dawno, że nie powinnam przestawać pisać bloga kiedy już byłam zdecydowana to zrobić. Za to, że nie czułam się sama w moich kumulacjach problemów. Za zarywanie nocy przeze mnie kiedy nie mogłam rozmawiać w dzień.  Po prostu za to, że jesteś moją siostrzaną duszą, na którą zawsze mogę liczyć.

Dziękuję Ci Megan, za to, że mi zaufałaś i podzieliłaś się ze mną Twoją historią. Za obecność i zrozumienie. Za czas jaki mi poświęciłaś kiedy tego bardzo potrzebowałam. Za zaproszenie mnie do siebie, na pewno dotrzymam słowa i Was odwiedzę, tylko jeszcze nie wiem kiedy będę mogła to zrobić. Za otwarte serce i przesłane ciepło. A przede wszystkim za stałą już ponad roczną obecność.

Dziękuję Ci Perhuine za stałe odwiedziny. Za możliwość śledzenia Waszej historii z Gapą, która będzie mieć piękny finał w tym roku:) Za zostawione tu ciepłe słowa. Za to, że dalej piszesz. Za to, że tak jak do mnie trafiłaś tak już zostałaś:)

Dziękuję Ci Ewo za to, że mimo swoich zawirowań życiowych znajdujesz czas by do mnie zaglądać. Za to, że dajesz mi znać co u Ciebie mimo, że to nie jest takie proste. Za te wszystkie maile, które od Ciebie dostałam. Za zrozumienie i wyrozumiałość. Za podzielenie się ze mną swoim doświadczeniem. Za to jaka jesteś.

Dziękuję Ci Anetuś za dzielenie się ze mną Twoim szczęściem. Za nieustanną obecność. Za przyłączenie się do tradycji piernikowej i co roczne cudne zdjęcia dokumentujące ich wykonanie. Za to, że mogę obserwować jak rosną Twoje dzieci. Za niesamowicie słodkiego psiaka i kawałek tęczy. Za wesołe historie z życia Twoich pociech. Za całe ciepło i wszystkie słowa tu pozostawione. Za to, że mogłam się z Tobą podzielić Finnem i że zrozumiałaś każde jego słowo. Za to, że znajdujesz czas by być i tu.

Dziękuję Ci Neris za to, że podzieliłaś się ze mną Twoją historią choć to na pewno nie było dla Ciebie łatwe. Za to, że wspierałaś mnie jak było źle i się martwiłaś. Za to, że jesteś stale obecna. Za czas jaki dla mnie znalazłaś i za to, że cenisz moje pisanie.

Dziękuję Ci Majeczko za codzienne czytanie mimo wielu obowiązków. Za dzielenie się ze mną Twoim szczęściem. Za wszystkie historie, które mi opowiedziałaś, a szczególnie tą o dziadkach. Za stały kontakt i cudne zdjęcia. Za to, że mam w Tobie bratnią duszę. Za to, że rozumiesz moje poślizgi w odpisywaniu i nie masz o nie żalu. Za to, że przyłączyłaś się do piernikowej tradycji z siostrą. Za to, że przywracasz mi z mężem wiarę w miłość. Za to, że już od ponad roku jesteś tu i dzielisz się ze mną swoim ciepłem i myślami.

Dziękuję Ci Quasimodo za stałą obecność. Za tyle pięknych tekstów, które mogę u Ciebie czytać, za ich mądrość i wartościowość. Za ciepło, którym się dzielisz każdego dnia. Za możliwość podziwiania u Ciebie tylu różnych stron świata ujętych w albumach. Za Skwerek taki jakim jest.
Za to, że jesteś mimo ogromu pracy.

Zamyślona siostrzyczko magiczna dziękuję Ci za dzielenie mojej bezsenności i wypełnienie jej rozmową. Za Twoje poczucie humoru, które mnie rozbraja. Za pozostawanie w stałym kontakcie nawet jak Cię nie było. Za kocie historie.  Za możliwość czytania Twoich tekstów i oglądania zdjęć. Za wsparcie i ciepło. Za wszystkie pozostawione słowa i dyskusje ciągnące się w nieskończoność. Za to, że już od przeszło roku jesteś i mogę się cieszyć Twoją obecnością:)

Ogórciu kochana dziękuję Ci za gościnę, wspólny Sylwester i możliwość poznania Twojego cudnego synusia. Za to, że mogę Cię czytać już tyle czasu (tak wiem powinnam była się jeszcze odzywać, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz wiedząc, że już teraz jesteś na moje komentarze skazana do końca świata i o jeden dzień dłużej;) Za ten czas, który mi poświęciłaś. Za możliwość  śledzenia jak Mareczek rośnie w oczach. Za to, że jesteś mimo wszystko i wbrew wszystkiemu.

Najpiękniejsze Dziecko Świata, Mareczku (no co nie dziwcie się tak przecież jest blogerem od urodzenia;) dziękuję Ci za to, że się zjawiłeś i napełniłeś nasze sparaliżowane smutkiem i odrętwiałe serca po przejściach radością i miłością, nie ma tu w naszej rodzince ani jednego twardziela, który by Cię nie pokochał. Za wszystkie Twoje bajeczne minki i pozy czynione na nasz użytek;) Za efekty dźwiękowe na filmach jednego aktora. Za to, ze możemy brać niejako czynny udział w twoim życiu.

Kasieńko Powietrzem pijana dziękuję Ci za to, że jesteś tak po prostu. Za to, że się zjawiłaś w trudnym dla mnie momencie i zostałaś dając wsparcie. Za wszystkie spojrzenia z innej strony;) Za OGROM Twojego ciepła, którym się z nami dzielisz. Za Twoją poezję, która trafia do mnie głęboko. Za wszystkie Twoje teksty, każdy z osobna i wszystkie razem są wyjątkowe. Za to, co o mnie ostatnio napisałaś, chociaż nadal nie jestem pewna czy zasługuję na te słowa, którymi mnie określiłaś. Za Twoje niesamowite poczucie humoru. Za żyrafę, która sprawia, że ZAWSZE się uśmiecham jak przychodzę do Ciebie z wizytą. Za całe dobro, które od Ciebie otrzymałam.

M. dziękuję Ci za to, że mogłam przeczytać u Ciebie moje myśli z trudnego dla mnie czasu odnajdując tym samym w tym co czujesz i czułaś spory kawałek siebie. Za wszystkie ciepłe słowa i stałą obecność.  Za dzielenie się ze mną Twoimi myślami. Za troskę o mnie i wsparcie.
Za to, że wróciłaś i nie przestałaś pisać.

Kasiu Amerykanistko dziękuję Ci za to, że zdecydowałaś się przełamać i z milczącego czytelnika stałaś się mówiącym. Za Twoją stałą obecność. Za Twoje myśli i słowa tutaj pozostawione. Za zdjęcia Carrolla i wspaniałą muzykę Alicii Keys. Za ciepło, którym się ze mną dzielisz. Za to, że nadal walczysz chociaż sił Ci brak. Za to, że nie znikasz zupełnie z bloga mimo, że ci bardzo ciężko. Nie robiłam w tym roku życzeń noworocznych, ale gdybym miała jakieś chciałabym byś dostała od losu w tym roku pracę i swój własny kawałek podłogi i tego Ci z serca życzę.

J.J. dziękuję Ci, że znajdujesz czas by do mnie zaglądać i nie przestajesz czytać. Za te wszystkie cudne śmieszne lineczki na gadu. Za słowa wsparcia i troskę. Za to, że nie tracisz ze mną kontaktu i o mnie pamiętasz. Za to, że jesteś. Przepraszam, że nie dotarłam na herbatkę i w tym roku <wstydzi się> ale wiem, że rozumiesz jak krucho u mnie z czasem, bo masz dokładnie to samo.

Anonimowa B Tobie dziękuję, że jako jedna z nielicznych odwiedzających Polly zostałaś u mnie na dłużej niż tylko na czytanie relacji z letniego wypoczynku. Za to, że chciałaś mnie poznać bliżej. Za to, że zaglądasz zostawiając ciepłe słowa i myśli. Za Twoją obecność.

Wojtku dziękuję Ci za wszystkie Twoje maile. Za obszerne refleksje na temat moich postów. Za dyskusje na ciekawe tematy. Za podzielenie się ze mną kawałkiem Twojego życia. Za troskę i całe mnóstwo ciepłych słów. Za to, że niezmiennie tu wracasz.

Ksantypo dziękuję Ci za to, że tu zaglądasz mimo całego Twojego zabiegania i tylu obowiązków. Za wszystkie Twoje ciepłe i mądre słowa. Za to, że podzielasz moje upodobanie twórczości Carrolla, mało tego, dzielisz nawet ze mną moją ulubioną z jego książek czyli Zaślubiny patyków. Za to, że chciałaś mnie poznać lepiej niż tylko z komentarzy pisanych u Polly.

Małgosiu zwana tez Peggy bądź Kelis dziękuję Ci za Twoją niezmienną obecność. Za Twoje słowa o tym, że w pewien sposób dojrzewasz z moim blogiem. Za całe ciepło, które tu zostawiłaś i wszystkie myśli. 

Baby Jane dziękuję Ci za to, że stale tu zaglądasz. Za pozostawione myśli i słowa pełne ciepła. Za dzielenie się ze mną Twoimi doświadczeniami. Za możliwość czytania Twoich tekstów. Za to, że nie wykruszyłaś się po drodze jak wielu innych moich czytelników.

Słonecznie uśmiechnięta malinowa samotnico dziękuję Ci za to, że tu stale wracasz mimo swoich życiowych zawirowań. Za to, że nie przestałaś pisać mimo długiej przerwy. Za Twoje głębokie teksty, których często nie umiem skomentować, bo bardziej trafiają do mojego serca niż głowy. Za Twoje myśli i ciepłe słowa tu pozostawione.

Ezoteryczna Tobie dziękuję za to, że chociaż Cię nie widać to jesteś. Za to, że żywo reagujesz na to, co się ze mną dzieje i zaraz chcesz stanąć w mojej obronie.

Sedono dziękuję Ci za częste odwiedziny. Za moc ciepłych słów i pozostawione tu myśli. Za możliwość poznania dzięki Tobie tak odległych miejsc jak pustynia Sedony.

Josephin dziękuję Ci za stałą obecność. Za stwierdzenie, że ubieram Twoje myśli w słowa. Za wszystko, co tu napisałaś. Za to, że przyszłaś i zostałaś.

Joanno Tobie dziękuję za pomysł na wspaniałą noworoczną wróżbę. Za to, że tu zaglądasz. Za zaproszenie mnie do siebie chociaż prawie wcale mnie nie znasz. Za pozostawione tu ciepłe słowa i myśli.

Dziękuję też i Wam moi Anonimowi czytelnicy zaznaczający swoją obecność tylko na liczniku statystyki za to, że jesteście i wracacie stale, żeby czytać to, co piszę, także Wasze istnienie mówi mi, że warto.

 Na zakończenie chcę Wam jeszcze tylko jedno powiedzieć kochani, dla każdego z Was jest miejsce w moim sercu i uważam Was za swoją prawdziwą drugą rodzinę. To, że jesteście bardzo wiele dla mnie znaczy, tak wiele, że nie jestem tego w stanie wypowiedzieć. Dziękuję Wam za to z całego serca:*

A tu dla Was magiczny torcik urodzinowy, którego nigdy nie ubywa:)

 

 Ps: to chyba najdłuższy post w historii tego bloga:)



23 stycznia 2008

Kartka z pamiętnika - wpadki, przypadki i wypadki:)


Na zakończenie moich opowieści o urlopie specjalnie dla Was kochani lista moich gaf tudzież niespodziewanych wypadków i zawstydzających momentów do których tylko Wam się mogę przyznać;)

NIEZBITY NUMER 1
Wyobraźcie sobie, że wieczorem przed wyjazdem pięknie się spakowałam i do walizki i wielgachnej reklamówki (do niej trafiły prezenty) i do torebki (tu trafiły bilety) i do kurtki gdzie po wewnętrznych kieszeniach porozmieszczałam to, co najważniejsze. Wstałam o czasie i wyrobiłam się pięknie. Spacerkiem więc szłyśmy z mamcią na dworzec kiedy to - uwaga czytelników o słabych nerwach prosimy o głęboki wdech powietrza - w połowie drogi zorientowałam się, że wychodząc nie zabrałam ze sobą rzeczy najważniejszej a mianowicie TOREBKI – dobra już możecie wypuścić powietrze;) Sekundę zajęło mi zdanie sobie sprawy z sytuacji i powiem Wam, że nigdy wcześniej nie oszołomiła mnie tak własna głupota. Mamę w stanie przed zawałowym wysłałam z bagażem na dworzec a sama pobiegłam (no dobra nie całą trasę nie mam aż takiej kondycji;) do domu. Czas mnie gonił niemiłosiernie i istniała realna groźba, że nie uda mi się zdążyć. Nawet nie jesteście sobie w stanie wyobrazić jakie czarne scenariusze latały mi po głowie podczas tego odwrotu. Na szczęście codzienne piesze wędrówki do pracy zapewniły mi odpowiednie tempo i dogoniłam mamę zanim jeszcze dotarła do dworca. Na miejscu sprawdziłam peron i szybko poszłyśmy do niego i uwaga tu się okazało, że na górnej tablicy przy wejściu jest inny peron niż na tablicach poszczególnych peronów chwała Bogu za zapowiedzi megafonem bo szczerze jeszcze bardziej zgłupiałam a myślałam, że to niemożliwe. Prawie biegiem wycofałyśmy się z mamą ze złego peronu i jak schodziłyśmy ze schodów to mój pociąg już wjeżdżał. Zdążyłam tylko wsiąść i zająć miejsce cała zdyszana o twarzy w kolorze buraczanym a pociąg już ruszył ledwo co dałam radę jeszcze mamci pomachać na pożegnanie. Siedząc i łapiąc oddech jak stuprocentowy astmatyk dalej nie mogłam uwierzyć we własną głupotę, jak żyję jeszcze takiego numeru nie wywinęłam. Zdarzały mi się już różne wpadki ale aż TAKIEJ nie odnotowałam.

NUMER 2
Tego samego dnia również na dworcu PKP tyle, że po drugiej stronie mapy walnęłam kolejną mega gafę. Otóż poszłam do kasy kupić bilet powrotny, żeby mi potem miejsc w expresie nie zabrakło. Powiedziałam pięknie datę wyjazdu, godzinę odjazdu pociągu i czekam aż mi bilet wręczą hmm... o czym to ja zapomniałam? No tak TYLKO o podaniu stacji docelowej, szkoda, że nie widzieliście ubawionych min kasjerki i ludzi za mną w kolejce, tylko Polly się nie śmiała, dzięki kochana:) Dobrze, że się w końcu ocknęłam i podałam właściwą stację;)

NUMER 3
Nie wiem jak Wam, ale mnie się zawsze wydawało, że wszędzie w Polsce śpiewa się tak samo kolędy jednak takie myślenie jest błędne kochani. Przekonałam się o tym czyniąc kolejną wpadkę na niedzielnej mszy. Organista zaintonował Cichą noc no to zaczęłam śpiewać szkoda tylko, że inne słowa niż wszyscy wokół... Ups... kilkoro ludzi dziwnie się na mnie spojrzało a ja znów nabrałam kolorów i zamilkłam po kilku wersach, oczywiście nie mogłam się zorientować jak każdy normalny człowiek od razu tylko musiałam zwrócić na siebie uwagę... A TU i TU kochani z cyklu dokształcamy się z Majtrejką dwa odrębne teksty tej samej kolędy, ja śpiewam tą pierwszą wersję. Takie rzeczy to tylko w Polsce;)

NUMER 4
Czyli pierwszy pozytywny przypadek ocalenia przed gafą:) Jeszcze w domu spakowałam wszystkie prezenty i położyłam je na stole i moja gapowatość czytaj niezgrabność powodująca zrzucenie na ziemie dwóch prezentów biodrem przy przechodzeniu obok sprawiła, że dostrzegłam, że są IDENTYCZNE pod względem wielkości a co za tym idzie na 100% je pomylę jak ich nie oznakuję co tez zaraz zrobiłam. Takim to sposobem Mareczek nie dostał prezentu dla mamci Polly i vice versa. Wyobrażacie sobie co to by było gdybym pomyliła te dwa podarki? Matko chyba bym się spaliła ze wstydu.

NUMER 5
Jak już wiecie zgodnie z obietnicą upiekłam Polly Rafaello, ale nie wiecie  jak to robiłam. Już Was uświadamiam jak roztargniona kucharką jestem. Wyobraźcie sobie, że przygotowałam ciasto biszkoptowe wylałam je na blachę odpowiednio przygotowaną i poprosiłam Polly by podpaliła piekarnik a sama zabrałam się za masę. Po jakichś piętnastu minutach obudziłam się, że nie zmierzyłam czasu kiedy to Polly włożyła ciasto do piekarnika. Lecę więc do niej i pytam ile mniej więcej to ciasto się już piecze a ona odpowiedziała, że nie ma pojęcia. Wracam więc do kuchni i intensywnie myślę ile to czasu mogło upłynąć i stwierdzam, że nie więcej niż kwadrans po czym sięgam po śmietanę i natykam się na stole na... blachę z nie włożonym do piekarnika ciastem... Okazało się, że Polly myślała, że ja włożyłam ciasto a ja myślałam, że ona po zapaleniu piekarnika. Tak więc to piekłam ciasto bez udziału piekarnika:)




31 sierpnia 2008
I miłość umiera

Nelly Furtado

In god's hands
W Bożych rękach

I looked at your face
Spojrzałam na Twoją twarz
I saw that all the love had died
Zobaczyłam, że cała miłość umarła
I saw that we had forgotten to take the time
Zobaczyłam, że zapomnieliśmy dać sobie czas

I, I saw that you couldn't care less about what you do
Ja, ja zobaczyłam, że Ty nie mogłeś mniej dbać o to, co robisz
You couldn't care less about the lies
Nie mogłeś dbać mniej o kłamstwa
You couldn't find the time to cry
Nie mogłeś znaleźć czasu na płacz

We forgot about love
Zapomnieliśmy o miłości
We forgot about faith
Zapomnielismy o wierze
We forgot about trust
Zapomnieliśmy o zaufaniu
We forgot about us
Zapomnieliśmy o nas

Now our love's floating out the window
Teraz nasza miłość ulatuje przez okno
Our love's floating out the back door
Nasza miłość ulatuje tylnymi drzwiami
Our love's floating up in the sky
Nasza miłość ulatuje w górę do niebios
In heaven, where it began
W niebie miała swój początek
Back in God's hands
Wraca w Boże ręce

You said that you had said all that you had to say
Powiedziałeś, że powiedziałeś wszystko, co miałeś do powiedzenia
You say 'baby, it's the end of the day'
Powiedziałeś ‘kochanie, to jest koniec dnia’

We gave a lot but it wasn't enough
Dawaliśmy wiele, ale to nie wystarczyło
We got so tired that we just gave up
Tak bardzo się zmęczyliśmy, że się po prostu poddaliśmy

Now our love's floating out the window
Teraz nasza miłość ulatuje przez okno
Our love's floating out the back door
Nasza miłość ulatuje tylnymi drzwiami
Our love's floating up in the sky
Nasza miłość ulatuje w górę do niebios
In heaven, where it began
W niebie miała swój początek
Back in God's hands, back in God's hands
Wraca w Boże ręce, wraca w Boże ręce

We didn't respect it
Nie szanowaliśmy tego
We went and neglect it
Poszliśmy i zaniedbaliśmy to
We didn't deserve it
Nie zasłużyliśmy na to
But I never expected this
Ale nigdy się tego nie spodziewałam

Our love floated out the window
Nasza miłość uleciała przez okno
Our love floated out the back door
Nasza miłość uleciała tylnymi drzwiami
Our love floated up in the sky
Nasza miłość uleciała do góry do niebios
To heaven, it's part of a plan
Do nieba, to jest część planu
It's back in God's hands, back in God's hands
Wróciła w Boże ręce, z powrotem w Boże ręce

Oh, we didn't last, it's a thing of the past
Oh, nie przetrwaliśmy, to jest rzecz przeszłości
No we didn't understand just what we had
Nie nie rozumieliśmy po prostu tego, co mieliśmy
Oh, I want it back, just what we had
Oh, chcę, żeby to wróciło z powrotem, po prostu to, co mieliśmy
I want it back, just what we had
Oh, chcę, żeby to wróciło z powrotem, po prostu to, co mieliśmy


Jednym z największych złudzeń człowieka jest wiara w to, że miłość trwa wiecznie. Nic bardziej mylnego. Miłość trwa tak długo jak długo ją pielęgnujemy. By przetrwała trzeba wiele pracy z obu stron. Kiedy bierze się ją za coś danego raz na zawsze popełnia się wielki błąd. To taki pierwszy krok w stronę jej uśmiercenia. Kolejnym jest uważanie, że będzie istnieć bez względu na wszystko. A już gwoździem do trumny jest sądzenie, że nie można się odkochać. Wszystko o co się nie dba ginie, od roślin doniczkowych począwszy a na nas samych skończywszy. Zupełnie jak w tej piosence, dopóki oboje się nie zmęczyli, troszczyli się o to uczucie, które ich połączyło, trwało, było czymś najpiękniejszym w ich życiu. A potem stopniowo zaczęli je tracić aż pewnego dnia zobaczyli, że miłość umarła. Uleciała. Próżno by jej szukać. Nie pozostało po niej nic prócz tęsknoty za nią. Miłość jako uczucie ma najwyższą śmiertelność. Trawi ją wiele przeróżnych chorób od braku zaufania, poprzez brak troski o partnera a na śmiertelnej chorobie zdradzie skończywszy. Jeśli chodzi o nią nie można tak po prostu sobie odpuścić i liczyć, że przetrwa. Nie ma takiej opcji. Jest zbyt cenna by ją marnotrawić. Zaniedbana wraca tam gdzie wzięła swój początek by trafić do kogoś kto ją doceni.

03 lutego 2008
Kryzys


Moi kochani mam kryzys. Kryzys spowodowany kumulacją różnych spraw. Tym,  że mam teraz mnóstwo pracy, bo początek roku to u mnie ciężki czas sprawozdawczy, tym,  że zdrowie znów mi się zaczęło sypać wracając do starych schorzeń, tym, że znów jestem tak cholernie zmęczona, że nie potrafię tego opisać, tym, że jak usiłuję coś dla Was napisać mam pustkę w głowie i chce mi się spać, tym że od kilku miesięcy nie mam czasu na nic, tym, że czuje, że życie mi ucieka na czymś na czym nie powinno, tym, że dziś kiedy już wpadłam na to, co chcę Wam napisać szukając cytatu z książki  Majtreji zobaczyłam, że jakaś dziewczyna ukradła mój post w całości nie mając bladego pojęcia co oznaczają japońskie i chińskie znaki na jego końcu  i umieściła go w swoim profilu jako swoje słowa sami zobaczcie TU jak to zobaczyłam to odechciało mi się pisać, może nie powinnam słuchać Polly i przestać pisać, bo wtedy nie kradziono by moich myśli. Strasznie przykre to jest. A wystarczyło by mnie spytać czy można użyć moich słów określając siebie i podać u dołu autora. To była ostatnia kropla goryczy, która mi odebrała resztkę sił. Źle mi na duszy już długo i nie mam już siły by z tym walczyć. Sama już nie wiem czego chcę. MUSZĘ odpocząć psychicznie, ale nie mam kiedy. Już sama nie wiem co mogłoby mi pomóc chyba tylko cud...



07 lutego 2008
W zawieszeniu



Anita Lipnicka

Rzeko

Rzeko
która niesiesz mnie
powiedz ile jeszcze razy
zmienisz bieg
wiedzieć chcę
wiedzieć chcę

Rzeko
płyniesz szybko tak
czemu nie pozwalasz
pięknym chwilom trwać
dłużej trwać
dłużej trwać

Zabrałaś mi już
tylu przyjaciół
Do których tęsknić
nie przestaje
Zabrałaś mi już
tylu kochanków
a każdy z nich
miał być na zawsze
O, na zawsze...

Rzeko
słone wody twe
za jeden uśmiech
chcą aż tysiąc łez
moich łez
moich łez

Czasem
nienawidzę Cię
wtedy chciałabym
by inna rzeka niosła mnie
niosła mnie
niosła mnie...

Zabrałaś mi już
tylu przyjaciół
Do których tęsknić
nie przestaje
Zabrałaś mi już
tylu kochanków
a każdy z nich
miał być na zawsze
na zawsze...


 
Gdzieś
 pomiędzy niewypowiedzianymi słowami
za dziesięcioma zamkami
naprzeciw bólu
za rękę z cierpieniem
ze smutkiem pod ramię
z lawiną łez ukrytych za kruchą tamą  powieki
na granicy wytrzymałości
psychicznej i fizycznej
klęczę sama
w moich czterech ścianach
bez sił by wstać, iść, żyć
niegodna cudu




12 lutego 2008
Jestem a jakby mnie nie było


Maciej Maleńczuk

Sam

(...)

Nic mi się nie chce
Ciągle bym tylko spał
Seks mnie nie łechce
Nic mi się nie chce - jestem sam

(...)

Są dni kiedy niewiele różnię się od robota. Zaprogramowana jak on wstaję i wykonuję każdego dnia o niemal tych samych godzinach te same lub podobne czynności. Przechodzę przez dni jakby nie biorąc w nich udziału, bo żeby brać w czymś udział trzeba wkładać w to serce. Moje serce poszło na urlop. Nie czuję nic. Zaczynam się do tego przyzwyczajać, zaczyna mi być  z tym wygodnie a wydawało mi się, że nie można tak żyć. Naiwna jestem. Myślałam, że dam sobie radę ze sobą. Nie potrafię. Czasami tama, która chroni mnie przed wszystkim, co się gromadzi w duszy zagrażając stabilności pęka maleńką rysą by po chwili przerodzić się w cały system połączonych ze sobą pęknięć tak, że powódź staje się nieunikniona jak i spustoszenie, które sieje. Stoję naprzeciw tego bałaganu i nie robię nic.  Nie sprzątam, nie próbuję odbudowywać, nawet gdybym chciała nie mam z czego, nie myślę co dalej. Nic mi się nie chce. Ciągle śpię. Zapadam w sen bez snów jak na zawołanie o każdej porze gdy tylko przytykam głowę do poduszki i budzę się niewyspana. Moje życie teraz to śpiączka przerywana pracą. Nie chce mi się tego zmieniać, nie widzę celu. Pobędę jeszcze w moim bycie/niebycie nie mam innego pomysłu na swoje życie.


16 lutego 2008
Zatrzymałam się i wpatruję się w siebie


Dziwnie się czuję. Jakbym się obudziła po bardzo długim śnie z niewyraźnym wrażeniem, że coś się stało gdy spałam. Bardzo powoli wraca mi zdolność logicznego myślenia. Nadal jestem fizycznie i psychicznie zmęczona ale już nie tak bardzo. Nie pytajcie mnie, co mi jest. To, co mogę już Wam dawno powiedziałam. Spróbujcie czytać to, co napisałam, nie pojedynczo a w całości np. miesiącami. Wystarczy tylko cofnąć się o kilka miesięcy by mój teraźniejszy stan ułożył się Wam w logiczną całość. Macie tam wszystko od notorycznego zmęczenia przekraczającego wszelkie granice przez kryzysy mniejsze lub większe, tęsknoty za jednym z najważniejszych uczuć, wytchnienie urlopowe macie życzenia, które Wam złożyłam w Nowy Rok. Macie wszystko, co płynie mi prosto z serca. Wystarczy tylko to połączyć a zrozumiecie dlaczego coś we mnie pękło. Jestem tylko bardzo niedoskonałym człowiekiem kochani i niczym więcej. Czasami muszę pobyć zupełnie sama, odciąć się od wszystkich i wszystkiego. Zająć się sobą i swoim życiem, które zazwyczaj leży odłogiem na rzecz innych. Za dużo z siebie daję wiem to nie od dziś. Zawsze działam wbrew zasadzie wymiany energii - oddaję ją bez względu na to czy wróci od kogoś czy nie. Dlatego tak często brakuje mi sił. Chciałabym, żebyście to zrozumieli. Potrzebuję teraz czasu dla siebie. Będzie mnie mniej, ale będę. Nie obiecuję, że w pewnym momencie nie przestanę pisać, ale, że się postaram robić to nadal najlepiej jak potrafię dopóki dam radę. A poniżej zostawiam Wam piosenkę, która wyraża to, jak się teraz czuję.


One Republic

Stop and stare
Zatrzymuję się i wpatruję


This town is colder now, I think it's sick of us
To miasto jest teraz chłodniejsze, myślę, że ma nas dosyć
It's time to make our move, I'm shakin off the rust
Czas na nasz ruch, drżę  jak zardzewiały
I've got my heart set on anywhere but here
Nastawiłem swoje serce na gdziekolwiek byle tu
I'm staring down myself, counting up the years
Wpatruję się w siebie, liczę lata
Steady hands, just take the wheel...
Pewne dłonie, po prostu weźcie kierownicę
And every glance is killing me
I każde spojrzenie mnie zabija
Time to make one last appeal... for the life I lead
Czas by zrobić ostatnią apelację… dla życia, które prowadzę

Stop and stare
Zatrzymuję się i wpatruję
I think I'm moving but I go nowhere
Myślę, że się poruszam, ale nigdzie nie dochodzę
Yeah I know that everyone gets scared
Tak wiem, że wszyscy się boją
But I've become what I can't be, oh
Ale staję się tym, kim nie mogę być, oh
Stop and stare
Zatrzymuję się i wpatruję
You start to wonder why you're 'here' not there
Zaczynasz się zastanawiać dlaczego jesteś tu nie tam
And you'd give anything to get what's fair
I oddałbyś wszystko by dostać to, co sprawiedliwe
But fair ain't what you really need
Ale sprawiedliwość nie jest tym, czego naprawdę potrzebujesz
Oh, can u see what I see
Oh, czy widzisz to, co ja widzę

They're tryin to come back, all my senses push
Oni próbuja wrócić, popychają wszystkie moje zmysły
Un-tie the weight bags, I never thought I could...
Rozwiązują ciężkie bagaże, ja nigdy nie myślałem, że mógłbym…
Steady feet, don't fail me now
Pewne stopy nie zawiedźcie mnie teraz
Gonna run till you can't walk
Będę biec dopóki będziecie mogły chodzić
But something pulls my focus out
Ale coś odciąga moją uwagę
And I'm standing down...
I stoję w dole...

Stop and stare
Zatrzymuję się i wpatruję
I think I'm moving but I go nowhere
Myślę, że się poruszam, ale nigdzie nie dochodzę
Yeah I know that everyone gets scared
Tak wiem, że wszyscy się boją
But I've become what I can't be, oh
Ale staję się tym, kim nie mogę być, oh
Stop and stare
Zatrzymuję się i wpatruję
You start to wonder why you're here not there
Zaczynasz się zastanawiać dlaczego jesteś tu nie tam
And you'd give anything to get what's fair
I oddałbyś wszystko by dostać to, co sprawiedliwe

But fair ain't what you really need
Ale sprawiedliwość nie jest tym, czego naprawdę potrzebujesz
Oh, you don't need
Oh, nie potrzebujesz

What u need, what u need...
Czego potrzebujesz, czego potrzebujesz

Stop and stare
Zatrzymuję się i wpatruję
I think I'm moving but I go nowhere
Myślę, że się poruszam, ale nigdzie nie dochodzę
Yeah I know that everyone gets scared
Tak wiem, że wszyscy się boją
But I've become what I can't be
Ale staję się tym, kim nie mogę być
Oh, do u see what I see...
Oh, czy widzisz to, co ja widzę...



23 lutego 2008
...


Piekło jest tu, za każdą ścianą, za każdym oknem.
To świat poza światem, a my tkwimy wewnątrz.

Cytat z filmu Francisa Lawrence'a Constantine


A wewnątrz nas
piekło myśli
piekło słów
piekło pragnień
piekło decyzji
piekło samotności
piekło miłości
piekło czynów i bezczynności
piekło bezsilności
nasze prywatne piekło nas samych


Anna Świrszczyńska

Ja nie mogę

Zazdroszczę ci.
W każdej chwili
możesz odejść ode mnie.

A ja od siebie
Nie mogę.


 Halina Poświatowska

Jestem z upływającej wody

Jestem z upływającej wody
z liści które drżą
trącane dźwiękiem wiatru
przelatującego pośpiesznie

jestem z wieczoru
który nie chce usnąć
patrzy uparcie
głodnymi oczyma gwiazd

noc - poprzez niebieskie żyły
w każdym włóknie ciała
w końcach palców
pulsuje namiętnym niespełnionym

jestem ochrypłym głosem
milczącym głucho
nade mną dni
o wielkich pustych skrzydłach
mijają...



01 marca 2008
Jestem


Cierpienie jest czymś duchowym, jest najbardziej bezpośrednim objawem świadomości.

Cierpienie jest drogą świadomości i to przezeń istoty żywe zyskują świadomość samych siebie.

Miguel de Unamuno


To, co najtrudniejsze to zapanowanie nad samym sobą. Pokonanie własnego bólu, przejście przez cierpienie. Leżenie w objęciach podłogi nie wymaga wysiłku. Można tkwić w zawieszeniu bezruchu w nieskończoność. Wyłączyć się prawie zupełnie. Do czasu kiedy zechce się wstać. Im dłużej się leży, im boleśniejszy był upadek tym dłużej trwa pokonywanie grawitacji samego siebie. Stawanie na nogi kosztuje. Ceną jest pokonanie samego siebie. Nigdy nie wstaje się tym samym człowiekiem. Ten miesiąc prawie zupełnej ciszy mnie zmienił. Czuję to bardzo wyraźnie. Z wielu rzeczy zdałam sobie sprawę, wiele spraw nie zamkniętych do mnie wróciło, wiele nowych do przemyślenia się pojawiło. Jestem teraz inna, czas pokaże czy lepsza.
  
 Postanowiłam pisać dalej głównie ze względu na Was. Jednak wiele się zmieni. Na początek adres i tytuł bloga a co za tym idzie i nick. Nowy adres prześlę drogą mailową tym, których znam i którzy stali się moją drugą rodziną zaraz po dokonaniu zmiany czyli dokładnie za tydzień od dziś. Wiem, że większość z Was zagląda tu nie zostawiając po sobie śladu i woli pozostać anonimowymi, szanuję i Was dlatego jeśli chcecie mnie czytać nadal i Wam prześlę nowy adres, wystarczy tylko przysłać do mnie przez link napisz do mnie maila w jego treści wpisując prośba o nowy adres. Jednocześnie proszę o tymczasowe nie dodawanie mojego bloga do Waszych linków blogowych, powiem Wam kiedy będzie można to zrobić. Po tym czasie zapiszcie mnie pod nowym nickiem i tylko nim się do mnie zwracajcie. Czasami zmiany w życiu realnym przekładają się i na życie zwane wirtualnym. Mam nadzieję, że przeprowadzka pójdzie sprawnie i nie zgubie nikogo z Was po drodze.

Jestem z powrotem kochani stanęłam na nogi i uczę się chodzić w nowej rzeczywistości. Mam nadzieję, że już więcej Was na tak długo nie zostawię. A teraz idę do Was nadrabiać zaległości, bo jak nietrudno się domyślić bardzo się stęskniłam:)

Wasza (jeszcze) Majtrejka


04 marca 2008
Pożegnanie Majtrejki


Armin van Buuren

Sound of Goodbye
Oddźwięk pożegnania

Every face I see
Każda twarz, którą widzę
Is cold as ice
jest zimna jak lód
Everything I touch is pale
Wszystko, czego dotykam jest wyblakłe (blade)
 Ever since I lost imagination
Odkąd straciłam wyobraźnię
Like a stream that flows into the sea
Jak strumień, który wpływa do morza
I am lost for all eternity
Jestem stracona na całą wieczność
Ever since you took your love away from me
odkąd zabrałeś Twoją miłość ode mnie
Sometimes the sound of goodbye
Czasami oddźwięk pożegnania
Is louder than any drumbeat
Jest głośniejszy niż jakiekolwiek uderzenie bębna

Słowa tej piosenki przypominają mi ze wspólnoty jakich uczuć zrodziło się we mnie odniesienie do książkowej Majtreji. Postaci swego czasu bardzo mi bliskiej i stale pozostającej częścią mnie tyle, że już tą należącą do przeszłości. Z czasem zaczęło mnie od niej coraz więcej dzielić, zmieniłam się. Trudno było jednak ją do końca pożegnać. W ciągu ostatnich lat towarzyszyła mi niezmiennie i przypominała jak bardzo można się zatracić, jak bardzo boli strata, jak bardzo trudno siebie po niej odnaleźć. Jak nośnik pamięci zakorzeniła się w mojej rzeczywistości. Nie chciałam, żeby odeszła, traktowałam ją jak zawór bezpieczeństwa, a była hamulcem przyszłości. Niełatwo było to dostrzec i zdecydować się pozwolić jej odejść by otworzyć drzwi Nowemu. Pewnie dlatego, że nic, co naprawdę ważne nie przychodzi lekko. Wiem, że będzie mi jej brakowało jednak to rozstanie jest konieczne. Dziś z Wami żegnam Majtrejkę zostawiając ją za zamkniętymi drzwiami przeszłości w świecie do którego należy.



08 marca 2008
Tango





Odrzucam płaszcz ochronny, nie jest mi już potrzebny odnalazłam w sobie siłę. Staję przed Tobą prawie naga. Lata nauki przez krew i łzy, niekończące się dnie zaprawy, niezliczone godziny upadków, minuty raniące bardziej niż nóż, sekundy ważące na wszystkim mnie zmieniły. Już nie jestem jeszcze jedną z Twoich uczennic rzucanych przez Twą surowość z całą mocą o podłogę. Nie boję się Ciebie najsurowszy z nauczycieli. Wiem w jakich krokach mogę Ci dorównać odnalazłam gdzieś na granicy wytrzymałości swój taniec, przeszłam przez ból jaki mi zadałeś. Teraz rzucam Ci wyzwanie. Płynność moich ruchów zwyczajna zgrabna prowokacja przywodzi Cię do mnie. Nie wierzysz, że stawię Ci czoła wyciągasz po mnie ręce, chcesz mieć we mnie swoją kolejną ofiarę. Patrzysz mi prosto w oczy a ja  wytrzymuję Twój wzrok,
zaczynamy tango. To nie pierwszy nasz taniec, ale pierwszy w którym dorównuję Ci umiejętnościami. Przewyższam Cię wyczuciem Ciebie, dziwisz się, że tak dobrze Cię znam. Nie ulegam twojej sile, za to ty powoli poddajesz się mojej. Bronisz się przed nią, manewrujemy oddaleni o milimetry od siebie to prowadząc to dając się prowadzić. Uginamy się jedno przed drugim ale zgrabnie wracamy do pionu po chwili słabości. Wyciągnięcie ręki staje się granicą naszego świata. Nawet kiedy klękam przed Tobą to już nie jest to ukłon poddanego a
pokłon równemu Tobie artysty. Razem wznosimy się i opadamy każde we własnym ośrodku równowagi. W idealnej harmonii ciał współgrających ze sobą mięśni odrębni, a jednak stanowiący jedność. Już nie tylko kocham się w Tobie ale i z Tobą. Dotrzymuję Ci kroku w każdym Twoim kolejnym ruchu, obrocie czy zmianie pozycji. Wkładam w ten taniec całą siebie, taką jaką mnie uczyniłeś i jaką siebie uczyniłam. Opieram się na Tobie i wznoszę się na wyżyny nie tracąc kontaktu z Tobą i sobą jednocześnie. Oddaję się tańcu z Tobą Życie z równą Tobie pasją jako Twoja równorzędna partnerka jak nigdy wcześniej. Teraz i Ty jesteś mój a nie tylko ja Twoja. Wiem, że kiedy zechcę mogę zaprosić do naszego wspólnego tańca kolejnego partnera – Miłość, by nabrał pełnego wymiaru. Wirując w Waszych objęciach nie stracę równowagi. Odnalazłam siebie i mogę nad Wami przejmować panowanie lub je Wam oddawać, nie jestem bezwolną niewolnicą. Jestem częścią Was dlatego stać mnie nawet na akrobacje jak i czołganie się, nie, nie jak uciekinier lecz jak skradający się równy Wam przeciwnik. Nasz taniec będzie wtedy pełnym wyrazem mnie, bo będzie w nim i moje serce tworząc najpiękniejszy z możliwych obrazów.


 Oba obrazy z filmu Take the lead (Obejmij prowadzenie), gorąco polecam, o filmie poczytacie TU
   

12 marca 2008
Schyłek dnia




 Jedynie woda jest w stanie odmienić pustynię.
Phil Bosmans

Zmęczenie przebytych ścieżek dnia ciągnących się kilometrami jak nić z rozwiniętego łapką kota motka wełny obciąża nogi swoją swoistą siłą grawitacji. Napięcie mięśni grzbietowych wywołane stale przedłużanym czasem pracy w pozycji siedzącej odzywa się z właściwą sobie intensywnością. Palce po codziennym maratonie klawiatury, telefonu, faxu, kalkulatora, papieru, pióra nie dają już z siebie wiele. Kark w stanie odwiecznego strajku sztywnieje odmawiając pełnej sprawności. Oczy pieką piaskiem nagrzanym do czerwoności rzucanym promieniami monitora prosto pod powieki. Umysł przechodzi w stan zwolnionych obrotów bez uprzedzenia bez konsultacji w kwestii kolejnych zadań pozostałych do wykonania. Energia wyparowuje z chęcią działania w tempie błyskawicznym zupełnie jakby miękki fotel wysysał ją przez skórę obicia. Niewiele czasu upływa i jestem jej pustynią. Pragnienie wody staje się naczelną potrzebą. Wstaję. Zostawiam ślady delikatnej oprawy oczu w umywalce. Dotyk wody leczy ból głowy, koi oczy, odpręża mięśnie twarzy, orzeźwia umysł. Kropla po kropli wsiąka w pustynię szukając sposobu by uczynić z niej oazę. Zrzucam bawełniane pęta wierzchniego okrycia i otwieram wrota do innego świata po czym szczelnie je za sobą zamykam. To jest tylko mój prywatny świat, moje małe Spa kojące ciało i duszę. Pod wodą panuje uzdrawiająca cisza. Jej dotyk jak palce uzdolnionego masażysty niweluje efekt męczącego dnia. Głaszcze delikatnie ciało przynosząc mu niewysłowioną ulgę i budząc je do życia. Subtelne nutki zapachowe szamponu, odżywki i balsamu do kąpieli wypełniają lekko parujące powietrze przywodząc na myśl widok letniego ogrodu. Minimum wyobraźni i przymknięte oczy wystarczą by się tam przenieść. Z wodą spływa cały trud dnia codziennego, zabiera napięcie, wyłącza myślenie, daje wytchnienie umęczonemu ciału i koi nerwy. Wywołuje spokój, który przenosi się za barierę oazy. Tam po otuleniu się ręcznikiem i utrwaleniu nawilżenia pustyni mgiełką mleczka do ciała na bazie oliwki mającej jeden z najcudowniejszych zapachów na świecie przywodzący same najpiękniejsze wspomnienia wsuwam się pod pachnącą kołdrę i udaję w magiczny świat dźwięku. Nikt lepiej niż muzyka nie koi duszy. A kiedy i ona już jest w stanie nieważkości jak odmienione wodą pustynie ciała przychodzi harmonia i sen błogosławiony a z nim siła by przejść przez kolejny dzień.


17 marca 2008
"Wiosna, wiosna, ach to Ty"


  

Z ula rozmów, dyskusji i narad, skoncentrowanych myśli ukierunkowanych na cel, z planowych i nieplanowanych działań, codziennego wiru pracy wychodzę w ciszę. Szczególną ciszę obrzeży miasta. Napięcie, pośpiech, wysiłek umysłu, współpracę wzajemną zostawiam za drzwiami. Delikatny, ciepły ginącymi za horyzontem promieniami słońca wiatr wita z uśmiechem czochrając włosy. Przynosi w prezencie zapachy ziemi, wilgoci i roślin z pobliskich rozległych łąk i ogrodów. Dotyka twarzy z czułością wygładzając zmarszczki na twarzy, wywołuje uśmiech awangardową fryzurą kilku twórczych podmuchów. Oddala myśli od minionych już zajęć kusi obietnicą relaksu na powietrzu. Szepcze delikatnie do ucha w tylko sobie znanym języku słowa zaklęte obiecując odprowadzić do domu. Za zakrętem zaczyna się ptasi trel rozbawionych wróbli w zakamarkach żywopłotu przybierającego pierwsze odcienie zieleni. W pobliskim ogrodzie rywalizują między sobą w konkursie piękności bielące się przebiśniegów smukłe ciała i pełne kształty niezwykłej palety barw krokusów. Gdzie nie spojrzeć tam pąki, zieleń traw, delikatny puch wierzbowych gałązek. Natura w swej wiosennej szacie pokryta blaskiem promieni zachodzącego słońca jak ósmy cud świata rozciąga się przed betonową dżunglą nie kalając swoich stóp wstępem do niej. Z nakarmionymi pięknem zmysłami trafiam w swoje progi z wiosną w sercu, zapomnieniem w głowie, odpoczywam wdychając przez otwarte okno świeże powietrze, a w myślach pobrzmiewa dziękuję, że już  jesteś.

    

Ps: Post napisany przed dzisiejszym atakiem chłodu i śniegiem z deszczem, uparcie zapominam, że go dziś widziałam;)



23 marca 2008
Wielkanocne życzenia



 Zbawienie przyszło przez krzyż
 Zbawienie przyszło przez krzyż ogromna to tajemnica.
Każde cierpienie ma sens prowadzi do pełni życia.
Ref. Jeżeli chcesz mnie naśladować to weź swój krzyż na każdy dzień      
I chodź ze mną zbawiać świat w dwudziesty pierwszy już wiek.
 Codzienność wiedzie przez krzyż większy im kochasz goręcej.
Nie musisz ginąć już dziś, lecz ukrzyżować swe serce.

Każde spojrzenie na krzyż niech niepokojem zagości.
Bo wszystko w życiu to nic wobec tak wielkiej miłości.
 Słowa i muzyka Z. Jasnota
 ________________________

Kochani z okazji świąt Wielkiej Nocy
Życzę Wam
Aby Zmartwychwstały Chrystus
 napełnił Wasze serca miłością, radością i pokojem;
obdarzył Was dobrym zdrowiem;
obudził w Was to, co jeszcze uśpione;
ożywił to, co już martwe;
i wypełnił nadzieją płynącą z pokonania śmierci.
Erizabesu

  


25 marca 2008
Scalone z dawniej dziś

  
 

Gdy uszkodzeniu ulega coś, na czym nam zależy, nie możemy oderwać oczu - ani myśli - od szczeliny, pęknięcia, rany. Wiedzieliśmy, że to się kiedyś stanie, ale łudziliśmy się nadzieją, że może jednak nie. Czasem te uszkodzenia można naprawić. Ale nawet wtedy rzeczy nie odzyskują dawnego blasku czy proporcji. Nigdy.
Jonathan Carroll, Białe jabłka

Z gładkiej, czystej  powierzchni wiary, blasku miłości, trwałego materiału wewnętrznej siły z niej płynącej, radości otwartości na ludzi była światłem słońca zamkniętym w ramy szkła delikatnego ciała. Była. Do pierwszej rany uderzenia, która zarysowała jej piękny kształt i wprowadziła szorstkość dystansu. Przetrwała ten cios, ale następny już naruszył jej strukturę o wiele mocniej, popękały podstawy całej konstrukcji. Siłą miłości uchroniła się przed rozbiciem by za moment rozsypać się zupełnie od jej ciosu. Bardzo długo zbierała drobinki szkła by z nich uczynić siebie na nowo. Szukała spoiwa dla nich, budowała w myślach schemat własnej kompozycji jednocześnie obawiając się zaistnieć ponownie na ringu życia. Złożyła po latach z tego samego szkła zupełnie innego człowieka. Z bliznami, chropowatego na zewnątrz, pociemniałego barwą krwi, innego niż wszyscy. Człowieka ukrytego światła odkrywanego tylko tym, którzy przeszli test serca. I tylko tym dane było dostrzeżenie, że mimo wszystko, będąc kimś zupełnie odmiennym nie straciła nic ze swojego piękna. Dlatego, że piękno nie wyraża się tylko w czystej i doskonałej formie, ale i w tej stworzonej z pełnej ran przeszłości potłuczonego człowieka.


31 marca 2008
Łańcuszkowo


No tak jak już się domyślacie po tytule kolejny raz klepnięto mnie łańcuszkowo tym razem to Polly mnie wrobiła. Poważnie jestem jej wdzięczna, bo w tym moim strasznym zabieganiu ostatnimi czasy jestem przemęczona i pomysłów na posty mi brak a ona podrzuciła mi gotowca i to lekkiego, łatwego i przyjemnego, dzięki Polluś:* Reguły łańcuszka są proste i zwięzłe:

1.   Należy podać link osoby zapraszającej
2.   Podać na blogu reguły łańcuszka
3.   Podać sześć nieważnych i śmiesznych rzeczy na swój temat
4.   Wybrać sześć osób, którym zaproponujemy zabawę
5.   Poinformować je u nich na blogu, że je wytypowaliśmy do tzw. tablicy:)

Ad.1 Polly znajdziecie TU

Ad.2 Patrz wyżej

Ad.3

-          Wiem, że większość z Was ma mnie tu za chodzący ideał nic bardziej mylnego kochani i ja mam mnóstwo wad a jedną z nich jest to, że jak się zdenerwuje potrafię sobie dosadnie zakląć i to wiązanką w .... języku angielskim, nie wiem skąd mi się to bierze ale tak mam, ja zazwyczaj purysta językowy, no cóż są rzeczy o których nie śniło się filozofom;)

-          Miewam bardzo dziwaczne i totalnie zakręcone sny trójwymiarowe i bardzo kolorowe niektóre ich treści są tak pokręcone, że nawet ja ich nie potrafię rozszyfrować. Do dziś się zastanawiam nad tym, co miał znaczyć sen w którym występowałam w roli jednego z ochroniarzy.... Michaela Jacksona:) A może Wy macie jakiś ciekawy pomysł na interpretację?

-          Jak byłam jeszcze w liceum nie znosiłam wręcz fizycznie kawy. Dopiero na studiach kiedy to zaczęłam sypiać bardzo mało lub prawie wcale nauczyłam się ją pić i to ze smakiem. A dziś nie wyobrażam sobie dnia bez kubka smolistego napoju o niepowtarzalnym aromacie i piję go chociaż mi nie wolno. Aż trudno uwierzyć, że tyle przyjemności z picia kawy mnie w życiu ominęło:)

-          Jak byłam mała uwielbiałam oglądać w telewizji łyżwiarstwo figurowe i marzyłam sobie, że kiedyś też zostanę łyżwiarką. Szczegół, że byłam dzieckiem typu pulpet, łyżwy miałam może ze dwa razy w życiu na nogach i nawet na torturach nie wyjawię jak fatalnie sobie na nich radziłam, a w moim mieście nie było nawet lodowiska:)

 -          Dokładnie od trzech miesięcy obiecuję sobie, że zrobię porządek w szafie z ciuchami i... na obietnicach się kończy. Ups, wydało się, że wcale nie we wszystkim jestem uporządkowana a bywam estetycznie wyluzowana czytaj bałaganiarą, tylko nikomu nie mówcie;)

-          Przez prawie całe dzieciństwo i większość podstawówki nosiłam krótkie włosy. Wielu moich znajomych nie potrafi sobie tego wyobrazić, bo od lat mam mniej więcej tą samą fryzurę z odchyleniami kolorystycznymi i cieniowaniem w formie długiej lub półdługiej, ze wskazaniem na tą pierwszą:)
           
Ad. 4
Idę w ślady Polly i wybieram tylko trzy osóbki do zabawy siostrunię magiczną Ikę Weron, Kasiulkę powietrzem pijaną i M.

Ad. 5
I już lecę je o tym fakcie powiadomić:)

Mam nadzieję, że chociaż troszkę Was rozbawiłam:)