12 czerwca 2010

2007 styczeń, luty, marzec

02 stycznia 2007
Pożegnanie ze starym rokiem

Kiedy myślę o niedawno minionym roku przychodzi mi do głowy na jego określenie tylko jedno słowo - trudny. Gdy się rozpoczynał nie podejrzewałam nawet, że będzie tak wiele się działo, że tyle się zmieni i że przyjdzie mi się zmierzyć z moimi wszystkimi demonami na raz. Walczyłam bardzo ze sobą tego roku, ale i o siebie.  Zmieniłam pracę. Odzyskałam zdrowie, które mi odebrała poprzednia. I chociaż wiem, że  to, co teraz robię być może nie jest rozwiązaniem długofalowym to cieszę się każdym kolejnym dniem pracy w spokoju, atmosferze życzliwości i wzajemnego szacunku. Udało mi się zamknąć drzwi za przeszłością, tą, której powinnam już dawno temu pozwolić odejść w niepamięć. Wielkim kosztem zrobiłam bardzo długo odkładane porządki w moim wewnętrznym ogrodzie. Dziś wiem, że były warte tego cierpienia, które przyniosły. Uwolniły mnie od tego, co niszczyło od środka to, kim jestem. Był to rok wielu przemian we mnie samej, dobrych przemian, powrotu do korzeni. Śmiało mogę powiedzieć, że jestem innym człowiekiem. Z innym ludźmi też wchodzę w ten Nowy Rok, bo miniony bogaty był w rozstania. Wielu ludzi ode mnie odeszło. Zostali tylko ci, których mogę nazwać swoimi prawdziwymi przyjaciółmi. Jest ich bardzo niewielu i są rozrzuceni po całym kraju, ale są i trwają przy mnie jak ja przy nich, a to jest najważniejsze. Przerosły mnie kilkakrotnie problemy dnia codziennego. Był czas, że każdy kolejny dzień przynosił ich dwa razy więcej niż poprzedni. Nie udało mi się ich wszystkich rozwiązać, część z nich przechodzi na ten rok. Jednak najważniejsze jest to, że często brakowało mi sił, często wątpiłam, że dam radę i zastanawiałam się ile jeszcze wytrzymam, ale wytrwałam. Wiele się nauczyłam w minionym roku o sobie, o innych, o życiu i teraz nadszedł ten czas by tą wiedzę wykorzystać. Dobrze jest dzisiaj usiąść nad książką mojego życia otwartą na nowym, zupełnie czystym rozdziale. Na tych białych kartach nie ma jeszcze żadnych błędów, cierpienia i łez - tylko dobry początek. Teraz rozpoczyna się nowy czas, czas by skreślić kolejny rozdział tak pięknie jak tylko się da.

04 stycznia 2007
Stara nowa nadzieja.


Nadzieja istnieje zawsze, do ostatniej chwili. Dlatego właśnie jest nadzieją. Nie możemy jej zobaczyć, ale ona jest dostatecznie blisko naszych twarzy, byśmy poczuli powiew poruszonego powietrza. Jest zawsze tuż obok i niekiedy udaje się nam ją schwytać i przytrzymać na tyle długo, by wygnała z nas piekło.
Jonathan Carroll
 Moja stara nowa nadzieja, nadzieja i ja. Porzucamy się wzajemnie po stokroć by stwierdzić, że żyć bez siebie nie możemy, a potem wrócić do siebie sto pierwszy raz. Udajemy obrażone na siebie, wyzywamy jedna drugą od głupich, a wzajemnie się podtrzymujemy w naszej wspólnej drodze. Serwujemy sobie nawzajem ciężki żywot w szarpaninie od miłości do nienawiści. Raz podtrzymujemy przy życiu karmiąc się nawzajem, raz pozwalamy umrzeć śmiercią głodową. Ona i ja, ja i ona, jedna drugą jak przyjaciela czy wroga na pamięć zna. Przyszła do mnie znowu niezapowiedziana i rozgościła się na dobre na kanapie - Zostaję i nawet mnie nie próbuj przeganiać, bo sprowadziłaś mnie myślami - rzekła patrząc jakby chciała mi pogrozić palcem jak niegrzecznemu dziecku. I teraz każe mi na nowo uwierzyć jakby nigdy wcześniej nie zawiodła, tłumacząc, że przecież i na uschniętym drzewie czasem świeże pączki rosną. Mówię jej  - Czasem daje spore pole dla rozciągłości nigdy, a ona mi  na to - Jestem tylko nadzieją nie myl mnie z pewnością. I co tu z taką zarozumiałą babą począć? Skoro już sprawiła, że od początku roku się stale uśmiecham, przygnała do mnie Morfeusza, który był o mnie zupełnie zapomniał przez ostatnie pół roku i przyprowadziła swoją najlepszą przyjaciółkę wiarę, która ogrzała serce. Chyba ją znowu pokocham, tylko ciiiiiiiii nie mówcie jej o tym, bo znów w piórka obrośnie i szumu narobi skrzydłami mącąc cudowną ciszę.

07 stycznia 2007
Moje szczęście

Robert Janson
 Małe szczęścia
Póki radość jest w nas
Słońca dłoń gładzi twarz
Warto żyć, warto śnic, warto być
Póki wciąż śpiewa ptak
Rzeka ma źródeł smak
Warto śmiać, cieszyć się
Warto kochać
 Gdzieś w każdym z nas
Jest dziecka ślad
Małe szczęścia
I ich smak
 Póki śmiech tłumi łzy
Cieszą nas zwykle dni
Warto żyć, warto śnić, warto być
Póki wciąż mamy sny
Krąży w nas czerwień krwi
Warto śmiać, cieszyć się, warto
Kochać
Gdzieś w każdym z nas
Jest dziecka ślad
Małe szczęścia
I ich smak
 Póki radość jest w nas
Póki wciąż śpiewa ptak
Warto żyć, warto śnić, warto być
Póki śmiech tłumi łzy
Póki wciąż mamy sny
Warto śmiać, cieszyć się, warto
Kochać
póki wciąż mamy sny
Póki ja, póki ty...
 Od kilku dni jestem niewyobrażalnie szczęśliwa tak po prostu. Tym szczęściem płynącym z samego faktu cudu życia. Wszystko mnie cieszy, chodzę uśmiechnięta od rana do nocy i nawet sny mam ciepłe z uśmiechem. Wszyscy się mnie pytają: Majtrejka czy ty się  zakochałaś? Nic z tych rzeczy kochani, po prostu odkąd wróciła do mnie nadzieja i wiara wszystko jest inaczej. ŚPIĘ, naprawdę śpię, już zapomniałam jakie to cudowne uczucie się wyspać i wstać rano wypoczętym, bo przez ostatnie pół roku prawie wcale nie spałam. To tak jak po półrocznej diecie zjeść tabliczkę czekolady:) Odnajduję we wszystkim powód do radości i dorabiam się zmarszczek mimicznych uśmiechając się stale do swoich myśli:) Podśpiewuję przy pracy, co mi się bardzo rzadko zdarza, tańczę w kuchni przy robieniu obiadu (do którego dodaję pietruszkę dopiero co zerwaną w ogródku ofiarowaną przez sąsiadkę a mamy styczeń, jak tak dalej pójdzie to w lutym zerwie tam tulipany zgodnie z przepowiednią Polly:) i mam mnóstwo chęci działania. Skończyłam całą pracę, którą odkładałam miesiącami, oczywiście z  uśmiechem na twarzy. Mam tyle energii jakby mnie do elektrowni atomowej ktoś nagle podłączył, może to przez to, że spaliłam lampki na mojej choince wyciągając wtyczkę i przy okazji trochę mnie prąd kopnął, a może przez to, że musiałam się nadprogramowo prześwietlić, jak tak dalej pójdzie będę świecić w nocy:) Ciągle żartuję, do tego stopnia, że w pracy koleżanka już mnie prosiła Majtrejka przestań bo pęknę ze śmiechu:) Rozpuszczam niemiłosiernie kociaki i dokarmiam je co ciekawszymi kąskami ze stołu, a co tam niech też mają trochę radości:) Nic mnie nie denerwuje, jestem taka spokojna jak nigdy i czuję, że wszystko będzie dobrze chociaż problemy nadal te same czekają na rozwiązanie. Ostatnio dzieją się same zaskakujące rzeczy więc może i moje supełki same się rozplączą, kto wie, kto wie:) Jestem szczęśliwa kochani, naprawdę szczęśliwa. Ups, a może nie powinnam tego mówić głośno, bo jeszcze zapeszę, ale z drugiej strony co mi tam przesądna nie jestem:) Zostawiam dla każdego z Was wiązkę mojego szczęścia niech wam rozświetli Wasze dni:)
Szczęśliwa Majtrejka



09 stycznia 2007
Czy jest już za późno czy jeszcze nie...


 Edward Stachura
 Jest już za późno, nie jest za późno

 Jeszcze zdążymy w dżungli ludzkości siebie odnaleźć,
 Tęskność zawrotna przybliża nas.
Zbiegną się wreszcie tory sieroce naszych dwu planet,
 Cudnie spokrewnią się ciała nam.

Jest już za późno!
Nie jest za późno!
 Jest już za późno!
 Nie jest za późno!

 Jeszcze zdążymy tanio wynająć małą mansardę
Z oknem na rzekę lub też na park,
 Z łożem szerokim, piecem wysokim, ściennym zegarem,
 Schodzić będziemy codziennie w świat.

Jest już za późno!
 Nie jest za późno!
Jest już za późno!
Nie jest za późno!

 Jeszcze zdążymy naszą miłością siebie zachwycić,
 Siebie zachwycić i wszystko w krąg.
Wojna to będzie straszna, bo Bóg nas będzie chciał zniszczyć,
Lecz nam się uda zachwycić go.

 Już jest za późno!

 Nie jest za późno!
 Nie jest za późno!
Nie jest za późno!

 Poprzez palce moich rąk umykają ziarenka lat, jedno za drugim pędzi jak szalone. A ja wciąż ta sama nie ta sama. Dalej bez korzeni jak wiatr. Dobre życie mam, dobrych ludzi w nim, szczęścia tyle ile trzeba, radości drobnych i wielkich wiele, ciężaru tyle ile unieść powinnam, a że pod nim upadam, no cóż słaba jestem, czasem po prostu za słaba. I gdyby tylko nie ta nienazwana myśl, co rysą jest na szkle... Ten jeden element układanki, który chcę i którego nie chcę znaleźć. Dnia jednego jest dla mnie za późno, dnia drugiego jeszcze nie. Waham się. Poukładana jestem, bardzo, wszędzie porządek teraz mam, boję się wpuścić to estetyczne wyluzowanie bałaganem zwane. Może dlatego, że za długo sprzątałam po ostatnim bałaganie. Oswoiłam moją pojedynczość, chociaż uwiera jak ostry kamień i upuszcza czerwień krwi. Kuje boleśnie kiedy widzę, co tracę przed Stajenką, na plaży, ulicy, korytarzu. Kiedy czuję ciepło maleńkiej dłoni w mojej i patrzę w ufne oczka, rani okrutnie. Kiedy zasypiam mrozi dotykiem pustego łóżka. Ale ją znam, jest moja, wiem jak z nią żyć, rzadko pokonać jej się dam. Wyrosłam z bajek. One tu się nie zdarzają. Ja żyję tu i teraz, a nie gdzieś tam w chmurach i tu chcę zostać nawet bez happy endu w nagrodę. Nie jestem zaklętą królewną, ani dżinem do spełniania życzeń. Moje uczucie jest pełne ciepła, stale płynące z serca do serca jak krew i równie jak ona realne. Daje siłę i prawdziwe życie, nie jego iluzję. Ono jest mną a ja nim, nie wiem czy je oddać chcę, bo ono jest tylko na wymianę. Takie transfuzje bywają bardzo niebezpieczne i rzadko się udają. Dają i odbierają życie. To nie jest zabawa. A ja bardzo chcę jeszcze żyć, mam w sobie to pragnienie przeżywania tego cudu istnienia pełniej każdego dnia. Mogę robić to dobrze sama. Pytanie tylko czy jeszcze chcę i potrafię to robić we dwoje. Chyba już zapomniałam jak to jest tak ufać i wierzyć tak bardzo, być dla kogoś całym światem i dać komuś cały świat. Jestem szczęśliwa, ale pewien uwierający kamyk nie pozwala mi zapomnieć o innym szczęściu. Dlatego raz na jakiś czas zastanawiam się czy jest już dla mnie za późno czy jeszcze nie...i pewnie nie przestanę dopóki się na własnej skórze nie przekonam...

12 stycznia 2007
Uśmiech pół-pocałunek

  
 Uśmiech to pół pocałunku.
 Kornel Makuszyński 

 Zawsze wskazując różnice zwierząt i ludzi przywołuje się fakt iż tylko istoty ludzkie ze wszystkich istot się całują, a jest jeszcze jedna ważna różnica, o której się często nie wspomina, albo w ogóle ją pomija – tylko człowiek się uśmiecha i śmieje. Uśmiech i zdolność przeżywania radości są niezwykłym darem danym tylko nam, zupełnie jak pocałunek. Jak pocałunek sprawiają ogromną przyjemność, wywołują dobre emocje i mnożą szczęście kiedy się nimi dzieli. Nie sposób ich nie odwzajemnić. Szczery śmiech uwalnia od napięcia pozwala zapomnieć chociaż na chwilę o powadze życia i jego problemach, odpręża i daje radość. O tym, że pocałunek też sprawia, że się zapominamy chyba mówić nie muszę i również tego, jak wiele radości się z niego wynosi. Dostaliśmy od życia dwa bezcenne prezenty, jesteśmy nimi wyróżnieni i jak to ludzie często je marnujemy zapominając jak ważna jest w życiu radość i czułość. To dzięki nim często możemy czuć się szczęśliwymi mimo szarugi na dworze, nie najlepszego dnia i zmartwień. I uśmiech i pocałunek przenoszą nas w inny wymiar emocji, ten dobry, niosący ze sobą ładunek pozytywnej energii i siły by zmierzyć się z kolejnym dniem. Kiedy się do kogoś uśmiechamy dajemy mu małą część swojego ciepła i rozjaśniamy jego dzień, podobnie jest z pocałunkiem. I uśmiech i pocałunek niejednokrotnie idą ze sobą w parze, mało tego do obu używamy ust. Nim nachylimy się by kogoś ucałować często się do niego ciepło uśmiechamy podwajając radość ze spotkania drugiego człowieka. Uśmiechając się do kogoś darujemy mu jakby przedsmak pocałunku wywołując u niego radość. Makuszyński słusznie dostrzegł, że uśmiech ma w sobie coś z pocałunku. Przesyłajmy więc sobie jak najwięcej uśmiechów każdego dnia, pół-pocałunków oczu i ust. Wszędzie radosne twarze są mile widziane, każdemu potrzeba odrobiny ciepłych gestów i człowiekowi, który nas mija na chodniku i pani w sklepie i tym, z którymi pracujemy, a przede wszystkim tym, których mamy blisko w sercu. Uśmiechu w życiu nigdy dość jak pocałunków.

14 stycznia 2007
Dotyk książki

  
Przeczytałam książkę Pierra Peju - Siostrzyczka Ewa od kartuzów. Jest piękna od pierwszego do ostatniego słowa. Prawdziwa, zachwycająca w swej prostocie i głębi, poruszająca pod każdym względem. Czytając uśmiechałam się i płakałam. Łzy spływały mi po policzkach, kapały na sweter aż zwilgotniał. Smuciłam się i głęboko zamyślałam. Zakochałam się w postaciach, które w mojej wyobraźni nabrały życia i realnego kształtu, stając się mi bardzo bliskie – jak przyjaciel. Przeżyłam tą książkę od początku do końca. Czytałam ją tak, jak Georges Bataille chciał by czytano jego książki, mówił: "Piszę dla tego, kto wpadnie w moje książki niczym w otchłań, z której nie zdoła się wydobyć." Zanurzyłam się w jej otchłani i teraz ona jest we mnie a ja w niej, zaczyna we mnie działać i żyć. Nawet gdybym chciała (a nie chcę) to się z niej nie wydobędę. Ta historia się we mnie zapisała swoimi słowami. To one sprawiły, że zakochałam się w Vollardzie, jego niezwykłości, niezgrabności, ociężałości, bezsprzecznemu dobru, odpowiedzialności, miłości do obcego dziecka, niekłamanym zachwycie magią literatury i że zrozumiałam jego wyobcowanie i decyzje. One spowodowały, że stał się mi bliski w swoim bólu i cierpieniu, walce, ale także radości przeżywania na łonie natury każdego kolejnego dnia z chorym dzieckiem jako daru. Dzięki nim pokochałam to dziecko jakby było moje, przeżyłam jego lęk, bezradność i panikę, które doprowadziły do tragedii, przebudziłam się z nim ze śpiączki w szpitalu, jak ono obudzona magią literatury, zrozumiałam, co czuło i pozwoliłam mu odejść jednocześnie je w sercu zachowując. To słowa zbudowały żywy pomnik postaci, wywołały emocje, skłoniły do przemyśleń i przyniosły ze sobą doświadczenie drugiego człowieka. Słowa wypływające z myśli, ubrane w szeregi zdań, obciążone znaczeniem, obrazowe tworzące wspólnie niezwykłą historię i nie dające o sobie zapomnieć. Te małe czarne znaczki razem połączone, utrwalone tuszem na papierze i zamknięte okładką mające wielką moc i jednocześnie tak kruche i ulotne kiedy nie trafiają na podatny grunt. Są cudownym prezentem od człowieka myśli i słów dla drugiego człowieka, często jego drogowskazem siłą i podporą. Pierre Peju powiedział, że istotą czytania jest: "Spoza zdań, nawet tych najpiękniejszych i najzręczniej ułożonych, zawsze słyszeć wołanie." Miał rację, bo za każdą książką kryje się twarz człowieka, który ją stworzył ślęcząc dniami i nocami przed takim czy innym środkiem zapisu rzeźbiąc słowem coś, co było mu bliskie i czym chciał się podzielić w jak najpiękniejszy sposób właśnie z Tobą, to do Ciebie woła z każdej kolejnej zapisanej karty książki, to Ciebie chce wzruszyć, rozbawić, przestrzec, czegoś nauczyć, dać Ci odrobinę swojego ciepła i mądrości dzieląc się z Tobą tym, co ma najcenniejszego - sobą, swoim talentem, doświadczeniem i mądrością. Nigdy nie wypowiem jak wiele dla mnie znaczy literatura – wspaniały wiecznie żywy słowny pomnik człowieka. Nie ujmę w słowa tego jak działa i istnieje we mnie. Nie ma takich słów, które by to oddać mogły, bo nie da się oddać materialnym znakiem tuszu duchowego cudu jakim dla mnie jest.

16 stycznia 2007
Apel o rozsądek

     Lubię dostawać listy w każdej formie. Dostaję sporo poczty mailowej każdego dnia, od przyjaciół realnych i wirtualnych, ale też z tego miejsca, od tych, którzy mnie znają tylko z tego, co piszę. I tak jak kiedyś mnie dziwił fakt takich czy innych wyznań miłosnych pod adresem mojej osoby, ofert spotkań, zostawiania mi swoich numerów GG, telefonów (tak dobrze czytacie) a czasem bawił, tak dziś już mnie to zupełnie nie śmieszy. Być może dlatego, że znowu się zaczynają ciężkie dni dla mnie i coraz trudniej mi utrzymać ten radosny płomyk mojego szczęścia kiedy widzę jak bliscy mi ludzie cierpią i z czym się będę musiała zmierzyć przez własną niewysłowioną głupotę, a może po prostu dlatego, że mam już dosyć tego typu listów. Ja naprawdę nie chcę już czuć wyrzutów sumienia, że na nie nie odpisuję, nie chcę myśleć jak bardzo samotny człowiek jest w stanie napisać coś takiego, nie chcę się czuć źle dlatego, że ktoś nie jest na tyle dojrzały, żeby zrozumieć, że to, co o sobie tu piszę to tylko mały fragment mnie i że nie jestem w stanie go pokochać tylko dlatego, że on do mnie napisał. Przeklinam siebie do dziś za to, że napisałam post Co to znaczy kochać mężczyznę? Żałuję, że obiecałam sobie, że nic stąd nie usunę, choćby nie wiem jak durne by mi się wydało to, co wcześniej napisałam. Dlaczego? Bo ja zawsze dotrzymuję danego słowa a z chęcią bym wyrzuciła ten post stąd i z mojej pamięci. To, co się działo po jego opublikowaniu i po tym jak Onet wyrzucił go na główną stronę przechodzi ludzkie pojęcie. Wszystkim czytelnikom płci męskiej uroiło się nagle, że chcą być tak kochani, a skoro ja powiedziałam, że tylko tak potrafię to trzeba do mnie dotrzeć i mnie zdobyć. Nie przyszło im do głowy, że żeby być tak kochanym trzeba samemu tak umieć kochać. Pomylili link Napisz do mnie ze skrzynką na oferty matrymonialne i innego typu, oszczędzę Wam szczegółów. I kiedy wreszcie myślałam, że całe to piekło się skończyło i zdjęcie linku na miesiąc pomogło znów się zaczyna to samo. Znów dostaje takie listy i jest z ich ciągle więcej. Ja nie wiem jak Ci mężczyźni mnie znajdują, nie wiem dlaczego czytają wszystko, co tu jest od początku do końca i czego się po mnie spodziewają pisząc do mnie. Ja nie piszę tego bloga po to, by znaleźć mężczyznę dla siebie. Ja nie szukam miłości w sieci, gdyby tak było założyłabym konto na Sympatii. Nie bawi mnie historia rodem z Samotności w sieci, każdy kto czytał wie jak się skończyła. A przede wszystkim JA NAPRAWDĘ NIE JESTEM IDEAŁEM. Jeśli jeszcze raz ktoś mnie nazwie ideałem to mu przyłożę i to nie są żarty. Bardzo ciężko jest ze mną wytrzymać na co dzień, każdy członek mojej rodziny Wam to powie. Nie jestem ani piękna, ani specjalnie mądra, fatalnie radzę sobie ze swoim życiem i emocjami, mam w sobie bardzo mało odwagi, za to wiele lęku i wad. Bywam strasznym nerwusem, rozkapryszonym bachorem, okropnym upierdliwcem i zrzędą a do tego notorycznym leniuchem jeśli chodzi o sprawy domowe i chorą perfekcjonistką jeśli chodzi o zawodowe. Często bywam zapominalska, roztrzepana i w większości przypadków sama nie wiem czego chcę. Nie umiem liczyć i to nie jest żart jak mam coś policzyć w głowie to cholera mnie bierze, bo i tak z góry wiem, że się pomylę, pieniędzy też nigdy nie mogę się doliczyć można mnie tak łatwo oszukać, że gdyby moi sprzedawcy to wiedzieli byliby milionerami przez lata moich zakupów, a już w ogóle nie potrafię zamieniać jednostek miar, to jest moja nieumiejętność wrodzona i na pewno nieuleczalna. Moja prywatna wersja piekła to zawód liczarza - wolałabym sobie żyły podciąć niż dzień w dzień do końca życia przez osiem godzin liczyć. Po mojej operacji jednej i drugiej gubię włosy i chociaż je wyjmuję po czesaniu z grzebienia to zawsze zapominam je wyrzucić  i zostają na szafce w przedpokoju, co doprowadza moją rodzinę do szewskiej pasji i pomyśleć, że za każdym razem zostawiam je tam po to, żeby wyrzucić i ZAWSZE o tym zapominam jakbym miała amnezję po ich położeniu, że tam są, widać jestem jakoś pod tym kątem upośledzona. A już najgorsza jestem rano i nie chodzi tylko o mój wygląd, bo wtedy przypominam Cruellę de Mon z włosami poczochranymi na wszystkie strony przy próbach zaśnięcia w 99% na 100% nieudanych i straszę sobą ludzi, ale o to jak reaguję na wszystko, co się rusza i staje mi wtedy na drodze nie opisze tego, bo byłaby z tego niezła powieść grozy a nie o to mi chodzi by Was straszyć. Teraz Was to bawi, ale spróbujcie to przerobić 365 razy w roku każdego kolejnego roku albo wejść mi w drogę raczkującej do łazienki to zrozumiecie powagę sytuacji, nikt normalny nie chciał by tak witać każdego dnia. Wymagam bardzo wiele od ludzi czyli tyle samo ile od siebie, ale dla nich to nie jest przekonujący powód by się do tych wymagań dostosować. Nie jestem tolerancyjna jeśli chodzi o brak poszanowania człowieka i fundamentalne wartości. Nie zapominam zdrady mimo, że potrafię ją wybaczyć. Nie czynię siebie przedmiotem kompromisu NIGDY. Potrafię ranić tak jak nikt, bo ja każdego, kogo znam, widzę dokładnie kiedy na niego patrzę i wiem gdzie uderzyć tak, żeby najbardziej zabolało, nie robię tego często i nie jestem z tego dumna, ale faktem jest, że jestem do tego zdolna. Czy tak wygląda Wasz ideał panowie?  Z pewnością nie. Apeluję dziś do Waszego rozsądku zejdźcie na ziemię, ja nie jestem żadną królewną z bajki, a prawdziwą kobietą, która ma o wiele więcej wad niż zalet, która nie szuka w sieci dla siebie partnera, przestańcie do mnie pisać, ja nie odpiszę. Ten blog to nie Biuro Matrymonialne. 

18 stycznia 2007
Pierwsze urodziny

     Dokładnie rok temu powstał mój blog. Pamiętam ten dzień tak, jak by to było wczoraj a nie dwanaście miesięcy temu. Tego mroźnego styczniowego dnia nie wiedziałam jeszcze jaki nadam mu kształt i jak potoczą się jego losy. Nie przypuszczałam nawet, że pisanie mnie zmieni, że będzie miało wpływ na życie innych, że sprowadzi do mnie tyle dobrych dusz. To, co się tu dzieje od samego początku jest niezwykłe. Poza tym, że można tu znaleźć kawałek mojego życia, wiele przemyśleń, przepisy kucharskie, odrobinę humoru oraz wiele zdjęć i cudzych słów będących ilustracją moich dzieją się tu cuda. Mały cud ludzkiej życzliwości i ciepła, większy przemian na lepsze i największy przywrócenia wiary i nadziei. I chociaż widać tu tylko ten pierwszy to jednak te kolejne też są faktem, mówicie mi o nich często. Wprawia mnie w pozytywne zdumienie to, jak głęboko trafiają do Was moje słowa i jak działają w Waszym życiu. Nigdy nie przyszłoby mi nawet do głowy, że uwolnienie moich myśli będzie miało taką moc i że dostanę od Was tak wiele siły i ciepła. W ciągu tego roku staliście się częścią mojego życia, tą jaśniejszą, przywracającą wiarę w ludzi i sens pracy nad tym miejscem. To dzięki Wam ten blog rośnie, rozwija się i dojrzewa. Dlatego właśnie dziś chcę podziękować każdemu z Was z osobna za to, co od Was otrzymałam. Na początku dziękuję mojemu pierwszemu czytelnikowi Jackowi2, który nigdy nie zostawił tu komentarza, ale za to ofiarował mi wiele siebie w swoich mailach, za jego obecność i wiarę we mnie, za to, że cały czas przekonywał mnie, że jestem kimś wyjątkowym, może kiedyś w to uwierzę. Dalej dziękuję moim najstarszym i najwierniejszym czytelnikom Justy, Artiemu33 i Adiesce-Pollyance. Justynko dziękuję Ci za to, że byłaś przy mnie w bardzo trudnych chwilach, wspierałaś słowem i obecnością kiedy nie było przy mnie nikogo. Nigdy Ci tego nie zapomnę kochana. Jesteś wyjątkowym człowiekiem pełnym ciepła i miłości do świata i ludzi. Mam nadzieję, że uda Ci się zmienić pracę i uwierzyć wreszcie w to, że jesteś cudowną żoną i matką mimo całego Twojego zabiegania. Wierzę w Ciebie kochana, zobaczysz jeszcze wszystko będzie dobrze. Cały czas tak po cichutku mam nadzieję, że wrócisz do pisania. Zawsze będę dla Ciebie jeśli mnie będziesz potrzebowała. Artur Tobie dziękuję za obecność, muzyczne czekoladowe uczty, ciepłe słowa i za to, że przywróciłeś mi wiarę w to, że są jeszcze mężczyźni, którzy potrafią być ojcami prze wielkie O, którzy trwają przy wybranym człowieku nawet wtedy kiedy każda komórka ciała krzyczy uciekaj i kiedy cierpienie staje się codziennością, którzy stawiają czoło problemom i walczą o siebie i tych, których kochają, którzy w tym wszystkim jeszcze potrafią znaleźć czas dla drugiego człowieka, na to by być jego przyjacielem. Jesteś naprawdę niezwykłym człowiekiem. Będę mocno trzymać kciuki, żeby Twoje cele się zrealizowały, a w szczególności ten drugi z kolei, bo, że z pierwszym i trzecim sobie poradzisz znakomicie nie mam nawet cienia wątpliwości. Adusiu-Pollyanko, moja siostrzana duszo, Tobie dziękuję kochana, za to, że jesteś moim promykiem słońca, za stałą obecność, za to, że każdego dnia dajesz mi swoją radość i optymizm i wywołujesz uśmiech na twarzy, za to, że zawsze jesteś, kiedy Cię potrzebuję, za to, że Twoja cudowna filozofia życiowa mi się udziela, za to, że potrafisz zawsze wszystko, co mnie spotyka wyjaśnić tak, że przestaje się wydawać już takie straszne i ponure, za to, że znosisz moje marudzenie, za to, że mnie rozumiesz jak nikt inny i często poświęcasz swój sen dla mnie, za to, że dzięki Tobie wierzę, że chociaż nie wiem jak ciężko by było można z tego wyjść obronną ręką i dalej cieszyć się życiem, zostawiając to, co złe za sobą, za to, że przekonujesz mnie, że wszystko jest możliwe kiedy się tego bardzo mocno chce, za to, że mnie na nowo uczysz wiary w miłość. Polluś jesteś prawdziwie niezastąpiona i jedyna w swoim rodzaju, zawsze będziesz mieć we mnie przyjaciółkę. Dziękuję też Tobie Perhuine kochana za obecność, moc ciepłych i mądrych słów, za zrozumienie, za ten duży kawałek siebie, który tu zostawiłaś, za to, że mogę Cię czytać i odkrywać kolejne podobieństwa naszych charakterów i doświadczeń, za to, że Ty i Gapa przywracacie mi wiarę w miłość. Dziękuję i Tobie Megan29 za to, że jesteś tu częstym gościem zostawiającym mądrość i ciepło, za to, że tak cenisz moje pisanie, za to, że się o mnie martwisz kiedy jest źle, za to, że starasz się ogarnąć mój chaos i zrozumieć, co się ze mną dzieje, chociaż nawet ja mam czasami z tym problemy. Jesteś naprawdę kochana. I chcę, żebyś wiedziała, że dla mnie zawsze będziesz przykładem bardzo inteligentnej, mądrej i ciepłej kobiety, która jest cudowną matką niezwykłych dziewczyn. Dalej dziękuję Tobie Słodki, który stałeś się moim przyszywanym braciszkiem, za to, że mimo swoich problemów, zajęć i obowiązków kiedy było mi naprawdę źle, kiedy nie spałam tak naprawdę wcale, kiedy moje problemy się pogłębiały, a bliska mi osoba żegnała się z życiem poświęciłeś mi tyle swojego czasu i uwagi, za to, że byłeś wtedy dla mnie 24h na dobę, za to, że nie spałeś tylko dlatego, że ja nie spałam, za to, że tłumaczyłeś mi tyle spraw i dzieliłeś się swoim ciepłem i wiarą, że będzie dobrze, za to, że w tych trudnych dniach potrafiłeś wywołać uśmiech na mojej twarzy. Jestem myślami z Tobą przy rozwiązywaniu Twoich supełków, możesz na mnie liczyć braciszku, tak jak ja mogłam na Ciebie. Dziękuję też Wam Konko i Scorpiusie za to, że trwacie przy mnie już od tylu lat i dajecie mi swoje ciepło też tu, za to, że mam w Waszym domu azyl o jakim inni mogą tylko marzyć, za to, że wiem, że mogę na Was liczyć, za to, że Wasza rodzina stała się też moją drugą rodziną, a przede wszystkim za to, że przywracacie mi wiarę w miłość. Wiem, że jesteście moimi prawdziwymi przyjaciółmi i kocham Was za to. Dziękuję i Tobie Ewuś właśnie tu, gdzie często zaglądasz nie zostawiając śladu, za to, że jesteś przy mnie i rozumiesz, co przeżywam każdego dnia jak nikt inny, bo przeżyłaś dokładnie to samo, za to, że ze mną często rozmawiasz i podnosisz na duchu, za to, że na swoim przykładzie pokazujesz mi, że może być dobrze chociaż było naprawdę źle, za to, że się o mnie martwisz i troszczysz, za to, że zawsze pamiętasz, po prostu za to, że jesteś. Jesteś cudowną osobą i matką, mam nadzieję, że do Twojego życia wróci uczucie i będzie już w nim zawsze, bo na to zasługujesz jak nikt inny i tego Ci życzę z całego serca kochana. Dziękuję Tobie Darkdiamond za to, że udowodniłeś mi sobą jak bardzo mężczyzna potrafi kochać kobietę i jak wiele szczerze wybaczyć odbudowując coś, co było wspaniałe i zmieniając to przy tym w coś jeszcze bardziej cudownego i niepowtarzalnego, za wszystkie Twoje maile i troskę o mnie, za tak wiele ciepła i dobrych słów, jesteś prawdziwym unikalnym diamentem. Dziękuję i Tobie J.J za to, że mnie znalazłaś i tu w tym blogowym gąszczu i przy mnie zostałaś, za to, że jeszcze chcesz wiedzieć, co się u mnie dzieje, za to, że myślisz podobnie i przywracasz mi z Twoim M. wiarę w to, że może jeszcze gdzieś dla mnie jeszcze jest szansa skoro Tobie udało się zaufać chociaż miałaś podobne doświadczenia do mnie. Mam nadzieję, że w tym roku uda mi się wpaść do Ciebie na tą obiecaną herbatę kochana. Dziękuję też Emi za obecność, jej pozostawione tu myśli, świeże spojrzenie i możliwość czytania jej postów tak często wywołujących uśmiech i wspomnienia studenckiego życia, Ifrit, bratniej duszy, która też uwielbia Murzynka, za obecność, wiele ciepłych słów i wiarę w to, że i ja odnajdę swojego Anioła skoro on odnalazł ją, Aksamitnej, która też uwielbia góry, za obecność, ciepło i mądrość, za to, że dzięki niej wiem, że nie jestem sama, bo jest więcej takich outsiderów jak ja i że powinniśmy się trzymać razem i nie dać się pokonać, a świadomość ta dodaje mi sił, Ezoterycznej, której życie nie było nigdy proste i jej wybory kładą się cieniem na jej przyszłości, za obecność, zrozumienie i ciepło, będzie jeszcze dobrze kochana zobaczysz, czasem wejście drugi raz do tej samej rzeki jest piękniejsze od pierwszego, Igelowi, który także przywrócił mi wiarę w ojcostwo i w to, że jeśli się bardzo chce to można w związku naprawić swoje błędy i siebie nawzajem odzyskać, za wiele dobrych słów pocieszenia i obecność, Anecie wspaniałej kobiecie i matce, która dla swojej córeczki Gosi znalazła w sobie odwagę by się przeciwstawić innym po to, by żyć tak, by jej dziecko miało szczęśliwe dzieciństwo, za obecność, ciepłe słowa, dzielenie się ze mną swoim ciepłem, przejęcie tradycji pieczenia pierniczków i historię o ząbkach, która do dziś mnie śmieszy, a przede wszystkim za to, że podzieliła się ze mną najradośniejszą tajemnicą z możliwych, W. W. dzielnemu i odważnemu ratownikowi, który mimo tego, co widział i z czym spotyka się każdego dnia na naszych drogach potrafi się śmiać i ma niesamowite poczucie humoru, do dziś śmieszy mnie jego stwierdzenie, że babeczki bez intelektu to babeczki z zakalcem, za obecność i ciepłe, mądre słowa, do dziś żałuję, że znalazłam Twój blog już po tym jak przestałeś pisać i mam cichą nadzieję, że może jeszcze kiedyś do niego wrócisz, Innej ja za obecność, wsparcie, zrozumienie i wiele ciepłych słów, już niedługo miłość i do Ciebie przyjdzie kochana musisz tylko w to wierzyć, będę mocno trzymać kciuki za Twoje szczęście, bo jesteś go warta i nigdy o tym nie zapominaj, Baby Jane za obecność, ciepłe słowa i możliwość czytania jej spostrzeżeń. I najnowszym czytelnikom Majce, cudownej nauczycielce i szczęśliwej mężatce za to, że upiekła pierwsze w życiu pierniczki wg. mojego przepisu, za to, że podzieliła się ze mną swoim szczęściem i myślami i za jej obecność, Jagodzie za obecność, ciepło i wiele mądrych słów, Wacławowi, za obecność, wrażliwość, której się nie wstydzi okazać i ciepłe słowa sprawiające, że moja praca tu nabiera sensu, Quasimodowi, niezwykłemu człowiekowi do którego sprowadził mnie przypadek (tak pamiętam, co pisałam o przypadkach;) za obecność, bardzo wiele ciepła, dobre anioły i gargulce, ciocię Hertę i jej mądrość, możliwość czytania u Ciebie tylu pięknych tekstów, z których wiele w sobie noszę, a szczególnie za tłumaczenie H. Rohdena Zdarzyło się miedzy rokiem 2000 a 3000, pod którego wrażeniem pozostaję już tyle czasu, za Cherie fm, którego lubię słuchać nocą, za „To ja się nazywam?” i „prowokujący ryjek”, które mnie rozłożyły na łopatki i do dziś śmieszą, za ten ogromny szacunek do kobiet, który w sobie masz, za to, że nawet w piśmie go podkreślasz pisząc słowo kobieta zawsze z wielkiej litery a przede wszystkim za to kim jesteś. Q nigdy się nie zmieniaj. Dziękuję też Zamyślonej Agnieszce za to, że tu trafiła i postanowiła się rozgościć, za jej myśli, humor, spostrzeżenia i uwielbienie Polyannowego sąsiada Stasia (wybacz, ale nie mogłam się oprzeć, słabą kobietą jestem;) Dziękuję i Słonecznie uśmiechniętej malinowej samotnicy, której bloga czytam już od roku chociaż dopiero niedawno tam przemówiłam, za to, że jest i wróciła do pisania po przerwie, za wszystkie jej myśli z których wiele jest mi bliskich i za to, że tu trafiła i postanowiła zostać. I na koniec dziękuję też Wam wszystkim rzadziej komentującym i tym tylko odwiedzającym za to, że jesteście, dla Was też jest miejsce w moim sercu. Kochani to chyba najdłuższy post w historii tego bloga, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie to gadulstwo ze względu na tą wiekopomną chwilę ;) W nagrodę za cierpliwość i wszystko, za co Wam właśnie podziękowałam, mam dla Was wielki tort urodzinowy z serduszkami, bo każdy z Was ma kawałeczek mojego serca tylko dla siebie i także Wam je oddaję, jestem także Wasza.
  Majtreji 

  

21 stycznia 2007
Dramat

     Akt I
Zasnęła o w pół do piątej nad ranem, szósty dzień z kolei. Obudziła się za późno by przed wyjściem do pracy dokonać reanimacji zwłok własnych przy pomocy kawy, zimnej wody i muzyki. W pół śnie na zwolnionych obrotach doprowadziła się do jako takiego zewnętrznego porządku i wyszła w smagane deszczem i wiatrem przestrzenie. Jednak ani one ani długi powolny marsz (a raczej nieprzytomne sunięcie naprzód) wypełniony potykaniem się o niewidoczne wystające krawędzie chodnikowe nie doprowadziły do przebudzenia mózgu z ołowiu i zmęczonego ciała. Każda komórka szeptała - kawy, krew szumiała – kawy, serce błagało o defibrylatora kawowego, a rozum dyktator świdrował głowę powtarzając w kółko słowa - żądam kofeiny. Nie zapamiętała ani metra z tej drogi, nie przyglądała się jak zwykle okolicy, nie uśmiechała do ludzi i wróbelków kąpiących się w kałuży. Oczyma wyobraźni widziała tylko siebie ze swoim kubkiem w ręku pełnym parującego czarnego płynu z dwu  centymetrowym gruntem na dnie, prawie czuła jego zapach i ta wizja popychała jej nogi naprzód. Dotarła do pracy.
 Akt II
 Rozebrała się przy okazji zaplątując się w szalik i rękawy płaszcza (do dziś zastanawia się jak to było możliwe) po czym ruszyła prosto do czajnika, nabrała wody już dziwnie spokojna w znajomej oswojonej przestrzeni, wyjęła kubek sięgnęła do puszki z kawą otworzyła wieczko i ....zamarła, bo na dnie o zgrozo zobaczyła tylko pół łyżeczki kawy, taka ilość nie pobudziła by do życia nawet chomika. W głowie usłyszała muzykę z psychozy, zbladła, na czoło wystąpiły znajome słone kropelki a w oczach zrobiło się ciemno. Po chwili postać ze zwieszonymi nad otwartą puszką rękoma usłyszała głos dobiegający ją jakby zza światów: - Majtrejka co się dzieje? - Kawa się skończyła - powiedziała ledwo słyszalnie - Żartujesz?! Ja właśnie przyszłam sobie zrobić bo umieram. Rzut nowo przybyłej okiem w blaszaną pustkę i jeszcze: - O jasna cholera!!! Cudze ręce zaczęły gorączkowo przeszukiwać szafki kiedy Majtrejka walczyła z przedzawałem słysząc w głowie tylko jedną tłukąca się po niej jak oszalałą myśl - to się nie dzieje naprawdę. Zdumiona postać po przeszukaniu każdego centymetra przestrzeni z nadzieją odnalezienia zapasów czarnego życiodajnego proszku wykrzyknęła zrezygnowana: - Jak to się mogło zdarzyć?! Przecież wczoraj po południu było jeszcze pół puszki kawy!!! Co się z nią stało u licha przecież się nie rozpłynęła! Majtrejka z wysiłkiem otworzyła szerzej obciążone odważnikami rzęs powieki i zobaczyła jak przez mgłę stół a na nim DZIEWIĘĆ opróżnionych szklanek po kawie ze sporym gruntem na dnie każdej z nich. Postać podążyła bezwiednie za jej spojrzeniem i obie ranne mary rzekły równocześnie: - Poranny transport. Potem do obu dotarła myśl, że w promieniu kilometra nie ma ani jednego spożywczego sklepu, mało tego wszyscy zmotoryzowani pracownicy są poza zasięgiem, a osoba odpowiedzialna za zaopatrzenie właśnie wzięła urlop, na dodatek pracy jest tyle, że nie ma nawet mowy o tym aby ktokolwiek wyszedł po zakupy na tyle czasu znikając. Powaga sytuacji wbiła je na moment w ziemię. Potem siostry niedoli spojrzały na siebie żałośnie i ruszyły każda w swoją stronę nie marnując resztek energii na niepotrzebne słowa.
Akt III
 Majtejka opadła na fotel za biurkiem po czym jednym nadal mglistym spojrzeniem omiotła wszystko, co na nim leży i pomyślała z rozpaczą ja chcę do domu do kawy. Potem zaczęła z powrotem oddychać i w myślach mówiła do siebie, musisz dać radę nie takie problemy miałaś i wyszłaś z tego. Tej autosugestii wystarczyło na piętnaście minut pracy we względnej przytomności. Myślała więc dalej, hmm... jak to było z tym Zen, aha - wyobrażać sobie, dobra jestem jedną z tych energicznie płynących po niebie chmur, jestem pełną życia chmurą, jestem.... jakie te chmurki piękne, takie białe, pewnie miękkie jak poduszka, ach zanurzyć się w nie i zasnąć... i zaraz jej powieki zaczęły opadać i opadać... wtem zadzwonił telefon wbijając jej gwoździe do głowy w błyskawicznym tempie, podskoczyła na fotelu, uderzając się przy okazji boleśnie w kolano. Odebrała go kiedy już w głowie tkwiło pół kilograma metalowych igieł, rozmówca miał aż nadto energii i powitał ją z mety mówiąc: - Co wy tam u was śpicie czy co? Niewiele się pomylił, kurcze a może on jasnowidzem był? Po krótkiej rozmowie Majtrejka zaaplikowała sobie spoliczkowanie nieprzytomnej twarzy i wróciła do wykonywania pracy tempem ślimaczym tym samym nie zasługując bynajmniej na tytuł najlepszego pracownika miesiąca. Brnęła w dzień z utrzymującą się przytomnością na poziomie 20 % stosując wszelkie możliwe techniki cucące, oczywiście na dłuższą metę nieskuteczne.
Akt IV
 Kiedy już zostało jej niecałe pięć minut do wyjścia z pracy wyszła do łazienki, wychodząc z niej poczuła zapach kawy i pomyślała, że chyba ma już gorączkę i majaczyć zaczyna, na dodatek nie byle jak bo węchowo. Otworzyła drzwi przejściowe i stanęła jak wryta na widok kubka świeżo zaparzonej parującej i pachnącej niebem kawy. Nie już gorzej niż źle ze mną, zaczynam mieć wizje i do tego jakie plastyczne, pomyślała ze zgrozą, która widać musiała jej się na twarzy odmalować, bo wchodzący szef spytał zaniepokojony zanim wziął ze stołu swój kubek: - Stało się coś pani Majtrejko? A ona pomyślała, że pewnie przedstawia sobą obraz nędzy i rozpaczy zanim odpowiedziała: - Nie nic, tylko się zdziwiłam na widok kawy. Jak tylko to powiedziała to pomyślała sobie, że to chyba jedno z bardziej idiotycznych zdań przez nią w życiu wypowiedzianych, toteż nie dziwi fakt, że od razu poczuła się jak idiotka. Na to szef odpowiedział z pełną powagą i zrozumieniem wieloletniego kawosza: - Tak wiem, rano się skończyła, ale jak wracałem kupiłem cały zapas. I zażartował jeszcze na odchodnym: - No przecież nie mogłem zostawić moich pracowników bez paliwa. Święte słowa pomyślała zachłannie wdychając pozostawiony ulotny zapach. Spojrzała w kierunku puszki z kawą z rozpaczą wiedząc, że nie zdąży jej już sobie zaparzyć przed wyjściem. I to był dopiero dramat.



23 stycznia 2007
Przestrzeń mężczyzny

  Każdy człowiek ma w sobie wielką potrzebę posiadania własnej przestrzeni. Kiedy już mu się uda ją zdobyć oswaja ją tak, by mógł się w niej czuć swobodnie i dobrze. To w tym miejscu przebywa, myśli, pracuje i żyje. Dąży do tego by uczynić z niego swoje miejsce na ziemi. Wydawać by się mogło, że mężczyźni nie odczuwają takiej potrzeby. Z reguły nie zajmuje ich urządzanie domu, nie interesują kolory, faktury, przedmioty – drobiazgi. Dają wolną rękę kobietom w tej dziedzinie. A kiedy te skończą swoje dzieło w tej w zasadzie wspólnej dla kobiety i mężczyzny przestrzeni nie ma ani małego skrawka osobowości gospodarza. Dom jest jego własnością, pięknie urządzonym wnętrzem, w którym przebywa i czuje się dobrze, ale wszystko tu wyraża kobietę, którą kocha. Nie ma jednak z tego powodu poczucia straty, które towarzyszyłoby kobiecie, on sam chciał, żeby tak było, chciał czuć jej obecność wokół siebie. Dla niego nie ma większego znaczenia sposób zagospodarowania przestrzeni, a tylko to, że jest i jaka jest. Z reguły nie jest tak, że kobieta wymaga od swojego mężczyzny, żeby oddał jej całą przestrzeń do oswojenia tylko według własnego gustu. Ona po prostu po setnym pytaniu o to jak myśli jaki kolor tu położyć a jakie meble tam wstawić i jego odpowiedzi jakie chcesz kochanie poddaje się i przestaje pytać. Tworzy dom od podstaw myśląc też o tym, żeby jemu tu było dobrze, a on w spokoju cieszy się widokiem jej uśmiechniętej twarzy przy pracy nad nadawaniem kształtu ich wspólnemu miejscu. Jednak to wcale nie świadczy o tym, że mężczyzna nie potrzebuje swojej przestrzeni, wręcz przeciwnie. Wie jak jest ważna i dlatego chce by jego kobieta ją miała, oddaje jej jej najważniejszą część aby mogła ją oswoić i się nią cieszyć razem z nim. Sam jednak już na samym początku szuka we wspólnej powierzchni miejsca dla siebie. Nie robi tego świadomie, a intuicyjnie. Najczęściej męski wybór przestrzeni w domu pada na gabinet, poddasze, warsztat czy garaż. To z tego miejsca robi własne miejsce do odpoczynku, to tam jakby na uboczu, odpoczywa pracując, majsterkując, budując coś z niczego. Tam wszystko jest przez niego samodzielnie zagospodarowane, każdy gwóźdź wbity własnoręcznie, każda półka jego okiem wybrana i dopasowana, założone optymalne oświetlenie, zapewnione odpowiednie ustawienie sprzętów. Praca nad tym wyłącznie jego miejscem daje mu tyle samo satysfakcji i radości co kobiecie urządzenie całego domu. To jest jego królestwo. Tu czuć jego rękę i obecność. W jednym domu jest miejsce i dla niej i dla niego. Oboje się tu realizują, to jest ich przestrzeń, która się wzajemnie przenika zachowując swoją odrębność. Czasami sobie myślę, że twierdzenie, że mężczyźni i kobiety w swoich pragnieniach się diametralnie różnią jest mocno przesadzone. Często pragniemy tego samego, a tylko efekt realizacji tych pragnień jest różny. Wszystko, co robimy wypływa z serca, a serce akurat mamy takie samo.

25 stycznia 2007
Ta druga

  Anita Lipnicka
Dla E.

 Pokochałam Go
bezmyślnie i naiwnie
Pokochałam Go
 zachłannie i bezwstydnie

Za ten uśmiech
 zdziwionego światem chłopca
 Za dwie iskry
 roztańczone w jego oczach

 Nie myślałam o tym, że
 kiedy w progu zjawiał się
żeby dzielić ze mną czas
gdzieś Go bardzo było brak
gdzieś Go bardzo było brak...

 Pokochałam Go
 za mocno, za odważnie
 Pokochałam
 niebezpiecznie, nieuważnie

Mimo winy,
 mimo woli, mimo wszystko
Byle tylko
 mieć Go obok, by był blisko

 Nie myślałam o tym, że
 gdy rozgrzewał serce me
gdy zabierał mnie do chmur
 czyjeś serce ranił nóż
czyjeś serce raniło nóż...

 Pokochałam
 choć nie miałam tego w planie
 Co się stało
 już się nigdy nie odstanie

Dzisiaj modlę się
 co noc o zapomnienie
 Dziś wyganiam
 z mego domu jego cienie

 Bo dziś myślę o tym kimś
 kto utracił wszystkie sny
 Gdy ja śniłam o nim sen
 który nie mógł spełnić się
 który nie mógł spełnić się...

Jakie to proste potępić, przekreślić, wykląć. Jak lekko gdy można wydać wyrok i osądzić kogoś tylko na podstawie jego decyzji bez brania pod uwagę motywów jej podjęcia. Jak to dobrze czuć się wzorem cnót i strażnikiem moralności czyimś kosztem. O niebo to łatwiejsze niż spróbować go zrozumieć. Kochanka to przecież zawsze erotomanka, względnie nimfomanka, czarami zaciąga do łóżka żonatego mężczyznę wzór cnót wszelakich, by potem dniami i nocami go z niego nie wypuszczać i uwodzić wciąż na nowo. Ta druga – wyuzdana do granic możliwości, niemoralna i bezczelna kobieta polująca na Bogu ducha winnego mężczyznę niszczycielka świętej rodziny. To ona jest wszystkiemu winna. Jakie to proste przenieść na kogoś cały ciężar winy, nie zauważać przyczyn, nie widzieć żadnej skazy w sobie, nie myśleć o niczym innym poza swoją nienawiścią, nie dostrzegać, że miłość też można zabić. Nie pomyśleć o tym, że kochanka i kochanek z definicji tego słowa oznaczają kogoś kogo się kocha, a miłości się NIGDY nie planuje ona przychodzi sama czy jej chcemy czy nie. Nie wybieramy sobie kogo będziemy kochać. Miłość nigdy nie jest prosta, ale za to ma zawsze ogromną siłę. Spróbujcie kiedyś się jej oprzeć to zrozumiecie jak wielką. Jest wiele bardzo trudnych, bardzo bolesnych i głęboko raniących miłości. Czasem kradzione chwile szczęścia okupione bólem są jedynym, co przynosi fakt, że się kogoś pokochało całym sercem i całą swoją osobą. Przy czym te ulotne momenty rzadko ograniczają się tylko do łóżka. Często jest ono zwieńczeniem długiego związku opartego na wzajemnej bliskości bynajmniej fizycznej. Nikt nie pomyśli nawet jakie to trudne zdać sobie sprawę z własnego złego wyboru człowieka na partnera do końca życia czy z tego, że miłość, którą się w sercu nosi nie ma szans spełnienia. Nikt nawet nie sięgnie jedną myślą dalej poza seks, nie zobaczy dwojga zranionych uczuciem ludzi, nie pomyśli o zdradzie jako bardzo złożonym problemie. Nie zrozumcie mnie źle ja nikogo nie popieram i nie usprawiedliwiam tylko wskazuję jak bardzo krzywdzące jest myśleć stereotypowymi kategoriami dla niektórych kobiet i mężczyzn uwikłanych w trudne do pojęcia emocje. Za każdym czynem kryje się człowiek równie słaby i omylny jak Ty więc nie potępiaj go, bo nie Tobie oceniać co jest dobre a co złe. Świat nie jest czarno-biały, istnieje całe mnóstwo odcieni szarości.

28 stycznia 2007
Minimum

Lipnicka Anita

 Do nieznajomego

 Mocno
 jak najmocniej
 przytul
mnie do siebie
 Ciebie
 trzeba teraz mi

Nie mów
 o miłości
 Nieba
 nie obiecuj
 Niechaj
 nie łączy nas nic

Wolno
 jak najwolniej
 scałuj
 wstyd z mych powiek
 Tłumacz
 że to żaden grzech

 Niechaj
 wszyscy świeci
 patrzą
 na nas z góry
 Niechaj
 Bogu skarżą się

 Mocno
 jak najmocniej
przytul
 mnie do siebie
 Ciebie
 trzeba teraz mi

A gdy
z pierwszym słońcem
 wstanie
rano życie
 cicho
 jak najciszej wyjdź ...

 Głód, głęboki, dotkliwy, niszczący, zjada od środka. Brama do chwilowej sytości - otworzyć się na noc, niego, zamknąć siebie, uciszyć głos, włączyć zielone światło zmysłom, potem cicho wyjść. Słodko-gorzki smak, będziesz żyć. Wystarczy na jakiś czas, nie umrzesz z głodu. Nie pokona Cię, nie tym razem. Może nie następnym, późniejszym też nie, ale każdy kolejny nieuchronnie zbliża do tego kiedy zechcesz zostać, obudzić się przy w oczekiwaniu na... jeszcze. Nie można jeść tylko od czasu do czasu. Siła pragnienia się pogłębia z jedzeniem jak apetyt. Panowanie ludziom nie wychodzi dobrze, szybko tracą je. Nie wierzą, że można zdobyć to, co naprawdę ważne, boją się. Nie chcą inaczej jak tak, ranić siebie jest prościej niż walczyć o inne życie, sytość ma swoją cenę, a oni nie lubią tak wiele płacić. Minimalne koszty piękniej przemawiają. O namiastki nie trzeba dbać, nie zabierają wiele czasu, nie wymagają poświęceń i długo nie ranią głęboko. Można żyć też tak. Pokonać w sobie marzenie o pełni. Zabić jest łatwiej niż pozwolić żyć. Chęci, niechęci wymieszane dokładnie dają nic pod maską czegoś. Pustka zapełniana pustką daje pozór wypełnienia, wypełnienie ulotne wytchnienie, chwilę bez bolesnego pragnienia. Smak zamiast rozsmakowania. Gdzieś po drodze coraz więcej pragnień ginie, szczegóły tracą na znaczeniu, tylko jedno się liczy - nic więcej. Zostaje minimum – żałosna imitacja. Niewiele nie wystarczy by żyć, niewiele nie wypełni niczego, niewiele też zabija jak głód z tą różnicą, że niewiele jest skrytobójcą.

31 stycznia 2007
...

Czasami dzieją się takie rzeczy, które nie pozwalają już dłużej utrzymywać uśmiechu na twarzy. Czasami ktoś kto powinien być Twoją podporą na wszystkie dni Twojego życia kopnie Cię kiedy leżysz tak mocno, że wszystko, co masz w środku pęknie. Stało się w moim pokręconym życiu coś nad czym szybko nie przejdę do porządku dziennego. Wiem, że jakoś z czasem dojdę do siebie, ale  nie wiem jeszcze jak. Będę dalej pisać, ale rzadziej i z góry Was za to przepraszam.

02 lutego 2007
...

Połamane ręce drzew, połamana i ja, one i ja na jednym chodniku, szarość, wilgoć i chłód dnia. Wstaję, myję się, ubieram, jem, chociaż jedzenie mi w ustach rośnie, żyję, oddycham. W schemacie czynności domowych, służbowych na przemian zrezygnowana, nerwowa i płaczliwa. Nic mi się nie chce, uciekam w sen. Nie mogę się wydobyć z odrętwienia. Głupie myśli mam. Posypało się wszystko z tą ostatnią kroplą goryczy. Wylazło na wierzch to, co wcześniej udawało się ignorować, siedzi nade mną i żeruje jak stado sępów nad padliną. Zamknęłam drzwi do siebie, schowałam  się głęboko, ukryłam w ciepłej, znanej jak własna twarz ciemności. Nie wstanę, nie otworzę, nie pukaj, mnie nie ma. Rozstałam się ze swoim dotychczasowym życiem. Na przewartościowania kolejne sił mi brak. Nawet nie dojrzewam do powrotu. Słaba jestem, za słaba i zupełnie sama. Znowu to samo, znowu odzywa się moja trucizna, wypełnia żyły coraz szczelniej i rośnie w siłę moim kosztem. Nadzieja wstała, wzięła pod ramię wiarę i obie wyszły bez pożegnania. Cisza i szarość dni, tępy ból, który nie mija i smutek bezbrzeżny. Nie jestem pewna czy to minie, nie wiem czy wystarczy przeczekać, nie wiem jak wstać i pójść dalej. Nie mogę, po prostu nie mogę przejść nad tym do porządku dziennego.

PS: Nie gniewajcie się, że nie odpisuję, nie jestem w stanie. Odpowiem na każdy mail jeśli tylko uda mi się wrócić do siebie. 

05 lutego 2007
Jestem

Jestem, tylko tyle i aż tyle.
Powoli się dźwigam, nie jest łatwo, dalej boli.
Ciągle na emocjonalnej huśtawce.
Stale po uszy w pracy, a raczej pracach.
Nadal zmęczona, powoli do granic możliwości.
Dalej słabo sypiam, albo wcale.
Staram się wszystko sobie poukładać na nowo, jeszcze się nie udaje.
Przeczekać trzeba mi ten czas, strasznie to trudne.
Na razie chcę przetrwać, potem postaram się żyć.
Metoda małych kroków do mnie wraca, chyba całe życie się będę uczyć chodzić.
Zbieram siłę, z każdego małego promyka słońca.
Mam nadzieję, wbrew wszystkiemu, rozsądkowi też.
Nie straciłam wiary w ludzi.
Dziękuję Wam z całego serca za to, że jesteście.

08 lutego 2007
Pociąg życia

 „Życie nie jest niczym innym jak podróżą pociągiem: składającą się z wsiadania i wysiadania, naszpikowanym wypadkami, przyjemnymi niespodziankami oraz głębokimi smutkami…
Rodząc się wsiadamy do pociągu i znajdujemy tam osoby, z którymi musimy być zawsze podczas naszej podróży: naszych rodziców.
 Niestety prawda jest inna.
Oni wysiadają na jakiejś stacji, pozbawiając nas swojej czułości, przyjaźni i niezastąpionego towarzystwa.
Jednak to nie przeszkadza, by wsiadły inne osoby, które staną się dla nas bardzo szczególne.
Przybywają nasi bracia, przyjaciele i cudowne miłości... Wśród osób, które jadą tym pociągiem, będą takie, które robią sobie zwykłą przejażdżkę; takie, które wywołują w podróży tylko smutek…
 Oraz takie, które krążąc po pociągu będą zawsze gotowe do pomocy potrzebującym.
 Wielu, wysiadając pozostawi ciągłą tęsknotę. Inni przejdą tak niezauważenie, że nie zdamy sobie sprawy, że zwolnili miejsce.
 Ciekawe jest, że niektórzy pasażerowie, którzy są przez nas najbardziej ukochani, zajmą miejsca w wagonach najbardziej oddalonych od naszego. Dlatego będziemy musieli przebyć drogę oddzielnie, bez nich.
 Oczywiście, nic nam nie przeszkadza, by w trakcie podróży porozglądać się- choć z trudnością- po naszym wagonie i dotrzeć do nich…
 Ale niestety nie będziemy już mogli usiąść przy ich boku, ponieważ miejsce to będzie już zajęte przez inną osobę.
 Nie ważne; ta podróż właśnie tak wygląda: pełna wyzwań, marzeń, fantazji, oczekiwań i pożegnań…
 Ale nigdy powrotów !
A zatem, odbądźmy naszą podróż w możliwie najlepszy sposób.
 Próbujmy zawierać znajomości z każdym pasażerem szukając w każdym z nich ich najlepszych cech.
 Pamiętajmy, że zawsze w jakiejś chwili w podróży oni mogą bełkotać i prawdopodobnie będziemy musieli ich zrozumieć…
 Ponieważ nam również wiele razy będzie plątać się język, i będzie ktoś, kto nas zrozumie.
Wielka tajemnica na końcu polega na tym, że nigdy nie będziemy wiedzieć na jakiej stacji wysiadamy, ani nawet ten, który zajmuje miejsce przy naszym boku.
 Zastanawiam się, czy kiedy wysiądę z pociągu, poczuję nostalgię… Wierzę, że tak.
Oddzielić się od niektórych przyjaciół, przyjaciół, z którymi odbywałam podróż będzie bolesne.
 Pozwolić, by moje dzieci pozostały same, będzie bardzo smutne. Ale chwytam się nadziei, że kiedyś przybędę na stację główną i zobaczę jak przybywają z bagażem, którego nie posiadali przy wsiadaniu.
 Uszczęśliwi mnie myśl, że współpracowałam przy tym, by ich bagaż rósł i stawał się bardziej wartościowy.
Mój przyjacielu, sprawmy, by nasz pobyt w tym pociągu był spokojny i wart starań.
Róbmy tak, by, gdy nadejdzie chwila wysiadania, na naszym pustym miejscu pozostała tęsknota i miłe wspomnienia dla tych, co kontynuują podróż.
 Tobie, gdyż jesteś częścią mojego pociągu, życzę…
Szczęśliwej podróży !!! ” *

*Nie znam autora tekstu, dostałam go kiedyś w prezencie, jeśli ktoś z Was jest w stanie go zidentyfikować byłabym wdzięczna za informację.

12 lutego 2007
Powolne umieranie

O.N.A.
Kiedy powiem sobie dość

 Kiedy powiem sobie dość
 A ja wiem, że to już niedługo
 Kiedy odejść zechcę stąd
 Wtedy wiem, że oczy mi nie mrugną, nie
 Odejdę cicho, bo tak chcę
 I ja wiem, że będę wtedy sama
 Nikt nawet nie obejrzy się
 I ja wiem, że będzie wtedy cicho
 I tylko w Twoje oczy spojrzę
 Tę jedną prawdę będę chciała znać
 Nim sama zgasnę, sama zniknę
 Usłyszę w końcu to, co chcę

 Czy warto było szaleć tak - przez całe życie?
 Czy warto było starać się - jak ja?
 Czy warto było kochać tak - aż do bólu?
 Czy mogę odejść sobie już?

 Nie chcę żałować żadnych chwil
 Chociaż wiem, że nie było kolorowo
 Nie chcę zostawić żadnych łez
 Chociaż wiem, że czasem bolało
 Uśmiechnę się do swoich myśli
 Scałuję z Ciebie cały blask, o tak
Powoli zamknę w sobie przyszłość
 Pytając siebie raz po raz, o nie

 Czy warto było szaleć tak - przez całe życie?
 Czy warto było starać się - jak ja?
 Czy warto było kochać tak - aż do bólu?
 Czy mogę odejść sobie już?

 Bez żalu, nie!

Czy warto było szaleć tak - przez całe życie?
Czy warto było starać się - jak ja?
Czy warto było kochać tak - aż do bólu?
 Czy mogę odejść sobie już?

Bez żalu, nie!

 Czy warto było szaleć tak - przez całe życie?
 Czy warto było starać się - jak ja?
 Czy warto było kochać tak - aż do bólu?
 Czy mogę odejść sobie już?

Źle się czuję. Źle mi samej ze sobą. Nie mogę się uwolnić od myśli. Myślenie mi szkodzi. Nie można mnie zostawiać z moimi myślami na długo. Ciągle słyszę w głowie tą piosenkę na przemian z Nadzieją nie dla mnie Łez. Przespałam 12 godzin bez przerwy i to jest najlepszy dowód na to jak bardzo ze mną źle. Moje życie to teraz powolne umieranie. Wszystko po kolei we mnie umiera od chęci do życia począwszy. Niby wszystko jest jak dawniej, toczy się swoim utartym rytmem. Wykonuję to, co do mnie należy, ale nie mam do tego serca, znikam w sobie. Funkcjonuję jak dobrze zaprogramowany robot, jak on nie czuję zupełnie NIC. Zobojętniałam tak jakbym połknęła całą fiolkę litu. Nie wiem czy moje życie można jeszcze nazwać życiem. Czas okazał się dla mnie przeterminowanym lekarstwem, nie pomógł nic. Niech mnie ktoś przestawi na I tak warto żyć Raz, dwa, trzy, proszę, bo ja już nie mam siły...


15 lutego 2007
Nerwus

Nerwowa jestem strasznie. Jeden kłębek nerwów ze mnie teraz. Ręce mi się trzęsą, noga mi pod biurkiem sama chodzi, palce stukają po blacie, nie mogę nad tym zapanować. Za dużo kawy piję, żeby się ocucić, za dużo mam na głowie by być spokojną. Wszystko mnie drażni jestem na nie - nie podchodź, nie mów nic, nie dotykaj. Zamykam się jeszcze szczelniej, powoli staję się hermetyczna. Każdy mały problem urasta teraz do rangi PROBLEMU z wielkiej litery, bo za dużo mam problemów by mnie kolejny nie wyprowadzał zupełnie z równowagi. Nie mam tyle energii by poradzić sobie z ich narastaniem. Mam w sobie tak wielki niepokój, że potrafi mnie obudzić w nocy i potem nie dać mi zasnąć. Uzewnętrznia się napięcie ostatnich dni. Balansuję gdzieś na granicy absurdu istnienia. Nie ma nic bardziej nieprawdopodobnego niż moja rzeczywistość dnia codziennego. Nie przesadzam, każdy kto o niej cokolwiek wie powie Wam to samo. Wszystkie telenowele mogą się schować. Dlaczego w moim życiu NIC nie może być proste? U mnie nie ma nawet jednej odpowiedzi na pytanie jakiego koloru mam oczy, bo zmieniają kolor pod wpływem nastroju, jednego dnia mogą mieć trzy różne w krótkim odstępie czasu. Wszystko, co moje jest skomplikowane, a ja niczego tak nie pragnę jak prostoty. Proste życie mi się marzy, z dala od tego całego zgiełku, zaczynam się dusić w moim świecie. Nic się tu nie zmienia od lat, na nic nie mam wpływu, bezsilność mnie dobija. Jedyne czego teraz tak naprawdę chcę to zwinąć się w kłębek, nakryć głowę kołdrą, przespać ten czas. Chcę zniknąć i obudzić się jak już się wszystko ułoży. Nie chcę już oglądać tego nerwusa o mojej twarzy w lustrze.


19 lutego 2007
"Bez ciemności nie ma snów"

Sumptuastic
  Bez ciemności nie ma snów
  Są takie chwile, gdy nie masz więcej sił,
Są noce, gdy nie masz dokąd iść,
 Są słowa, co kradną życia sens,
Są myśli, co mogą zabić cię,
  Są takie miejsca o których nie wie nikt,
 Są tacy ludzie, przez których płyną łzy,
Są też marzenia, które nie spełnią się,
I do stracenia
I schowam pragnienia, by nikt nie zabrał ich,
Na samym serca dnie i w każdym słodkim śnie,
Gdzie mogą spełniać się,
  Bo tutaj jest za dużo gorzkich łez,
Straconych lat i pustych dni,
 Idealny świat z brakiem wolnych miejsc,
 Gdzie musi być ciemność by były sny,
  Są takie czasy, gdzie nie jest łatwo żyć,
Są obietnice, które nie znaczą nic,
 Jest także miłość i wiara w lepsze dni,
Dopóki życie się w nas tli,
 I schowam pragnienia, by nikt nie zabrał ich,
Na samym serca dnie i w każdym słodkim śnie,
Gdzie mogą spełniać się,
 Bo tutaj jest za dużo gorzkich łez,
Straconych lat i pustych dni,
 Idealny świat z brakiem wolnych miejsc,
 Gdzie musi być ciemność by były sny,
 Bo tutaj jest za dużo gorzkich łez,
 Straconych lat i pustych dni,
Idealny świat z brakiem wolnych miejsc,
Gdzie musi być ciemność by były sny.
 Uspokoiłam się, nabrałam dystansu do tego, co się stało i zaczynam powoli odnajdywać siebie na nowo. Wiem, że kiedyś zrozumiem sens tego cierpienia, ale jeszcze na to za wcześnie. wyciszyłam się wewnętrznie i wróciłam na swój szlak. Nie zmienił się dalej prowadzi pod górę. wiem, że jeszcze pewnie nie raz upadnę i się pokaleczę nim dotrę na miejsce. Zbieram siłę by kolejny upadek już nie przerwał mojej wędrówki. Cały czas uczę się cieszyć właśnie z takiej drogi, doceniać to, co jest mi dane przeżyć w jej trakcie, rozumieć piękno okupione wielkim trudem. Wiem, że nie dostaję ciężarów większych niż mogę unieść jednak to nie chroni mnie przed upadkiem. Wrażliwość ma w sobie ogromny ładunek siły, ale jednocześnie bardzo osłabia. Nie jest mi łatwo z nią żyć a bez niej nie potrafię. Bez niej staję się sobie obca, nie mogę sobie spojrzeć w twarz. Nie wyrzeknę się jej bo jest integralną częścią mnie, stanowi o tym, kim jestem. I chociaż czasami ocalenie w nas tego, co najpiękniejsze i najbardziej wartościowe bardzo wiele kosztuje to ja wierzę, że jest warte swojej ceny. Podniosłam się by ruszyć w dalszą drogę. Dziękuję Wam za Waszą obecność, słowa, ciepło, cierpliwe czekanie i dobre anioły wysyłane do mnie hurtem, bardzo mi pomogliście. Dzięki Wam w tych czarnych dniach nie zabrakło promieni słońca, które oświetliły drogę, nie pozwoliły, żebym się zgubiła w ciemności. Dziękuję Wam za to, że jesteście.

21 lutego 2007
Tęsknię

Tęsknię
 do ciszy prostych dni
 do spokojnych myśli pełnych ciepła i uśmiechu
 za poczuciem bezpieczeństwa
za całodniowym marszem po górach
za fizyczną obecnością 
za prostymi gestami
za miłością, której nie czuję
za swoim miejscem na ziemi
za dotykiem dłoni dziecka w mojej dłoni
za słowami, które nie przychodzą
za nieświadomością
za wspólnym milczeniem
za nocami pełnymi dobrych snów
za zaufaniem, którego we mnie nie ma
za niepokaleczoną duszą
za niezachwianą wiarą
za poukładanym życiem
za odpoczynkiem od wszystkiego.

 Tęsknię za tym czego już nie mogę mieć.
 Moje myśli mają teraz działanie podobne do Scan Disc'a. Skanują duszę, odnajdują uszkodzenia powstałe przez nagłe odcięcie od zasilania i naprawiają te, które mogą, a resztę zostawiają dla administratora. Wykonały część pracy, ale jeszcze wiele przed nimi. Nie spieszą się, pośpiech jest złym doradcą. Wiedzą, że skanowanie samego siebie nie jest bezbolesne, że może samo w sobie dokonywać uszkodzeń, ale  jest konieczne, bo pomaga siebie scalić na nowo i przywrócić do działania. Ostatnio odkryły tęsknotę i sklasyfikowały ją w równy rząd klastrów do naprawy, ale  nie mogą sobie z nią poradzić...

23 lutego 2007
Poczytaj mi ciociu...


 Prosiaczek wspiął się na paluszkach i szepnął:
- Tygrysku...
 - Co Prosiaczku...?
- NIC - odparł Prosiaczek biorąc Tygryska za łapkę
-          Chciałem się tylko upewnić czy jesteś...

 Alan Alexander Milne, Chatka Puchatka
  Zawsze urzeka mnie prostota, w każdej postaci. Tak niewiele słów, a wyrażają tak wiele. Lęk przed poczuciem samotności, poszukiwanie drugiego, oparcia w nieprzyjaznej rzeczywistości, potrzebę fizycznej bliskości przyjaciela, pragnienie wspólnego przeżywania i szczerą radość z samej tylko jego obecności. Przejrzysty, jasny i prosty sposób mówienia, o tym, co tak znajome i ważne. Kilka słów, których nie sposób nie zrozumieć. Uniwersalny przekaz dla dziecka a bliski każdemu dorosłemu. I ten malutki i ten trochę większy człowiek wie słuchając, co przeżywa Prosiaczek, co znaczy wsparcie przyjaciela w trudnych chwilach, jaką wartość ma jego fizyczna obecność, dotyk i ciepło jego dłoni. Wspólnie łatwiej się zmierzyć z zastaną rzeczywistością, pokonać lęk, poczuć się bezpiecznie. Razem ma w sobie siłę, dodaje odwagi, pomaga przetrwać. Tyle prostej mądrości jest w książkach dla dzieci, tyle przyjemności daje powracanie do pierwszych przewodników po świecie. Przeżywanie znanych przygód na nowo, obserwowanie twarzy słuchającego dziecka naturalnie reagującego na treść i sposób przekazu daje wytchnienie po męczącym dniu, przypomina, co tak naprawdę jest ważne, co stanowi wartość. Przebywanie z dziećmi zawsze wzbogaca, one same w sobie są prawdziwym bezcennym skarbem, a możliwość uczestnictwa w ich dorastaniu jest zawsze darem. Najtrudniej jest dostrzec i docenić to, co się ma. Prostą obecność ludzi, którzy są nam bliscy. Ich trwanie przy nas wydaje się takie naturalne, to, że wyciągnięta dłoń napotka drugą takie oczywiste, przyzwyczailiśmy się do tego. Codzienność zakryła niezwykłość przyjaźni, bajka odkrywa ją na nowo. Otwiera oczy na wartość, uświadamia jak wielkim szczęściem jest mieć przyjaciół, przypomina o dziękczynieniu po prostu za to, że są.

25 lutego 2007
Co chcę wiedzieć o człowieku

 „Nie interesuje mnie, czym się trudnisz.
 Chcę wiedzieć, nad czyn bolejesz i czy śmiesz marzyć
 o spotkaniu
 z tym, za czym tęskni twoje serce.
 Nie interesuje mnie, ile masz lat.
Chcę wiedzieć, czy gotów jesteś wyjść na głupca dla miłości,
dla marzeń, dla przygody, jaką jest życie.
Nie interesuje mnie, jakie planety zrównają się z twoim księżycem.
 Chcę wiedzieć, czy dotknąłeś środka własnego smutku; czy
 zdradzony otwarłeś się, czy
skurczyłeś się i zamknąłeś w sobie ze strachu przed dalszym
 cierpieniem!
Chcę wiedzieć czy potrafisz siedzieć z bólem,
moim lub twoim, nie poruszając się by go ukryć, stłumić lub uleczyć.
 Pragnę wiedzieć,
Czy możesz współistnieć z radością, moją lub swoją;
Czy umiesz zapamiętać się w tańcu
i pozwolić, by ekstaza wypełniła cię po czubki dłoni
 i stóp, nie każąc zachowywać ostrożności, myśleć realistycznie czy
 pamiętać o
ograniczeniach kondycji ludzkiej.
Nie interesuje mnie, czy opowiadasz mi prawdziwą historię.
 Chcę wiedzieć, czy potrafisz rozczarowywać innych, aby pozostać
 wiernym sobie; czy
Umiałbyś znieść oskarżenie o zdradę i nie zdradzić własnej duszy.
Chcę wiedzieć, czy potrafisz zaufać, a zatem i być godnym zaufania.
 Chce wiedzieć, czy
 potrafisz dostrzec piękno, nawet gdy nie co dzień jest ładna pogoda,
 i czy umiesz
wywodzić swoje życie z obecności Boga.
Chcę wiedzieć, czy potrafisz żyć z porażką,
nie tylko swoją, stanąć nad brzegiem jeziora i do srebrnego księżyca
 krzyczeć: „Tak!”
Nie interesuje mnie, gdzie mieszkasz i ile masz pieniędzy.
Chcę wiedzieć, czy umiesz wstać po nocy żalu i rozpaczy,
 wyczerpany, zbity jak pies, i robić,
 co trzeba, dla swoich dzieci.
Nie interesuje mnie, kim jesteś, skąd się tu wziąłeś. Chcę wiedzieć,
 czy staniesz ze mną
 w środku ognia i nie cofniesz się.
Nie interesuje mnie, gdzie, jakie i u kogo pobierałeś nauki.
 Chcę wiedzieć, co cię podtrzymuje od środka,
gdy wszystko inne odpada.
Chcę wiedzieć, czy umiesz być sam ze sobą, i czy naprawdę lubisz
 tego, z którym przestajesz
w chwilach pustki."
  Oriah Mountain Dreamer; Zaproszenie, wypowiedź starego Indianina.
 Tekst pełen treści i obciążony znaczeniem, synteza pytań prowadzących do najbardziej wartościowej wiedzy o człowieku. Drogowskaz jak odkryć drugiego, to, co o nim stanowi. Wystarczy odpowiedzieć na te pytania by dowiedzieć się kim jest sam w sobie i dla Ciebie ten, na którego właśnie patrzysz. Starzy ludzie są skarbnicą mądrości. Bezcennej wiedzy nie przekazywanej na kartach ksiąg, ale z ust do ust tylko wybranym, tym, którzy są w stanie ją pojąć. Kim oni są? Ludźmi, którzy nie stracili kontaktu z własną duszą. Oni kiedy patrzą widzą, im nic nie przesłania prawdziwych wartości. Żyją w zgodzie z sobą, naturą świata i rzeczy. Pomagają innym odnaleźć siebie, drogę do wewnętrznego domu. Bardzo trudno tam samemu trafić, czasami całe życie tracimy na poszukiwanie drogi do niego, dlatego są dla nas bezcenni. Poszukajcie ich wokół siebie, oni chętnie się podzielą z Wami swoją mądrością i pomogą siebie odnaleźć.

28 lutego 2007
Po drugiej stronie muru

 (...)Za każdym razem kiedy próbujesz zrozumieć,
 i dlatego że naprawdę tak chcesz,
 Mojemu sercu rosną skrzydła - bardzo małe skrzydła,
kruche, ale jednak skrzydła.
 Z twoją czułością i współczuciem i twoją mocą zrozumienia
Możesz tchnąć we mnie życie.
Chcę żebyś to wiedziała.
 Chcę żebyś wiedziała jak jesteś dla mnie ważna,
Jak możesz, jeśli zechcesz, być stwórcą osoby, którą jestem.(...)
To nie będzie dla ciebie łatwe;
Długie skazanie na bezwartościowość tworzy grube mury.
Czym bardziej się do mnie przybliżysz,
 tym mocniej będę walczyć w zaślepieniu.
Gdyż walczę przeciwko tej samej rzeczy, za którą tęsknię.
Ale mówią, że miłość jest silniejsza niż mury,
a w tym moja cała nadzieja.(...)
 Charles C. Finn - Nie pozwól abym cię zwiódł 

 Kiedy dostałam te słowa nie myślałam, że kiedyś stanę po drugiej stronie. Nie przypuszczałam, że i mnie przypadnie w udziale „długie skazanie na bezwartościowość” i będę kiedyś żyć dobrowolnie za murami. Tymczasem moje mury mają się bardzo dobrze, umacniają się z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej. Mój ogród za nimi z maleńkiego się rozrasta pod dotykiem moich rąk, mój świat zamknięty pięknieje. Dobrze mi tu, nie przeszkadza mi już tak bardzo życie w cieniu. Nieźle się urządziłam w tym zamku. Najpierw wzięłam tu ze sobą tylko śpiwór, ubranie na zmianę i szczoteczkę do zębów, wydawało mi się tu strasznie ponuro, chciałam zostać tylko do uleczenia ran. Byłam bezkresnym wiatrem, któremu zabrano powietrze. Traktowałam to miejsce jak szpital, do którego się idzie bo się musi, żeby ocalić życie, a który się po czasie opuszcza z niewysłowioną ulgą. Potem jednak polubiłam tą ciszę, ten spokój nie ciążący. Kiedy doszłam do siebie zaczęłam tu stale zaglądać i zostawać ciągle na dłużej. Kupiłam porządne łóżko, szafę zapełniłam ubraniami, półki w łazience kosmetykami. A pewnego lata zrobiłam remont – pomalowałam ściany, na podłogę położyłam panele i miękki dywan, w łazience kafelki. Potem wypełniłam przestrzeń meblami, ozdobiłam okna firankami, poustawiałam ramki ze zdjęciami na kominku. Na koniec przyniosłam książki, resztę moich rzeczy i kota. Teraz tu cała jestem. Teraz tu jest moje miejsce. Teraz tu jest mój dom. Będę o niego walczyć, a ze mną nikt jeszcze nie wygrał.

01 marca 2007
Wyzwanie

Nie dalej jak wczoraj Zamyślona Agnieszka rzuciła mi wyzwanie do ujawnienia swoich pięciu sekretów zapraszając mnie tym samym do wspólnej zabawy na kształt łańcuszka (nie mylić z prawdziwym łańcuszkiem), która polega właśnie na odkryciu swoich małych tajemnic i poproszenie o to samo pięciu zaprzyjaźnionych osób. Wyzwanie przyjęłam. Oto kilka rzeczy mnie dotyczących, o których mało kto wie:)
 1. BOJĘ SIĘ ruchomych schodów. To nie jest żart kochani tak jest naprawdę. Do dziś pamiętam jak stałam na parterze Galerii Krakowskiej i co się ze mną działo jak zdałam sobie sprawę, że do jedynego wyjścia prowadzi nic innego jak RUCHOME SCHODY. Krew mi odpłynęła z twarzy, zrobiło się gorąco i nogi się pode mną ugięły. Pomyślałam sobie – nie to się nie dzieje naprawdę to MUSI być koszmarny sen. Jednak niestety to była ponura rzeczywistość. Całe pięć minut zajęło mi zebranie się w sobie by na nie wejść. Wjeżdżałam na górę na nogach jak z waty, serce miałam w gardle i myślałam tylko o tym, żeby ta męka się skończyła jak najszybciej. Swoją drogą ochrona galerii miała pewnie ze mnie niezłe widowisko musiałam wyglądać jak ktoś kto został dopiero co wypuszczony z przytułku dla obłąkanych wpatrując się tyle czasu w schody, zmieniając kolorki na twarzy i wracając do oddychania dopiero na górze:)
2. Pod koniec podstawówki zapisałam się do Teatrzyku przy Domu Kultury wytrwałam w nim całe dwa „sezony”. W jednym z przedstawień grałam rolę... męską:) Byłam Leśnym Dziadkiem:) To było fajne doświadczenie, podobało mi się bycie kimś zupełnie innym niż w rzeczywistości, zresztą zawsze uważałam, że królewny są nudne:) Nikt z moich znajomych nie uświadomionych, co do mojej roli, a obecnych na widowni nie zorientował się, że ja to ja. Podobno byłam tak przekonującym mężczyzną w swojej charakteryzacji, że niemożliwością było rozpoznanie we mnie kobiety:) A właśnie tak przy okazji mam pytanie do panów z obfitymi wąsami i brodą, jeśli takowi czytają mój blog, jak wy możecie wytrzymać z czymś takim na twarzy? Szczerze podziwiam, mnie ten zarost przeszkadzał na każdym kroku:)
3. Od zawsze byłam gadułą czytaj zmorą przedszkolanek i nauczycielek zwłaszcza na początkowym etapie edukacji. W pierwszej i drugiej klasie moją wychowawczynią była pani starej daty u której wszystko musiało być perfekt, bo Ordnung muss sein (dla nie zniemczonych - porządek musi być;) Każda z tych pań jako metodę wychowawczą, mającą na celu uciszenie mnie, stosowała przesadzanie do jednej ławki z chłopcami. Niestety w moim przypadku takie zabiegi przynosiły odwrotny skutek. Dlatego, że ja już od początku swego istnienia byłam nietypowa delikatnie mówiąc i najlepiej dogadywałam się właśnie z chłopakami. Kiedy więc trafiałam do jednej ławki z kolegą efekt był taki, że gadałam jeszcze więcej:) Mało tego dzięki stałemu przesadzaniu do innych ławek chłopców zdążyłam się zaprzyjaźnić z dosłownie wszystkimi chłopakami w klasie i nawet milczków rozgadałam:) Okazałam się beznadziejnym przypadkiem wychowawczym i z tego powodu mimo niezłych ocen nigdy nie dostałam Odznaki Wzorowego Ucznia a panie na mój widok rozkładały bezradnie ręce:)
4. Na czas mojego dorastania przypadł czas emisji w naszej szanownej TVP tasiemcowego serialu o szumnym tytule „Powrót do edenu.” Oglądaliśmy ten serial całą rodziną widzieliśmy WSZYSTKIE odcinki. Byłam mała więc niewiele rozumiałam z jego fabuły, ale jedno mi utkwiło trwale w pamięci – ohydny aligator czyhający na główną bohaterkę w basenie. (Pewnie Ci, którzy nie widzieli zastanawiają się teraz, co u licha robił ten zwierz w basenie, otóż został tam wpuszczony przez jej zaciekłych wrogów w celu uśmiercenia tej niewinnej istoty) Oglądając prawie krzyczałam nie wchodź do wody. Byłam przerażona, a obraz tego gada tak mi utkwił w pamięci, że budziłam się w nocy z krzykiem jeszcze baaardzo długo. Do dziś jak widzę gdzieś w telewizji aligatory dostaję dreszczy i zmieniam kanał. Brrr...A mówią, że TVP to pozbawiona brutalności telewizja, taa jasne, a lęk zaszczepiły we mnie krasnoludki:)
 5. Byłam bardzo ciekawym świata dzieckiem w związku z czym okrzyknięto mnie specjalistką od trudnych pytań. Jedno z nich szczególnie utkwiło mojej rodzince w pamięci. Otóż kiedyś wszystkich dręczyłam pytaniem dlaczego są tylko dwie płcie, zdziwiona byłam strasznie, że Stwórca wykazał się taką ograniczoną fantazją i dał życie tylko kobiecie i mężczyźnie:) Oczywiście nikt nie potrafił mi odpowiedzieć dlaczego tak jest:) A może ktoś z Was wie kochani? Bo ja nadal jestem ciekawa;) A innym razem z kolei jechałam z mamą do cioci na wieś PKS-em i jak rasowy reporter zbierałam w trakcie podróży informacje o miejscu i ludziach do których jedziemy. Najpierw zapytałam mamę niewinnym głosikiem – Czy my jesteśmy jeszcze w Polsce? Połowa autobusu cicho się roześmiała, bo ja bynajmniej cicho nie spytałam:) Ale to nie koniec jak już mama mi wyjaśniła, że nie wybieramy się za granicę zadałam kolejne bombowe pytanie – A jakim ciocia będzie mówiła językiem? To pytanie rozłożyło już wszystkich pasażerów na łopatki, głośno się roześmieli i praktycznie każde spojrzenie w naszą stronę do końca drogi owocowało rechotaniem:)
To by było na tyle z moich małych sekrecików:) A rękawicę wyzwania rzucam:
 Megan
 Perhuine
 J. J.
Quasimodo
 i Promowi
 jednocześnie zaznaczam kochani, że to nie jest łańcuszek i udział w zabawie jest całkowicie dobrowolny, niebo nie spadnie Wam na głowę, nie dotkną Was żadne kataklizmy i nieszczęścia jeśli się do niej nie przyłączycie, a ja ze swojej strony na pewno nie będę mieć do Was o to żalu.

04 marca 2007
Daleko od domu



Można by rzec, że jakaś tajemnicza dusza wciela się w posrebrzane załomy skał. A tymczasem krajobraz jest zupełnie spokojny: świerki, porośnięte trawą falistości, szare obrywy, wapienne iglice, wodospady, parowy, pastwiska, jednak szybko zaczynamy domyślać się jakiegoś drugiego dna, jakby w tej okolicy olbrzymia ręka szczególnie zmięła powierzchnię ziemi, tworząc geologiczna kompilację, gdzie chętnie zataja się myśli, skrywa ciało i odchodzi od świata w oczywistej bliskości nieba.
Pierre Peju, Siostrzyczka Ewa od Kartuzów
  Pamiętam taką zabawę integracyjną na studiach na zajęciach z psychologii, trzeba było napisać w odpowiednich miejscach na kartce swoje imię, ulubiony kolor, potrawę, zajęcie i miejsce potem przyczepić ją sobie do ubrania i poszukać kogoś na roku kto wpisał to samo co my na swojej kartce. W ten sposób mieliśmy znaleźć ludzi, z którymi nas coś łączy. Moim ulubionym miejscem były i są góry, to je wpisałam w odpowiednie pole odruchowo. Kiedy szukałam osób podobnych do mnie okazało się, że ¾ roku wpisało jako ulubione miejsce dom. Pomyślałam sobie no tak kolejny dowód na to jak bardzo różnię się od innych, ale zaraz potem uświadomiłam sobie, że nie tak bardzo jak myślałam, bo dla mnie góry są domem. Tam jestem naprawdę u siebie. Gdybym mogła sobie wybrać miejsce do życia tam byście mnie znaleźli. W domu z drewna, które pachnie, oddycha i w moim przekonaniu ma duszę. Gdzieś daleko od miasta, świateł latarni, stale płynących sznurów samochodów, hałasu, który nigdy się nie kończy. W mieście natura została ograniczona i powoli tam umiera na rzecz czerni asfaltu i szarości betonu. W mieście czas zwariował i biegnie jak szalony. W mieście się duszę zbyt często. Zupełnie inaczej niż w górach. Tam można usłyszeć ciszę doskonałą, zobaczyć gwiazdy w prawdziwym mroku, ruszyć w wędrówkę zanurzając się w czyste piękno. Tam czuć oddech natury na plecach, widać ją na każdym kroku, czuć jej obecność i z nią jedność. Tam czas staje się przyjacielem nie wrogiem i płynie zupełnie inaczej. Tam cywilizacja nie przesłania tego, co najważniejsze. W górach jest moja przestrzeń, tam odzyskuję spokój, jasność umysłu, siebie. Tęsknię tak bardzo do nich, że śnią mi się teraz każdej nocy, zupełnie jakby mnie wołały. Nie mogę pojechać tam gdzie zostawiłam serce i spory kawałek duszy, a tym bardziej nie mogę tam zamieszkać. To jest chyba jedna z tych świadomości, które zawsze będą bolesne.


06 marca 2007
Z cyklu jak przetrwać wśród ludzi

Jak wiadomo kochani nie żyjemy na bezludnej wyspie i przynajmniej na tym świecie nie jesteśmy sami. Musimy od najmłodszych lat jak harcerze zdobywać sprawności, tyle że innego rodzaju – jak przetrwać w ludzkiej dżungli. Ona zawsze rządzi się swoimi prawami i ma głęboko w poważaniu tzw. jednostkę i jej uczucia. Niezmiennie od zarania dziejów wpływa wszelkimi możliwymi metodami nacisku nie przebierając w środkach na pojedyncze istoty by je podporządkować ogółowi. Niestety niejednokrotnie ulegają one presji i wybierają posłuszeństwo, bo łatwiej jest płynąć z prądem niż pod prąd. Dzieje się tak najczęściej dlatego, że nie umieją się bronić. Nikt nie podpowie im co robić w określonych sytuacjach by nie dać się pokonać. Łatwo jest walczyć z kimś kto jest bezbronny, a jeszcze łatwiej go zwyciężyć. Taki układ sił wręcz woła o pomstę do nieba. Pomyślałam więc, że trzeba koniecznie go zmienić. Dlatego otwieram dla Was mój arsenał i daję Wam moją broń do ręki, żeby każdy atak mógł być odparty, a Wasze ja ocalone:) Na początek kilka rad dla samotnych kobiet będących pod stałym obstrzałem serii odwiecznych niedyskretnych pytań. Wystarczy choć raz użyć proponowanych odpowiedzi by już więcej nie usłyszeć pytania:)
 1. A jak tam Twoje życie osobiste?
 Wariant pierwszy:
 - Kwitnie, ostatnio sypiam z dwoma pilotami (tu należy zrobić stosowną pauzę wprowadzającą napięcie i dającą czas na przyjrzenie się minie pytającego – widok bezcenny :D a potem dodać jednym od wieży, a drugim od telewizora:) Tą odpowiedzią zyskujemy sobie miano osoby niepoważnej, z którą lepiej nie rozmawiać, a tym samym święty spokój.
Wariant drugi:
 - Jeśli pytasz o moje życie erotyczne to ma się lepiej niż dobrze. Ta odpowiedź skutecznie zamyka usta pytającego po wcześniejszym ich rozdziawieniu:) i zapewnia nam miano nimfomanki, od której należy się trzymać z daleka i o to chodzi:)
2. A kiedy Ty wychodzisz za mąż?
 Wariant pierwszy:
 - Kochana/y ja ze wszystkich zwierząt na świecie najbardziej lubię mężczyzn, ale nie na tyle, żeby ich trzymać w domu. Tą odpowiedzią zapewniamy sobie zgodnie z naszym zamierzeniem miano istoty aspołecznej i niemoralnej, od której trzeba się odseparować, najlepiej polem zasieków:)
Wariant drugi:
 - Jak Kościół uzna rozwody, bo nie ma takiej opcji, żebym wytrzymała z jednym facetem całe życie. Ta odpowiedź umieszcza nas w szufladzie z napisem – heretycy nie otwierać, oddzielając zgodnie naszym przewidywaniem od prawomyślnych katolików murem milczenia:)
 Wariant trzeci:
 - Jak na świecie zaistnieje trzecia płeć, bo mężczyźni są za bardzo wadliwi, żeby nadawali się na długie dystanse. Tą odpowiedzią osiągamy efekt jak w pkt. 1 wariantu pierwszego:)
 3. A ty kiedy dzieci będziesz miała? / Jak ty dzieci chcesz mieć jak bez faceta jesteś?
  Wariant pierwszy:
 - Jak urodzę. Odpowiedź prosta zwięzła i na temat:) Zapewnia zbawienną etykietkę żartownisi, która na żadne pytanie nie odpowie poważnie, więc nie warto w ogóle pytać, a w tym rzecz:)
Wariant drugi:
 - Jak sobie zrobię. Ta odpowiedź wprowadza nas do grona nie przebierających w słowach a tym samym niebezpiecznych respondentów i wyklucza spod ostrzału pytań ku naszej radości:)
Wariant trzeci:
 - Nie potrzebuję faceta, żeby mieć dziecko. Wystarczy kilka wizyt w banku spermy i jeden zabieg ginekologiczny. Tą odpowiedzią zapewniamy sobie uwolnienie od dalszych pytań i opinię dziwoląga, do którego lepiej się nie zbliżać albo podchodzić z ostrożnością, bo jeszcze przypadkiem zarazi zbyt daleko posuniętą nowoczesnością:)

 Kobietki kochane nie pozwólcie by ktoś wpływał na Wasze samopoczucie i samoocenę, nie dajcie sobie wmówić, że jesteście gorsze tylko dlatego, że akurat w tym momencie życia jesteście same. Nie miejcie skrupułów w rozmowie z kimś, kto wchodzi z butami w Wasze życie pod płaszczykiem „życzliwości” i „troski”, a tak naprawdę z zamiarem wymuszenia na Was określonego zachowania i zapędzenia Was do uczestnictwa w biegu po męża i dzieci przed trzydziestką, żeby tylko nie odstawać od reszty i mieć święty spokój. Bądźcie sobą i żyjcie na swoich zasadach i swoim tempie, bo tylko tak możecie być naprawdę szczęśliwe.

09 marca 2007
Powiało wiosną


 Gdy kwitnie kwiat – musi być wiosna, a gdzie jest wiosna – wszystko wkrótce zakwitnie.
F. Ruckert

 Ostatnio budzi mnie słońce delikatnym dotykiem promieni na twarzy. Powietrze ma ten specyficzny zapach wilgoci budzącej się do życia ziemi. Ptaki zaczęły wyśpiewywać swą miłość do świata. Wiatr niesie ciepło i przyjemnie głaszcze skórę, bawi się kosmykami włosów. Ogródki wybuchły kolorami, gałęzie napęczniały delikatną zielenią obiecującą powrót liści. Ludzie zrzucili cebulowe warstwy ubrań, ciężkie buty, czapki i szaliki, odzyskali pierwotną lekkość i zaczęli się uśmiechać do siebie wzajemnie. Cztery ściany okazały się nagle za mało atrakcyjne na spędzanie w nich wolnego czasu. Spacerują więc ulicami trzymając się za ręce nastawiając twarze ku słońcu. Bezinteresowna życzliwość niespostrzeżenie wkradła się między nich razem z ociepleniem w naturze i rozgościła w duszy. Dzieci rozbrykały się na powietrzu wprowadzając radość na opustoszałe dotąd place zabaw. Budzi się życie w każdej formie obiecując czas rozkwitu. Współistnienie natury i wszystkich jej stworzeń objawia się na każdym kroku. Piękno powraca w najczystszej formie rozwijającego się od podstaw nowego życia. Wszystko, co żyje oddycha atmosferą radości i oczekiwania. Wiosna wpadła z wizytą i zastanawia się czy zostać na dobre czy jeszcze na chwilę urwać się na wagary. Zachowamy ją jak zrobimy dla niej miejsce w sercach i pozwolimy im zakwitnąć.




12 marca 2007
Wróżba z chińskiego ciasteczka

Jeśli pragniesz znać przeszłość, patrz na swą teraźniejszość. Tak samo jest z przyczyną i skutkiem.
 Wróżba z chińskiego ciasteczka
 Czasem bardzo trudno zauważyć w jak dużym stopniu to, co przeżyliśmy determinuje naszą teraźniejszość. To, co jest teraz wynika z tego, co było. Jeśli byłaby możliwość spotkania się z samym sobą sprzed kilku lat to wyobraźcie sobie jak bardzo ta osoba różniła by się od nas takimi jakimi jesteśmy teraz. Taki młody ty spotyka już starszego siebie, nie przeżył tego, co tobie było dane i widzi jak żyjesz w tej chwili. W moim przypadku młoda Majtrejka nieźle by dała popalić tej nieco starszej i bardzo trudno byłoby jej zrozumieć to jak żyję. Młoda zakochana Majtrejka z całą swoją wiarą, odwagą, przebojowością pewnie zastosowałaby na tej starszej swój słynny prawy sierpowy i powiedziałaby, ba nawet nie powiedziałaby, jestem prawie pewna, że wykrzyczałaby prosto w twarz swojej kopii leżącej na podłodze: Co ty zrobiłaś z moim życiem?! Gdybym jej odpowiedziała na to pytanie i dodała dlaczego tak nim pokierowałam nigdy by mi nie uwierzyła, że stało się to, o czym właśnie usłyszała. Przynajmniej połowy moich decyzji by nie zaakceptowała. Prawdopodobnie wolałaby umrzeć niż żyć jak ja. Nie ma takiej możliwości, żeby rozpoznałaby siebie we mnie. Zastanawiające jak bardzo czas i doświadczenia potrafią nas zmienić. Na dobrą sprawę w trakcie naszego życia potrafimy być kilkoma zupełnie innymi osobami w zależności od okoliczności, czasu i przestrzeni w jakiej jest nam dane żyć. Szkoda tylko, że nie można przenosić tych najlepszych cech siebie z przeszłości w teraźniejszość tak, żeby nie utracić z czasem tego, co było dobre w nas kiedyś. To, co było jest gdzieś zapisane w nas bardzo głęboko i potrafi zarówno szkodzić jak i pomagać temu, co jest teraz. Dobrze by było gdybyśmy tak jeszcze z przyczyny i skutku potrafili zawsze wyciągać właściwe wnioski na przyszłość, bo ją z kolei determinuje teraźniejszość.

14 marca 2007
Trudna sztuka rozmowy telefonicznej


Głupia rozmowa nie warta słowa.
 Jan Sztaudynger

  To jak ludzie prowadzą rozmowy telefoniczne to często komedia na żywo. Czasami rozmawiając przez telefon mam wrażenie, że uczestniczę w kabarecie. Z tytułu wykonywanej pracy dużo czasu spędzam przy telefonie, a i poza nią często korzystam z tej zdobyczy techniki. Mało tego stale też mam to nieszczęście być mimowolnym świadkiem rozmów ludzi dla których technika połączeń telefonicznych zatrzymała się gdzieś w zamierzchłych czasach w związku z czym nadal krzyczą do słuchawki nie zauważając, że szumy i trzaski należą już dawno do przeszłości. Zapytacie w czym rzecz, przecież wszyscy wiedzą jak korzystać z telefonu i znają zasady grzecznościowe towarzyszące rozmowom. Otóż nie kochani, istnieje cała rzesza osób dla których sztuka rozmowy jest obca. Oto kilka przykładów.

 - Firma X, Majtrejka słucham
- Eeeee – kilkunastosekundowa sapiąca pauza w momencie kiedy mam się już rozłączyć daje się słyszeć głos rodem z Rodziny Adamsów
- Czy to firma X?
Żadnego Dzień dobry, żadnego przedstawienia siebie, firmy, z której się dzwoni i najwyraźniej poważne kłopoty ze słuchem bo nie dość, że mamy w firmie centralę telefoniczną z zapowiedzią zaczynającą się od słów Witamy dodzwoniłeś się do Firmy X to ja jeszcze zawsze mówię jej nazwę po podniesieniu słuchawki.
- Tak słucham pana. 
 (znów pauza)
- Yhm a ja chciałem do firmy Y – tu następuje spektakularny trzask słuchawki Żadnego Do widzenia, przepraszam to pomyłka tylko atak na moje uszy.

- Firma X, Majtrejka słucham
 - Jest – tu pada imię szefa - ?
Jak wyżej, żadnej formy grzecznościowej i informacji o rozmówcy.
 - Nie pana – tu pada nazwisko szefa - nie ma w tej chwili. Czy przekazać jaką wiadomość?
- Niech pani powie, że dzwoniłem – i tu następuje koniec połączenia Normalnie ręce opadają, ale to nie koniec. Po pół godzinie ten sam rozmówca to samo pytanie ta sama odpowiedź, ale tym razem zdążyłam zapytać przed rozłączeniem a przepraszam z kim rozmawiam, no to uzyskałam odpowiedź:
- A to pani nie wie? Przecież już dzwoniłem – odpowiada z oburzeniem
 Na końcu języka mam, że żadna ze mnie wróżka Jasmina, ale odpowiadam
 - Nie przedstawił się pan ani teraz ani wcześniej.
- Pani sobie ze mnie jaja robi?
 (JAJA ja i jaja z dzwoniących?! Nie no trzymajcie mnie!!! )
- Przecież ja tu często dzwonię już od dwóch lat i ciągle z panią rozmawiam
- ????!!!!!! Ze mną? Pan mnie z kimś myli, ze mną pan na pewno nie rozmawiał.
- Jak nie jak tak.
 - Przecież mówię panu, że jestem pewna, że nie.
- Pani Z pani się ze mną droczy?
(Matko co za pomysł nigdy mi się nie zdarzyło z kimś obcym droczyć a już zupełnie w pracy)
- No i sprawa się wyjaśniła nie rozmawia pan z panią Z tylko z panią Majtrejką zaraz pana przełączę.
 - Ależ nie trzeba przecież nam się tak miło rozmawia. (MIŁO????!!!!)
- A pani to ja chyba jeszcze nie znam? (Dzięki Bogu!)
- Nie, nie mieliśmy okazji się poznać.
 - Pan X z tej strony niech - tu zdrobniona forma imienia szefa- do mnie dryndnie (DRYNDNIE?! Co to za słowo?!) jak wróci.
- Dobrze przekażę – powiedziałam już w próżnię bo się rozłączył na szczęście, oczywiście bez żadnego dziękuję Do widzenia. Niestety spokój nie trwał długo bo dzwonił jeszcze 15 razy w podobnym tonie. A jak szef wrócił i się o tym dowiedział to tylko przewrócił oczami i powiedział dla mnie go nie ma.

Rozmowa kobiety przez komórkę na chodniku:
- To ty misiulku?
Po czym następuje hienowate hihihiiiiiiii
- Taaaaaak?
 - A wiesz co ja Ci zrobię ja wrócę? 
Powiedziane bynajmniej konfidencjonalnym szeptem, ale za to z odpowiednim zabarwieniem głosu.
- Nie wiesz?
- Wiesz, wiesz
 Ciąg dalszy chichotu przybliżonego dźwiękiem do zgrzytania nożem i widelcem po pustym talerzu
- Pysiaczku mój na pewno wiesz
- No dobrze ryjku powiem Ci
- Zrobię Ci baaaaaardzo dobrze, chcesz?
Widelec wygrywa arię
 - Kto jest moim pieseczkiem zrób mrrrrrrrrrr
 (Dobrze czytacie zwierzęta się pani pomyliły)
- A kochasz mordko moja?
 - Jak bardzo?
 - Ja bardziej.
- Nie ty pierwszy się rozłącz
Tym razem pora na taniec noża po talerzu.
 - Nie ja się nie odłączę
 Wspólny taniec sztućców
- Dobrze to na trzy
- Jeden, dwa, trzy
 Allleluja nareszcie koniec przymusowego słuchania. Ja naprawdę wiele jestem w stanie zrozumieć i nie mam nic przeciwko zakochanym, ale bez przesady bynajmniej nie interesuje mnie co pani z chodnika zrobi ryjkowi, chodnik to nie miejsce na tego typu głośną rozmowę.
 Nie wiem jak Wy, ale ja jeśli dzwonię gdzieś to zawsze w konkretnym celu, uważnie słucham rozmówcy, rzadko zdarza mi się pomylić numer, a jeśli już to zawsze przepraszam, nie zdarza mi się nie przywitać się i pożegnać z rozmówcą, nie podziękować za rozmowę, nigdy nie biorę go też za głuchego, nie uprawiam pustosłowia i nie krzyczę do komórki o rzeczach intymnych na chodniku. Telefon jest dla mnie narzędziem komunikacji a żeby ona zaszła trzeba spełnić pewne warunki, te kulturalne też. A kto chce posłuchać kabaretowego pokazu rozmów klika





17 marca 2007
Inny świat


Chyba każdy z nas ma w sercu głęboko takie miejsca, które kocha, w których czuje się dobrze. Wiele z nich jest uderzająco pięknych, niektóre są silnie związane ze wspomnieniami szczęśliwych chwil i kochanych ludzi, a inne magiczne. Takich przestrzeni się nie znajduje – to one znajdują nas. Jakimś dziwnym trafem, niewiarygodnym przypadkiem wpadamy na nie i już nie możemy o nich zapomnieć, bo zakochujemy się w nich od pierwszego wejrzenia. Mam kilka takich magicznych miejsc, które noszę w sobie i do których często wracam. To, które widać na zdjęciu powyżej znalazło mnie pewnego lata bardzo dawno temu, nazwałam je Innym światem. To określenie przyszło do mnie samo wraz z okolicznościami trafienia w to miejsce. A było to tak, że jak zwykle się pogubiłam (jak wiecie o moim fatalnym zmyśle orientacji w terenie krążą już legendy) skręciłam nie w tym momencie gdzie miałam i znalazłam się w zupełnie innym świecie. Z przeludnionego deptaka weszłam prosto w oazę spokoju i prostego piękna gdzie czas się zatrzymał. Atmosfera tego zamkniętego zakątka, jego charakter, to jak dobrze zachowała się tu architektura minionego czasu sprawia, że niemal czeka się aż po schodkach jednej z kamienic zejdzie córka jednego z kupców szeleszcząc obszerną długą suknią z parasolką w ręce. Specyficzne oświetlenie, kwitnące kwiaty i zieleń drzew tworzą klimat jakiego nie odda żadna fotografia, to trzeba poczuć na własnej skórze stojąc za bramą, u progu, czując na twarzy ciepło słonecznych promieni, chłonąc wszystkimi zmysłami niezwykłość i magię tego miejsca. Siadałam sobie często na schodkach kamienicy, opierałam o balustradę i poddawałam się magicznej sile tej przestrzeni. Tutaj wszystko przeczy kruchości, tu widać trwałość i piękno myśli ludzkiej zamienionej w czyn, tu stworzono azyl, spokojny zakątek pełen zieleni w bliskim sąsiedztwie wody, przytulne miejsce do życia. Przestrzeń do myślenia, klimat sprzyjający otwarciu umysłu przepełniony szczęściem. Tu można nacieszyć zmysły widokiem, nabrać dystansu, zobaczyć piękny kawałek historii, usłyszeć własne myśli, poczytać książkę w ciszy będąc jednocześnie w centrum dużego miasta, zapomnieć o tym, co jest za bramą. Życzę Wam jak najwięcej takich miejsc, do których będziecie mogli często wracać.

  

21 marca 2007
Początek końca
      

 To niebezpieczne, choćby raz zakosztować pełni życia,
gdyż później nie zgodzimy się na substytuty.
To niebezpieczne, choćby raz zakosztować miłości...
  Izabela Filipiak, Niebieska menażeria

  Kremowy koc w czerwoną kratkę niesiony pod pachą. Miękkość i intensywna zieleń traw pod stopami, nad głową kwitnący biało-różowo sad jabłoni rozpościera się jak ósmy cud świata. Ciepły wiatr bawiący się włosami, dotyk słońca na twarzy, cudny błękit nieba przetykany białymi obłoczkami. Raj na ziemi. Idziesz za mną i śmiejesz się z mojego entuzjazmu, roztańczonego obrotu wokół siebie. Twój śmiech towarzyszy mojej radości. Doganiasz mnie z łatwością, swoimi wielkimi krokami, obejmujesz mnie w talii, wtulasz we mnie całując jednocześnie w sam czubek głowy. Idziemy trzymając się za ręce jednym rytmem na polanę skąpaną w świetle słońca. Bierzesz ode mnie koc i rozkładasz go z właściwą sobie precyzją. Lubię patrzeć na pracę Twoich dłoni, na przenoszenie z lekkością ciężkiego plecaka, na rozsznurowywanie butów, sposób w jaki odkręcasz butelkę z piciem. Zapatrzyłam się na Ciebie w tym magicznym miejscu. Odwracasz się do mnie nie czując mojej bliskości z niemym pytaniem. Uśmiecham się, zdejmuję buty i siadam obok Ciebie. Wsuwam Ci palce we włosy, głaszczę dłonią po policzku. Patrzysz na mnie i widzę, że się zastanawiasz, nieświadomie unosisz brew w pytaniu. Mówię – Cieszę się, że jesteś. Odpowiadasz – Ja też, ale tylko wtedy gdy jesteś blisko. Nie wiem jak to robisz, ale zawsze wiesz co powiedzieć. Wyciągasz się na kocu ciągnąc mnie za sobą. Przygarniasz mnie jak najbliżej siebie, przytulasz mocno tak jakbyś się bał, że zaraz zniknę. Po chwili rozluźniasz mięśnie, słyszę miarowe bicie Twojego serca. Unoszę głowę całuję Cię w ramię i patrzę prosto w oczy. Jesteś zmęczony, bardzo zmęczony, ale starasz się tego nie okazywać by cieszyć się w pełni podarowanym nam zupełnie niespodziewanie czasem. Ja jednak widzę ile Cię kosztowały ostatnie dni. Oboje walczymy już tak długo, przestaliśmy sobie mówić o stoczonych bitwach na słowa i czyny, nie dzielimy się ciosami Ty mi nie oddajesz swoich, ja Tobie moich i tak niesiemy zbyt wielki ciężar. Całuję po kolei delikatnie Twoje podkrążone oczy, masuję palcami skronie, ulga jaką czujesz jest niemal namacalna. Kładę sobie Twoją głowę na kolanach, wplatam palce w Twoje włosy. Nie otwierasz oczu koncentrując się na delikatnej pieszczocie moich rąk. Mówię cicho – Opowiem Ci bajkę chcesz? Uśmiechasz się w odpowiedzi i mruczysz - Uhm. Opowiadam Ci dzień naszego pierwszego spotkania, opisuję czas zanim spotkały się nasze oczy, dodaję szczegóły o których nie wiedziałeś, wplatam komiczne wątki by przywołać tak kochany uśmiech na Twoją twarz. Kiedy milknę otwierasz oczy, jest w nich tyle miłości, że na moment zapominam oddychać zaskoczona intensywnością tego, co widzę. Wiem, że nie widzisz niczego poza mną. Po chwili Twoja twarz zrównuje się z moją. Całujesz mnie tak jak tylko Ty potrafisz.

 Gwałtownie otwieram oczy. Jestem w swoim pokoju. Wraca świadomość. Czuję chłód wilgoci na policzkach a w ustach znajomy słony smak, płakałam przez sen. Jakaś część mnie nie straciła poczucia rzeczywistości. Czasami kiedy bardzo chce się o czymś zapomnieć to uparcie wraca, jeśli nie da rady w myślach to w snach. Żałuję, że mam trójwymiarowe bardzo wyraźne sny. Żałuję, że pewnych wspomnień się nie da po prostu wymazać z pamięci.

24 marca 2007
Majtrejkowy sposób na odreagowanie

   
  Ostatnie tygodnie były dla mnie naprawdę ciężkie. Napięcie zaistniało na niemal wszystkich płaszczyznach życia. Nagromadziło się go tyle, że jego poziom zaczął zagrażać stabilności zapowiadając nadejście doła giganta. Tak więc kiedy dziś otworzyłam oczy obudzona pięknym słońcem miałam dwa wyjścia – albo zagrzebać się z powrotem pod kołdrę i pogrążyć w czarnych myślach tym samym dobrowolnie udając się na tereny depresyjne albo zastosować odreagowanie. Wybrałam to drugie. Nie wiem jak Wy, ale ja mam jeden sprawdzony sposób na odreagowanie – wysiłek fizyczny. Jest wiele sposobów na tzw. zmęczenie materiału cielesnego, można zabrać rower i zniknąć na cały dzień, można wyjść z dziećmi na spacer i można zrobić wiosenne porządki na 90 m kwadratowych mieszkania. Dziś wybrałam trzecią opcję i... utknęłam przy etapie ubierania się do sprzątania, bo po przeszukaniu całej mojej garderoby okazało się, że zniknęła moja bluza. Otóż moi kochani mam swoją ulubioną czarną ciepłą i bardzo wygodną bluzę, która jest jakby na mnie szyta, zawsze ją ubieram na rower i do sprzątania. Pewnie teraz myślicie, że to jakaś sprawa z cyklu dla Archiwum X, nic z tych rzeczy, kiedy się ma dwie siostry i dorastającą siostrzenicę takie rzeczy są na porządku dziennym, tym bardziej, że mieszkamy bardzo blisko siebie. I cóż trzeba w tej sytuacji począć? Nic innego jak obdzwonić pół rodziny w poszukiwaniu zguby. Typ pierwszy: siostra numer 1 - zawsze zachwycała się tą bluzą - wynik śledztwa telefonicznego - Skarbie nie pożyczałam, chociaż wiesz jak mi się podoba, może moja córcia? Zadzwoń do niej. W porządku typ numer dwa: siostrzenica numer 1 - wynik - Abonent jest w tej chwili poza zasięgiem - czytaj jestem na próbie przedstawienia w szkole. No tak zostaje typ numer trzy czyli siostra numer 2 - wynik - Nie mogę odebrać w tej chwili telefonu, zostaw wiadomość, na wszystkich trzech posiadanych przez nią numerach telefonów – czytaj dalej w objęciach Morfeusza. Super, poziom irytacji na czerwonym polu i zanurzenie się w szafę w poszukiwaniu czegoś zastępczego, co by można na siebie włożyć, zakończone wyskoczeniem poziomu irytacji poza skalę. Nie żeby mi rzeczy brakowało ogółem, mnie brakuje rzeczy w moim rozmiarze, bo mi się cholera ostatnio bardzo schudło. No nic policzyłam do stu i ubrałam bluzę długą do połowy kolan, w której moje ręce wyglądały jak nogi Alladyna. Starając się w myśl Zen nie zwracać na to zbytniej uwagi i zachować spokój bez względu na okoliczności zabrałam się do pracy. Zaczęłam od umycia okien w liczbie 7. Trzeba Wam wiedzieć, że mieszkam w starym budownictwie i mieszkanie mam wysokie na 3,30 m więc okna mam naprawdę duże i na sporej wysokości. Umycie ich to dla laika bez praktyki sport ekstremalny. Dlaczego? No cóż wyobraźcie sobie, że żeby to zrobić trzeba się wspiąć na stół na którym stoi stolik i tam na górze zachować równowagę przy myciu, które wymaga machania rękoma, odrywania kolejnych ręczników papierowych i manewrowania płynem do szyb. Nie mówię tu oczywiście o dolnych partiach okien tam spokojnie sięgam z podłogi, ale żeby dotrzeć do górnych muszę wejść na to swego rodzaju rusztowanie. Mam już w tym taką wprawę, że powinnam dostać jakieś zaświadczenie o umiejętnościach pracy na wysokościach:) Oczywiście firanki zdejmuję w ten sam sposób, co i dziś miało miejsce. W połowie mycia drugiego okna odezwała się siostra numer 2 - wynik rozmowy – Jaka bluza? Ach ta GRANATOWA (Jak ona jest granatowa to ja jestem świętym tureckim, a podobno kobiety nie są daltonistkami, bo to fizycznie niemożliwe:) Wiesz coś mi świta, że ją pożyczałam i poszłam w niej kiedyś do pracy, tak, tak już sobie przypominam, ty wiesz ona tam chyba jeszcze wisi na wieszaku zupełnie o niej zapomniałam, jasne podrzucę Ci w poniedziałek. W PONIEDZIAŁEK to ja już będę mieć mieszkanie sprzątnięte, ech tak to jest z siostrami. Kiedy więc umyłam te metry kwadratowe powierzchni szklano-plastikowych zabrałam się za metry powierzchni drzewnej, elektronicznej, metalowej i szklanej, potem za 75 metrów powierzchni wykładzinowej, którą trzeba było odkurzyć, by na koniec wylądować w przestrzeni kuchenno-łazienkowej, która akurat zajmuje najmniej miejsca w całym domu, uznałam sprzątanie za zakończone. Bilans porządków ukształtował się następująco: siedem lustrzano czystych okien z zawieszonymi pachnącymi śnieżnobiałymi firankami, trzy pokoje z połyskującymi meblami, lśniąca łazienka i kuchnia. W całym domu zapach świeżego wiosennego powietrza i konwalii. A Majtrejka nie ma dwóch paznokci, ale za to trzy siniaki od okien, trzęsące się z przepracowania ręce i nogi  jak z waty od pracy na wysokościach, ale to nic bo oprócz tego satysfakcję:) Efekt odreagowania osiągnięty – kiedy boli cię z wysiłku każda komórka ciała nie myślisz już o problemach. Szkoda tylko, że nie mam Manuela co by mi jeszcze zamiast kanapek dzisiaj obiad ugotował:)

27 marca 2007
Moje nas-troje
  




   Szczęście to harmonia wewnętrznych demonów.
Panna Nikt, T. Tryzna

  Dziwna jestem ostatnio, nawet dla siebie samej. Powiedzieć, że mam huśtawki nastrojów to za mało, one już w moim przypadku sobie jeżdżą kolejką wysokogórską rodem z wesołego miasteczka. Co mam na myśli mówiąc nastrój? Z przymrużeniem oka można stwierdzić, że źródłosłów nastroju wywodzi się od nas trojga. Troje oznaczało by tu – duszę, rozum i ciało, a nas nasze ja. Stąd nastrój - taki bardzo częsty stan będący mieszaniną emocji wynikających ze ścierania się tego z czego jesteśmy stworzeni. Tak, ta trójka bynajmniej nie jest nastawiona do siebie pokojowo, już sam fakt, że jest zmuszona współistnieć jest dla niej nie do przyjęcia. I tak przez całe życie jesteśmy sami sobie polem walki. Nasza wewnętrzna wojna nigdy się nie kończy, zawieszenie broni harmonią nazwane jest tu bardzo rzadkim gościem i nikt nie zamierza mu pozwolić na zadomowienie. I dusza i rozum i ciało przez lata uzbroiły się po zęby w najlepszą z możliwych broń, stworzyły własne armie, opracowały taktykę opartą na specjalnych komórkach wywiadowczych poszukujących wytrwale słabości przeciwnika i zaprawiły się w walce przy okazji niezliczonych potyczek. Wojna stała się ich żywiołem. Nie cofną się przed niczym – wszystkie chwyty dozwolone. Żadnego fair play, nie ma litości ani równego układu sił. Perfidna trójka nie gardzi żadnym sposobem na osłabienie przeciwnika, bywa i tak, że dwoje z tej trójcy związuje koalicję przeciw trzeciemu i wtedy to już mamy do czynienia z prawdziwą jatką. Na szczęście jednak takie przymierze nigdy nie trwa długo, bo w przeciwnym razie już by nas nie było. Nasz nastrój w danym momencie jest więc wypadkową układu sił tych trojga. To w jakim jesteśmy stanie emocjonalnym zależy od tego, na którą szalę akurat przechyla się zwycięstwo. Jesteśmy igraszką w ich rękach. I tak jednego dnia czuję w sobie wiosnę i zimę, jestem wesoła i smutna, spokojna i nerwowa, dobra i zła, pokojowa i wojownicza. Wszystko jest możliwe jeśli jest się wybuchową mieszanką typu 3 w 1. Czasami tylko chciałabym, żeby chociaż na chwilę tych troje przestało się zachowywać jak niemożliwie rozwydrzone bachory stale dopominające się rzeczy niemożliwych.

29 marca 2007
Nieoczekiwana zmiana losu

       
     Dzień rozpoczął się zupełnie zwyczajnie słoneczną pobudką, niską przytomnością umysłu i kawą. Jego schematyczny porządek nie został zakłócony do momentu powrotu z pracy do domu. Nim zdążyłam dojść telefon wyrwał mnie z zamyślenia i w jednej chwili zmienił wszystko. Dostałam prezent od losu, bardzo duży prezent, taki, którego się w ogóle nie spodziewałam – szansę by rozwiązać jeden z moich największych problemów, wystarczyło tylko odbyć dwie rozmowy. Nie zmarnowałam danej mi możliwości, znalazłam sposób by ją wykorzystać. Zrobiłam duży krok do przodu jestem teraz bliżej tego, co jeszcze wczoraj wydawało się nieosiągalne. W domu czekały na mnie wiara i nadzieja z już częściowo rozpakowanymi walizkami i uraczyły mnie spojrzeniem typu nawet nie myśl, że się nas pozbędziesz, zostajemy na stałe. Pierwszy raz nie miałam nic przeciwko temu i nawet się uśmiechnęłam. Usiadłam i nie mogłam uwierzyć, że spotkało mnie coś tak dobrego w najmniej oczekiwanym momencie. Wypełnia mnie wdzięczność. Wiem, że teraz wszystko się zmieni, że będę mieć dwa razy więcej obowiązków i dźwigać większą odpowiedzialność, że mój czas się skurczy, ale czuję, że dam radę. Dziwnie spokojna jestem po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy. Lubię ten spokój, bardzo mi go brakowało. Może wreszcie wróci do mojego życia równowaga. Cieszę się na ten czas, który nadchodzi. Dziś oddzielam grubą kreską to, co było od tego, co będzie. Powoli wkrada się do mnie szczęście płynące ze spokoju o własną przyszłość. Dziś uśmiecham się do swoich myśli i szczypię się w przedramię, żeby się upewnić, że to nie sen. Wierzyć mi się nie chce, że to się przytrafiło właśnie mnie. A jednak:) Kochani trzymajcie kciuki, bo od poniedziałku zaczynam zupełnie nowy etap swojego życia, podejmuję drugą pracę, będę pracować w dwóch różnych miejscach jednocześnie i poszerzać swoją wiedzę. I wiecie co może i znów okażę się inna, ale cieszę się, że 10 z 12 godzin dziennie spędzę w pracy. Jestem szczęśliwa, bo to, co mogę dzięki temu osiągnąć ma dla mnie o wiele większą wartość niż czas. Dziś czuję się tak jakby ktoś wyciągnął do mnie rękę i pomógł mi stanąć na własnych nogach, odzyskałam wiarę, że dam radę i czuję, że wszystko będzie dobrze.